Przez
pierwszy tydzień po ślubie, żyłem jak we śnie. Byłem całkowicie otumaniony
szczęściem. Jeszcze chyba nie do końca docierało do mnie to, że wreszcie jestem
żonaty.
Słyszałem opinie, że małżeństwo jest pozbawieniem wolności.
Ale dla mnie było to spełnienie najskrytszych marzeń, o których bałem się
kiedyś myśleć.
Każdego
ranka, z wyjątkiem tego po nocy poślubnej, budziłem się na długo przed Dorą.
Leżałem w łóżku i obserwowałem żonę. Nie mogłem się napatrzeć. Jej usta zawsze
układały się w delikatny uśmiech. Byłem ciekawy o czym śni.
Tydzień po
moim ślubie mama oznajmiła, że przeprowadza się do Londynu.
- Dlaczego? – spytała Dora.
Też nie mogłem tego zrozumieć. Przyzwyczaiłem się do
tego, że mam w domu dwie najważniejsze dla mnie kobiety. A właściwie trzy,
jeżeli liczyć szwagierkę, która jednak rzadko wychodziła ze swojego pokoju. Nie
uśmiechała mi się zmiana.
- Będę miała łatwiejszy dojazd do pracy. Poza tym
najwyższy już czas, żebyście dostali więcej prywatności.
- Ależ mamo… - zacząłem, ale nie dała mi dojść do słowa.
- No i nie chcę, żeby Dora mówiła, że teściowa wtrąca się
w jej małżeństwo.
Zobaczyłem jak Nimfadora robi oburzoną minę.
- Nigdy nie powiedziałam i nie powiem czegoś takiego. –
zapewniła.
Mama uśmiechnęła się do niej. Znałem ten uśmiech jeszcze
z dzieciństwa. Wiedziałem, co on oznacza – żadne argumenty nie poskutkują.
- Kiedy cię zawieść? – zapytałem. Nie potrafiłem ukryć
zrezygnowania w głosie.
- Jutro. – odparła.
Widziałem, że Dora chce jeszcze coś powiedzieć. Ścisnąłem
jej dłoń. Zrozumiała, że nie warto się spierać. W końcu zasada pierwsza brzmi:
„nauczyciel ma zawsze rację”, a zasada druga: „jeżeli nauczyciel nie ma racji -
patrz zasada pierwsza.” A mama przecież była wyjątkowo zasadniczym
nauczycielem.
Następnego
dnia odbyło się zebranie Zakonu, które dotyczyło przenosin Harry’ego. Mieliśmy
już wszystko ustalone. Było wiadome kto, kiedy i gdzie miał przenieść
Dursley’ów. Znaliśmy plan przenosin Harry’ego do Nory. Zgodnie uznaliśmy, że
dom Molly i Artura będzie najbezpieczniejszy. Poza tym był to jedyny dom, który
Harry znał, i w którym czuł się dobrze.
Kiedy
Szalonooki zaczął składać papiery, rozległ się trzask drzwi wejściowych.
Poderwaliśmy się z różdżkami.
Była to normalna reakcja, bo od śmierci Dumbledore’a
Grimmauld Place 12 przestało być bezpieczną siedzibą. Tymczasowo przenieśliśmy
się do domu Hestii w Greenwich. Był pusty, odkąd właścicielka przeprowadziła
się do Louisa.
Gdy do
salonu wpadł zdyszany Jerry, nie wiedziałem, czy mam się cieszyć, czy żałować,
że jednak nie był to śmierciożerca. Wolałem walkę, niż ignorancję brata.
- Nie ma co planować. – oznajmił, gdy złapał oddech. – Przekabacili
Thichnesse’a. Właśnie wydał rozporządzenie zabraniające teleportacji, używania
świstoklików oraz korzystania z sieci Fiuu w promieniu pół kilometra od domu
Dursley’ów.
Przeniosłem wzrok na Szalonookiego. Na początku na jego
twarzy odmalował się szok, a później złość.
- Imperius, czy jakoś go przekonali? – zapytał Garry.
- Czy to ważne?! – prychnął Jerry. – W tej chwili
wszystkie nasze plany wzięły w łeb.
- Przynajmniej nie wiedzą, kiedy go przenosimy. –
zauważył Fred.
Po jego słowach już nikt się nie odezwał. Wszyscy
wpatrywaliśmy się w Szalonookiego, który zaczął gorączkowo nad czymś myśleć.
- Mamy jeszcze eliksir wielosokowy? – zapytała nieśmiało
Dora.
- Co masz na myśli? – odparł Moody.
- Można wziąć włosy od Herry’ego i kilka osób zmieni się
w niego. To zmyli ewentualny ogon. – wyjaśniła.
- To nie wyjaśnia, jak go przetransportujemy. – zauważył
Artur.
Zapadła ponownie cisza.
- Miotły! – krzyknął nagle Mundugus. – Miotły i testrale.
Ministerstwo nie ma jak ich kontrolować.
Spojrzeliśmy na niego z uznaniem. Dung raczej nie
wykazywał się takimi pomysłami.
- Nie możemy puścić Harry’ego samego. – zaoponowała
Molly.
- Dostanie ochronę. – zapewniłem ją. – Każdy z sobowtórów powinien mieć kogoś do
ochrony.
- Harry nigdy się na to nie zgodzi. – stwierdziła
Hermiona. – Nie pozwoli, żeby ktoś narażał dla niego życie.
- Nie będzie miał wyboru. – odpowiedział Szalonooki. –
Zresztą ewentualna pogoń będzie groźna tylko dla ochrony. Jestem pewny, że mają
rozkaz doprowadzenia Pottera żywego.
- Ale eliksir nie działa wiecznie. – przypomniała Molly.
– Prędzej czy później zorientują się, że mają nie tę osobę, co trzeba.
- To ryzyka, z którym musimy się liczyć. – odparł
Alastor.
Następnie wyciągnął czysty kawałek pergaminu oraz na nowo
umoczył pióro w kałamarzu.
- Potrzebujemy sześciu osób, które zażyją eliksir i
siedem osób do ochrony.
Niemal od razu zgłosili się Fred i George. Zaraz po nich
Syriusz, Hermiona, Ron, Bill, Fleur, ja, Dora, Artur, Hagrid i Kingsley.
- No dobrze. – powiedział Alastor, zapisując wszystkich
na kartce. – Ja również polecę. Eliksir wypiją: Fred, George, Hermiona, Ron i
Fleur. Reszta będzie w ochronie…
Jego dalsze słowa przerwał nagły atak kaszlu. Rozejrzałem
się. Kaszlał Syriusz.
- Wszystko w porządku. – zapewnił nas, gdy atak minął.
- Chory nie możesz lecieć. – stwierdził Artur.
Zobaczyłem przerażone spojrzenie Łapy. Wiedziałem, jak
bardzo zależy mu na pomocy Herry’emu. Ale musiałem zgodzić się z Arturem –
jeżeli Syriusz naprawdę się rozchorował nie tylko nie mógł pomóc, ale wręcz by
przeszkodził.
- W takim razie opatrzcie nasz dom zaklęciami. – poprosił
Syriusz. – Niech ktoś do nas przyleci.
Wpatrywał się w Alastora z wyczekiwaniem.
- Na to mogę się zgodzić. – przyznał w końcu Szalooki. –
W takim razie brakuje nam jeszcze jednej osoby…
Przejechał wzrokiem po obecnych. Przy zataczaniu drugiego
kółka zatrzymał magiczne oko na Mundugusie. Dung widząc to zaczął wsuwać się
delikatnie pod stół.
- Fletcher, polecisz ze mną. – oznajmił w końcu Moody.
- Dlaczego akurat ja? – wydukał.
- Bo najwyższy czas, żebyś się do czegoś przydał.
Te słowa zakończyły dyskusję, mimo że Mundugus nie
wydawał się zachwycony pomysłem.
- To by było na tyle. – stwierdził Alastor. – Wszyscy,
którzy wpisali się na listę, mają pojawić się w parku jutro najpóźniej o
osiemnastej. Przydzielone pary poznacie jutro. Muszę to jeszcze przemyśleć.
Potrzebujemy jeszcze tylko mioteł i testrali. Najlepiej dwóch. Reszta leci na
miotłach.
- Hagridzie, masz jeszcze mój motor? – zapytał nagle
Syriusz.
- Oczywiście. – odparł Hagrid.
- To weź go jutro. Będzie chyba najwygodniejszy.
Po zatwierdzeniu ostatnich planów mogliśmy się rozejść.
Moody zapowiedział, że odwiedzi domy tych, do których mają być dostarczeni
fałszywi Potterowie.
Po powrocie
do domu Dora od razu udała się do pokoju siostry.
Natomiast ja usiadłem w fotelu. Miałem wątpliwości
związane ze zbliżającą się akcją. Jednak nie chodziło mi o bezpieczeństwo.
Przynajmniej nie o moje. Przecież w przynależność do Zakonu Feniksa wpisane
jest ryzyko. Bałem się o żonę. Świadomość tego, że jutro nie będziemy razem i
nie będę mógł jej obronić w razie potrzeby doprowadzała mnie do szału.
- Napijesz się herbaty? – zapytał Dora.
Stała w progu i wpatrywała się we mnie badawczo.
- Nie, dziękuję.
Podeszła do mnie i usiadła na moich kolanach.
- Co się dzieje? – spytała, gładząc mnie dłonią po
włosach.
Przysunąłem ją bliżej i zacząłem całować po szyi. Potrzebowałem
chwili na przemyślenie odpowiedzi.
- Obiecaj mi coś. – poprosiłem.
- Co?
Odchyliłem się i spojrzałem w jej niebieskie oczy.
- Obiecaj, że to będzie ostatnia akcja Zakonu, w której
weźmiesz udział.
Zerwała się jak oparzona i cofnęła się o kilka kroków.
- Zwariowałeś?
Wstałem i podszedłem do niej.
- Doro, proszę. Nie mogę spokojnie działać, jeżeli wiem,
że grozi ci niebezpieczeństwo.
- A komu teraz nie grozi? – zapytała. – Poza tym jestem
aurorem i umiem o siebie zadbać. Przecież o tym wiesz.
Nie wiedziałem jak mam ją przekonać. Ale naprawdę
musiałem mieć pewność, że będzie bezpieczna.
- Wiem. Ale pamiętam jak podczas bitwy w Hogwarcie nie
mogłem się skupić, bo nieustannie wypatrywałem grożącego ci niebezpieczeństwa.
A wtedy śmierciożerców było mało. Gdyby było ich więcej miałbym poważne
kłopoty. Zresztą i tak niemal otarłem się o śmierć.
- Nie musisz mi przypominać.
- Sama widzisz. Dlatego nie mogę mieć cię przy sobie w
trakcie walki.
Ledwo wypowiedziałem te słowa, zrozumiałem, że były
błędem. Momentalnie w oczach Dory rozbłysł gniew, a włosy przybrały
ciemnoczerwony kolor.
- Czyli ty pójdziesz walczyć, a ja jak grzeczna żona mam
czekać z obiadem?! Remus, nie jestem kurą domową!
Westchnąłem. Musiałem wypić piwo, które naważyłem.
- Tu nie chodzi o to. Nigdy nawet przez myśl mi nie
przeszło, żeby zrobić z ciebie kurę domową…
- Ale chcesz iść i ryzykować życie, podczas gdy ja będę
sobie siedzieć w domu. Nie pozwolę ci na to. Jeżeli liczyłeś na coś innego, to
znaczy, że wziąłeś za żonę nie tę kobietę, co trzeba.
Odwróciła się na pięcie i pobiegła na piętro. Po chwili
usłyszałem trzask drzwi od sypialni.
- Remus, ona ma rację. – powiedziała Camille wchodząc do
salonu.
- Długo tu stoisz? – zapytałem.
Świetnie. Jeszcze tego mi trzeba było, żeby ktokolwiek
mieszał się w moje małżeństwo.
- Wystarczająco. Musisz zrozumieć, że jej nie da się
zamknąć w domu.
- Wiem. – odparłem. – Chcę tylko jej bezpieczeństwa.
- To wyjaśnij jej to na spokojnie. – zaproponowała.
Skinąłem głową i udałem się do sypialni.
Nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć Dorze. Przede
wszystkim musiałem ją przeprosić. Nie powinienem jej tak naciskać.
Na szczęście Dora nie zamknęła od wewnątrz drzwi.
Wszedłem bez problemu.
Zastałem
żonę leżącą na łóżku. Twarz miała ukrytą w poduszce. Ramiona jej się trzęsły.
Płakała.
Położyłem się obok niej i delikatnie przytuliłem.
- Przepraszam. – szepnąłem.
- Ja też. – odparła. – Nie powinnam na ciebie krzyczeć.
- A ja nie powinienem naciskać.
Przysunąłem się do
niej jeszcze bliżej. Nasze usta się zetknęły.
- Kocham cię. – powiedziałem.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Nie będę dla ciebie ciężarem. Tylko nie każ mi zostawać
w domu, bo nie posłucham. Po co mamy się oboje denerwować?
- Nigdy nie byłaś i nie będziesz dla mnie ciężarem. –
zapewniłem żonę. – Chodzi mi tylko o twoje bezpieczeństwo.
Na twarzy Dory zakwitł typowo huncwocki uśmiech.
Złapała mnie za ramiona i, zanim zdążyłem zareagować,
leżałem na plecach, dociskany do łóżka przez żonę. Cały czas trzymając moje
ramiona, usadowiła się mi na udach.
- Nie martw się o moje bezpieczeństwo. Biada temu, kto
zadrze w Nimfadorą Lupin.
Biorąc pod uwagę pozycję, w jakiej się znajdowałem, nie
mogłem zaprzeczyć temu stwierdzeniu.
-----------------------
Chciałabym Wam wszystkim podziękować. Nie spodziewałam się tylu komentarzy. Szczególnie, że wszystkie były bardzo miłe.
Pojawiła się prośba, niestety anonimowa, o umieszczenie migawki. Moim zdaniem pomysł jest świetny. Przyznam, że bardzo się do niego zapaliłam i mam już nawet ułożony ogólny zarys takiego rozdziału. Podejrzewam, że do końca miesiąca migawka będzie napisana. Najprawdopodobniej opublikuję ją na Sylwestra albo Nowy Rok. Przynajmniej taki jest plan.
Na razie serdecznie Was pozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział za tydzień.
PS. Jeżeli macie jeszcze jakieś prośby czy propozycje to piszcie śmiało. Na pewno się nad nimi zastanowię.
Hej, hej, hej! Rozdział świetny, chociaż troszeczkę łatwy do przewidzenia, ale tak jest zazwyczaj jak się pisze w jakiejś tam zgodności z kanonem. Migawka? Dla mnie spoko! Z Huncami? Jeszcze lepiej!!! Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńP.S. Jeżeli jeszcze nie zajrzałaś to pod twoim komentarzem na Dorze dodałam odpowiedź :)
No proszę ;))
OdpowiedzUsuńJa tu zostawiam komentarz na poprzednim blogu, a tu się okazuje, że kontynuujesz pisanie na innym. Zabieram się za czytanie od początku ;D
Pozdrawiam
gdyby wiedzieli ,że za rok zginą i osierocą syna:(
OdpowiedzUsuńNo chyba ,że ich nie uśmiercisz
Hej zapraszam na nowy blog :-)
OdpowiedzUsuńhttp://doralupinxtonks.blogspot.com
Inaczej rozdział fajny :-). Ale nie uśmiercisz ich prawda? :o
Lena
Zapraszam na nn
OdpowiedzUsuń