Punktualnie
o osiemnastej wylądowaliśmy z Dorą w parku niedaleko domu Dursley’ów. Na
miejscu zastaliśmy już wszystkich wyznaczonych do przenosin Harry’ego.
Szalonooki trzymał w ręku listę. Obok niego leżały dwa wielkie worki.
- Dobrze, że już jesteście. – stwierdził. – W takim razie
możemy już iść.
Udaliśmy się do domu przy Privet Drive 4.
Drzwi
otworzył nam Harry. Widać było po nim lekkie zdenerwowanie, ale też zaskoczenie
tak liczną gromadą.
- W porząsiu Harry? Gotów do odlotu? – zapytał od razu
Pottera Hagrid.
- No jasne. – odpowiedział Harry z szerokim uśmiechem. –
Ale nie spodziewałem się, że będzie was tylu!
- Zmiana planu. – oznajmił Moody. – Schowajmy się gdzieś,
zanim to wszystko szczegółowo omówimy.
Harry poprowadził nas do kuchni. Wszyscy znaleźli sobie
jakieś miejsca. Prowizorycznie stanąłem niedaleko siedzącej na zmywarce żony.
Wolałem, żeby nie narobiła niepotrzebnego hałasu.
- Kingsley, myślałem, że ochraniasz premiera mugoli. –
usłyszałem głos Pottera.
- Przez jedną noc jakoś sobie beze mnie poradzi. –
odrzekł Kingsley. – Ty jesteś ważniejszy.
- Hej, Herry, zgadnij! – krzyknęła Dora, pokazując mu
lewą rękę. Na palcu błysnęła obrączka.
- Pobraliście się?! – zdziwił się Harry, przenosząc wzrok
na mnie.
- Szkoda, że nie mogliśmy cię zaprosić. – powiedziałem. –
Ale było bardzo skromnie.
- To wspaniała nowina, gratulu…
- No dobra, dobra, później będzie czas na pogaduszki! –
ryknął Moody. W kuchni zapadła cisza, dlatego dźwięk worków upadających na
podłogę zabrzmiał jak wystrzał. – Jak ci już pewnie powiedział Dedalus,
musieliśmy zrezygnować z planu A. Przekabacili Piusa Thicknesse’a, co stworzyło
poważny problem. Wydał rozporządzenie, że podłączenie tego domu do sieci Fiuu,
umieszczenie w nim świstoklika albo teleportowanie się zostanie uznane za
ciężkie przestępstwo. Niby po to, żeby cię chronić, żeby nie wdarł się tu
Sam-Wiesz-Kto, a przecież wiadomo, że zaklęcie twojej matki już dostatecznie
cię chroni. A naprawdę chodziło mu o to, żebyśmy nie mogli wyciągnąć cię stąd w
bezpieczne miejsce. No i jest jeszcze jeden problem: jesteś niepełnoletni, a to
oznacza, że nadal ciąży na tobie Namiar…
- Ja nie…
- Namiar, Harry, Namiar. – powtórzył niecierpliwie
Szalonooki. – Zaklęcie, za pomocą którego wykrywa się użycie czarów przez
niepełnoletnich czarodziejów…
Dosyć sprawnie Moody nakreślił Harry’emu naszą obecną
sytuację i potrzeby przenosin. Jasne było to, że Pottera trzeba przenieść,
zanim utraci ochronę, którą zapewniła mu Lily. Harry dowiedział się też, że
więcej nie wróci do domu wujostwa.
- Zabieramy cię do domu rodziców Tonks. – Szalonooki
zbliżał się do końca wykładu. – Kiedy już się znajdziesz zaklęć ochronnych,
które na ten dom rzuciliśmy, będziesz mógł użyć świstoklika i przenieść się do
Nory. Masz jakieś pytania?
Harry przez chwilę się zastanawiał.
- Ee… tak. Może nie będą wiedzieli, do którego z tych
dwunastu domów najpierw się udam, ale czy nie stanie się to oczywiste, jeśli…
zaraz. – rozejrzał się licząc przebywające w kuchni osoby. – Jeśli czternaście
osób poleci ze mną do domu rodziców Tonks.
Na twarzy Szalonookiego odmalował się wyraz zaskoczenia.
- Ach, zapomniałem ci powiedzieć o kluczowej sprawie. Do
domu rodziców Tonks nie polecimy wszyscy. Tej nocy wyleci stąd siedmiu
Potterów, każdy z towarzyszem. I każda para poleci do innego domu.
Po tych słowach Alastor wyjął spod płaszcza butelkę z
eliksirem wielosokowym. Przeczuwałem nadchodzące problemy.
- Nie! – krzyknął głośno Harry. – Nie ma mowy!
- A nie mówiłam? – powiedziała Hermiona z lekkim
samozadowoleniem w głosie.
- Jeśli myślicie, że pozwolę, by sześcioro ludzi
ryzykowało życie…
- …bo nikt z nas jeszcze tego nie robił. – wtrącił Ron.
- Ale udawanie mnie to zupełnie co innego…
- No wiesz, stary, nam też to się wcale nie uśmiecha. –
powiedział szybko Fred. – Jak by coś poszło nie tak, to już na zawsze
zostaniemy piegowatymi chudzielcami.
Mimo szczerych chęci Freda, Harry nie uśmiechnął się.
- Nie możecie tego zrobić bez mojej zgody, no i
musielibyście mieć kilka moich włosów.
Po słowach Harry’ego George westchnął teatralnie.
- No i w tym miejscu nasz plan się wali, to fakt, bo
przecież nie zdobędziemy paru twoich włosów bez twojej zgody.
- No jasne, jest nas tylko trzynaścioro na jednego
faceta, któremu nie wolno użyć czarów, nie mamy szans. – dodał Fred.
- Bardzo śmieszne. – burknął Harry. – Chyba skonam ze
śmiechu.
- Jeśli trzeba będzie użyć siły, to jej użyjemy. –
warknął Moody. – Prócz ciebie, Potter, każdy tutaj jest pełnoletni i wszyscy są
przygotowani na ryzyko.
Mundugus wzruszył ramionami i lekko się skrzywił. Jeszcze
tego było potrzeba, żeby przez niego Harry zaparł się jeszcze bardziej.
- Chyba już lepszy byłby chory Syriusz. – szepnęła mi do
ucha Dora, potwierdzając moje przypuszczenia.
- Ale to czyste wariactwo. – stwierdził Harry. – Nie ma
potrzeby…
W jednej chwili Szalonooki ze zdenerwowanego zmienił się
w rozjuszonego. Nikomu nie wróżyło to dobrze.
- Nie ma potrzeby? – krzyknął Alastor. – Sam-Wiesz-Kto
czyha na ciebie, mając po swojej stronie połowę ministerstwa, a ty mówisz, że
nie ma potrzeby? Posłuchaj, Potter, jeśli szczęście nam dopisz, połknie
fałszywą przynętę i będzie chciał cię dorwać w twoje urodziny, ale byłby
głupcem, gdyby nie wysłał tu paru śmierciożerców. Ja w każdym razie tak bym
właśnie postąpił. Może nie są w stanie nic zrobić, póki działa zaklęcie twojej
matki, ale wkrótce przestanie działać, a adres znają. Użycie twoich sobowtórów
to nasza jedyna szansa. Nawet Sam-Wiesz-Kto nie jest w stanie rozszczepić się
na siedem części. No więc, Potter.. daj mi kilka swoich włosów. No już!
Harry pokręcił głową i ze zrezygnowaną miną złapał kępkę
włosów na czubku głosy i mocno szarpnął.
- Dobrze. – mruknął Szaloonki. Wyciągnął ku Harry’emu
butelkę z eliksirem. – Wrzuć tutaj, z łaski swojej.
- Rozejrzę się wokół domu. – powiedziałem do żony.
Wyszedłem na podwórko. Rozejrzałem się uważnie. Nikogo
nie było widać, ale to nie znaczyło, że nikt nas nie obserwował.
Obejście domu nie dało żadnego rezultatu, ale pomogło mi
poukładać myśli. Wiedziałem, że muszę skupić się na zadaniu. Nerwy i obawy
odłożyłem na później.
Kiedy
wróciłem do kuchni, wszyscy Potterowie byli już wyszykowani do drogi.
- Na zewnątrz jest spokojnie. – zapewniłem Szalonookiego.
- Znakomicie. – stwierdził. – A oto pary: Mundugus leci
ze mną, na miotle…
- Dlaczego z tobą? – mruknął Harry, który stał najbliżej
drzwi.
W stosunku do towarzyszy byłem w lepszej sytuacji, bo
wiedziałem kto jest kim. W końcu eliksir wielosokowy nie zmienia zapachu danej
osoby. A na dwa dni przed pełnią miałem bardzo wyczulone zmysły.
- Bo trzeba cię pilnować – warknął Moody na Dunga. – Do
domu Kingsley’a leci Artur i Fred…
- Jestem George. – powiedział Harry, na którego wskazywał
Moody.
- Wybacz, George..
- Ja tylko cię sprawdzałem, naprawdę jestem Fredem…
- Dość tych bzdur! Ten drugi… George czy Fred… Z Remusem
prosto do Nory, na miotle. Panna Delacour…
- Biorę Fleur na testrala. – wtrącił Bill. – Nie lubi
mioteł.
Fleur szybko stanęła przy narzeczonym obdarzając go
ckliwym spojrzeniem. Kątek oka zobaczyłem jak Dora wznosi oczy ku górze.
- W każdym razie lecicie do Gary’ego House’a. – ciągnął
Alastor. – Panna Granger z Kingsley’em, też na testralu. Do Syriusza.
Hermionie wyraźnie pomysł się spodobał. Nie byłem tylko
pewny czy chodziło o to, że nie leciała na miotle, czy o opiekę doświadczonego
aurora.
- A więc, Ron, ja z tobą! – zawołała Dora. Wstając ze
zmywarki strąciła stojak na kubki. Rozległ się trzask tłuczonych naczyń.
- Do Muriel. – uściślił Szalonooki. – A prawdziwy Harry
poleci z Hagridem na motorze.
- Wspaniale. – mruknął Harry z lekką nutą sarkazmu.
- Śmierciożercy na pewno myślą, że będziesz leciał na
miotle. – wyjaśnił Moody. – Snape miał mnóstwo czasu, żeby im o tobie
opowiedzieć, więc jeśli ich napotkamy, można się śmiało założyć, że wybiorą
tego Pottera, który dobrze się czuje na miotle. No dobra – dodał, zawiązując
worek z ubraniami i ruszając do drzwi. – za trzy minuty odlatujemy. Drzwi nie
ma co zamykać; śmierciożerców nie powstrzymają żadne zamki.
Wyszliśmy na zewnątrz i rozstawiliśmy się na podwórku.
Było już ciemno. Starałem się nie otwierać szeroko oczu, bo na kilka dni przed
pełnią zdarza się, że oczy świecą mi w ciemności. Nie chciałem nikogo nastraszyć.
- W porządku? – spytał Harry-George podchodząc do mnie.
- Powiedzmy. – odparłem.
- No dobrze – powiedział Moody. – Gotowi? Wszyscy musimy
wystartować dokładnie w tej samej chwili, bo inaczej cała ta sztuczka straci
sens.
Dosiedliśmy mioteł. Zobaczyłem jak Ron posłał mi
ukradkiem zakłopotane spojrzenie, zanim złapał w pasie moją żonę. Mrugnąłem do
niego okiem. Dla otuchy.
Gdy Hagrid kopnął pedał startera, motor zaryczał jak
smok.
- Powodzenia! – krzyknął Szalonooki. – Za godzinę widzimy
się wszyscy w Norze. Liczę do trzech. Raz… dwa… TRZY!
Mocno odepchnąłem się od ziemi i od razu poleciałem
niemal pod chmury.
- Wiesz, co robisz? – zapytał mnie George.
Kiwnąłem głową.
- Wydaje mi się, że tak. – odparłem.
Zobaczyłem Dorę kierującą się na zachód.
„Żeby nic się jej nie stało” pomyślałem.
Szarpnąłem miotłę i skierowałem się za południowy wschód.
Dwie minuty
po tym, jak straciłem z oczu ostatniego towarzysz, usłyszałem huk za plecami.
- George, co się dzieje? – zapytałem.
Lecieliśmy nad miastem i musiałem uważać na spojrzenia
mugoli oraz linie wysokiego napięcia.
- Mamy kłopoty. – stwierdził.
Obróciłem głowę i poczułem jak serce mi zamiera. Za nami
leciało dwóch albo trzech śmierciożerców. Nie widziałem wyraźnie. Jeden z nich
uniósł różdżkę, z której wystrzelił ciemnoczerwony promień.
Pochyliłem się nad miotłą i odbiłem ostro w prawo.
Zaklęcie przeleciało kilka centymetrów nad moim ramieniem.
- Lepiej mocno się trzymaj. – ostrzegłem George’a.
Złapał mnie tak mocno, że na chwilę straciłem oddech.
Zanim śmierciożercy
zdążyli cisnąć w nas kolejnym zaklęciem, skierowałem miotłę ku ziemi. Po chwili
lecieliśmy korkociągiem.
Miasto zostawiliśmy za sobą. Pod nami rozciągały się
pola. Niedaleko dostrzegłem las. To była szansa na zgubienie ogona.
Dwa metry nad ziemią wyrównałem lot i skierowałem się
między drzewa. Niemal czułem na karku oddechy goniących nas śmierciożerców.
- Remus… - zaczął niepewnie George.
- Wiem. – odparłem. Kątem oka obserwowałem naszą pogoń. –
Spróbuję zgubić ich w lesie.
Gdy tylko wlecieliśmy między drzewa, od razu zacząłem
slalom. Pochyliłem się jeszcze mocniej, żeby uniknąć gałęzi.
Jednak nawet to uwolniło nad od niebezpiecznego ogona.
- W górę! – rzucił mi do ucha George.
Posłuchałem go. Podciągnąłem trzonek miotły. Niemal
pionowo wylecieliśmy ponad korony drzew.
Usłyszałem jak George klnie pod nosem. Zrozumiałem, że
śmierciożercy nadal nas gonią.
Odwróciłem się po raz kolejny. Jednemu ze śmierciożerców
spadł kaptur. To był Snape.
Rzuciłem za siebie Drętwotę. Jednocześnie starałem się
jeszcze bardziej przyspieszyć lot miotły.
Rozdział mi się podoba, z resztą jak zawsze! ;) Cały dzień czekałam, aż napiszesz, że już jest, a ty tu pozostawiasz mnie w takiej niepewności! Oczywiście tworze sobie ciąg dalszy tej historii w głowie, ale fakt, że upewnię się w swoich przekonaniach dopiero za tydzień mnie dołuje :(
OdpowiedzUsuńZgadzam się z AlahomoraTej :) rozdzial naprawde fajne....inspiracja z książki....I know :p zajrzyj do mnie :-). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLena
Szukałam bloga w którym opisana jest ich historia miłosna od podstaw, aczkolwiek nie jestem zawiedziona, bo piszesz bardzo dobrze i zainteresowałaś mnie :)
OdpowiedzUsuń