Z dedykacją dla Alohomora Tej - za ciepłe słowa
Skupiłem się na locie. Co jakiś czas robiłem gwałtowne skręty, ale nawet nie liczyłem, na zgubienie pogoni. Miałem nadzieję, że chociaż na chwilę przestaną miotać w nas zaklęciami.
Po jednym z
takich skrętów ciemny promień świsnął tuż obok mojej głowy. Chwilę później
usłyszałem jak George jęczy z bólu.
Spojrzałem na niego. Cała lewa strona jego głowy była
pokryta świeżą krwią, która zaczęła już spływać na obrania. Nie miał lewego
ucha.
Zachwiał się niebezpiecznie. Musiałem go łapać, żeby nie
spadł z miotły.
- George, tylko nie zasypiaj. – uprzedziłem go.
Starałem się go podtrzyma, ale jednocześnie musiałem cały
czas być gotowy do obrony.
Ku mojemu
zdziwieniu został tylko Snape. Wpatrywał się w George’a. Na jego twarzy
malowało się… przerażenie? Nie byłem pewny.
Uniosłem różdżkę celując w dawnego towarzysza. Jednak
zanim rzuciłem zaklęcie, George ponownie się zachwiał. Pomogłem mu utrzymać się
na miotle. Kiedy upewniłem się, że George mocno się trzyma, rozejrzałem się.
Nikogo już nie było.
Poczułem
jak głowa George’a opada na moje ramię.
- Nie zasypiaj! – krzyknąłem. – Mów do mnie.
- Co? – wymamrotał.
- Cokolwiek. – odparłem.
Skierowałem miotłę w stronę Nory. Co prawda Szalonooki
kazał nam lecieć jak najbardziej okrężną drogą, ale w tej sytuacji bałem się
jeszcze bardziej nadwyrężać siły Weasley’a.
- Powinieneś grać w quiddicha. – stwierdził słabo George.
Eliksir przestał już działać. – Świetnie manewrujesz.
Kiwnąłem głową.
- Kiedyś grałem. – odparłem. – Co prawda tylko jeden
mecz, ale zawsze to coś.
- Na jakiej pozycji?
- Szukającego. To
było w szóstej klasie. Naszą drużynę nawiedziła seria wypadków. Rezerwowy
szukający, oraz trzech ścigających leżeli w Skrzydle Szpitalnym z ciężkim
rozstrojem żołądka. Kapitanem był James Potter. Normalnie to on grał jako
szukający, ale trenował też jako ścigający. Brakowało więc szukającego. Więc
poprosił mnie.
- A ty się zgodziłeś. – wymamrotał George.
Wyraźnie było z nim coraz gorzej. Wygiąłem ramię
podtrzymując pasażera.
- Nie bardzo miałem wyboru. – odpowiedziałem. – W każdym
razie mecz wygraliśmy. Potem James stwierdził, że latałem za zniczem, jakby od
tego zależało moje życie. Chciał przyjąć mnie o drużyny na stałe. Nie zgodziłem
się.
- Dlaczego?
- To byłoby niesprawiedliwe. Miałem lepsze zmysły niż
reszta graczy. Poza tym w okresie pełni jestem niemal do niczego.
Nie uzyskałem odpowiedzi.
- George?
Poczułem jak opada na moje plecy. Stracił przytomność.
Całe szczęście do Nory było już niedaleko.
Wylądowałem
na środku podwórka. Odrzuciłem miotłę, żeby nie przeszkadzała. Starałem się
podtrzymywać nieprzytomnego George’a. Nie było to łatwe, jednak już po chwili z
domu wybiegł Harry (przynajmniej miałem nadzieję, że to był Harry), który
złapał Weasley’a za nogi. Razem zanieśliśmy go do salonu i ułożyliśmy na
kanapie. W świetle lampy dokładnie widziałem skutki zaklęcia. Nie zapowiadało
się dobrze.
Gdy Molly pochyliła się nad synem, złapałem Harry’ego za
ramię i wepchnął do kuchni. Byłem trochę brutalny, ale miałem wrażenie, że zaraz
eksploduję. Zbyt wiele nerwów nałożyło się na siebie.
W kuchni był też Hagrid. A raczej próbował wcisnąć się
przez tyle drzwi.
- Ej, ty! – warknął. – Odwal się od niego! Puść go, ale
już!
Zignorowałem go. Wymierzyłem różdżką w stojącego przede
mną chłopaka.
- Co siedziało w kącie, kiedy Harry Potter po raz
pierwszy odwiedził mnie w moim gabinecie w Hogwarcie? – zapytałem. – Odpowiedz!
- To był… druzgotek w akwarium, tak?
Opuściłem różdżkę i oparłem się o kredens. Kamień spadł
mi z serca. To był właściwy Potter.
- Co jest grane? – ryknął Hagrid.
- Wybacz mi, Harry, ale musiałem sprawdzić. –
powiedziałem. – Ktoś nas zdradził. Voldemort wiedział, że zamierzamy cię
przenieść tej nocy, a mógł mu o tym powiedzieć tylko ktoś z nas. Mogłeś być
oszustem.
- To dlaczego mnie nie sprawdzasz? – wydyszał Hagrid,
który nadal nie mógł wejść do środka.
Odpowiedziałem bez wahania.
- Co jesteś pół-olbrzymem. Eliksir wielosokowy jest
przeznaczony wyłącznie dla ludzi.
- Żaden z członków Zakonu nie powiedziałby Voldemortowi,
że wyruszamy tej nocy. – oznajmił Harry. – Voldemort pojawił się przy mnie na
samym końcu, przedtem nie wiedział, który z Potterów jest prawdziwy. Gdyby znał
nasz plan, wiedziałby od początku, że lecę z Hagridem.
Jego słowa podziałały na mnie niemal jak płachta na byka.
Po prostu świetnie. Nie dość, że wszyscy siedzą jak na rozżarzonych węglach, to
jeszcze zaczynała mi szwankować samokontrola. Dochodziły do tego jeszcze nerwy.
Przecież Dora powinna już być w Norze.
- Voldemort pojawił się przy tobie? – spytałem nieco
ostrzej niż planowałem. – Co się stało? Jak wam się udało uciec?
Harry szybko opowiedział mi o ucieczce przed
śmierciożercami, latającym Voldemorcie oraz wypadku w ogrodzie moich teściów.
Najbardziej zdenerwowały mnie jego wyjaśnienia odnośnie tego, jak został
rozpoznany. Expelliarmus! Przecież to nie jest zaklęcie na te czasy. Nawet
jeżeli Stan Shunpike był pod wpływem Imperiusa, Harry nie powinien był używać
zaklęcia rozbrajającego. To tak jakby się podpisał.
- Nie będę rozwalał ludzi tylko dlatego, że stanęli na
mojej drodze. – uciął rozmowę Harry. – Tak robi Voldemort.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Hagrid wreszcie przepchnął
się przez drzwi. Opadł na krzesło, które niemal od razu się rozleciało.
- Co z George’m? Wyzdrowieje? – zapytał mnie Harry.
- Myślę, że tak, choć ucha nie da się odtworzyć, jeśli
zostało oderwane zaklęcie…
Przerwałem, gdy na podwórzu rozległy się głosy. Rzuciłem
się do tylnych drzwi z nadzieją, że zobaczę żonę. Jednak byli to Kingsley i
Hermiona.
Dziewczyna od razu objęła Harryego. Natomiast Kingsley z
miną pokerzysty wycelował we mnie różdżką.
- Ostatnie słowa, które wypowiedział do nas Albys
Dumbledore?
- „Harry jest naszą największą nadzieją. Zaufajcie mu.” –
wyrecytowałem.
Byłem zaskoczony, że mnie sprawdził. Byłem w tej samej
sytuacji co Hagrid. Eliksir działał na ludzi. Poza tym równie dobrze mógł kazać
mi podwinąć rękaw, bo ukąszeń wilkołaka żaden eliksir i żadne zaklęcie nie było
w stanie podrobić.
- To on, już go sprawdziłem. – powiedziałem go
Kingsley’a, gdy skierował różdżkę na Harry’ego.
- W porządku. – odparł Kinglsey, chowając różdżkę za
pelerynę. – Ale ktoś nas zdradził! Wiedzieli, że to będzie tej nocy.
- Na to wygląda. – zgodziłem się. – Ale przynajmniej nie
wiedzieli, że będzie siedmiu Potterów.
- Słaba pociecha. – prychnął. – Kto jeszcze wrócił?
Obawiałem się tego pytania. Cały czas miałem nadzieję, że
za chwilę pojawi się Dora. Cała i zdrowa.
- Tylko Harry, Hagrid, George i ja. – odparłem.
Usłyszałem jak Hermiona jęknęła. Jednak szybko zakryła
usta ręką.
- Jak było z tobą? – spytałem stojącego przede mną
aurora.
- Ścigało mnie pięciu, zraniłem dwóch, prawdopodobnie
jednego zabiłem. Sami-Wiecie-Kogo też widzieliśmy. Remusie, on potrafi…
- Latać. – wtrącił Harry. – Ja też go widziałem. Ścigał
mnie i Hagrida.
- Ja miałem na ogonie dwóch albo trzech. – powiedziałem.
– Jeden z nich zgubił kaptur. To był Snape. George stracił ucho po tym, jak
został potraktowany Sectusemprą. Chciałbym powiedzieć, że odpłaciłem Snape’owi pięknym
za nadobne, ale musiałem trzymać George’a. Tracił dużo krwi.
Po moich słowach, wszyscy weszli do domu. A ja nie
potrafiłem. Czułem się winny wypadkowi George’a i denerwowałem się o Dorę. Gdy
zobaczyłem kolejnego świtoklika, myślałem, że to będzie ona.
Zamiast żony zobaczyłem Artura i Freda.
- Co się stało? – spytał mnie od razu Fred.
No tak. Na ramieniu miałem krew Geroge’a.
- Mieliśmy wypadek. George dostał Sectusemrą…
Nie skończyłem, bo obaj Weasley’owie zniknęli w drzwiach.
Chwilę później rozległ się zdenerwowany głos Artura.
- Udowodnię ci, kim jestem, Kingsley, kiedy zobaczę
mojego syna, a teraz zjeżdżaj mi z drogi, jeśli nie chcesz oberwać!
Stałem na
podwórzu jeszcze kilka minut. Reagowałem na najlżejszy podmuch wiatru, lub
trzask gałązką.
Jednak dopiero po jakichś dziesięciu minutach nad
podwórkiem pojawiła się miotła. Na dźwięk świstu z domu wybiegło kilka osób.
- To oni! – pisnęła Hermiona.
Po chwili Dora długim ślizgiem wylądowałam rozpryskując
wokół ziemię i kamyki.
- Remus! – usłyszałem krzyk żony.
Zeskoczyła z miotły i rzuciła mi się na szyję. Nie
wiedziałem jak zareagować. Z jednej strony chciałem ją objąć i zapewnić, że
wszystko już w porządku, a z drugiej byłem na nią wściekły. Z te wszystkie
nerwy.
- Ron był wspaniały. – powiedziała w końcu Dora,
puszczając mnie. – Cudowny. Oszołomił jednego, trafił go prosto w łeb, a
wiecie, kiedy się celuje do ruchomego celu z lecącej miotły…
- Zrobiłeś to? – zapytała Hermiona. Wisiała Ronowi na
szyi.
- Zawsze ten ton zaskoczenia. – burknął i wysunął się z
jej objęć. – Jesteśmy ostatni?
Przestałem zwracać na nich uwagę. Byłem skupiony na
żonie.
- Co was zatrzymało? – zapytałem w końcu. Ledwo tłumiłem
złość. – Co się stało?
- Bellatriks. – odpowiedziała gładko. – Bardzo chciała
mnie dorwać, chyba tak samo jak Herry’ego, dorwać i ukatrupić. A mnie bardzo
żal, że jej nie trafiłam, mam u niej dług. Ale raniliśmy ciężko Rudolfa… a
potem dotarliśmy do domy ciotki Rona, ale spóźniliśmy się na świstoklik, a ona
narobiła okropnego zamieszania wokół nas.
Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Tylko kiwnąłem głową.
Dopiero jej słowa uświadomiły mi jak mało brakowało, a straciłbym ją na zawsze.
Po kilku
minutach czekania na resztą Zakonu, Kingsley oznajmił, że musi już wracać na
Downing Street.
Chwilę późnej podeszła do nas Molly.
- Dziękuję wam. – powiedziała. – Dziękuję za naszych
synów.
- Nie bądź głupia, Molly. – zbyła ją Dora.
- Co z George’m? – zapytałem. Nie zasłużyłem na
podziękowania.
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, przed domem
wylądował testral. Z jego grzbietu zsiedli cali i zdrowi Bill i Fleur. Molly od
razy podbiegła do syna. Bill uścisnął ją krótko i spojrzał na nas.
- Szalonooki nie żyje.
Te słowa momentalnie zmieniły atmosferę. Bill szybko
opowiedział o tym, jak Dung zostawił Alastora na pewną śmierć. Gdy skończył
opowieść, podszedł do kredensu i wyjął stamtąd butelkę ognistej Whisky i
trzynaście szklanek. Wznieśmy toast na Szalonookiego.
Siedzieliśmy
jeszcze przez kilka minut. W końcu wstałem i podszedłem do drzwi.
- Gdzie idziesz? – zapytała mnie Dora.
- Mamy coś do zrobienia. – odpowiedziałem.
- Pójdę z tobą. – oznajmił Bill, wstając.
- Co wy chcecie zrobić? – zapytały jednocześnie Tonks i
Fleur.
- Musimy zleźć ciało Szalonookiego. – odparłem.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy. Gdy minęliśmy granicę
strefy teleportacyjnej złapałem Billa za ramię i deportowaliśmy się.
-------------------
Nie cierpię pisać z książką na kolanach. Chyba już o tym wspominałam. Coś takiego strasznie ogranicza wyobraźnię. Głównie dlatego staram się, w miarę moich skromnych możliwości, zmieniać oryginał, który przecież wszyscy znają. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza.
Pozdrawiam
fajnie:)
OdpowiedzUsuńTaki mikołajkowy prezent:)
Dla mnie?! Jeju! Jakie to miłe! Takie w sam raz na Mikołajki! <3 Tylko zastanawiam się co takiego pisałam... ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą w stu procentach! Pisanie z książki jest straszne! Ona jest doskonała w każdym swoim zdaniu, słowie, a tutaj musisz wpleść swoją historię! Ale Ty oczywiście zrobiłaś to doskonale! Cała akcja z Georgem, jak go Remus próbował podtrzymać, jak martwił się o Dorę, jak emanowała z niego złość. Świetnie to opisałaś, ŚWIETNIE! :) Tak więc czekam na więcej i zapraszam jutro do mnie :)
Ja też nie cierpię przepisywać z książki! Okropne to jest...dlatego tego nie robię! Wolę pisać krotkie rozdzialy niż długie i przepisane z książki bo potem czytelnicy przeskakują te momenty. Ale ty bardzo ciekawie opisałaś całą scenę z Georgem....jednak jedna rzecz mnie zaniepokoiła- dlaczego Remus był zły na Dorę że późno przyleciała....zamiast się cieszyć to był wkurzony! No i mogłaś tam pod koniec wepchnąć więcej uczuć !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lena
Hej! Zapraszam na 12 rozdział Dory, 11 Lily i 5 Nicky! :)
OdpowiedzUsuńHej jestem tu nowa. Twój blog jest fantastyczny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńDora i Remus to jedna z moich ulubionych par z Harrego Pottera.
Przeczytałam poprzednie tomy i barrrrrrrrrrrrdzo, barrrrrrrrdzo mi się podobają.
Przepraszam że tak późno komentuj3 ale dopiero dzisiaj doszłam do ostatniego (jak narazie) rozdziału.
Julia