Wieczorem
długo nie mogłem zasnąć. Informacja o ciąży Dory całkowicie mnie przytłoczyła.
Byłem przerażony. Mnie nie wolno mieć dzieci. Przecież to
dziecko może odziedziczyć po mnie chorobę. Nie mogłem skazać go na taki los. Co
prawda Dora przekonywała mnie, że przecież to nie jest pewne. Miała rację, bo
pewność odziedziczenia wilkołactwa jest tylko wtedy, gdy oboje rodzice są
chorzy. Podawała mi jakieś procenty szans, ale dla mnie to były tylko puste
liczby. Genów nie da się przeliczyć na jakieś cyferki.
Mówi się, że człowiek pragnie tego czego nie może dostać
i to może być prawda. Przecież odkąd zostałem ukąszony wiedziałem, że nie wolno
mi będzie założyć rodziny. Może właśnie dlatego tak bardzo doceniałem mój
związek z Dorą. Ale dziecko? Gdybym był w tej sytuacji trzy-cztery lata temu
może i nie martwiłbym się aż tak. Ale wtedy wszystko było inne. Teraz trwała
wojna. Każdego dnia mogliśmy zginąć, a nie wyobrażałem sobie życia bez Dory.
Do tego dochodziły jeszcze kwestie finansowe. Od trzech
lat byłem bez pracy i utrzymywałem się tylko z oszczędności i, szczerze mówiąc,
z pensji Dory. Na domiar złego z powodu wojny i ograniczeń praw wilkołaków
nadal nie miałem żadnych realnych szans na zatrudnienie, a praca Dory wisiała
na włosku. Co prawda jeszcze nie pochwaliła się oficjalnie małżeństwem, ale jej
stosunki z szefem od dawna były napięte. Byłem pewien, że gdy jej szef dowie
się, że wyszła za wilkołaka, wyrzuci ją z pracy pod byle pretekstem. A przecież
wydatków mieliśmy sporo. Poza podstawowymi potrzebami musieliśmy brać pod uwagę
koszty leków dla Camille.
Pozostało pytanie, czy damy radę wychować dwóję dzieci.
Cam bardzo zależało, żebyśmy zajęli się jej dzieckiem gdy umrze. Dora próbowała
ją przekonać, że to nie musi się tak skończyć, ale okłamywała samą siebie.
Colin dokładnie wytłumaczył nam wyniki badań mojej szwagierki. Nie miała szans.
Camille już nawet nie interesowała się sobą. Zależało je tylko na donoszeniu
ciąży, która ostatnio zaczęła być widoczna.
Z drugiej strony… cieszyłem się. Naprawdę się cieszyłem.
Bałem się o tym myśleć, ale od dawna chciałem mieć rodzinę. A w prawdziwej
rodzinie powinno być dziecko. Pamiętałem jak wyglądał James, gdy dowiedział
się, że będzie miał syna. Pamiętałem jak się czułem, gdy bawiłem się z małym
Harry’m. Wtedy bałem się nawet myśleć o tym, że kiedykolwiek będę miał dziecko.
Chciałem tego dziecka. Naprawdę chciałem zostać ojcem.
Marzyłem o tym, że kiedyś będę trzymał w ramionach syna lub córkę, uczył je
mówić, oglądał pierwsze kroki, słuchał pierwszych słów. Ale mnie nie było
wolno.
Po kilku
godzinach rozmyślań stwierdziłem, że i tak nie usnę. Odsunąłem kołdrę i
ostrożnie wstałem. Nie chciałem obudzić Dory.
Ubrałem się najciszej jak umiałem. Nie zakładając kapci
zszedłem na parter. Tam zastałem Bursztyna, który ułożył się na kanapie.
- Posuń się. – mruknąłem do niego. – Też chcę usiąść.
Z wyraźną niechęcią przesunął głowę. Nie na długo, bo gdy
tylko usiadłem, głowa ułoży szła się na moich kolanach.
- No i co mam zrobić? – zapytałem go. – Przecież nie mogę
zostać ojcem. A jeżeli to dziecko będzie chore?
Nawet gdyby dziecko nie odziedziczyło po mnie
wilkołactwa, przecież jakieś cechy musiałoby złapać. Albo te dobre, albo te
złe. To była loteria. Genetyczna loteria.
- Remus, co tu robisz? – rozległ się cichy głos Dory.
Weszła do pokoju. Widać było, że dopiero co wstała. Na
jej twarzy, poza zmęczeniem, widziałem niepokój.
- Nie mogłem spać. – odpowiedziałem szczerze. – Wracaj do
łóżka.
Mogłem się spodziewać, że mnie nie posłucha. Zamiast tego
usiadła na oparciu kanapy.
- Nie powinnam ci mówić o ciąży tuż po pełni. Powinieneś
najpierw odpocząć.
- Przecież powiedziałem ci, że się cieszę.
- Ale martwi cię to. – zauważyła.
To zmusiło mnie do zastanowienia, czy byłem aż tak
przewidywalny, czy po prosto to Dora znała mnie tak dobrze.
- Zastanawiam się, jak sobie poradzimy z dwójką dzieci. –
wyznałem.
- Moja mama jakoś sobie poradziła ze mną i Cam. A
przecież jesteśmy bliźniaczkami. My też sobie poradzimy.
Rozczulił mnie jej uśmiech. Był szczery.
- A finansowo? – spytałem. – Ja nie mam szans na pracę. A
twoja wisi na włosku.
Przesunęła głowę Bursztyna i usiadła mi na kolanach.
- Jakoś to będzie. – zapewniła mnie. – Nie zapominaj, że
mam jeszcze mieszkanie w Rzymie. Co prawda teraz wynajmuje je moja koleżanka,
która tam studiuje, ale to też jest całkiem spory dochód. No i mam udziały w
stajni Steve’a. Jakieś pięćdziesiąt procent. Naprawdę nie ożeniłeś się z biedną
dziewczynką.
- Za to ty masz męża, który przywykł do oglądania każdego
knuta z dwóch stron.
Przyłożyła swoje czoło do mojego.
- Zaufaj mi. – szepnęła. – Damy sobie radę. Zawsze mogę
poprosić o pomoc mamę albo Steve’a. Na pewno nie odmówią.
- Twoja mama i tak mnie nie lubi. – westchnąłem. – Nie
potrzebuję jeszcze upewniać jej, że nie jestem wstanie zadbać o dobro rodziny.
Prychnęła.
- To takie staroświeckie. Ja pójść po żarcie, a ty zostać
z dziećmi.
Roześmialiśmy się. Po chwili pogłaskała mnie po szorstkim
policzku.
- Jesteśmy wyjątkową rodziną. Nie musimy postępować w
normalny sposób. Musisz pamiętać, że wiedziałam na co się decyduję, gdy za
ciebie wychodziłam.
Uśmiechnąłem się cierpko.
- Ale nie na dziecko.
- Przecież wiadomo, że te środki nie zapewniają
stuprocentowej ochrony. Szczególnie gdy ktoś jest tak zakręcony jak ja. Nie
wiem jak ty, ale ja liczyłam się z tym, że mogę zajść w ciążę.
Przytuliła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu.
- Tylko nie myślałam, że to się stanie tuż po ślubie.
Dmuchnąłem w jej grzywkę. Odpowiedziała cichym śmiechem.
Wiedziałem, że to lubi.
- Jak działa ten eliksir? – zapytałem.
Wstyd mi przyznać, ale nigdy się tym nie interesowałem.
Wystarczała mi świadomość, że Dora uważała ten eliksir za skuteczny.
- Na ulotce było napisane, że przy dobrym stosowaniu
skuteczność wynosi dziewięćdziesiąt dziewięć i pół procenta.
- Ale ty zapomniałaś. – wtrąciłem.
- Wiem. Nawet pojedyncze zapomnienie o dawce eliksiru,
lub opóźnienie jej o więcej niż trzy godziny wywołuje owulację w ciągu dwunastu
godzin.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Innymi słowy musiałam zajść w ciążę w ciągu pierwszy
dwóch dni po naszym ślubie.
Parsknąłem śmiechem.
- Co cię tak bawi? – zapytała marszcząc brwi.
- To się nazywa owoc małżeńskiej miłości. –
odpowiedziałem.
- Racja.
Pocałowałem ją. Wszystko się zmieniało, ale jej pocałunki
były takie same.
----------------------
Chciałabym życzyć Wam rodzinnych świąt, góry prezentów, odpoczynku od szkoły i wszystkich problemów oraz spełnienia najskrytszych marzeń.
Pozdrawiam
Hej, hej
OdpowiedzUsuńCudeńko przez wielkie C
Dopiero teraz piszę komentarz ale rozdział czytałam o 17 i nie mogłam skomentować bo jechałam na jazdę konną ale widzę że wciąż jestem pierwsza. Ale po co ja Ci to wszystko piszę...
Także życzę Ci wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, ale szczęśliwego nowego roku mogę Ci życzyć jeszcze pod następnym rozdziałem.
Czekam na następny rozdział z niecierpliwością.
Julia
zwykły spokojny rozdział,zero akcji ,ale takie przecież też trzeba:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia i także życzę wesołych świąt:)
Normalny, fajny rozdzial...bez akcji, ale takie też musza byc :-D Tobie tez wesolych swiat :-D Lena
OdpowiedzUsuń