31 stycznia 2014

Rozdział 11 – Decyzja



         Gdy wróciłem od Syriusza, w domu czekała już na mnie mama. Siedziała razem z Dorą i jej rodzicami. Widać było po niej zdenerwowanie.
- Wszystko w porządku? – zapytałem.
- W przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Irene.  – poinformowała mnie mama.
Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Mogłem spodziewać się wszystkiego, ale nie czegoś takiego.
- Dlaczego?
Wyciągnęła w moją stronę „Proroka Codziennego”. Na pierwszej stronie widniał napis głoszący, że Harry jest poszukiwany w związku ze śmiercią Dumbledore’a.
Gdy to zobaczyłem, aż zatrzasnąłem się z oburzenia. Jak oni w ogóle mogli?! Harry i tak wystarczająco się wycierpiał. Utrata przewodnika, jakim był dla niego Dumbledore, była dla chłopaka mocnym ciosem, a posądzenie go o spowodowanie tej śmierci... To mógł być dla Pottera gwóźdź do trumny.
Ale nie rozumiałem, co to ma wspólnego z decyzją mamy.
- Zobacz stronę drugą. – powiedziała, gdy zwróciłem na to uwagę.
Druga strona gazety rzeczywiście wszystko mi wyjaśniła.
- Rejestr mugolaków?! – krzyknąłem. – Co to za pomysł?
- Realny. – odparła mama.
Przeczytałem uważnie artykuł. Z każdym kolejnym słowem byłem coraz bardziej przerażony. Oskarżenie mugolaków o podstępne zdobycie umiejętności magicznych?! W życiu nie czytałem takiej głupoty, a widziałem już niejedną bzdurę.
- Mamo... – zacząłem.
- Nie próbuj mnie od tego odwodzić. – przerwała mi. – Tutaj robi się zbyt niebezpiecznie, a nie chcę być dla was kolejnym problemem. Macie już ich dość. W Los Angeles będę bezpieczna i nadal będę mogła działać w Zakonie.
- A rozprawa? – spytała Dora.
Mama posłała jej dobroduszny uśmiech.
- Dogadaliśmy się. Żadne z nas nie będzie domagało się orzeczenia o winie. Rozprawy nie będzie. A dokumenty podpiszę tuż przed wyjazdem.
Nic nie powiedziałem. Mama rzeczywiście powinna wyjechać. Teraz, gdy Ministerstwo Magii zostało przejęte przez śmierciożerców nikt nie był bezpieczny. Wiadomości o rejestrze mugolaków tylko to potwierdzają.
         Po pożegnaniu mamy od razu udałem się do sypialni. Musiałem znaleźć chwilę spokoju, żeby wszystko sobie przemyśleć.
Dzisiejszy „Prorok Codzienny” tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że powinienem zniknąć. Ministerstwo zostało całkowicie przejęte przez śmierciożerców. To nie stawiało mnie w dobrej sytuacji, biorąc pod uwagę, że znajdowały się tam moje, i każdego innego wilkołaka, dane. Mogli łatwo znaleźć mnie i moją rodzinę. Nie chciałem ich niepotrzebnie narażać. Zresztą wilkołaki nie potrzebowały dostępu do akt, żeby wiedzieć, gdzie kto się znajduje. Miałem jeszcze niedokończone sprawy ze Sputnikiem. On stanowił większe niebezpieczeństwo dla Dory niż wszyscy śmierciożercy razem wzięci. Przed nimi byłaby w stanie się obronić, a Sputnik był wielką niewiadomą. Mógł przyjść jutro, a mógł przyjść za kilka lat. Ale wiedziałem, że się pojawi; po tym jak uciekłem mu sprzed nosa i ośmieliłem się przeżyć, na pewno mi nie daruje. A najłatwiej było mu dopaść mnie przez rodzinę. Przecież gdyby teraz, kiedy jest w ciąży, Dora zostałaby ukąszona, nie miałaby żadnych szans na przeżycie porodu.
Był to też powód, dla którego mnie nie powinno tu być. Przemienianie się w domy, w którym znajdują się dwie oczekujące dziecka kobiety, było skrajną głupotą. Prędzej czy później mogłoby dojść do nieszczęścia.
Nie bałem się zostawiać Dory. Przecież właśnie mając to na uwadze, zaprosiłem do nas jej rodziców. Oni na pewno zadbają o swoje córki, a ochronne zaklęcia nie dopuszczą do nich nikogo z zewnątrz.
         Był jeszcze inny powód, ale miałem opory z przyznaniem się do tego. Czułem się przytłoczony tym wszystkim. Chciałem mieć rodzinę. Naprawdę. Jednak nadeszło to w złym momencie. Czułem, że jestem potrzebny w walce, wywiadzie albo gdziekolwiek indziej. Żeby tylko być potrzebnym. A utknąłem w domu. Dusiłem się.
         Mimo że od czterech lat przebywałem w Anglii, nadal czułem skutki dwunastu lat koczowniczego trybu życia. Nie mogłem tkwić w miejscu, a ukrywanie się zmuszało mnie do tego. Zaczynałem rozumieć Syriusza, który musiał siedzieć na Grimmauld Place 12. Wtedy ciągle go pouczałem, a teraz sam byłem w podobnej sytuacji. Ale ja miałem o wiele więcej powodów do wyjścia.
         Z rozmyślań wyrwał mnie pukanie do drzwi.
- Proszę. – nie mogłem ukryć zdziwienia w głosie.
Drzwi otworzyły się i do sypialni weszła Dora.
- Dlaczego pukasz? – zapytałem. – To też twoja sypialnia.
- Wiem. Ale pomyślałam, że może chcesz być sam. Nie chciałam ci przeszkadzać.
Wstałem z łóżka i podszedłem do żony. Objąłem ją, żeby nie musieć patrzyć w te piękne, niebieskie oczy. Bolała mnie decyzja, którą podjąłem. Pocieszała mnie tylko myśl, że to było najlepsze co mogłem zrobić. Najlepszy sposób na ochronienie tych, których kocham.
- Jak myślisz, gdzie teraz może być Harry? – spytałem.
- Nie mam pojęcia. – odparła Dora. – Pewnie ukrył się w miejscu, które dobrze zna, ale w którym raczej nikt nie będzie go szukał.
Zastanowiłem się nad jej słowami. Czułem, że były słuszne, ale jakie to miejsce... to była wielka niewiadoma.
- Tak właściwie, po co przyszłaś? – zaciekawiłem się.
- Mam dość gadania mamy o wojnie i niebezpieczeństwie. – wyjaśniła. – Kiedy im powiemy, że jestem w ciąży?
- Kiedy tylko będziesz chciała.
Uśmiechnęła się szeroko. Zanim zdążyłem zareagować, złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie na korytarz. Niemal zbiegliśmy ze schodów.
         W salonie nadal siedzieli moi teściowie razem z Camille.
- Coś się stało? – zapytała Andromeda patrząc podejrzliwie na rozradowaną Dorę.
Podejrzewałem, że nie będą zachwyceni tym, co za chwilę usłyszą. Jednak wiedziałem, że nie tyle będzie im chodziło o ciążę Dory, o ile o to, że ojcem dziecka jestem ja.
- Tak. – odpowiedziała Dora, siadając naprzeciwko rodziców.
Silnym pociągnięciem zmusiła mnie, żebym też usiadł.
- Nimfadoro, o co chodzi? – zapytał ostro Ted. Był wyraźnie rozdrażniony.
Nie dziwiłem mu się. Wiadomości o rejestrze mugolaków jego też musiały zdenerwować.
- Tato, spokojnie. – upomniała go Camille.
Dora uśmiechnęła się jeszcze szerzej i czule położyła dłoń na brzuchu. Zobaczyłem jak oczy Andromedy rozszerzają się.
- Doro, ty... – wyszeptała kompletnie zszokowana.
- Tak. Jestem w ciąży.
Zobaczyłem jak całkowicie blady Ted sięga do kieszeni  i wyjmuje z niej różdżkę. Natychmiast wyjąłem swoją i wycelowałem w niego. Zamarł w pół ruchu.
Przez chwilę mierzyliśmy  się wzrokiem. W jego oczach widziałem wściekłość. Wiedziałem, że gdyby jednak rzucił zaklęcie, to poleciałoby w moją stronę. Dorze nic by nie zrobił.
- Co wy wyprawiacie? – do mojej świadomości przedarł się rozzłoszczony głos żony.
- Nic. – odpowiedział jej Ted, chowając różdżkę.
Ja swoją też schowałem.
- Jesteś tego pewna? – zapytała Dromeda.
- Nie powiedzielibyśmy wam, gdyby było inaczej. – odparła Dora.
- Przepraszam was. – powiedział Ted, wstając.
Przeszedł obok nas i wyszedł z salonu. Słyszałem jak zamykają się drzwi do sypialni, którą zajmują moi teściowie.
- Porozmawiam z nim. – zapewniła nas Andromeda.
Objęła Dorę i poszła za mężem.
- A ja gratuluję wam po raz kolejny. – rzekła radośnie Camille. Widocznie próbowała zmazać złe wrażenie po Tedzie.
Podziękowaliśmy jej z uśmiechem i także udaliśmy się już do swojej sypialni. Zegar nad drzwiami pokazywał godzinę dwudziestą.
- Nie przejmuj się tatą. – poradziła mi Dora. – Potrzebuje trochę czasu.
Pokręciłem głową.
- Nie dziwię mu się. Nie powinniśmy dopuścić do tej ciąży. Dziecko może być chore, a nikt nie wie jak twój organizm zareaguje w takim wypadku. W dodatku sama moja obecność jest niebezpieczna.
- O czym ty mówisz?
Usiadłem na łóżku.
- Sama pomyśl. Jest spore prawdopodobieństwo, że  nasze dziecko będzie chore. Zresztą... nawet gdyby nie to o wiele lepiej wam będzie beze mnie. Wilkołak to tylko problem.
- Remus, o czym ty mówisz? -  powtórzyła z coraz większym strachem w głosie.
Podszedłem do niej. Ostrożnie pogłaskałem ją po policzku.
- Kocham cię. – szepnąłem. – I dlatego muszę to zrobić.
Podszedłem do szafki i wyjąłem stamtąd moje dokumenty.
- Lepiej wam będzie beze mnie. – powiedziałem jeszcze.
Wyszedłem z sypialni, wszedłem do kuchni. Na blacie leżał „Prorok Codizenny”. Wziąłem go oraz kilka butelek piwa kremowego i wypadłem do ogrodu. Stamtąd przeszedłem bezpośrednio do lasu. Szedłem ścieżką dłuższą chwilę, myśląc, gdzie może być Harry.
Przecież miał misję. A trójka siedemnastoletnich czarodziejów, choćby nie wiem jak mądrych, może sobie z nią nie poradzić. Będą potrzebować pomocy.
Dopiero po kilku minutach zorientowałem się gdzie ukrył się Potter z przyjaciółmi. W miejscu, które dobrze znał i gdzie nie spodziewał się nikogo zastać.
Grimmauld Place 12
----------------
Chciałabym wszystkich zaprosić na mój nowy blog. Główny bohater będzie ten sam. Blog będzie opowiadał o wydarzeniach z książki "Harry Potter i więzie Azkabanu". Odnośnik znajduje się w zakładkach jako "Tom I".

5 komentarzy:

  1. Rozdział cudowny!!!
    Bardzo, ale to bardzo nie mogę doczekać się kolejnego.
    Jeśli chodzi o nowego bkoga to jardzo si3 cieszę że bohater główny jest ten sam, a jeszcze bardziej że go założyłaś.
    Mam jeszcze jedno pytanie: Czy Remus i Tonks przeżyją ll bitwę o Hogwart?
    Julia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za wszystkie literówki ale piszę na telefonie i zawsze jakieś mi się robią.

      * bkoga - bloga
      * jardzo - bardzo
      * si3 - się

      Julia

      Usuń
    2. W porządku. Umiem czytać ponad literówkami (żebyś widziała pismo mojej pani od biologii świetnie byś mnie zrozumiała).
      A co do Twojego pytania, to jak mogłaś pomyśleć, że bym ich zabiła. Moim zdaniem to największa niesprawiedliwość w całej serii.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Moim zdaniem to też wielka niesprawiedliwoś. Bo jak można ich zabić. Tak myślałam że ich nie zabijesz ale chciałam się upewnić.
      Podziwiam Cię że tyle wytrwałaś z tym blogiem bo w większości blogów już po paru miesiącach je zawieszają. Twój blog jest najlepszy jaki do tej pory czytałam.
      Dziękuję za odpowiedź.
      Julia

      Usuń
  2. Rozdział świetny, tyle chyba mogę powiedzieć. Dużo emocji i mnóstwo przeżyć... Lubie takie :)

    OdpowiedzUsuń