Trzydziesty
pierwszy sierpnia.
Ostatnie
dni były dla mnie ciężkie. Cały czas dręczyły mnie wątpliwości związane z ciążą
Dory. W dodatku cały czas musiałem udawać, że wszystko jest w porządku.
W dniu
urodzin Harry’ego miałem w domu istny cyrk. Obie panie szukały dla siebie
strojów na ślub. Co chwila któraś mnie wołała, by po chwili pokazać się w innej
sukience, butach, biżuterią lub z innym wyglądem.
Po dwóch godzinach biegania między sypialnią moją i Dory
a sypialnią Camille miałem już wszystkiego serdecznie dość. Najchętniej
położyłbym się i przespał resztę dnia. Ale musieliśmy pójść na siedemnastkę
Harry’ego.
Zastanawiałem się jak by to wyglądało, gdyby nie zdrada
Glizdogona. Tamta wojna i tak musiała się skończyć. Wszystko wróciłoby do
normy. Wyobrażałem sobie Jamesa ganiającego za trzy-czteroletnim Harry’m, który
lata na miotełce po ogrodzie. Niemal widziałem roześmianą Lily przyglądającą
się tej scenie. Mogłaby trzymać na rękach młodsze dziecko. Pewnie córeczkę. James
mówił mi po narodzinach Harry’ego, że chciałby mieć też córkę. Żeby była tak
mądra jak Lily.
Na siedemnastce Harry’ego pewnie bylibyśmy wspólnie – ja,
Syriusz, James, Glizdogon, Lily… Na pewno pojawiliby się też jacyś szkolni
koledzy jubilata. No i rodzeństwo. Lily kiedyś powiedziała, że chciałaby mieć
trójkę dzieci. Ale jakoś nie mogłem sobie wyobrazić Jamesa w roli głowy dużej
rodziny.
- O czym myślisz? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Dory.
Wyjątkowo była zaniepokojona. Ostatnio ciągle się
uśmiechała. Promieniała.
- Wybrałaś już sobie strój? – zapytałem, ignorując jej
pytanie.
- Wybrałam. Chcesz zobaczyć?
Objąłem ją, i zanurzyłem twarz w różowych włosach…
Wszystko mogło się zmieniać, ale Dora zawsze pachniała tak samo. Tylko ta
znajoma słodka róża mnie uspokajała.
- Jutro. – mruknąłem. – Zrób mi niespodziankę.
Odsunęła się, spoglądając mi w oczy. Znałem to
spojrzenie. Znowu wahała się, czy uwierzyć mnie, czy instynktowi aurora. W
końcu wygrało zaufanie do mnie.
- Kocham się. – powiedziała.
- Ja ciebie też.
Pocałowała mnie. Jej miękkie usta były dla mnie
ukojeniem.
Przyjęcie
urodzinowe Harry’ego miało rozpocząć się o siódmej. Punktualnie o tej godzinie
teleportowaliśmy się nieopodal Nory. Na drodze zobaczyliśmy Freda i George’a.
Machali do nas wesoło.
- Jest ktoś jeszcze? – zapytałem po przywitaniu się z
bliźniakami.
- Charlie. – odparł Fred. – Ale poszedł od razu do domu.
Stwierdził, że musi jeszcze omówić coś z Billem.
- Czekamy jeszcze na Hagrida. – wtrącił George. – Mama
wysłała nas, żeby nic nie stało się gościom.
Dora prychnęła.
- Chronić aurora? I profesora obrony przed czarną magią?
- Byłego. – uściśliłem.
Podnieśli ręce do góry.
- My to wiemy. – powiedzieli równocześnie. – Ale powiedz
to naszej mamie.
- Nie omieszkam. – zapewniła ich z szelmowskim uśmiechem.
Po kilku
minutach pojawił się Hagrid i mogliśmy już udać się do Nory. Droga zajęła nam
kilka minut.
Z uwagi na
widoczne zatłoczenie domu, stoły ustawiono na podwórzu. Na jednym z nich stał
duży tort w kształcie znicza.
Podwórko było wystrojone. Na drzewach i krzakach były
porozwieszane złote i fioletowe serpentyny, a liście jabłoni mieniły się na
złoto. Nie potrafiłem stwierdzić, czy to na urodziny, czy na ślub.
Od razu
podszedłem do Harry’ego i uścisnąłem mu dłoń.
- Wszystkiego najlepszego, Harry. – powiedziałem.
- Siedemnastka na karku, co? – zagrzmiał Hagrid. – Sześć
lat od dnia, jak żeśmy się spotkali, Harry, pamiętasz?
Nie usłyszałem już odpowiedzi Pottera, bo podszedłem do
żony, która rozmawiała z boku z Charliem.
- Znacie się, prawda? – zapytała nas Dora.
- Przelotnie. – odpowiedział Charlie.
Potwierdziłem. Co prawda kiedyś Molly nas sobie
przedstawiła, ale to nie była głębsza znajomość.
- Nie mogę uwierzyć, że wyszłaś za mąż. – stwierdził
drugi z braci Weasley’ów.
- Ja też. – odpowiedziałem. – Do tej pory zastanawiam
się, co strzeliło jej do głowy.
W odpowiedzi parsknął śmiechem.
Widziałem, że Dora chciała coś odpowiedzieć, ale w tym
momencie Hagrid zawołał Charliego, który musiał nas zostawić.
Dora wyślizgnęła mi się i podeszła do Ginny. Zaczęły żywo
o czymś rozmawiać.
Z braku zajęcia podszedłem do Harry’ego, Hagrida i
Charliego.
- Samice są o wiele bardziej złośliwe. – dobiegł mnie
głos Weasley’a. Po chwili ściszył głos. – Bardzo bym chciał, żeby tata już się
pojawił, bo mama zaczyna się denerwować.
Spojrzeliśmy na Molly. Rozmawiała z matką Fleur, ale
wciąż zerkała na bramę.
- Chyba jednak zaczniemy
bez Artura! – krzyknęła w pewnym momencie Molly. – Musiało go coś
zatrzymać… och!
Przez podwórze przeleciała świetlista smuga, która po
chwili spoczęła na stole. Zmieniła się w srebrną łasiczkę. Łasiczka stanęła na
tylnych łapkach.
- Przybędzie ze mną minister magii. – odezwało się
zwierzątko głosem Artura.
Poczułem jak krew krzepnie mi w żyłach.
- Nie powinien nas tu zobaczyć. – powiedziałem. – Harry…
wybacz… wyjaśnię ci to później…
Podbiegłem do Dory i złapałem ją za rękę.
- Musimy iść. – powiedziałem.
- Ale…
Nie dałem jej dojść do słowa. Pociągnąłem ją w stronę
płotu. Przeszliśmy przez niego i udaliśmy się w stronę granicy antyteleportacyjnej.
- Remus, co się stało? – spytała, wyszarpując dłoń z
mojego uścisku.
- Słyszałaś. Gdyby on nas tam zobaczył… - język mi się
plątał. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, żeby najlepiej ją przekonać. – Znasz
politykę ministerstwa względem wilkołaków. Ostatnio jest tylko gorzej. W
najlepszy razie zrobiłby ci awanturę. Poza tym to sprawiłoby niepotrzebne
problemy Weasley’om i Harry’emu.
Spojrzałem Dorze w oczy. Zobaczyłem w nich zrozumienie.
Po chwili błysnął też gniew.
- Nie pozwolę tak cię traktować. – wycedziła.
Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę Nory.
Złapałem ją za ramię i przyciągnąłem do siebie. Poczułem jak wbija paznokcie w
moje plecy.
- Odpuść. Nie zmienisz tego. Nie denerwuj się potrzebnie.
– szepnąłem.
Na nic jednak to się nie stało. Widziałem jak drżą jej
ramiona. Płakała.
- To niesprawiedliwe. Jesteś od niego o wiele lepszy. –
jej głos był przytłumiony przez moje ramię.
Przytuliłem ją mocniej. Chciałem poczuć jej ciało
najmocniej jak się da.
- Uspokój się. – mruknąłem do jej ucha. – Nie powinnaś
się denerwować. Dla dobra dziecka.
Dopiero to ją uspokoiło. Nie całkowicie, ale na tyle,
żeby mnie puścić. Położyła dłoń na brzuchu.
- Tylko ze względu na nie, nie wrócę tam, żeby dać temu
idiocie w twarz.
Uśmiechnąłem się lekko.
- On nie jest tego wart. – stwierdziłem i objąłem żonę.
Nikt nie był wart jej nerwów.
----------------
Hej! Wiem, że arcydzieło to to nie jest. Bardzo za to przepraszam.
Chciałabym serdecznie podziękować Alohomora Tej za nowy wystrój bloga.
Pozdrawiam
Super rozdział czekam na next.
OdpowiedzUsuńBardzo ładny wystrój bloga.
Julia
PS Przepraszam za taki krótki komentarz, ale nie jestem w nastroju.
Ho ho ho... ależ nie ma za co! Jak już napisałam, to dla mnie zaszczyt ;) Rozdział całkiem przyjemny, chociaż wszystko tak szybko minęło... No, ale zostawia to większy nie dosyt i chęć poznania dalszej części! Tak więc znowu długie czekanie do piątku! c:
OdpowiedzUsuń