14 lutego 2014

Rozdział 13 – Awantura na Grimmauld Place 12



         Zawahałem się na dłuższą chwilę.
- Zrozumiem, jeśli mi odpowiesz, że nie możesz tego potwierdzić, ale Zakon ma wrażenie, że Dumbledore przekazał ci jakąś misję do spełnienia.
- To prawda. – odpowiedział Harry. – Ron i Hermiona też biorą w niej udział.
- Możesz mi powiedzieć, co to za misja?
Teraz to on się zawahał. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy. Potem westchnął.
- Nie mogę, Remusie. Przykro mi. Jeśli Dumbledore ci tego nie powiedział, to i ja nie mogę.
- Przewidywałem taką odpowiedź. – przyznałem. Nie potrafiłem ukryć zawodu w głosie. – Ale mimo to mogę ci się jakoś przydać. Wiesz, kim jestem i co potrafię. Mogę iść z wami, żeby zapewnić wam ochronę. Nie musisz mi mówić, co zamierzasz zrobić.
W jego oczach znów pojawiło się wahanie.
Natomiast Hermiona posłała mi zdziwione spojrzenie.
- A co z Tonks? – zapytała.
Kolejne ciężkie pytanie. Zrozumiałem, że będę musiał się nieźle nagimnastykować, żeby pozwolili mi ze sobą iść.
- O co ci chodzi? – odparłem, starając się mówić obojętnym tonem.
- A o to, że od niedawna jest twoją żoną! Jak by się czuła, gdybyś zostawił ją i poszedł z nami?
- Tonks będzie całkowicie bezpieczna. Będzie w domu ze swoimi rodzicami. – nie była to odpowiedź, na jej pytanie, ale tylko tyle byłem na razie gotów jej powiedzieć.
- Remusie – zaczęła niepewnym głosem. – czy wszystko w porządku... między tobą i...
- Wszystko w porządku. Nie martw się. – odparłem ostro.
Hermiona zaczerwieniła się. Zapadło pełne zakłopotania milczenie. Nie czułem się z tym dobrze. To znaczyło, że powoli zaczynałem tracić nad sobą kontrolę.
Żeby się uspokoić zdecydowałem się wyznać im o co chodzi.
- Tonks, będzie miała dziecko.
- Och, to cudownie! – pisnęła Hermiona.
- Wspaniale! – ucieszył się Ron.
- Moje gratulacje! – powiedział Harry.
Posłałem im wymuszony uśmiech.
- Więc... zgadzacie się? – spytałem, usiłując zmienić temat. – Trójka zmieni się w czwórkę? Jestem przekonany, że Dumbledore nie miałby nic przeciwko temu, w końcu to on mianował mnie nauczycielem obrony przed czarną magią. A muszę wam powiedzieć, że według mnie stoimy w obliczu magii, z którą wielu z nas nigdy się nie spotkało. Wielu z nas nawet sobie nie wyobraża, co to za potęga.
Zobaczyłem jak cała trójka wymienia spojrzenia. Czułem się jak skazaniec oczekujący na wyrok.
- Żeby wszystko było jasne – rzekł Harry. – Chcesz zostawić Tonks z jej rodzicami i pójść z nami, tak?
- Będzie z nimi całkowicie bezpieczna. – zapewniłem go. – Harry, jestem pewien, że James  bardzo by chciał, żebym był z wami.
- A ja nie jestem. – odpowiedział Potter. – Jestem przekonany że mój ojciec chciałby wiedzieć, dlaczego nie zostałeś ze sowim dzieckiem.
Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. Jednocześnie zacząłem słyszeć w uszach narastające tętno.
- Nie rozumiesz. – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Więc mi wyjaśnij.
Przełknąłem ślinę. Właśnie tego najbardziej się obawiałem.
- Ja... ja popełniłem poważny błąd, poślubiając Tonks. Zrobiłem to bez głębszego zastanowienia i bardzo tego żałuję.
- Rozumiem. – odparł Harry. – Więc zamierzasz po prostu porzucić ją i dziecko i uciec z nami?
Jego słowa spowodowały, że jeden z moich wewnętrznych hamulców  przestał działać. Zerwałem się z krzesła, przewracając je.
- Nie rozumiesz, co ja zrobiłem mojej żonie i mojemu nienarodzonemu dziecku?! Nie powinienem był się z nią ożenić! Uczyniłem z niej wyrzutka! – kopnąłem krzesło, żeby chociaż część energii, ze mnie zeszła. Nie chciałem, żeby doszło do wypadku. – Zawsze widziałeś mnie tylko wśród innych członków Zakonu albo pod opieką Dumbledore’a w Hogwarcie! Nie masz pojęcia, jak w świecie czarodziejów traktują takie stworzenia jak ja! Kiedy się dowiedzą o mojej przypadłości, nie zechcą nawet ze mną rozmawiać! Nie rozumiesz co ja zrobiłem? Nasze małżeństwo wzbudza wstręt nawet w jej własnej rodzinie! Którzy rodzice chcieliby, żeby ich córka poślubiła wilkołaka? A to dziecko... to dziecko...
Złapałem się za włosy.
- Wilkołaki nie powinny się rozmnażać! To dziecko będzie takie jak ja... Jak mógłbym sobie wybaczyć taką zbrodnię... Przecież ja świadomie  przeniosłem moją straszną przypadłość na niewinne dziecko! A jeśli nawet jakimś cudem nie stanie się takie jak ja, to będzie mu sto razy lepiej bez ojca, którego musiałoby się wstydzić!
Odrobinę się uspokoiłem. Powoli opuściłem drżące dłonie i oparłem je na stole.
- Remusie... – wyszeptała Hermiona ze łzami w oczach. – Nie mów tak... Przecież żadne dziecko nie mogłoby się ciebie wstydzić.
- No, nie wiem, Hermiono. – powiedział Harry, wstając z krzesła. – Ja na przykład bardzo bym się go wstydził.
Poczułem się jak wymierzył mi policzek.
- Jeżeli nowy reżim uważa, że trzeba pozbyć się mugolaów, to co zrobią z półwilkołakiem, którego rodzice są w Zakonie Feniksa? – rzekł Potter. – Mój ojciec oddał życie, bronią mojej matki i mnie, a ty uważasz, że pochwaliłby twój zamiar opuszczenia dziecka i wyruszenia z nami na wyprawę w poszukiwaniu przygód?
- Jak... jak śmiesz? – krzyknąłem. – Tu nie chodzi o żadne pragnienie... przygód albo sławy... jak śmiesz sugerować coś tak...
- Myślisz, że jesteś wielkim chojrakiem, chciałbyś być bohaterem jak Syriusz...
- Harry, przestań! – między nas wdarł się błagalny krzyk Hermiony, który obaj zignorowaliśmy.
- Nigdy bym w to nie uwierzył. – wycedził Harry. – Człowiek, który nauczył mnie walczyć z dementorami... tchórzem.
Zanim zdążyłem zrozumieć, co robię, wyciągnąłem różdżkę i rzuciłem w Harry’ego zaklęciem. Nawet nie wiem jakim. Potter przeleciał przez pokój i osunął się po ścianie.
Odwróciłem się na pięcie i niemal wybiegłem z kuchni.
- Remusie! Remusie, wracaj! – krzyknęła za mną Hermiona.
Nie posłuchałem jej, tylko wyszedłem z domy trzaskając za sobą drzwiami. Ledwo się za mną zamknęły, teleportowałem się do lasu, nieopodal domu.
         Właściwie cudem było to, że się nie rozszczepiłem. Zresztą pewnie nawet tego bym nie zauważył.
Podszedłem do pierwszego drzewa i kopnąłem je z całej siły. Wściekłość trochę ze mnie zeszła. Nadal byłem bardzo zdenerwowany, ale przynajmniej odzyskałem zdolność racjonalnego myślenia.
         Jak on w ogóle śmiał powiedzieć mi coś takiego! Tchórz?! Chciałem mu pomóc. Naprawdę. To nie była tylko czcza wymówka. Pomoc będzie im potrzebna. Byłem pewien, że prędzej, czy później sami się o tym przekonają.
A co do Dory... Może i trochę im nakłamałem. Przecież przez rok narzeczeństwa namyślałem się wielokrotnie. Ale nigdy nie brałem pod uwagi tego, że Dora może zajść w ciążę. To było dla mnie zupełnie nierealne.
Jednak po kilkunastu minutach myślenia zaczynałem powoli rozumieć Harry’ego. Musiałem się do tego przyznać – zachowałem się jak tchórz. To była najzwyklejsza w świecie próba ucieczki. Po kilkunastominutowym myśleniu nad tym, co stało się na Grimmauld Place 12, doszedłem do wniosku, że powinienem tam wrócić i przeprosić całą trójkę. Jednak wiedziałem, że pewnie nie daliby mi się nawet odezwać. Szczególnie Harry, który pewnie dosyć mocno uderzył w tą nieszczęsną ścianę. Był na mnie wściekły. Nie dziwiłem mu się. Sam chętnie bym sobie przywalił.
W tej sytuacji zrobiłem jedyną słuszną rzecz – wróciłem do domu. Co prawda bałem się tego, co zrobi Dora, ale to było bez znaczenia... Jeżeli każe mi odejść i zniknąć z jej życia... Posłucham. Z ciężkim sercem, ale będę musiał posłuchać.
Możliwie najciszej otworzyłem drzwi i wszedłem do domu. Niemal bezszelestnie przemknąłem się obok otwartych drzwi do sypialni teściów i wspiąłem się na piętro. Zawahałem się dopiero przed drzwiami do sypialni mojej i Dory. Teraz rozumiałem jaki byłem głupi, kiedy wychodziłem stąd kilka godzin wcześniej.
W końcu zebrałem się na odwagę i otworzyłem drzwi.
W sypialni było ciemno. Jednak w świetle gwiazd, które wpadało przez odsłonięte okno, widziałem Dorę leżącą na łóżku. Nie spała. Po drżących ramionach poznałem, że płacze.
- Prosiłam, żeby zostawić mnie w spokoju. – powiedziała cicho.
Myślałem, że serce mi pęknie. W jej głosie był tylko ból i brak nadziei.
         Po cichu zamknąłem drzwi i podszedłem do łóżka. Delikatnie usiadłem obok żony i podniosłem ją.
- Remus? – szepnęła ze zdziwieniem
- Cicho. – mruknąłem. – Przepraszam.
Przysunęła się bliżej i usiadła na moich kolanach. Cały czas patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Dlaczego wróciłeś? – zapytała.
Ukryłem twarz w jej włosach.
- Przepraszam. – powiedziałem łamiącym się głosem. – Tak bardzo cię przepraszam. Za wszystko: za to, że odszedłem, że powiedziałem ci to wszystko, za każdą łzę, którą przeze mnie wylałaś... Zachowałem się jak kompletny idiota. Zresztą nie po raz pierwszy. Powinnaś mnie stąd wyrzucić i...
W tym momencie odchyliła się do tyłu i spojrzała mi w oczy.
- Przestań. – poprosiła. – Przyjmuję przeprosiny. Rozumiem o co ci chodziło. Jeżeli nadal się boisz...
- Boję. – przyznałem. – Ale to już nie ma znaczenia. Już cię nie zostawię. Obiecuję.
Na te słowa Dora pocałowała mnie, wspaniałomyślnie nie przypominając mi, że już kiedyś złożyłem jej identyczna obietnicę.
- Już nie jesteś na mnie zła? – spytałem nieśmiało.
- W ogóle nie byłam. – zapewniła mnie. – Kocham cię.
         Gdy zasypiałem, obiecałem sobie, że z samego rana pójdę do kwiaciarni i kupię Dorze róże. Cały bukiet róż.
---------------------
Miałam wątpliwości, czy ten rozdział wpisuje się w atmosferę walentynkową, ale podejrzewam, że tak.
Oficjalnie dzisiaj zaczynam ferie! Wreszcie. Nigdzie nie wyjeżdżam, więc będę miała więcej czasu na pisanie.
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Rozdział, a właściwie jego druga połowa jest jak najbardziej walentynkowa. :) Co do pierwszej nie ma co za dużo się rozpisywać, ale druga była wspaniała. Pisz, pisz i korzystaj z czasu! Ja korzystałam i mam już zapas rozdziałów na jakiś czas :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny rozdzial!!!!!!!!
    Zakochalam się w tym rozdziale!!!!!!
    Byl tak romantyczny!!!!!!
    CUDEŃKO!!!!!!!!!!

    Ja też dzisiaj zaczynam ferie.
    Czekam z niecierpliwością na następny!!!!!
    Julia

    OdpowiedzUsuń