Zawahałem
się na dłuższą chwilę.
- Zrozumiem, jeśli mi odpowiesz, że nie możesz tego
potwierdzić, ale Zakon ma wrażenie, że Dumbledore przekazał ci jakąś misję do
spełnienia.
- To prawda. – odpowiedział Harry. – Ron i Hermiona też
biorą w niej udział.
- Możesz mi powiedzieć, co to za misja?
Teraz to on się zawahał. Przez kilka sekund patrzyliśmy
sobie w oczy. Potem westchnął.
- Nie mogę, Remusie. Przykro mi. Jeśli Dumbledore ci tego
nie powiedział, to i ja nie mogę.
- Przewidywałem taką odpowiedź. – przyznałem. Nie
potrafiłem ukryć zawodu w głosie. – Ale mimo to mogę ci się jakoś przydać.
Wiesz, kim jestem i co potrafię. Mogę iść z wami, żeby zapewnić wam ochronę.
Nie musisz mi mówić, co zamierzasz zrobić.
W jego oczach znów pojawiło się wahanie.
Natomiast Hermiona posłała mi zdziwione spojrzenie.
- A co z Tonks? – zapytała.
Kolejne ciężkie pytanie. Zrozumiałem, że będę musiał się
nieźle nagimnastykować, żeby pozwolili mi ze sobą iść.
- O co ci chodzi? – odparłem, starając się mówić
obojętnym tonem.
- A o to, że od niedawna jest twoją żoną! Jak by się
czuła, gdybyś zostawił ją i poszedł z nami?
- Tonks będzie całkowicie bezpieczna. Będzie w domu ze
swoimi rodzicami. – nie była to odpowiedź, na jej pytanie, ale tylko tyle byłem
na razie gotów jej powiedzieć.
- Remusie – zaczęła niepewnym głosem. – czy wszystko w
porządku... między tobą i...
- Wszystko w porządku. Nie martw się. – odparłem ostro.
Hermiona zaczerwieniła się. Zapadło pełne zakłopotania
milczenie. Nie czułem się z tym dobrze. To znaczyło, że powoli zaczynałem
tracić nad sobą kontrolę.
Żeby się uspokoić zdecydowałem się wyznać im o co chodzi.
- Tonks, będzie miała dziecko.
- Och, to cudownie! – pisnęła Hermiona.
- Wspaniale! – ucieszył się Ron.
- Moje gratulacje! – powiedział Harry.
Posłałem im wymuszony uśmiech.
- Więc... zgadzacie się? – spytałem, usiłując zmienić
temat. – Trójka zmieni się w czwórkę? Jestem przekonany, że Dumbledore nie
miałby nic przeciwko temu, w końcu to on mianował mnie nauczycielem obrony
przed czarną magią. A muszę wam powiedzieć, że według mnie stoimy w obliczu
magii, z którą wielu z nas nigdy się nie spotkało. Wielu z nas nawet sobie nie
wyobraża, co to za potęga.
Zobaczyłem jak cała trójka wymienia spojrzenia. Czułem
się jak skazaniec oczekujący na wyrok.
- Żeby wszystko było jasne – rzekł Harry. – Chcesz
zostawić Tonks z jej rodzicami i pójść z nami, tak?
- Będzie z nimi całkowicie bezpieczna. – zapewniłem go. –
Harry, jestem pewien, że James bardzo by
chciał, żebym był z wami.
- A ja nie jestem. – odpowiedział Potter. – Jestem
przekonany że mój ojciec chciałby wiedzieć, dlaczego nie zostałeś ze sowim
dzieckiem.
Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. Jednocześnie
zacząłem słyszeć w uszach narastające tętno.
- Nie rozumiesz. – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Więc mi wyjaśnij.
Przełknąłem ślinę. Właśnie tego najbardziej się
obawiałem.
- Ja... ja popełniłem poważny błąd, poślubiając Tonks.
Zrobiłem to bez głębszego zastanowienia i bardzo tego żałuję.
- Rozumiem. – odparł Harry. – Więc zamierzasz po prostu
porzucić ją i dziecko i uciec z nami?
Jego słowa spowodowały, że jeden z moich wewnętrznych
hamulców przestał działać. Zerwałem się
z krzesła, przewracając je.
- Nie rozumiesz, co ja zrobiłem mojej żonie i mojemu
nienarodzonemu dziecku?! Nie powinienem był się z nią ożenić! Uczyniłem z niej
wyrzutka! – kopnąłem krzesło, żeby chociaż część energii, ze mnie zeszła. Nie
chciałem, żeby doszło do wypadku. – Zawsze widziałeś mnie tylko wśród innych
członków Zakonu albo pod opieką Dumbledore’a w Hogwarcie! Nie masz pojęcia, jak
w świecie czarodziejów traktują takie stworzenia jak ja! Kiedy się dowiedzą o
mojej przypadłości, nie zechcą nawet ze mną rozmawiać! Nie rozumiesz co ja
zrobiłem? Nasze małżeństwo wzbudza wstręt nawet w jej własnej rodzinie! Którzy
rodzice chcieliby, żeby ich córka poślubiła wilkołaka? A to dziecko... to
dziecko...
Złapałem się za włosy.
- Wilkołaki nie powinny się rozmnażać! To dziecko będzie
takie jak ja... Jak mógłbym sobie wybaczyć taką zbrodnię... Przecież ja
świadomie przeniosłem moją straszną
przypadłość na niewinne dziecko! A jeśli nawet jakimś cudem nie stanie się
takie jak ja, to będzie mu sto razy lepiej bez ojca, którego musiałoby się
wstydzić!
Odrobinę się uspokoiłem. Powoli opuściłem drżące dłonie i
oparłem je na stole.
- Remusie... – wyszeptała Hermiona ze łzami w oczach. –
Nie mów tak... Przecież żadne dziecko nie mogłoby się ciebie wstydzić.
- No, nie wiem, Hermiono. – powiedział Harry, wstając z
krzesła. – Ja na przykład bardzo bym się go wstydził.
Poczułem się jak wymierzył mi policzek.
- Jeżeli nowy reżim uważa, że trzeba pozbyć się mugolaów,
to co zrobią z półwilkołakiem, którego rodzice są w Zakonie Feniksa? – rzekł
Potter. – Mój ojciec oddał życie, bronią mojej matki i mnie, a ty uważasz, że
pochwaliłby twój zamiar opuszczenia dziecka i wyruszenia z nami na wyprawę w
poszukiwaniu przygód?
- Jak... jak śmiesz? – krzyknąłem. – Tu nie chodzi o
żadne pragnienie... przygód albo sławy... jak śmiesz sugerować coś tak...
- Myślisz, że jesteś wielkim chojrakiem, chciałbyś być
bohaterem jak Syriusz...
- Harry, przestań! – między nas wdarł się błagalny krzyk
Hermiony, który obaj zignorowaliśmy.
- Nigdy bym w to nie uwierzył. – wycedził Harry. –
Człowiek, który nauczył mnie walczyć z dementorami... tchórzem.
Zanim zdążyłem zrozumieć, co robię, wyciągnąłem różdżkę i
rzuciłem w Harry’ego zaklęciem. Nawet nie wiem jakim. Potter przeleciał przez
pokój i osunął się po ścianie.
Odwróciłem się na pięcie i niemal wybiegłem z kuchni.
- Remusie! Remusie, wracaj! – krzyknęła za mną Hermiona.
Nie posłuchałem jej, tylko wyszedłem z domy trzaskając za
sobą drzwiami. Ledwo się za mną zamknęły, teleportowałem się do lasu, nieopodal
domu.
Właściwie
cudem było to, że się nie rozszczepiłem. Zresztą pewnie nawet tego bym nie
zauważył.
Podszedłem do pierwszego drzewa i kopnąłem je z całej
siły. Wściekłość trochę ze mnie zeszła. Nadal byłem bardzo zdenerwowany, ale
przynajmniej odzyskałem zdolność racjonalnego myślenia.
Jak on w
ogóle śmiał powiedzieć mi coś takiego! Tchórz?! Chciałem mu pomóc. Naprawdę. To
nie była tylko czcza wymówka. Pomoc będzie im potrzebna. Byłem pewien, że
prędzej, czy później sami się o tym przekonają.
A co do Dory... Może i trochę im nakłamałem. Przecież
przez rok narzeczeństwa namyślałem się wielokrotnie. Ale nigdy nie brałem pod
uwagi tego, że Dora może zajść w ciążę. To było dla mnie zupełnie nierealne.
Jednak po kilkunastu minutach myślenia zaczynałem powoli
rozumieć Harry’ego. Musiałem się do tego przyznać – zachowałem się jak tchórz.
To była najzwyklejsza w świecie próba ucieczki. Po kilkunastominutowym myśleniu
nad tym, co stało się na Grimmauld Place 12, doszedłem do wniosku, że
powinienem tam wrócić i przeprosić całą trójkę. Jednak wiedziałem, że pewnie nie
daliby mi się nawet odezwać. Szczególnie Harry, który pewnie dosyć mocno
uderzył w tą nieszczęsną ścianę. Był na mnie wściekły. Nie dziwiłem mu się. Sam
chętnie bym sobie przywalił.
W tej sytuacji zrobiłem
jedyną słuszną rzecz – wróciłem do domu. Co prawda bałem się tego, co zrobi
Dora, ale to było bez znaczenia... Jeżeli każe mi odejść i zniknąć z jej
życia... Posłucham. Z ciężkim sercem, ale będę musiał posłuchać.
Możliwie najciszej otworzyłem drzwi i wszedłem do domu.
Niemal bezszelestnie przemknąłem się obok otwartych drzwi do sypialni teściów i
wspiąłem się na piętro. Zawahałem się dopiero przed drzwiami do sypialni mojej
i Dory. Teraz rozumiałem jaki byłem głupi, kiedy wychodziłem stąd kilka godzin
wcześniej.
W końcu zebrałem się na odwagę i otworzyłem drzwi.
W sypialni było ciemno. Jednak w świetle gwiazd, które
wpadało przez odsłonięte okno, widziałem Dorę leżącą na łóżku. Nie spała. Po
drżących ramionach poznałem, że płacze.
- Prosiłam, żeby zostawić mnie w spokoju. – powiedziała
cicho.
Myślałem, że serce mi pęknie. W jej głosie był tylko ból
i brak nadziei.
Po cichu
zamknąłem drzwi i podszedłem do łóżka. Delikatnie usiadłem obok żony i
podniosłem ją.
- Remus? – szepnęła ze zdziwieniem
- Cicho. – mruknąłem. – Przepraszam.
Przysunęła się bliżej i usiadła na moich kolanach. Cały
czas patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Dlaczego wróciłeś? – zapytała.
Ukryłem twarz w jej włosach.
- Przepraszam. – powiedziałem łamiącym się głosem. – Tak
bardzo cię przepraszam. Za wszystko: za to, że odszedłem, że powiedziałem ci to
wszystko, za każdą łzę, którą przeze mnie wylałaś... Zachowałem się jak
kompletny idiota. Zresztą nie po raz pierwszy. Powinnaś mnie stąd wyrzucić i...
W tym momencie odchyliła się do tyłu i spojrzała mi w
oczy.
- Przestań. – poprosiła. – Przyjmuję przeprosiny.
Rozumiem o co ci chodziło. Jeżeli nadal się boisz...
- Boję. – przyznałem. – Ale to już nie ma znaczenia. Już
cię nie zostawię. Obiecuję.
Na te słowa Dora pocałowała mnie, wspaniałomyślnie nie
przypominając mi, że już kiedyś złożyłem jej identyczna obietnicę.
- Już nie jesteś na mnie zła? – spytałem nieśmiało.
- W ogóle nie byłam. – zapewniła mnie. – Kocham cię.
Gdy
zasypiałem, obiecałem sobie, że z samego rana pójdę do kwiaciarni i kupię Dorze
róże. Cały bukiet róż.
---------------------
Miałam wątpliwości, czy ten rozdział wpisuje się w atmosferę walentynkową, ale podejrzewam, że tak.
Oficjalnie dzisiaj zaczynam ferie! Wreszcie. Nigdzie nie wyjeżdżam, więc będę miała więcej czasu na pisanie.
Pozdrawiam
Rozdział, a właściwie jego druga połowa jest jak najbardziej walentynkowa. :) Co do pierwszej nie ma co za dużo się rozpisywać, ale druga była wspaniała. Pisz, pisz i korzystaj z czasu! Ja korzystałam i mam już zapas rozdziałów na jakiś czas :D
OdpowiedzUsuńCudny rozdzial!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńZakochalam się w tym rozdziale!!!!!!
Byl tak romantyczny!!!!!!
CUDEŃKO!!!!!!!!!!
Ja też dzisiaj zaczynam ferie.
Czekam z niecierpliwością na następny!!!!!
Julia