Trzy
tygodnie po tej rozmowie całą czarodziejską Anglią wstrząsnęła wiadomość o
włamaniu do Ministerstwa Magii. Za tą awanturą stał Harry Potter razem z Ronem
i Hermioną. Każdego ranka z niepokojem przeglądałem „Proroka Codziennego” w
poszukiwaniu jakiejś informacji i kimkolwiek z tej trójki. Zawsze odkładałem ją
z ulgą.
W ciągu
ostatnich dni zacząłem dobitniej odczuwać, co to znaczy mieć w domu dwie
kobiety przy nadziei. Zarówno ja, jak i moi teściowie, byliśmy nieustannie
proszeni o wykonanie najróżniejszych zachcianek. A to otworzyć okno, a to je
zamknąć, przynieść koc lub dodatkową poduszkę, a to któraś zgłodniała i miała
chęć na naleśniki, omlety, spaghetti albo coś w tym stylu.
Ani razu się nie poskarżyłem. Cierpliwie i zawsze z
uśmiechem spełniałem prośby szwagierki i żony.
Czwartego
września Dora przyszła do mnie i z anielskim uśmiechem zaproponowała spacer.
Chciała udać się na bazar, który znajdował się jakieś piętnaście kilometrów od
naszego domu, żeby kupić trochę jabłek.
- Nie prościej byłoby iść do sklepu? – odparłem z
uśmiechem.
Nie uśmiechało mi się wyjście. Samo w sobie było
wystarczająco niebezpieczne, a w dodatku wizyta Harry’ego w Ministerstwie Magii
rozwścieczyła śmierciożerców.
- Remus, mam dość siedzenia w domu. – jęknęła, tuląc się
do mnie. – Nie pozwalasz mi nigdzie wychodzić…
- Wiesz dlaczego. – przerwałem jej. – Nie chcę cię
stracić. No i musisz myśleć o dziecku.
- Nie zasłaniaj się nim. – prychnęła. Położyła dłoń na
jeszcze płaskim brzuchu.
- Nią. – poprawiłem ją.
Odkąd pogodziłem się z tym, że będę ojcem wiele się
zmieniło. Między innymi to, że straciłem zgodność z Dorą. Przynajmniej w jednej
kwestii – Tonks była zdania, że nosi pod sercem syna, natomiast ja uparcie
twierdziłem, że urodzi się córka. Co prawda nie miało to dla mnie żadnego
znaczenia, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby Dora urodziła syna. To do
niej nie pasowało.
Dora uśmiechnęła się szeroko i usiadła mi na kolanach.
Pocałowała mnie w policzek.
- Nie będę się z tobą spierać. – wyszeptała. – Ale pozwól
mi wyjść. Czuję się jak w więzieniu.
Przymknąłem oczy. Dora doskonale wiedziała jak mnie
przekonać. Czułem, że zaczynam jej ulegać.
Biłem się ze swoimi myślami przez dłuższą chwilę. W końcu
westchnąłem.
- Ale mam dwa warunki. - zapowiedziałem. - Po pierwsze:
idę z tobą. Po drugie: jeżeli coś się stanie, to wracasz do domu. Jasne?
- Jak słońce. - odparła, uśmiechając się promiennie.
Pocałowałem ją. Jednak wyrwała mi się już po kilku
sekundach. Od razu udała się do drzwi. Niemal w locie założyła buty i kurtkę.
Nie pozostało mi inne wyjście, jak podążyć w jej ślady.
Teleportowaliśmy
się w okolice bazaru. Dora od razu zmieniła swoje włosy na długie,
ciemnobrązowe loki.
Z uwagi, że
dopiero dochodziła dziewiąta, na bazarze nie było dużo ludzi. Poza kilkunastoma
straganami i kilkorgiem ludzi, którzy się między nimi przechadzali, nie było
nikogo więcej.
Zazdrościłem tym mugolom spokoju i codziennych trosk. W
porównaniu z widmem śmierci oraz wojną ich problemy nie były tak wielkie. Gdyby
tylko o tym wiedzieli.
Dora dosyć
szybko wypatrzyła to co ją interesowało. Tak więc w niedługim czasie
zakupiliśmy kilogram jabłek.
Żadne z nas nie chciało wracać od raz do domu. Rozumiałem
to, co powiedziała mi wcześniej. Też zaczynałem czuć się we własnym domu jak w
więzieniu, mimo że ze wszystkich domowników wychodziłem najczęściej.
Choćbym chciał zostać w domu nie mogłem. Wiązały mnie
zobowiązania wobec Zakonu.
Musiałem
przyznać, że Zakon Feniksa po śmierci Szalonookiego i przejęciu Ministestwa
przez śmierciożerców był bardzo trudnej sytuacji. Jednak tym razem, w
przeciwieństwie do tego, co działo się po śmierci Dumbledore'a, nie pojawił się
nawet jeden głos, który chciał rozwiązania Zakonu.
Zgodnie obraliśmy Kingsley'a nowym Strażnikiem Tajemnicy
Zakonu. Ale nawet on przyznawał, że będzie ciężko – byliśmy na przegranej
pozycji, bez siedziby i wpływów. Po swojej stronie mieliśmy tylko Lovegooda i
jego „Żonglera”.
- Remus, coś się dzieje. - z zamyślenia wyrwał mnie
zaniepokojony głos Dory.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć rozległy się przerażone
krzyki mugoli. Odwróciłem się. Zastany widok spowodował, że zamarło mi serce.
Na błękitnym niebem widniał Mroczny Znak.
- Dora, wracaj do domu! - powiedziałem.
- Nie! - odparła.
Złapałem ją za ramię i przyciągnąłem do siebie.
- Obiecałaś. - przypomniałem.
- Nie zostawię cię.
Wyciągnąłem z kieszeni różdżkę.
- Jazda. Do. Domu. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Dora odwróciła się na pięcie. Po chwili cichy trzask uświadomił
mnie, że moja żona jest już bezpieczna.
Nie
zastanawiałem się długo nad tym, co mam zrobić. Pobiegłem w kierunku źródła Mrocznego Znaku.
Już po kilku sekundach niemal zderzyłem się z
zamaskowanym śmierciożercą. Zanim zdążył zareagować, potraktowałem go
Petrificus Totalus. Nie obracając się udałem się dalej. Na środku palcu stały
dwie ubrane na czarno postacie. Obie trzymały różdżki. Jedna z nich skierowana
była ku górze, a druga po kolei wystrzeliwała promienie zaklęć w mugoli.
Pierwsze o czym pomyślałem, to o ochronie mugoli. Jednym
ruchem różdżki wyczarowałem tarczę oddzielającą śmierciożerców od mugoli. Jeden
z napastników akurat posłał mordercze zaklęcie, które odbiło się od tarczy i
wróciło do tego, kto je wysłał. Drugi, widząc śmierć towarzysza, obrócił się w
miejscu i zniknął z trzaskiem.
Chwilę później sam się deportowałem.
W drzwiach
domu powitała mnie Camille.
- Dobrze, że nic ci nie jest. - powiedziała z wyraźną
ulgą.
Zdjąłem buty i przeszedłem do salonu. Tam powitali mnie
zaniepokojeni teściowie.
- Gdzie jest Dora? - zapytałem od razu.
- Na górze. - odpowiedziała Camille. - Rebecka ją bada.
Zachwiałem się. Reb nie powinno tu być. Nie dziś.
- Co się stało? - wymamrotałem. Ledwo mogłem mówić przez
ściśnięte gardło.
- Wróciła strasznie zdenerwowana. - odparła Andromeda. -
Zemdlała zaraz po wejściu do domu. Camille od razu wysłała list do Rebecki.
Skinąłem głową i skierowałem się na schody. Jak w transie
wspiąłem się na piętro. Chciałem dowiedzieć się co z Dorą, ale nie miałem
odwagi zapukać do drzwi sypialni. Bałem się wiadomości, którą mogłem usłyszeć.
Przez kilka minut kręciłem się pod drzwiami sypialni, aż
wreszcie otworzyły się. Z sypialni wyszła Rebecca. Od razu podszedłem do niej.
- Reb, co z...? - nie byłem w stanie dokończyć pytania.
- Wszystko w porządku. - powiedziała spokojnie Rebecca. -
To z nerwów. Nie ma żadnego zagrożenia dla dziecka, ale Tonks musi teraz
odpoczywać.
- Dziękuję.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Minęła mnie i zeszła na
dół.
Zapukałem do drzwi dopiero po zastanowieniu. Nie byłem
pewny, czy powinienem wchodzić.
- Proszę. - głos Dory był cichy i słaby.
Otworzyłem drzwi i wszedłem do sypialni.
Dora leżała na łóżku. Była przykryta kołdrą pod samą
szyję. Nawet z takiej odległości widziałem jak bardzo jest blada.
Podszedłem do łóżka i położyłem się obok żony.
- Jak się czujesz? - spytałem, odgarniając z czoła Dory
kosmyk włosów.
- Dobrze. - odpowiedziała. - Tylko chce mi się pić.
- Przyniosę ci wody. - zaofiarowałem się.
Kiedy wstawałem, złapała mnie za rękę.
- Herbatę. - poprosiła.
Pocałowałem ją w czoło.
- Zaraz wrócę. - zapewniłem ją.
Miałem nadzieję, że Reb ma rację. W tamtej chwili
marzyłem tylko o tym, żeby Dorze i naszemu dziecku nic się nie stało.
Superowy rozdział!!!!!!!
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego, ale czekam bardzo cierpliwie.
Życzę dalszej weny!!!!
Julia
Trochę za szybka ta cała akcja, a i Dora jest za spokojna gdy Remus wraca. Jednak jest bardzo prawdziwy :) Pokazuje jak Remus się o nią martwi i jak ją to denerwuje, że jest uziemiona. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńNo i jak zwykle fajny rozdział:)
OdpowiedzUsuńWidzę ,że zaplanowałaś migawkę na 1 kwietnia,Fajnie ,że już za miesiąc:)
Pati
W końcu obiecałam.
Usuń