Jeszcze czterdzieści dwa dni. Jeszcze tylko czterdzieści dwa
dni i wyrwę się z tego przeklętego domu! Najgorsze w byciu mną było to, że
jestem Blackiem. Cholernym, niewdzięcznym, nienależącym do rodziny Blackiem.
Wyszedłem ze swojego pokoju rzucając tęskne spojrzenie na plakat z Dorian Leight. Wiele bym dał, żeby spędzić
z tą kobietą chociaż jedną noc. Co z tego, że miałem piętnaście lat?
Skierowałem się do pokoju, w
którym znajdowało się drzewo genologiczne Black’ów. Z prawdziwą zazdrością
wpatrywałem się w wypalony ślad po mojej kuzynce Andromedzie. Trzy lata temu
byłem na jej ślubie, a dwa lata temu poznałem jej małą córeczkę – Nimfadorę.
Nie wiem, co Dromedzie strzeliło do głowy, żeby tak nazwać córkę, ale mnie to
imię całkiem się podobało. Było niezwykłe, co pasuje do dziewczynki tym
bardziej, że jest metamorfomagiem.
- Panicz Syriusz jest
proszony na kolację. – poinformował mnie Stworek, kłaniając się w pas.
- Nie jestem głodny. –
warknąłem.
Jak ja nie lubię tego
skrzata. Lizus włażący Regulusowi i matce w tyłek tak głęboko, że aż dziwne, że
mogą normalnie siedzieć.
- Pani nalega, żeby pan
przyszedł.
Ta, nalega. Już ja wiem, jak
ona potrafi nalegać. Najpierw wrzeszczy, a potem ciska pierwszym zaklęciem,
które przyjdzie jej do głowy. I raczej nie jest to zaklęcie o łagodności „Expeliarmus”.
Chcąc, nie chcąc, zszedłem do jadalni. Starałem się wyglądać
na wielce obrażonego z powodu ich zachowania.
- Dobrze, że jesteś, synu. –
powitał mnie ojciec chłodnym głosem.
Miałem wielką ochotę pokazać
mu środkowy palec. Jednak powstrzymałem się i usiadłem na swoim miejscu, obok
brata.
- Czekamy jeszcze na gości.
– poinformował mnie jeden z wujów.
- Jakich gości? – zapytałem
siedzącego obok mnie Regulusa.
- Przechodzi narzeczony
Narcyzy, Lucjusz Malfoy, i Vincent Strocker z żoną Anastiasią i córką Isabellą.
– odpowiedział Reg.
No to nieźle. Oczywiście
Isabellę Strocker znałem ze szkoły i nie miałem o niej najlepszej opinii.
Zgrywała nadętą Ślizgonkę, a wszyscy wiedzieli, że spała z przynajmniej
piętnastoma chłopakami. A była w moim wieku. Nawet ja nie miałem na koncie
takim podbojów. Moja obecna dziewczyna, Rebecka Williamson, Krukonka z zawodu,
była pierwszą dziewczyną, która zobaczyła mnie takiego, jakiego matka mnie na
świat wydała. Chociaż ja wolę myśleć, że podrzucił mnie jakiś troll na progu
domu.
Kolacja przebiegła jak każda inna – wszyscy jedli, mało
mówili i siedzieli jakby ktoś im w tyłek wepchnął kij. Ja w ogóle się nie
odzywałem, bo matka przesadziła mnie obok Isabelli i nie miałem z kim gadać,
chociaż młoda Strocker’ówna wyraźnie próbowała mnie zagadać.
- Jak ci się podoba
Isabella? – zapytała mnie po posiłku matka.
Staliśmy na korytarzu.
- Dziewczyna jak każda inna.
– odparłem, patrząc jej bezczelnie o oczy.
Czego ona mogła ode mnie
chcieć?
- Liczę, że będzie dla niej
miły. Twój ojciec ustalił z panem Strocker’em, że Isabella zostanie twoją żoną
po ukończeniu szkoły.
Spojrzałem na nią z
autentycznym zdziwieniem. Co to miało być?
- Pogrzało was?! –
wrzasnąłem na pół domu. – Nie ożenię się z dziewczyną, która spała z połową
szkoły! A tym bardziej, że wam się podoba!
- Jak ty się odzywasz do
matki? – zagrzmiał na mnie ojciec, wychodząc z jadalni.
- Tak jak mi się podoba! Mam
was wszystkich serdecznie dość! Tak się składa, że mam dziewczynę. Ma na imię Rebecka,
jest Krukonką, a jej rodzice są mugolami. I wiecie co? Zazdroszczę jej tego.
Lepiej być mugolem i nie mieć pojęcia o magii, niż mieć taką posraną rodzinę
jak moja! Wynoszę się stąd!
Nie czekałem na odpowiedź i pobiegłem
do swojego pokoju. Jednym ruchem różdżki wrzuciłem wszystkie swoje rzeczy do
szkolnego kufra, zmniejszając je, żeby się zmieściły, a następnie sprawiłem, że
kufer prawie nic nie ważył. W kieszeń kurtki wsadziłem portfel z mugolskimi
pieniędzmi, które zostały mi z wycieczki z Lily sprzed dwóch tygodni.
Wziąłem kufer i zszedłem ze schodów.
- Syriuszu, jeżeli wyjdziesz
z domu, nie będziesz mógł tu wrócić. – poinformował mnie ojciec, gdy zakładałem
buty.
- Nawet olbrzym nie
zaciągnie mnie z powrotem do tego domu. – poinformowałem go. – Mam gdzieś
ciebie i całą tą powaloną rodzinę.
Wyszedłem na zewnątrz
trzaskając za sobą drzwiami.
Od razu zorientowałem się, że miałem problem. Gdzie teraz
mam iść? Rogacz wracał z Francji dopiero jutro, Lilka w zeszłym tygodniu
wyjechała do Szkocji, a reszta moich znajomych mieszkała zbyt daleko od
Londynu. Został mi tylko Remus, ale, szczerze mówiąc, nie bardzo miałem
pojęcie, gdzie on mieszka. Pamiętałem tylko nazwę miejscowości i pętlę
autobusową, z której zawsze odjeżdżał, gdy się spotykaliśmy w czasie wakacji.
Po dotarciu na pętlę od razu podszedłem do kiosku.
- Przepraszam, czy wie pani,
jak dojechać do Dog’s Bone? – zapytałem niemłodą kioskarkę.
- Autobusem numer 209.
Odjeżdża za dziesięć minut. Bilet kosztuje półtorej funta. – odpowiedziała, nie
odrywając oczu od jakiegoś brukowca.
Wyjąłem z portfela pierwszy
lepszy banknot i położyłem na ladzie. W zamian otrzymałem stos monet i mały
kartonik.
- Bardzo dziękuję. Dobranoc.
– powiedziałem, posyłając kobiecie jeden z moich czarujących uśmiechów.
Skierowałem się do
odpowiedniego autobusu i wsiadłem do środka. Zaraz za mną wsiadł jakiś facet,
który włożył swój kartonik do żółtego pudełeczka, które po chwili wypluło
kartonik. Niewiele myśląc zrobiłem tak samo z innym pudełeczkiem. Ku mojemu
zdziwieniu pudełeczko połknęło mój kartonik, brzdęknęło i wypluło z powrotem na
moją dłoń. Na kartoniku pojawił się nadruk z aktualną datą i godziną.
Autobus do Dog’s Bone jechał czterdzieści minut, ale wcale
mi to nie przeszkadzało. Mugolski autobus był o wiele przyjemniejszy niż Błędny
Rycerz.
Wysiadłem na placu szumnie zwanym rynkiem Dog’s Bone. Tutaj
kolejny raz tego wieczora znalazłem się w kropce. Byłem u Lunatyka tylko raz –
trzy lata temu – i nie pamiętałem jak dojść do jego domu. Postanowiłem spytać
kogoś o drogę.
Jedyną osobą, która, poza
pasażerami autobusu była na rynku, była niska urocza staruszka.
- Czy wie pani, jak dojść do
domu Lupinów? – zapytałem.
- Oczywiście. –
odpowiedziała. – Musisz pójść tamtą drogą na prawo i iść cały czas prosto.
Lupinowie mieszkają na samym końcu tuż pod lasem. Na pewno trafisz.
Podziękowałem i poszedłem
zgodnie z radą. Pani miała rację, bo po kilku minutach stanąłem przed domem
Remusa.
Dopiero przed furtką
spojrzałem na niebo i zakląłem pod nosem. Ciężko było znaleźć gorszy moment na
odwiedziny – księżyc dopiero wyszedł z pełni. Mimo to zdecydowałem się zapukać
do drzwi.
Otworzyła mi mama Remusa. Wyglądała na zdenerwowaną, co
wcale mnie nie dziwiło. W końcu tuż po pełni mogła spodziewać się wizyty
urzędników z Ministerstwa Magii. Luniek kiedyś wspominał, że zdarzają się co
jakiś czas.
-Dobry wieczór. –
przywitałem się. – Nazywam się Syriusz Black i jestem kolegą Remusa. Mieszkamy
w jednym dormitorium. Mógłbym się z nim zobaczyć.
- Przykro mi, ale Remus jest
chory. – odpowiedziała lekko drżącym głosem.
- Wiem o tym. Ale to
naprawdę pilna sprawa.
Musiałem wyglądać naprawdę
żałośnie, bo nie zadawała już więcej pytań. Wpuściła mnie do domu i od razu
zaprowadziła do pokoju Remusa na piętrze.
- Poczekaj tu chwilę. –
poprosiła, po czym weszła do sypialni starszego syna.
Po kilkunastu sekundach
poprosiła mnie do środka, a sama zeszła na parter.
W pokoju Remusa było ciemno
jak w grobie. Na dworze było jeszcze widno, ale zasłony w oknach były
pozaciągane. Światło się nie paliło.
- Cześć. – powiedziałem w
ciemność. – Co u ciebie?
- Jakoś idzie. –
odpowiedział mi. – Jak chcesz, możesz zapalić światło.
- Nie ma takiej potrzeby.
Aż za dobrze wiedziałem, że
Lunatyk miewa po pełni problemy z nadmiernym światłem. Ja nie musiałem widzieć,
więc po co on miał męczyć wzrok.
Wyciągnąłem rękę i po omacku
starałem dotrzeć do jakiegoś siedzenia. Zanim mi się to udało, usłyszałem
odgłos przekładanej kołdry, a po chwili ktoś złapał mnie za ramię. Kilka sekund
później siedziałem już na krześle obok łóżka.
- Przepraszam, że narzucam
ci się tuż po pełni. – zacząłem. – Ale praktycznie mam nóż na gardle.
- Nie tłumacz się. Cokolwiek
powiedziała ci moja mama, na pewno przesadza. Nie jest ze mną aż tak źle. A
teraz powiesz mi, co się stało?
Za to go właśnie lubiłem.
Nie użalał się nad sobą, tylko od razu przechodził do konkretów. Oczywiście natychmiast
wyjaśniłem mu całą sytuację z ucieczką z domu.
- Jak już mówiłem, nie mam
gdzie się podziać, inaczej nie zawracałbym ci głowy. – zakończyłem.
- Zostań tu. – zaproponował.
– Jerry wróci od dziadków dopiero za dwa tygodnie, więc miejsce dla ciebie się
znajdzie. Poza tym jest już wpół do jedenastej, więc nie możesz włóczyć się po
świecie.
- Skąd wiesz, która godzina?
– zapytałem, zadając najbardziej banalne pytanie z możliwych.
- Na szafce stoi zegar. –
odpowiedział tonem, jakby mówił coś najoczywistszego na świecie.
Poczułem ruch powietrze obok
siebie, a następnie drzwi się otworzyły. Remus praktycznie przez nie przeleciał
i zbiegł na parter. Faktycznie nie było z nim aż tak źle.
Dog’s Bone to nie Londyn., gdzie non stop przeszkadzały mi
hałasy miasta, więc usnąłem bez problemu i smacznie przespałem całą noc. Gdy
się obudziłem słońce stał o już wysoko na niebie.
Założyłem na siebie pierwszą
bluzkę, która wpadła mi w ręce. Spodni też nie szukałem w inny sposób.
Następnie wszedłem na dół, po drodze zahaczając o łazienkę.
Na parterze zastałem
Lunatyka bawiącego się z dwuletnią siostrą.
- Jakby co to możesz być
nianią. – rzuciłem do niego.
Pokręcił z uśmiechem głową,
ale wiedziałem, że nawet mogłoby mu to odpowiadać. Byłby też świetnym
nauczycielem – nie potrafię zliczyć sprawdzianów, które zaliczyłem tylko dzięki
temu, że Luniek wszystko mi łopatologicznie wyjaśnić.
- W kuchni są naleśniki. –
poinformował mnie. – Częstuj się.
Posłuchałem go. Naleśniki
były po prostu przepyszne.
- I jak? – zapytał mnie
Remus, wchodząc do kuchni z uczepioną nogi siostrą.
- Hogwarcie naleśniki się do
tego nie umywają. – odpowiedziałem.
- Cieszę się. Co mas zamiar
teraz zrobić?
Domyślałem się, że chodzi mu
o moją ucieczkę.
- Rogaty wraca dzisiaj po
południu. Jego rodzice mnie lubią, więc pewnie pozwolą mi u siebie zamieszkać.
Jakoś to będzie. Jeszcze raz przepraszam, że zawracam ci głowę.
- Łapa, głupoty gadasz. –
stwierdził. – Pewnie gdyby nie ty, to musiałbym leżeć jeszcze z tydzień. Mama
czasami jest bardziej nadopiekuńcza niż pani Pomfey.
Jego słowa wywołały mnie napad śmiechu, do którego Lunatyk szybko
się przyłączył. Nawet jego siostra zaczęła się śmiać, chociaż chyba nie
wiedziała, o co nam chodzi.
Wieczorem przy pomocy Błędnego Rycerza dotarłem do domu
Jamesa. Jego rodzice od razu wpuścili mnie do środka.
- Syriuszu, oczywiście, że
możesz zostać. Ten dom zawsze będzie stał dla ciebie otworem. – powiedział mi
Charles Potter, gdy opowiedziałem całą historię z ucieczką z domu.
Uśmiechnąłem się, wiedząc,
że wreszcie znalazłem normalny dom.
----------------
Oto migawka. Chciałabym przeprosić za niektóre słowa o ostrzejszym znaczeniu, ale mam nadzieję, że rozumiecie kontekst, w jakim zostały wypowiedziane.
Pozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział 11 kwietnia.
PIERSZA!!! :D
OdpowiedzUsuńAlr super <3 Bardzo mi się podoba
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział ;)
Niestety mało jest teraz blogów o Harrym itp. które są ciągle aktywne :(
SYRIUSZ!!! Uwielbiam chłopaka! Migawka cudowna, chociaż spodziewałam się czegoś bardziej prima aprilisowego. Czekam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńMigawka o Syriuszu? Częściej proszę! :D
OdpowiedzUsuńSuper! Bardzo fajnie przedstawiłaś sposób myślenia Łapy. A jego przemyślenia o rodzinie i kłótnia z nimi? Po prostu bezcenne! <3
Co jeszcze? Miałaś świetny pomysł z tymi odwiedzinami u Lunatyka :D A 2letnia siostra to Kristal, jak rozumiem? :)
Pozdrawiam i w najbliższym czasie zapraszam do mnie! :D
http://remphadore.blogspot.com/
Czytałam to w wtorek ,ale komentuję dopiero dziś.Ja osobiście inaczej wyobrażałam się ucieczkę Syriusza (tnz.myślę ,że rodzice by go tak łatwo nie wypuścili ,a Syriusz był by nieco bardziej wystraszony),ale twoja wersja jest całkiem ok:)Dwuletnia Kristal musiała był słodka:)
OdpowiedzUsuńPati