16 maja 2014

Rozdział 24 – Podwójny atak



         Do Jekaterynburga dojechaliśmy kilka minut po czternastej. Po ponad dobie spędzonej w pociągu miałem wrażenie, że przyrosłem do siedzenia.
         Od razu ze stacji udaliśmy się do Kwatery Zakonu. Był to dość duży budynek na przedmieściach. Niczym nie różnił się od otaczających go budynków. Jednak przekraczając furtkę poczułem magię. Wszystko było obłożone tyloma zaklęciami, że aż było je czuć. W Anglii czegoś takiego się nie spotykało.
         W kwaterze czekało na nas kilkanaście osób. Wszyscy siedzieli na kanapach i fotelach. Tylko jeden mężczyzna stał pochylony nad stołem. Przed nim były rozłożone mapy.
Wyraźnie odróżniał się od innych. Miał czarne, ostrzyżone na jeża włosy, pociągłą twarz i spojrzenie psychopaty.
To spojrzenie przyprawiło mnie o dreszcze. Przypominało mi Sputnika. Znowu niemal poczułem bat na plecach i srebrne kajdany.
-Jestem Iwan Iwanowicz. – powiedział mężczyzna. – Dla tych co nie wiedzą. Nazwiska nikt nie musi znać. Zajmuję się sprawami Zakonu w Jekaterynburgu.
- A ja jestem Ksenia…
- Andriejewna Bielikowa. – dokończył za nią Iwan. – Żona Wasilija Bielikowa. Wiem, kim jesteście. Nie musicie się przedstawiać. Zaatakujemy śmierciożerców jutro o osiemnastej. Do rana powinni dotrzeć nasi ludzie z Władywostoku. Reszta już jest.
Przesunął ręką po stole rozkładając mapy. Na środku znajdował się plan domu.
- Podzielimy się na dwie grupy. – rzekł Iwan, rozpoczynając kolejny monolog. – Jedna zaatakuje od zachodu, a druga od południa. Północ mamy zabezpieczoną, bo znajduje się nad rzeką.
- Mimo wszystko ktoś powinien mieć tą rzekę na oku. – wtrąciłem. – Ktoś powinien ubezpieczać wschód.
Wskazałem na prawy kraniec planu. Zaznaczony był tam las, którego przejście nie mogło być dla śmierciożerców problemem.
Iwan posłał mi kpiące spojrzenie.
- Nie ucz mnie, jak przeprowadzać atak, Angliku. – ostatnie słowo niemal wypluł. – Osobiście zabiłem siedmiu śmierciożerców.
- W Anglii nie jest ważne, ilu się zabije, ale ilu ludzi się uratuje. – odpowiedział spokojnie.
Wyszarpnął różdżkę z kieszeni. Zanim jednak zdążył zaatakować Dymitr złapał go za rękę, którą zaraz wykręcił. Różdżka opadła na podłogę, a Iwan niemal zgiął się w pół.
- Nieładnie. – wycedził Dymitr. – Przyjeżdża z Anglii, zostawiając młodą żonę, tłucze się na drugi kontynent, żeby nam pomóc, a ty go obrażasz. Uważaj, bo pomyśli, że Rosjanie to barbarzyńcy.
Z każdym słowem coraz mocniej naciskał na rękę Iwanowicza. Widziałem, jak twarz Rosjanina wykrzywia się z bólu.
Nikt z obecnych nie zareagował. Widocznie Iwan nie był szczególnie lubiany.
- Nic ci nie zrobię tylko dlatego, że potrzebujemy ludzi. – stwierdził Durow, puszczając rękę Iwanowicza. – Ale za drugim razem nie odpuszczę.
- Dymitr, daj spokój. – odezwałem się w końcu. – Nie warto.
Spojrzenie Dymitra wydawało się przeczyć moim słowom. Był wściekły.
- Wręcz przeciwnie. – odpowiedział mi Dymitr. – Ale, jak już powiedziałem, tylko głupek własne osłabia, i tak już niewielkie, szanse.
- W takim razie pasujesz jak ulał. – warknął Iwan, który zdążył już dojść do siebie.
Chyba nawet nie zdążył pomyśleć, że właśnie popełnił ogromny błąd, bo jego słowa podziałały na Dymitra jak płachta na byka. Błyskawicznie się odwinął i w ułamku sekundy jego pięść trafiła w szczękę Iwana. Usłyszałem tylko trzask pękającej kości. Iwan zatoczył się i oparł o stół.
Po chwili Dymitr zamachnął się jeszcze raz, ale w porę Ksenia złapała go za rękę. Profilaktycznie unieruchomiłem drugie ramię Durowa, chociaż gdyby chciał, to mógłby mnie odepchnąć bez większego trudu.
- Dimka, już dość. – powiedziała cicho Ksenia.
W tym momencie doskoczył do niej Adrian, który też chwyciła ramię Dymitra.
Dymitr rozejrzał się po nas. Wyglądał, jakby dopiero oprzytomniał. Wziął głęboki oddech i rozluźnił mięśnie.
- Już możecie mnie puścić. – rzekł.
Wymieniłem spojrzenia z Ksenią i Adrianem. Pierwszy odpuścił Sokołow. Chwilę później ja także się odsunąłem.
- Nie  żeby coś, ale ja też mam ochotę mu przywalić. – mruknął do mnie Adrian.
Kiwnąłem głową, mając nadzieję, że Dymitr tego nie usłyszał. Wydawało się, że nie, bo ciągle wpatrywał się w Ksenię.
Nagle rozległy się przekleństwa Iwana. Oderwał się od stołu i rzucił z pięściami na Dymitra. Na szczęścia zanim doszło do bójki, z pobliskich krzeseł poderwali się dwaj mężczyźni, którzy zatrzymali Iwanowicza.
- Co tu się, do licha, dzieje?! – krzyknęła Ksenia. – Mamy unieszkodliwić śmierciożerców, a nie drzeć koty między sobą! Więc może z łaski swojej zaczniecie przygotowywać się do akcji.
Jedno było pewne – Ksenia miała o wiele większą charyzmę od Wasilija. Usadziła nawet Iwana.
- Na górze są przyszykowane pokoje. – powiedziała cicho jedna z kobiet.
Właściwie to była jeszcze dziewczyna. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia kilka lat.
- Dziękuję. – odpowiedziała z uśmiechem Ksenia.
Wzięliśmy swoje bagaże i weszliśmy po schodach.
Ściany były obite ciemnobrązowymi panelami. Duże okna wpuszczały mnóstwo światła, które tańczyło odbite od porozwieszanych luster.
- Ładnie tu. – stwierdził Fiodor.
Musiałem przyznać mu rację.
         Następnego dnia w pół do osiemnastej w salonie siedziały pięćdziesiąt cztery osoby. Iwan omawiał ostatnie szczegóły planu. Nie uwzględnił moich sugestii dotyczących rozkładu sił. Wschodnia część posesji nadal miała pozostać nieobstawiona.
Pocieszał mnie fakt, że na szczęce Iwana widniał fioletowy ślad po pięści Dymitra. Jeszcze wczoraj wieczorem pojechał do szpitala, gdzie nastawili mu wybitą szczękę.
         Zostałem przydzielony do grupy, która miała zaatakować od zachodu. Razem ze mną byli Ksenia, Dymitr. Ogólnie w grupie były dwadzieścia trzy osoby. Atakiem miała pokierować Ksenia.
Na czele drugiej, większej, grupy stanął Iwan. Widocznie chciał uniknąć niepotrzebnego kontaktu z Dymitrem. Durow musiał bardzo mocno nadepnąć mu na odcisk. W tej samej grupie byli Adrian, Fiodor i Kasjan.
- Już nie mogę się doczekać. – powiedział Dymitr podnieconym głosem.
Siedzieliśmy już na wyznaczonych stanowiskach i tylko czekaliśmy na sygnał od Iwana.
- Spokojnie. – upomniała go Ksenia.
- Jak na wojnie. – dodałem.
Ktoś z tyłu parsknął śmiechem.
         Nie zdążyłem się zorientować kto, bo z południowej strony wystrzelił snop zielonych iskier – sygnał do ataku.
Zgodnie z planem rozbiegliśmy się w trzy strony. Jedna z grup miała pilnować płotu, druga zabezpieczyć podwórze i budynki gospodarcze, a dziesięć osób dostało zadanie dostania się do domu.
          Wejście do domu nie przysporzyło żadnego problemu. W ciągu godziny Zakon przeszukał cały budynek. Nie znaleźliśmy ani jednej osoby.
- Co tu się dzieje?! – wrzasnął Iwan, dodają na końcu kilka rosyjskich przekleństw.
Odpowiedział mu wręcz nieludzki wrzask, dochodzący ze wschodu.
         Wszyscy pobiegliśmy w tamtym kierunku. Wybiegliśmy przez drzwi ogrodowe. Kątek oka zobaczyłem zielony promień, więc odruchowo padłem na ziemię. Promień przeleciał nade mną i uderzył w ścianę domu.
Machnąłem różdżką i czerwony promień Drętwoty poleciał w stronę napastnika.
Poderwałem się z ziemi i pobiegłem w stronę walczących. Wszystko działo się szybko. Nie stosowałem Niewybaczalnych, czego nie można powiedzieć o niektórych Rosjanach.
         Po półgodzinnej walce było wyraźnie widać, że przegrywamy.
- Wycofujemy się! – krzyknęła w pewnym momencie Ksenia.
Cały Zakon jak jeden mąż teleportował się do Kwatery. Właśnie na taki wypadek na ten wieczór zostały zdjęte zaklęcia zabezpieczające.
Szybko się policzyliśmy.
- Brakuje sześciu osób. – rzucił Fiodor.
- Kogo nie ma? – zapytał Iwan, krzywiąc się z bólu.
Siedział na fotelu, zginając się w pół. W czasie walki oberwał Cruciatusem, a potem rzucili nim o ścianę.
- Nataszy Nadiewnej, Leny Koriankowej, Borysa Lewa, Cyryla Wadimirienki, Nikołaja Dendrowa i Adriana Sokołowa. – wyliczyła kobieta, która przedstawiła się wczoraj jako Wioła Nikołajewna.
- Adrian nie żyje. – wtrącił Kasjan. – Widziałem jak dostał Avadą.
- To wszystko jego wina. – powiedział Dymitr pokazując na Iwana. – Gdybyśmy obstawili ten cholerny wschód…
- Zginęłoby więcej osób. – odwarknął Iwanowicz.
- Nie chrzań! Nie mieliby którędy uciekać i wytłuklibyśmy ich w domu.
- I tak ponieśli duże straty. – zakończył Iwan. – Zginęło przynajmniej osiemnastu z nich.
Zobaczyłem jak Dymitr czerwienieje na twarzy ze złości. W pewnej chwili myślałem, że rzuci się na Iwana. Tym razem nikt by go nie powstrzymał.
         Całą awanturę przerwał wybuch na piętrze. Chwilę później przez pokój przeleciał zielony promień.
- Nikt nie założył zaklęć ochronnych. – wyszeptała, stojąca obok mnie Ksenia.
 Zobaczyłem promień lecący w naszą stronę. Odepchnąłem Ksenię i uskoczyłem w bok. Niestety tym samym znalazłem się na linii innego zaklęcia. Poczułem silne uderzenie i poleciałem na ścianę. Uderzyłem głową w kant wiszącej półki i straciłem przytomność.

4 komentarze:

  1. AAAAAAAAAAAAAAAAA DAWAJ KOLEJNY!!! :OOOO JA NIE WYTRZYMAM TYGODNIA!!! Ogólnie super jak zawsze *-* Niech ktoś wreszcie wyjebie temu Iwanowi porządnie! Pierwszy rozdział z nim a już go nielubię :P Nikt nie będzie obrażał Remusa! pfff xDDDD ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeden z lepszych rozdziałów.Czemu zakończyłaś w tak świetnym momencie? :D Nie mogę się doczekać następnego :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i znów zapomniałam się podpisać Pati

      Usuń
  3. Super rozdział!
    Czekam na następny!!!
    Julia

    OdpowiedzUsuń