Biel. Wszędzie widziałem biel, którą
zakłócały tylko trzy kolorowe kominki – niebieski, żółty i czerwony. Jedna ze
ścian po dokładniejszej obserwacji wydawała się przezroczysta, ale nic za nią
nie widziałem. Przed ową ścianą stała ławeczka.
Już
wiedziałem, gdzie byłem – Przedsionek. Już drugi raz tu wylądowałem.
Usłyszałem
cichy trzask, podobny do towarzyszącego teleportacji.
- Co
ja tu znowu robię? – zapytałem.
-
Miło. – odpowiedział mi znajomy głos. – Musiałem się nieźle namęczyć, żeby móc
z tobą porozmawiać. Rozmawianie ze swoim rodzicem jest zabronione, szczególnie
gdy zostało już niewiele czasu.
-
„Musiałem”? – uchwyciłem.
-
Kwestia przyzwyczajenia. Nic nie wiem na ten temat. Przykro mi.
Zmierzyłem
duszka uważnym wzrokiem. Nadal był przezroczysty, ale o wyraźnych konturach.
Był bardzo realny.
- Co
się stało? – spytałem. – Kiedy ostatnio tu byłem, ledwo trzymałem się życia.
-
Teraz też nie jest dobrze. – powiedział duszek.- Ale nie aż tak źle. Po prostu
nie mogłem się powstrzymać przed powiedzeniem „a nie mówiłem”.
-
Przepraszam. – odrzekłem.
Wiedziałem,
o co chodziło. W końcu przez tyle lat twierdziłem, że nie zostanę ojcem. A
teraz rozmawiałem z kimś, kto był do mnie przypisany.
-
Eee tam. Było minęło. Do zobaczenia na wiosnę.
Nie
zdążyłem odpowiedzieć, bo poczułem szarpnięcie w sobie…*
…obudziłem
się, próbują jednocześnie usiąść.
Powstrzymały mnie przed tym pasy, którymi byłem
unieruchomiony. Ogarnęła mnie panika. W końcu kiedy ostatni raz obudziłem się
związany, przez kilka dni byłem katowany przez Sputnika.
- Remus, nie ruszaj się. – głos był spokojny.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że to głos Kseni.
- Co się dzieje? – wymamrotałem.
- Mocno oberwałeś w czasie ataku. – wyjaśniła.
- Jak to się skończyło?
- Bardzo dobrze. – odpowiedziała. – Było ich mniej niż
początkowo się zdawało. No i my lepiej znaliśmy budynek. Uciekli po kilku
minutach. Chciałabym też ci podziękować.
- Nie ma za co.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Ocaliłeś mi życie. Gdybyś mnie nie odepchnął, zginęłabym.
Chciałem kiwnąć głową, ale uniemożliwił mi to kołnierz
ortopedyczny.
- Po co to? – zapytałem.
- Uderzyłeś w kant półki. Mogliśmy cię opatrzyć dopiero
po kilkunastu minutach. Na szczęście na miejscy była Warwara Kirowa. Jest z
zawodu uzdrowicielką. Z całej awantury wyszedłeś najpoważniej ranny, więc
zajęła się tobą na początku. Według niej właśnie to uratowało ci życie.
Stwierdziła, że miałeś pękniętą podstawę czaszki i jeden z górnych kręgów.
Właściwie to cud, że rdzeń kręgowy nie został uszkodzony.
- Akurat kręgosłup mam wytrzymały. – mruknąłem, myśląc o
Sputniku. – A mogę spytać który dzisiaj jest i… gdzie ja w ogóle jestem?
Kołnierz zmuszał mnie do patrzenia w przód, czyli
aktualnie w sufit. Nawet siedzącą niedaleko Ksenię widziałem tylko kątem oka.
- Jesteśmy w moskiewskiej Kwaterze Zakonu. Mamy dziewiąty
października.
- SŁUCHAM?!
Byłem nieprzytomny dwa dni!
- Czy ktoś wysłał do Anglii wiadomość? – zapytałem ze
strachem.
Wydawało mi się wątpliwe, żeby Dora wiedziała. Gdyby tak
było, siedziałaby teraz obok mnie.
- Została wysłana poufna wiadomość z zaznaczeniem, że
może o tym wiedzieć tylko Strażnik Tajemnicy Zakonu. Twoja żona o niczym nie
wie.
Odetchnąłem z ulgą. Dora już wystarczająco martwiła się
tym całym wyjazdem. Gdyby dowiedziała się o tym wypadku… Wolałem o tym nie
myśleć.
- Część. – usłyszałem głos Dymitra.
Pochylił się nade mną i pomachał mi wesoło.
- Obudziłeś się na dobre?
- Jak „na dobre”?
- W ciągu ostatnich dwóch dni budziłeś się już
kilkakrotnie. Ale byłeś na kompletnym odlocie – bełkotałeś coś i w ogóle nie
byłeś sobą. Dobrze, że już oprzytomniałeś.
- Pójdę po Warwarę. – oznajmiła Ksenia.
Wychodząc z pokoju trzasnęła drzwiami.
- Ale ją nerwy zżerały. – mruknął Durow. – Chyba czuje
się odpowiedzialna za tą całą sytuację. Ale co tam. Grunt, że już jest dobrze.
Naprawdę mocno ci wtedy przydzwoniło.
W tym momencie przestałem go słuchać. Słabo mi się robiło
od tego paplania.
Moje
rozmyślania i wywód Durowa przerwało mi wejście Warwary.
- To ja was zostawię. – rzucił Dymitr. – Remus, tylko
spróbuj szybko stanąć na nogach, bo wybadałoby wrócić do domu w terminie.
- Bez wątpienia. – odpowiedział mu miły głos
uzdrowicielki.
Poczekała aż za Dymitrem zamkną się drzwi i usiadła na
jego miejscu. Wyjęła różdżkę i poświeciła mi w oczy. Odruchowo zacisnąłem
powieki.
- Jak się czujesz? – zapytała.
- Całkiem dobrze. – odpowiedziałem szczerze. – Tylko cała
szyja mnie boli.
- Po takim urazie to nic dziwnego. Poza dwóch dni jesteś
unieruchomiony. Radziłabym ci nie przemęczać się przez najbliższe kilka tygodni.
Jednym ruchem różdżki odpięła krępujące mnie pasy i
pomogła mi usiąść. Sprawnie zdjęła mi kołnierz ortopedyczny i przesunęła
palcami po mojej szyi. Po kilku ruchach kiwnęła głową z uśmiechem.
- Wszystko jest już w porządku. – poinformowała mnie.
- Dziękuję. – powiedziałem.
- Nie musisz. Taka moja praca. Spróbuj wstać.
Ostrożnie, opierając się na rękach, podniosłem się do
pozycji wyprostowanej. Lekko zakręciło mi się w głowie, ale po chwili to
minęło.
Trzy tygodnie
później zbierałem swoje nieliczne rzeczy w kawalerce Dymitra. Odkąd wróciłem
Bursztyn nie odstępował mnie na krok. Z jego mądrych oczu aż ział niepokój.
Do świstoklika, który miał przenieść mnie do Anglii
(uznano, że po wydarzeniach z Jekaterynburga dodatkowe obciążenie przesiadkami
mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku) zostały jeszcze dwie godziny, gdy
rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Zanim którykolwiek z nas zdążył podejść, drzwi otworzyły
się i wpadła przez nie Ksenia. Uśmiechała się szeroko, mimo że na jej lewym
policzku czerwienił się ślad po uderzeniu.
Dymitr od razu do niej doskoczył i delikatnie dotknął
sińca.
- Kto…? – wypowiedział tylko jedno słowo, ale aż ziała z
niego trudna po opanowania wściekłość.
- Wasilij. – odpowiedziała, łapiąc ukochanego za ręce. –
Powiedziałam mu, że spotykamy się. Dimka, nie mogłam już tak dłużej. Za każdym
razem gdy mnie dotykał… W każdym razie nieźle się wkurzył.
- Uderzył cię?! – warknął Dymitr.
Przesunąłem się w stronę drzwi. Jeżeli Dymitr wyleci z
mieszkania, Wasilij najprawdopodobniej wyląduje w szpitalu. Albo gorzej.
- To nic. – zapewniła go Ksenia. – Chyba uznał, że
wyzwiska to za mało.
- Zwyzywał cię?!
- Nas oboje…
- Ja pal licho, ale ciebie? – przerwał jej Dymitr. Już
był spokojniejszy.
- Przecież powiedziałam, że to nic. – powiedziała
pokojowo Ksenia.
- Co ci powiedział?
- To co zawsze się mówi w takiej sytuacji: idiotka,
puszczalska i tym podobne… - zawahała się na chwilę. – Najgorsza z tego była
dziwka wilkołaka.
- CO?! – wrzasnął Dymitr, szarpiąc Ksenię za ramię.
Doskoczyłem do niego i odciągnąłem od Andriejewny.
- Remus, nie trzeba. – uprzedziła mnie.
Nie byłem tego taki pewny. Jeszcze tak wściekłego Dymitra
nie widziałem. Ale wcale mu się nie dziwiłem. Też zabiłbym drania, który tak
potraktowałby moją Dorę.
- Możesz mnie już puścić. – stwierdził Dymitr po kilku
minutach. – Zresztą i tak musimy się zbierać, jeżeli chcesz zdążyć na
świstoklik.
- My? – spytałem ze zdziwieniem.
Durow parsknął śmiechem.
- Chyba nie myślałeś, że puścimy cię samego. Jakby mało
nieszczęść się zdarzyło. Najpierw strzygi, potem śmierciożercy. Co jeszcze?
Pokręciłem głową ze śmiechem. Ruchem różdżki zmniejszyłem
walizkę i schowałem ją do kieszeni. Wziąłem też Bursztyna na smycz.
Dymitr nie
przesadzał. Naprawdę odprowadził mnie z Ksenią aż do samego światoklika.
Na pożegnanie Ksenia objęła mnie za szyję, a Durow
poklepał po przyjacielsku w ramię.
- Powodzenia. I dziękuję za wszystko. – powiedziałem,
łapiąc świstoklik.
- Nie ma za co. – odparł Dymitr. – Tylko przyjedź kiedyś
do nas z żoną i synem.
- To będzie córka. – poprawiłem go.
- Chyba w marzeniach. – stwierdził Dymitr.
Chyba powiedział coś jeszcze, ale już porwał mnie
magiczny wir.
Wylądowałem
na polanie, z której startowałem trzy tygodnie temu. Szybko otrzepałem się z
ziemi.
W pewnej chwili Bursztyn zaczął merdać wesoło ogonem i
wyrwał mi smycz z ręki.
Zdążyłem się odwrócić, gdy poczułem jak ktoś obejmuje
mnie za szyję. Potem wyczułem zapach słodkich róż.
- Doro, nie powinnaś przychodzić. – mruknąłem, całując ją
w szyję.
Po chwili odsunęła się, pokazując się w całej krasie.
Miała na sobie ciemną jesionkę, której nie zapięła. Od
razu moją uwagę przykuł powiększony brzuch żony.
Przyciągnąłem Dorę do siebie i pocałowałem. Nie byłem w
stanie nic powiedzieć z tej tęsknoty. Wsunąłem dłoń między nas i położyłem ją
na brzuchu Dory.
- Wszystko w porządku. – zapewniła mnie szeptem. – W
badaniach nie wyszło nic niepokojącego.
Pocałowałem ją jeszcze raz, tym razem krótko.
- Wracajmy do domu. – poprosiłem.
Uśmiechnęła się szeroko i złapała mnie za rękę.
- Wracajmy.
--------------------------
*Odsyłam do rozdziału 23 [Ratunek] tomu III.
CUDO CUDEŃKO!!!!
OdpowiedzUsuńJak się cieszę że Remus wreszcie wrócił do Dory!
Czekam na następny z wielką niecierpliwością!
Julia
Rozdział... no powiem szczerze, że mnie nie usatysfakcjonuje... Do momentu aż Remus po raz kolejny spotkał swoje dziecko czytałam zawzięcie, ale po ich "rozmowie" zapał mnie opuścił...Nie zrozum mnie źle! Bardzo podoba mi się rozdział, genialne jest to, że powtórzyłaś motyw przedsionka, ale gdy tylko zorientowałam się gdzie dzieje się akcja liczyłam na coś więcej... przecież teraz Remus chce tego dziecka, martwi się o nie i troszczy, pojawiła się ta nierozerwalna więź między rodzicem, a dzieckiem, a tutaj... trochę mało tego... Reszta rozdziału całkiem przyjemna. Bardzo podoba mi się moment z Dorą i Remusem! Czekam na więcej! :)
OdpowiedzUsuń