Wylądowaliśmy
niedaleko domu. Ponownie objąłem żonę i zacząłem całować ją po szyi.
- Remus, proszę. – mruknęła.
- Stęskniłem się za tobą. – szepnąłem z ustami przy jej
skórze.
Położyła dłoń na moim policzku i zmusiła, żeby spojrzał w
jej oczy.
- Ja za tobą też. – powiedziała. – Ale musimy wracać do
domu. Mama będzie się o nas martwić.
Uśmiechnęła się. W jej oczach błyszczały iskierki typowa
dla kogoś, kto ma coś na sumieniu.
Kilka minut
później otworzyłem przed Dorą drzwi. Od razu wyczułem, że w domu znajduje się
więcej osób niż normalnie. Cóż… Niespodzianka chyba się nie udała.
Niemal od razu doskoczyła do mnie Kristal. Przytuliłem ją
z prawdziwą ulgą. Zaraz potem przywitałem się ze szwagrem. W salonie byli też
Louis z Hestią, oraz Edgar.
- Eddy, gdzie posiałeś dzieci? – zapytałem kuzyna.
- Są na górze. – odpowiedział. – Twoja szwagierka z nimi
siedzi.
To wyjaśniało nieobecność Camille.
W tym momencie na schodach rozległy się kroki. Po chwili
do salonu weszła Andromeda.
- Dobrze, że już jesteś. – powitała mnie, po czym
zniknęła w kuchni. – Rozumiem, że wszyscy napiją się herbaty.
- Dromeda, znalazłoby się coś mocniejszego? – krzyknął za
nią Syriusz.
Po jego słowach Andromeda stanęła w progu. Nie wyglądała
na zachwyconą.
- W tym mieszkają dwie kobiety w ciąży. Ja również nie
piję. – wycedziła i wróciła do kuchni.
Syriusz przekręcił głowę w bardzo psi sposób. Przez
chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Rozumiem, że nie ma. – stwierdził w końcu.
- Nie martw się. – odpowiedział mu Louis. – Ja
przyniosłem.
Sięgnął do siatki, która stała obok stołu i wyjął z niej
butelkę ognistej.
- Ja nie piję. – oświadczyłem.
- Nie bądź taki… - zaczął Lou.
- Nie. Ta cała zmiana to za duży szok dla organizmu. Nie
chcę jeszcze do tego dokładać alkoholu.
Terens wzruszył tylko ramionami.
- W takim razie napijemy się bez ciebie.
- Syriusz. – powiedziała znacząco Kristal, spoglądając na
męża.
Spojrzał na moją siostrę, potem na butelkę i znów na moją
siostrę.
- Może sobie odpuśćmy, Louis. – rzekł w końcu Black. – W
czasie wojny lepiej nie chodzić pod wpływem.
Wiele trudu kosztowało mnie, żeby się nie roześmiać.
Koło
dwudziestej ledwo trzymałem się na nogach. Nawet nie próbowałem ukrywać
ziewania.
- Co z tobą, Remus? – spytał mnie Syriusz.
- Zmiana czasu. – odpowiedziałem. – W Moskwie jest już po
jedenastej.
- No chyba że tak. – odpowiedział. – Kris, idziemy.
Kristal, chcąc, nie chcąc, pożegnała się i wyszła z
mężem. Kilka minut po nich wyszedł też Edgar z dziećmi.
Najdłużej siedział Louis i Hestia, ale i oni wyszli przed
dziewiątą.
Od razu po
wyjściu gości zamknąłem się w łazience. Nie miałem sił na długi prysznic. Kiedy
się myłem, nieopatrznie sięgnąłem ręką na kark. U podstawy czaszki miałem
wyczuwalne zgrubienie. Warwara mówiła, że to nic poważnego i starałem się to
tak traktować. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o wydarzeniach z
Jekaterynburga.
W sypialni
czekała na mnie Dora. Cmoknęła mnie w policzek
i też zniknęła łazience.
Położyłem się do łóżka. Po spaniu na niewygodnym
tapczanie u Dymitra łóżko wydawało mi się za miękkie.
Sięgnąłem na szafkę nocną i wziąłem książkę, która tam
leżała. Nawet nie patrząc na tytuł otworzyłem na zaznaczonej stronie.
Uśmiechnąłem się pod nosem rozpoznając po kilku zdaniach „Przeminęło z wiatrem”
Margaret Mitchell. Nie spodziewałem się, że mamy w ogóle tą książkę w domu.
- Ej. Ja to czytam. – powiedziała Dora, wchodząc do
sypialni.
Gdy ją zobaczyłam zaschło mi w gardle. Już zapomniałem,
jaka jest piękna. Szczególnie, gdy jest ubrana tylko w sięgającą do połowy ud,
różową jak jej włosy koszulę nocną.
- Chodź do mnie. – poprosiłem. Jednocześnie odłożyłem
książkę na szafkę.
Podeszła do łóżka i położyła się obok mnie. Po chwili
przytuliła się do mnie.
- Dobranoc. – mruknęła.
Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Następnie zacząłem
całować najpierw jej włosy, a potem zacząłem schodzić na jej czoło, policzek.
Jednocześnie Przesunąłem dłonią po jej boku, biodrze, udzie. Gdy napotkałem
skraj koszuli, wsunąłem po nią rękę.
- Remus, co ty wyprawiasz? – zapytała Dora, lekko drżącym
głosem.
- Kochanie, nie było mnie trzy tygodnie. – odpowiedziałem
między kolejnymi pocałunkami. – Musimy nadrobić ten czas.
- Jesteś zmęczony. – zauważyła.
Znalazłem jej usta. Mimo obiekcji odpowiedziała na
pocałunek. Jedną dłoń wplotła w moje włosy, a drugą zaczęła głaskać plecy.
Obiema mocno mnie do siebie przytulała.
- Nie aż tak bardzo. – odpowiedziałem nie całkiem zgodnie
z prawdą.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego pocałowała mnie tak, że
aż zakręciło mi się w głowie. Jednak długo nie pozostałem jej dłużny.
Następnego
dnia obudziłem się przed Dorą. Przez kilkanaście minut patrzyłem jak spokojnie
śpi. Cały czas była uśmiechnięta. Delikatnie odsunąłem kołdrę, odsłaniając jej nagie
ciało. Z pasją obserwowałem każdy skrawek skóry.
Nachyliłem się i ostrożnie przyłożyłem ucho do brzucha
żony. Tętno dziecka było o wiele wyraźniejsze niż przed moim wyjazdem.
Przymknąłem oczy, wsłuchując się w ciche bicie serca.
Nie wiem ile tak leżeliśmy, ale z zamyślenia wyrwała mnie
dłoń Dory, gładząca mnie po włosach.
- Śpisz? – spytała Tonks.
Podniosłem głowę i podciągnąłem się na poduszkę.
- Nie chciałem cię budzić. – powiedziałem.
- Nie obudziłeś. – odpowiedziała z uśmiechem. – Ale
chciałabym ci podziękować. Już od dawna tak dobrze nie spałam.
Przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała.
- Robili mi chyba wszystkie badania. Łącznie z
genetycznymi. Żadne nie wykazało nawet najmniejszej nieprawidłowości.
- A wilkołactwo? – zapytałem, czując, jak ściska mi się
gardło.
Nie odpowiedziała od razu. Jej milczenie tylko potęgowało
mój niepokój.
- Reb zrobiła mi USG w czasie pełni. Nic nie wykazało,
ale to nie jest wystarczający dowód. Colin powiedział, że najlepszym dowodem
byłoby sprawdzenie pod tym kątem genotypu. Rebecka nawet chciała przeprowadzić
takie badanie, ale nikt nie wiedział, czego szukać.
- To wykorzystajmy mnie. – zaproponowałem.
Dora posłała mi niepewny spojrzenie.
- W jakim sensie?
- Jeżeli potrzebują wzoru, to niech sprawdzą moje DNA. – powiedziałem.
Nie byłem całkowicie przekonany do tego pomysłu.
Wiedziałem, że badania genetyczne nie dają stuprocentowej odpowiedzi, nawet te
robione przy pomocy czarów.
Poza tym kod genetyczny wilkołaka nie został jeszcze
zbadany. Nie bez znaczenia był też fakt, że, nawet gdy dziecko nie dziedziczy
choroby, przejmuje pewne cechy. Nikt nie mógł być pewny, które geny odpowiadają
za poszczególne cechy. Bałem się, że wynik badania mógłby być fałszywie
dodatni, lub, co gorsza, fałszywie ujemny. Mimo to byłem gotów na wszystko,
byle tylko uspokoić Dorę.
- Nie martwy się tym dzisiaj. – poprosiła w końcu Dora. –
Nie chcę zmarnować pierwszego ranka z tobą na zamartwianie się czymś, na co i tak
nie mamy wpływu.
- W takim razie jeszcze tylko jedno pytanie. Czy te
badania, rozwiały twoje wątpliwości dotyczące płci naszego dziecka?
Roześmiała się.
- Na pewno w badaniach to wyszło. – odparła. – Ale
przecież ustaliliśmy, że poczekamy z tą wiadomością, dopóki dziecko się nie
urodzi. Chyba, że zmieniłeś zdanie.
- Nie. – mruknąłem, ponownie ją całując.
Na
śniadanie zeszliśmy dopiero około jedenastej.
- Może lepiej byłoby poczekać godzinę na obiad. –
zaproponowała Camille.
- Jeszcze się nie przestawiłem po zmianie czasu. –
odpowiedziałem szwagierce.
- Jasne. Uważaj, bo ci uwierzę.
Położyła rękę na brzuchu i, podpierając się oparcia,
usiadła na kanapie. Było dla mnie dużym szokiem, jak bardzo zmieniła się przez
trzy tygodnie. Pomijając to, że urósł jej brzuch (w końcu to już początek
trzeciego trymestru), wychudła jeszcze bardziej. Miała zapadnięte policzki i
popielatą cerę.
- Cam, wszystko w porządku? – spytałem, kładąc dłoń na
jej czole.
Wzruszyła ramionami.
- Remus, ja umieram. Nawet nie mogę powiedzieć, czy
dożyję nowego roku. Poza tym jak najbardziej wszystko jest w porządku. –
odrzekła.
Uśmiechnęła się, choć z wyraźnym wysiłkiem.
Rozmowę przerwało nam wejście Dory, niosącej śniadanie.
Miałem wielką nadzieję, że nie usłyszała słów siostry.
Cudeńko!!!!!!
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział!!!!!
Nie mogę doczekać się następnego!!!!!!
Julia
Rozdział bardzo dobry. Podoba mi się! Jednak nie potrafię go ocenić całego, bo najbardziej zszokowała mnie wypowiedź Camille. To musi być straszne, być świadomą swojej śmierci...
OdpowiedzUsuńAle Camille na serio umrze? Nie uratują ją w ostatniej chwili? ;-;
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Alohomorą, to musi być straszne, kiedy wiesz, że umrzesz. Świetnie udało ci się opisać zachowanie Camille. Znam kilka osób chorych na raka i są to wspaniali ludzie. W życiu bym się nie domyśliła, że są chorzy. Tyle, że oni nie są w takim stadium choroby jak Camille i nie są w ciąży. To musi być straszne.
Bardzo podobały mi się rozdziały, podczas pobytu Lupina w Rosji. Szczególnie akcja ze strzygami.
I najważniejsze: jaką ty masz wiedzę *-* Czytam Twoje opowiadanie i dowiaduję się więcej niż w szkole. Chociaż gdyby czegoś takiego nas uczyli to nie udawałabym, że jestem chora :p
Rozpisałam się ;-; Znów. Muszę się następnym razem streścić. To co chciałam napisać to: Cudowne <3
Nie myśl, że brak odzewu z mojej strony oznacza to, że nie czytam. Chelsea jest zawsze, tylko wy o tym nie wiecie ^,^
Pozdrawiam :*
http://remphadore.blogspot.com/
Usuńzapraszam do mnie do komentowania :)