13 czerwca 2014

Rozdział 28 – Kwestia imienia



         Następnego ranka teleportowałem się nieopodal domu Jerry’ego.
Obawiałem się rozmowy z bratem. Nie widziałem się z nim od kilku miesięcy, a majową awanturę pamiętałem aż za dobrze. Nie chciałem powtórki tamtego wydarzenia.
         Udało mi się spotkać Jerry’ego, gdy wychodził z domu. Był bez żony. Całe szczęście, bo obecność Clary niepotrzebnie by nas denerwowała.
- Co tu robisz? – zapytał mnie Jerry’ego, gdy do niego podszedłem.
- Mam do ciebie pilną sprawą. – powiedziałem.
- A ja mam to gdzieś.
Nieźle się zaczynało. Po pierwszej wymianie zdań Jerry już twierdził, że ma mnie w głębokim poważaniu, a ja zaczynałem się denerwować.
- Nie zajmę ci wiele czasu. Potrzebuję tylko kilku minut. – zacząłem spokojnym tonem.
- Dawaj.
- Tonks jest w ciąży…
- Gratulacje. – przerwał mi. – A co ja mam z tym wspólnego? Zapewniam, że nie tknąłem twojej żony.
- Nie o to mi chodzi.
- Domyślam się o co. – stwierdził. – Boisz się, że dziecko będzie wilkołakiem. Ponawiam pytanie: co ja mam z tym wspólnego?
Nie okazywał ani krztyny zainteresowania.
- Rebecka pracuje nad testami, które będą mogły wykrywać wilkołactwo jeszcze w czasie ciąży. Ma znajomego genetyka, który jest gotów przeprowadzić wszystkie badania.
Ubarwiłem trochę wszystko, przyznaję. Ale wiedziałem, że na zwykłą prośbę nie zareaguje. Gdyby to było dwa-trzy lata temu pewnie zgodziłby się bez wahania.
- Więc?
- To są testy genetyczne. Reb chce wykryć geny, które zmieniają się po ukąszeniu i odpowiadają za wszystkie przemiany zachodzące w organizmie. Jesteś moi bratem. Mamy bardzo podobne DNA.
- Rebecka chce z ciebie zrobić królika doświadczalnego? – prychnął.
 - Sam się zgłosiłem. Jerry, tu chodzi o moje dziecko.
Spojrzał w kierunku domu. Wyglądał Clary.
- Nie pomogę ci.
- Jerry to tylko pięć minut. Krótka wizyta u Rebecki, próbka śliny.
- Nie.
Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę domu.
- A gdyby to chodziło o twoją żonę i dziecko? – krzyknąłem za nim.
Miałem nadzieję, że nie było słychać rozpaczy w moim głosie. Nie chciałem aż tak dobitnie pokazać Jerry’emu, jak bardzo mi zależy.
Jerry przystanął na chwilę, ale nie odwrócił się. Po chwili poszedł dalej.
Obserwowałem go aż do drzwi. W progu powitała do Clara. Nie widziałem jej od czerwca, ale jedyną zmianą był powiększony brzuch sugerujący zbliżające się rozwiązanie. Słyszałem, że Clara i Jerry oczekują bliźniąt, ale nie wiedziałem, na ile mogę wierzyć tym plotkom.
         Okręciłem się w miejscu i teleportowałem się w okolice domu.
Wszedłem do środka niemal bezszelestnie. W salonie nie spotkałem żadnej z kobiet. Słyszałem ich głosy na piętrze, ale nie poszedłem do nich. Skierowałem się do sypialni padłem na łóżko.
Byłem zmęczony rozmową z Jerry’m. Już wiedziałem, że nie przyniesie żadnego skutku. Niepotrzebnie się denerwowałem.
         Z ponurych rozmyślań wyrwało mnie nagłe otwarcie drzwi. Po chwili do sypialni wpadła Dora.
- Czemu do nas nie przyszedłeś? – zapytała, siadając obok mnie.
Poczułem jej dłoń na swoich włosach.
- Musiałem odpocząć. – odpowiedziałem.
- Zgodził się?
- Nie. Stwierdził, że to nie jego sprawa.
Usiadłem i pozwoliłem żonie przytulić się do mnie. Potrzebowałem jej bliskości.
         Za wiele się ostatnio działo w moim życiu. Wyjazd do Rosji, możliwa choroba mojego dziecka, choroba Camille, awantura z Jerry’m, a na to wszystko nakłada się jeszcze wojna ze Śmierciorzercami i Voldemortem.
         Po kilku minutach Dora odsunęła się ode mnie, uśmiechając się.
- Nie przejmuj się Jerry’m. – powiedziała.
- Nie będę. – obiecałem. – Powiesz mi, co robiłyście, jak mnie nie było?
- Wybierałyśmy pokoje dla dzieci. Trzeba już o tym zacząć myśleć.
- I przemalować, umeblować. – dopowiedziałem.
- Po remoncie Grimmauld Place mamy już doświadczenie. – zauważyła z uśmiechem.
Parsknąłem śmiechem i pocałowałem Dorę w policzek.
Poprowadziła mnie do sąsiedniego pokoju, w którym zastałem teściową i szwagierkę.
- Łóżeczko będzie stało tutaj. – poinformowała nad Andromeda, wskazując na prawo do drzwi.
- Mamo, najpierw trzeba wszystko przemalować, a dopiero potem będziemy zastanawiać się nad takimi szczegółami. – stwierdziła Dora.
Rozejrzałem się po pokoju. Był niewiele mniejszy od naszej sypialni. Jedną ze ścian zajmowały dwa duże okna, wychodzące na ogród.
- Ja wybrałam pokój naprzeciwko. – powiedziała Camille.
Dzisiaj wyglądała całkiem dobrze. Stała pewnie na nogach, uśmiechała się, a jej twarz nie była taka blada jak zazwyczaj.
- Jutro wybiorę się do sklepu po farby. Jaki ma być kolor? – spytałem.
- Pojadę z tobą. – zaoferowała się Dora. – Do wyboru koloru trzeba kobiecej ręki.
Nie miałem serca jej odmówić. Poza tym miała rację. Kobiety mają o wiele bardziej wyczulony wzrok na koloru, a nikt nie rozróżnia ich tak dobrze jak metamorfomag.
- Niech ci będzie. – zgodziłem się.
- Coś wybierzemy. – zapewniła siostrę.
Cam w odpowiedzi kiwnęła lekko głową i wyszła z pokoju.
Wymieniłem z Dorą zaniepokojone spojrzenia. Ona też martwiła się stanem swojej siostry.
- Czy wy mnie w ogóle słuchacie? – zapytała nas Andromeda.
- Oczywiście. – odpowiedziała Tonks. – Mają być krótkie zasłony, żeby dziecko się nie zaplątało, nietoksyczna farba i dywan na całą podłogę. Ale, mamo, musimy cię przeprosić, bo Remusa ominął obiad i na pewno jest głodny.
Posłusznie wyszedłem za Dorą. Dopiero na schodach pozwoliłem sobie na zadanie nurtującego mnie pytania.
- Skąd wiedziała, o czym mówiła?
- To samo mówiła w pokoju, w którym ma mieszkać syn Cam. – odparła beztroskim głosem.
O tym, że Camille urodzi syna wiedzieliśmy od miesiąca. W końcu dziecko miało robione wszystkie możliwe badania, niektóre z nich wskazywały również na płeć. Cam, w przeciwieństwie do mnie i Dory, chciała znać płeć swojego dziecka.
         Po obiedzie usiedliśmy we czwórkę w salonie. Andromeda zdawała się być nieobecna, pochłonięta jakimś romansem.
- Wybrałam już imię dla dziecka. – oznajmiła w pewnym momencie Camille. – To będzie Scott. A na drugie Steve.
- A jeżeli będzie dziewczynka? – zapytała Dora.
- Reb twierdzi, że nie ma takiej możliwości, ale jeżeli się zdarzy… Zostawiam wam wolną rękę.  
- Cam, nie żartuj. – stwierdziła Dora. – Zawsze twierdziłaś, że podoba ci się imię Diana.
- Jakoś nie tego nie widzę. Ty zawsze mi pasowałaś do tego imienia. Ja nie pasuję, i gwarantuję ci, że moje dziecko też nie będzie pasowało. Jeżeli tak bardzo ci zależy, żebym wybrała imię, gdyby to była dziewczyna to niech będzie… Nimfadora.
Ostatnie słowo Camille podkreśliła niemal złośliwym uśmiechem. Oczywiście sprawiło to, że Dorze niemal momentalnie sczerwieniały włosy, a w jej oczach błysnęły złowrogi ogniki.
- Nie mogłabyś tak skrzywdzić własnego dziecka. – zauważyła Dora.
Odpowiedział jej wybuch śmiechu siostry.
- Tylko ty uważasz, że w tym imieniu jest coś złego. – poinformowała Dorę Camille.
- Bo tylko ja muszę z nim żyć.  – stwierdziła Dora.
Wstała i ostentacyjnie wyszła z pokoju.
Musiałem bardzo się wysilić, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Zamiast tego wyszedłem za żoną. Teraz miałem bojowe zadanie polegające na uspokojeniu jej.

2 komentarze:

  1. Jeden z lepszych rozdziałów:)
    Nie rozumiem Jerrego.Jest wojna i tak właściwie Jerry może ostatni raz widzieć brata.Miał okazję się z nim pogodzić ,a nie wykorzystał tego.Mimo ,iż nie zgadzam się z nim to go lubię.Nie wiem czemu.Za to szczerze nie znoszę Clary.Jest okropna.Super rozdział :)

    Pati

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze to spodziewałam się czegoś bardziej emocjonującego jeżeli chodzi o te imiona. W sumie myślałam, że to będzie główny motyw rozdziału, ale to było takie króciutkie... Jestem troche rozczarowana, bo jestem bardzo ciekawa motywu Camille. No ale pomijając fakt, że strasznie się napalam na każdy fragment z nią (wiem jak to brzmi) to i tak podoba mi się rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń