Następnego dnia razem z Dorą wsiedliśmy do samochodu i
pojechaliśmy do Londynu.
Sklep budowlany był dużym budynkiem w chyba setką
najróżniejszych działów. Było tam wszystko, co mogłoby być potrzebne do budowy
i remontu domu.
Od razu skierowaliśmy się tam, gdzie były farby. Zostawiłem
Dorę, żeby mogła wybrać kolory, a sam zająłem się poszukiwaniem pędzli. W końcu
wybrałem dwa – jeden z dużym, a drugi z małym wałkiem. Poza pędzlami wziąłem
też folię ochronną.
- Wybrałaś już kolory? –
spytałem Dorę, podchodząc do niej.
- Tak. – odpowiedziała z
uśmiechem.
Rano z okazji wyjścia
poprosiłem ją, żeby nie barwiła włosów na jakiś niestworzony kolor. Tak więc
zamiast codziennego różowego był szkarłatno-czerwony.
- Jeden pokój będzie
fioletowy, a drugi żółty. – wyjaśniła mi. – Ja wybrałabym co innego, ale Cam
twierdzi, że fioletowy będzie najlepszy dal jej synka. A dla naszego będzie
żółty.
- Naszej. – poprawiłem ją.
Pokręciła głową uśmiechając
się lekko.
Przesunąłem Dorę i włożyłem
do wózka odpowiednie farby. Wziąłem po dwie dziesięciolitrowe puszki każdego
koloru, żeby nie zabrakło mi podczas malowania.
Niedaleko kas minęliśmy
dział ogrodniczy. Poza łopatami i wężami ogrodowymi znajdowały się też tam
stoły z kwiatami. Przy jednym z nich zatrzymała się Dora. Dotknęła jednej z
miniaturowych róż.
- Weź. – zachęciłem.
- Przyszliśmy po farby, a
nie kwiaty. – zauważyła. – Nie możemy szaleć.
- Nie bądź takim
dusigroszem. W domu nie ma żadnych kwiatów, a ta różyczka będzie pasować na
nasze okno.
Nie zważając na protesty
żony wziąłem różę o pięknych, czerwonych płatkach i włożyłem ją do wózka.
Znalazłem też pasującą ceramiczną doniczkę.
- A ziemia? – zapytała Dora.
- W ogrodzie jest lepsza.
Chodźmy już.
Za zakupy zapłaciliśmy mniej niż się spodziewałem.
- Może pójdziemy gdzieś
razem? – spytałem, chowając zakupy do samochodu.
- Zrobiłeś się strasznie
rozrzutny. – zauważyła Dora, opierając się o samochód.
Zamknąłem bagażnik i
podszedłem do żony. Wsunąłem ręce pod jej kurtkę i otoczyłem ramionami w talii.
- A ty skąpa. Od kilku
miesięcy nie byliśmy tylko we dwoje. Wystarczy nawet zwykły spacer…
- Byle tylko wyrwać się z
domu. – dopowiedziała.
Wiedziałem, jak to brzmi.
Dwa miesiące temu sama tak mnie przekonywała.
- Gdzie pójdziemy? –
zapytała Dora.
Tu pojawił się mały problem.
Nie chciałem wpaść na śmierciożerców, bo mogłoby się to skończyć jatką, w którą
pod żadnym pozorem nie chciałem angażować żony.
- Co być powiedziała na
Muzeum Historii Naturalnej? – zaproponowałem.
- I co byśmy ram robili?
- No to nie. Darujmy sobie
muzea. Pójdźmy na spacer. Na przykład wzdłuż Tamizy obok Parlamentu.
W odpowiedzi Dora skinęła
głową z uśmiechem.
Pól godziny później byliśmy już nad rzeką.
- Brakowało mi tego. –
westchnęła Dora, wdychając głęboko miejskie powietrze.
Przyciągnąłem ją do siebie.
Nie miałem nic do powiedzenia.
Do domu wróciliśmy przed osiemnastą. Jak można się tego było
spodziewać, od razu z domu wypadła Andromeda. Była wściekła.
- Co wy sobie myślicie?! –
krzyknęła. – Nie było was cały dzień! Czy w ogóle zdajecie sobie sprawę z tego,
że nie było was przed SIEDEM godzin?! Wiecie, co ja przeżywałam?
- Mamo, daj spokój. –
próbowała uspokoić ją Dora. – Poszliśmy na spacer.
- Spacer? Ja tu umieram z
nerwów, a wy sobie spacerujecie?!
- Uspokój się! – teraz to
Dora zaczęła krzyczeć. – Potrzebujemy trochę czasu dla siebie.
- Jest wojna!
- Mam gdzieś tą całą wojnę! Nie
ona jest problemem. Problemem jest to, że we własnym domu nie mamy prywatności.
Mamo, traktujesz mnie jak nastolatkę! Nie możemy zamknąć się w sypialni na pięć
minut, żebyś zaraz nie zaczęła się dobijać. Jestem ci bardzo wdzięczna za
wszystko, co robisz, ale musisz trochę odpuścić.
W miarę, jak Dora mówiła, Andromeda
coraz bardziej bladła. Widziałem, że zabolały ją słowa córki.
Inna sprawa, że Tonks wcale
nie przesadzała. Andromeda faktycznie zaczęła nas kontrolować, szczególnie
odkąd wróciłem z Rosji.
- Nimfadoro, ja naprawdę nie
chciałam, żebyście…
- Chciałaś. Rozumiem, że
może ci się nie podobać moje małżeństwo, ale, do jasnej Anielki, chociaż
spróbuj tak tego nie okazywać.
Odwróciła się na pięcie i
poszła do domu.
Andromeda miała łzy w
oczach. Nie wierzyłem, że Dora mogła powiedzieć swojej matce coś takiego.
- Ona nie chciała tego
powiedzieć. – zacząłem, próbując tłumaczyć żonę. – To wszystko przez hormony.
- Miała rację. –
odpowiedziała Dromeda, łamiącym się głosem. – Ostatnio zachowuję się
karygodnie. Przepraszam. Ale ja po prostu się o nią martwię. Bardzo ciężko
zniosła twój wyjazd i boję się, żeby to się nie powtórzyło. Poprawię się.
Zanim zdążyłem coś
powiedzieć, ruszyła za córką do domu.
Przeczesałem palcami włosy i
wyjąłem zakupy z bagażnika. Niemało się namęczyłem, zanim zdołałem wszystko
unieść. Pod jedną pachę wcisnąłem
pędzle, a pod drugą folię ochronną. W każdej z dłoni miałem po dwa
wiadra z farbą, a w zęby wziąłem siatkę z różą. Kopnięciem zamknąłem bagażnik.
Całe szczęście, że gdy
dochodziłem do drzwi wyszła z nich Camille.
- Daj, pomogę ci. –
powiedziała, biorąc ode mnie różę i pędzle.
- Dziękuję. –
odpowiedziałem.
- Nie ma za co.
Przytrzymała drzwi, żebym
mógł wejść pierwszy. Normalnie bym się na to nie zgodził, ale rączki o wiader z
farbą boleśnie wpijały mi się w dłonie.
Wiadra odstawiłem dopiero na górze. Obok nich położyłem
folię ochronną. Po chwili Camille ułożyła obok pędzle i podała mi siatkę z
różą.
- Jeszcze raz dziękuję. –
powtórzyłem.
- Nie ma za co. –
uśmiechnęła się. – W końcu mogę się do czegoś przydać. Kiedy będziesz malować?
- Może dzisiaj zacznę. –
odpowiedziałem. - A teraz cię
przepraszam, bo muszę zająć się kwiatkiem.
- Nie ma problemu.
Wyszedłem
na ogród, przy okazji zamykając po drodze samochód, i przyklęknąłem obok płotu.
Ziemia była tam odsłonięta.
Miałem szczęcie, bo pod
koniec października ziemia nie była jeszcze zmarznięta i nadawała się do
doniczki.
Ostrożnie wyjąłem różę z
oryginalnej, plastikowej doniczki i przełożyłem ją do doniczki porcelanowej.
Tam, gdzie było miejsce wsypałem ziemię z ogródka. Następnie wróciłem do domu i
obficie polałem wodą.
- Poradziłeś sobie? –
zapytała Dora, wchodząc do kuchni.
- Z kwiatkiem? To nic
skomplikowanego. – odparłem.
Podeszła do mnie i
przytuliła mnie. Pocałowałem ją w czubek głowy.
- Przeprosiłam mamę. –
powiedziała nagle. – Stwierdziła, że nic się nie stało. Zwaliła to na hormony
wywołane ciążą. Ale ja naprawdę mam już tego dość.
- Wiem. Ale to już niedługo.
Oni wykrwawią się własnymi rządami. I wtedy będziemy mogli normalnie żyć.
- I będziemy mieć jeszcze
jedno dziecko? – spytała niewinnym tonem.
Odsunąłem się od niej. Jej
słowa naprawdę mnie zaskoczyły.
- Przystopuj, kochanie.
Najpierw urodź jedno, dopiero potem będziemy myśleć dalej.
Parsknęła śmiechem. Po
chwili ja też się roześmiałem.
Przerwał nam dzwonek do drzwi.
- Spodziewamy się kogoś? –
zapytałem Camille, która właśnie zeszła na dół.
- No pewnie. Przecież
dzisiaj Halloween. – przypomniała mi.
Zapomniałem o tym na śmierć.
Czy te dzieci nie mogą już się urodzić?! Jezuniu! Te ich ciąże są strasznie męczące... W sumie ciągle czekam aż bardziej rozwiniesz wątek Camille. Zapraszam do mnie i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńNiestety muszę Cię zmartwić. Cam urodzi dopiero około 44/45 rozdziału. Co do Tonks jeszcze nie wiem.
UsuńAktualnie chyba mam jakieś zaćmienie, bo od dwóch tygodni nie udało mi się sklecić żadnego zdania.
Pozdrawiam
Jak dla mnie rozdział nienajlepszy.... Nie dzieje się dużo i przez to rozdział wydaje się być krótki
OdpowiedzUsuń