20 czerwca 2014

Rozdział 29 – Matka i córka



         Następnego dnia razem z Dorą wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Londynu.
         Sklep budowlany był dużym budynkiem w chyba setką najróżniejszych działów. Było tam wszystko, co mogłoby być potrzebne do budowy i remontu domu.
         Od razu skierowaliśmy się tam, gdzie były farby. Zostawiłem Dorę, żeby mogła wybrać kolory, a sam zająłem się poszukiwaniem pędzli. W końcu wybrałem dwa – jeden z dużym, a drugi z małym wałkiem. Poza pędzlami wziąłem też folię ochronną.
- Wybrałaś już kolory? – spytałem Dorę, podchodząc do niej.
- Tak. – odpowiedziała z uśmiechem.
Rano z okazji wyjścia poprosiłem ją, żeby nie barwiła włosów na jakiś niestworzony kolor. Tak więc zamiast codziennego różowego był szkarłatno-czerwony.
- Jeden pokój będzie fioletowy, a drugi żółty. – wyjaśniła mi. – Ja wybrałabym co innego, ale Cam twierdzi, że fioletowy będzie najlepszy dal jej synka. A dla naszego będzie żółty.
- Naszej. – poprawiłem ją.
Pokręciła głową uśmiechając się lekko.
Przesunąłem Dorę i włożyłem do wózka odpowiednie farby. Wziąłem po dwie dziesięciolitrowe puszki każdego koloru, żeby nie zabrakło mi podczas malowania.
Niedaleko kas minęliśmy dział ogrodniczy. Poza łopatami i wężami ogrodowymi znajdowały się też tam stoły z kwiatami. Przy jednym z nich zatrzymała się Dora. Dotknęła jednej z miniaturowych róż.
- Weź. – zachęciłem.
- Przyszliśmy po farby, a nie kwiaty. – zauważyła. – Nie możemy szaleć.
- Nie bądź takim dusigroszem. W domu nie ma żadnych kwiatów, a ta różyczka będzie pasować na nasze okno.
Nie zważając na protesty żony wziąłem różę o pięknych, czerwonych płatkach i włożyłem ją do wózka. Znalazłem też pasującą ceramiczną doniczkę.
- A ziemia? – zapytała Dora.
- W ogrodzie jest lepsza. Chodźmy już.
         Za zakupy zapłaciliśmy mniej niż się spodziewałem.
- Może pójdziemy gdzieś razem? – spytałem, chowając zakupy do samochodu.
- Zrobiłeś się strasznie rozrzutny. – zauważyła Dora, opierając się o samochód.
Zamknąłem bagażnik i podszedłem do żony. Wsunąłem ręce pod jej kurtkę i otoczyłem ramionami w talii.
- A ty skąpa. Od kilku miesięcy nie byliśmy tylko we dwoje. Wystarczy nawet zwykły spacer…
- Byle tylko wyrwać się z domu. – dopowiedziała.
Wiedziałem, jak to brzmi. Dwa miesiące temu sama tak mnie przekonywała.
- Gdzie pójdziemy? – zapytała Dora.
Tu pojawił się mały problem. Nie chciałem wpaść na śmierciożerców, bo mogłoby się to skończyć jatką, w którą pod żadnym pozorem nie chciałem angażować żony.
- Co być powiedziała na Muzeum Historii Naturalnej? – zaproponowałem.
- I co byśmy ram robili?
- No to nie. Darujmy sobie muzea. Pójdźmy na spacer. Na przykład wzdłuż Tamizy obok Parlamentu.
W odpowiedzi Dora skinęła głową z uśmiechem.
         Pól godziny później byliśmy już nad rzeką.
- Brakowało mi tego. – westchnęła Dora, wdychając głęboko miejskie powietrze.
Przyciągnąłem ją do siebie. Nie miałem nic do powiedzenia.
         Do domu wróciliśmy przed osiemnastą. Jak można się tego było spodziewać, od razu z domu wypadła Andromeda. Była wściekła.
- Co wy sobie myślicie?! – krzyknęła. – Nie było was cały dzień! Czy w ogóle zdajecie sobie sprawę z tego, że nie było was przed SIEDEM godzin?! Wiecie, co ja przeżywałam?
- Mamo, daj spokój. – próbowała uspokoić ją Dora. – Poszliśmy na spacer.
- Spacer? Ja tu umieram z nerwów, a wy sobie spacerujecie?!
- Uspokój się! – teraz to Dora zaczęła krzyczeć. – Potrzebujemy trochę czasu dla siebie.
- Jest wojna!
- Mam gdzieś tą całą wojnę! Nie ona jest problemem. Problemem jest to, że we własnym domu nie mamy prywatności. Mamo, traktujesz mnie jak nastolatkę! Nie możemy zamknąć się w sypialni na pięć minut, żebyś zaraz nie zaczęła się dobijać. Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, co robisz, ale musisz trochę odpuścić.
W miarę, jak Dora mówiła, Andromeda coraz bardziej bladła. Widziałem, że zabolały ją słowa córki.
Inna sprawa, że Tonks wcale nie przesadzała. Andromeda faktycznie zaczęła nas kontrolować, szczególnie odkąd wróciłem z Rosji.
- Nimfadoro, ja naprawdę nie chciałam, żebyście…
- Chciałaś. Rozumiem, że może ci się nie podobać moje małżeństwo, ale, do jasnej Anielki, chociaż spróbuj tak tego nie okazywać.
Odwróciła się na pięcie i poszła do domu.
Andromeda miała łzy w oczach. Nie wierzyłem, że Dora mogła powiedzieć swojej matce coś takiego.
- Ona nie chciała tego powiedzieć. – zacząłem, próbując tłumaczyć żonę. – To wszystko przez hormony.
- Miała rację. – odpowiedziała Dromeda, łamiącym się głosem. – Ostatnio zachowuję się karygodnie. Przepraszam. Ale ja po prostu się o nią martwię. Bardzo ciężko zniosła twój wyjazd i boję się, żeby to się nie powtórzyło. Poprawię się.
Zanim zdążyłem coś powiedzieć, ruszyła za córką do domu.
Przeczesałem palcami włosy i wyjąłem zakupy z bagażnika. Niemało się namęczyłem, zanim zdołałem wszystko unieść. Pod jedną pachę wcisnąłem  pędzle, a pod drugą folię ochronną. W każdej z dłoni miałem po dwa wiadra z farbą, a w zęby wziąłem siatkę z różą. Kopnięciem zamknąłem bagażnik.
Całe szczęście, że gdy dochodziłem do drzwi wyszła z nich Camille.
- Daj, pomogę ci. – powiedziała, biorąc ode mnie różę i pędzle.
- Dziękuję. – odpowiedziałem.
- Nie ma za co.
Przytrzymała drzwi, żebym mógł wejść pierwszy. Normalnie bym się na to nie zgodził, ale rączki o wiader z farbą boleśnie wpijały mi się w dłonie.
         Wiadra odstawiłem dopiero na górze. Obok nich położyłem folię ochronną. Po chwili Camille ułożyła obok pędzle i podała mi siatkę z różą.
- Jeszcze raz dziękuję. – powtórzyłem.
- Nie ma za co. – uśmiechnęła się. – W końcu mogę się do czegoś przydać. Kiedy będziesz malować?
- Może dzisiaj zacznę. – odpowiedziałem. -  A teraz cię przepraszam, bo muszę zająć się kwiatkiem.
- Nie ma problemu.
Wyszedłem na ogród, przy okazji zamykając po drodze samochód, i przyklęknąłem obok płotu. Ziemia była tam odsłonięta.
Miałem szczęcie, bo pod koniec października ziemia nie była jeszcze zmarznięta i nadawała się do doniczki.
Ostrożnie wyjąłem różę z oryginalnej, plastikowej doniczki i przełożyłem ją do doniczki porcelanowej. Tam, gdzie było miejsce wsypałem ziemię z ogródka. Następnie wróciłem do domu i obficie polałem wodą.
- Poradziłeś sobie? – zapytała Dora, wchodząc do kuchni.
- Z kwiatkiem? To nic skomplikowanego. – odparłem.
Podeszła do mnie i przytuliła mnie. Pocałowałem ją w czubek głowy.
- Przeprosiłam mamę. – powiedziała nagle. – Stwierdziła, że nic się nie stało. Zwaliła to na hormony wywołane ciążą. Ale ja naprawdę mam już tego dość.
- Wiem. Ale to już niedługo. Oni wykrwawią się własnymi rządami. I wtedy będziemy mogli normalnie żyć.
- I będziemy mieć jeszcze jedno dziecko? – spytała niewinnym tonem.
Odsunąłem się od niej. Jej słowa naprawdę mnie zaskoczyły.
- Przystopuj, kochanie. Najpierw urodź jedno, dopiero potem będziemy myśleć dalej.
Parsknęła śmiechem. Po chwili ja też się roześmiałem.
         Przerwał nam dzwonek do drzwi.
- Spodziewamy się kogoś? – zapytałem Camille, która właśnie zeszła na dół.
- No pewnie. Przecież dzisiaj Halloween. – przypomniała mi.
Zapomniałem o tym na śmierć.

3 komentarze:

  1. Czy te dzieci nie mogą już się urodzić?! Jezuniu! Te ich ciąże są strasznie męczące... W sumie ciągle czekam aż bardziej rozwiniesz wątek Camille. Zapraszam do mnie i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety muszę Cię zmartwić. Cam urodzi dopiero około 44/45 rozdziału. Co do Tonks jeszcze nie wiem.
      Aktualnie chyba mam jakieś zaćmienie, bo od dwóch tygodni nie udało mi się sklecić żadnego zdania.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Jak dla mnie rozdział nienajlepszy.... Nie dzieje się dużo i przez to rozdział wydaje się być krótki

    OdpowiedzUsuń