Przez
następne dwie godziny przez nasze drzwi przewinęły się chyba wszystkie dzieci z
okolicy. Dobrze, że przynajmniej Camille pamiętała o Halloween i mieliśmy czym
poczęstować spragnionych słodyczy gości.
Następnego
dnia wziąłem się za malowanie pokoi dla dzieci. Zacząłem od pokoju tego
dziecka, które miało pojawić się na świecie jako pierwsze.
Jednym ruchem różdżki rozłożyłem na podłodze folię
ochronną. Przelałem fioletową farbę do pojemnika i zacząłem malować ściany.
- Nie byłoby łatwiej użyć magii? – zapytała mnie Dora,
opierając się o próg.
- Może i łatwiej. – odpowiedziałem, odkładając pędzel. –
Ale zawsze wolałem malować ręcznie. Przynajmniej jakoś zajmuje mi to czas.
Podszedłem do Dory i pocałowałem ją.
- Nie powinnaś tu być. Opary z farby mogą zaszkodzić
dziecku.
- Mama powiedziała mi to samo.
Pocałowała mnie w policzek i wyszła z pokoju. Po jakimś
czasie usłyszałem jej kroki na schodach.
Uporanie
się z jedną ścianą zajęło mi trzy godziny. Starałem się być jak najbardziej
dokładny i byłem bardzo zadowolony ze zrobionej pracy. Doszedłem do wniosku, że
pomalowanie obu pokoi w tym tempie zajmie mi najwyżej trzy dni. Co będę robił
później? Nie miałem pojęcia. Najwyżej wezmę się za malowanie całego domu.
Miałem już serdecznie dość bezczynnego siedzenia.
Do obiadu
miałem pomalowałem całe dwie ściany i kawałek trzeciej.
- Żałuję, że nie mogę ci pomóc. – powiedziała Dora,
ścierając z mojego policzka kroplę farby. – Musisz się bardzo dobrze bawić.
Odpowiedziałem jej uśmiechem. Jedną ręką wyjąłem talerze
z szafki, a drugą sztućce z szuflady.
- Zabawa jak zabawa, ale mam czas na myślenie.
- A nad czym myślisz? – spytała Tonks, rzucając mi
uwodzicielskie spojrzenie.
- Zastanawiam się, gdzie teraz mogą być Harry, Ron i
Hermiona. – rzekłem zgodnie z prawdą.
Nigdy nie powiedziałem żonie, co wydarzyło się na
Grimmauld Place 12. Nic nie wiedziała o mojej awanturze z młodym Potterem.
Żadne z nas nie chciało pamiętać o najgłupszej decyzji w moim życiu. Zresztą
Dora nie wypytywała mnie o to, dlaczego wróciłem. Jej wystarczał sam fakt, że
jestem w domu.
- Na pewno bardzo dobrze sobie radzą. – zapewniła mnie
Dora.
Podszedłem do stołu i zacząłem rozkładać naczynia. Chwilę
później Andromeda przyniosła półmisek ze stekami i miskę z sałatką jarzynową.
Za nią Camille przeniosła drugi półmisek. Ten był z ziemniakami.
- Skąd ta uczta? – zapytałem pań.
- Mamy zakaz wchodzenia na górę, więc trzeba coś robić. –
odpowiedziała mi żona.
To
„robienie czegoś” wyszło mojej żonie i szwagierce bardzo dobrze. Niestety
wrażenia z obiadu popsuła mi sowa uporczywie stukająca w okno.
- Czy to nie sowa Louisa? – zastanowiła się Camille,
otwierając różdżką okno.
- Tak. – potwierdziłem.
Podszedłem do siedzącej na parapecie sowy i odwiązałem
list od jej nóżki. Chwilę zajęło mi odcyfrowanie kodu.
Romulus,
Za góra dziesięć minut u mnie. Mają być też Burek, Król i
Cezar. Sprawa BARDZO pilna. Spotkanie bez panien.
Monako
List od Louisa bardzo mnie zaniepokoił. Zebrania nie były
zwoływane od tak. Nigdy też nie było zastrzeżenia, żeby nie przyprowadzać
kobiet.
Z kolei użycie pseudonimów wcale mnie nie dziwiło. To
była kwestia bezpieczeństwa. Kingsley był nazywany Królem jeszcze przed
przewrotem śmierciożerców. Przezwanie mnie Romulusem wymyśliła Kristal –
stwierdziła, że pasje idealnie i jest zbyt oczywiste, żeby śmierciożercy
pomyśleli, że coś się nie zgadza. To, że Syriusz został Burkiem było autorskim
pomysłem Dory (którą, nota bene, w Zakonie nazywa się Elfem). Ernest, z racji
specjalizacji starożytnością, otrzymał pseudonim Cezar. Natomiast Louis sam
wybrał sobie przezwisko Monako. Uznał że, skoro pochodzi z Las Vegas, nazwa
innego miasta słynącego z kasyn będzie dal niego jak znalazł.
- Remus, co się stało? – spytała mnie Elficzka.
- Nie wiem. Ale na pewno nic dobrego. Muszę iść.
- Remus…
- Muszę. – powtórzyłem z naciskiem.
Odniosłem swój talerz do zlewu i poszedłem do
przedpokoju. Założyłem buty i narzuciłem na siebie płaszcz.
W domu
Louisa i Hestii stawiłem się punktualnie. Do środka wpuścił mnie Syriusz.
- O co chodzi? – zapytałem szwagra.
Bez słowa zaprowadził mnie do salonu. Tam zastałem
Ernesta rozmawiającego z Louisem i Hestię opatrującą poobijanego Kingsey’a.
- Śmierciożercy? – domyśliłem się.
- Nic mi nie będzie. – zapewnił Kingsley. – To tylko
kilka draśnięć.
- Jak to w ogóle się stało? – spytał Ernest.
Widocznie czekali na mnie z wszystkimi wyjaśnieniami.
- Dorwali mnie w szczerym polu. Obserwowałem niejakiego
Edwarda Foley’a. – wyjaśnił kierownik Zakonu.
- Zauważył cię? – dopytał się Syriusz.
- Mnie? Coś ty. Imię Sami-wiecie-kogo zostało objęte
Tabu. Gdy przez przypadek je wypowiedziałem, po kilku sekundach miałem na
głowie całą śmietankę. Ledwo się wyrwałem. Trzeba o tym wszystkich
poinformować. Źle będzie, jeżeli będą nas wyłapywać w taki sposób.
Niedobrze. Nawet bardzo niedobrze, chociaż trzeba było
przyznać, że określenie imienia Voldemorta jako Tabu było świetnym posunięciem.
Członkowie Zakonu regularnie go używali, więc śmierciożercy mogli ich, nas,
łatwiej namierzyć.
- Dlaczego tylko my mamy mieć pseudonimy? – zagadnął w
pewnej chwili Ernest.
- Co masz na myśli? – Kingsley, tak samo jak ja, nie
rozumiał Ernesta.
- Wymyślmy im jakieś określenia, które tylko będzie znał
tylko Zakon. W ten sposób nie tylko nie będą mogli nas wykryć, ale też będziemy
mogli swobodnie rozmawiać nawet na ulicy. – wyjaśnił wszystko historyk.
- Masz jakiś propozycje? – zapytał Louis.
- Tylko dla Sami-wiecie-kogo. Moim skromnym zdaniem
pasuje Żmij.
- Żmij? – powtórzył ze zdziwieniem Syriusz.
- Dlaczego nie? – bronił się Ernest. – Jest wężousty,
niebezpieczny i otacza się wężami. Żmij pasuje w sam raz.
Nie można mu było odmówić racji.
Siedziałem
u Louisa jeszcze długo po tym, jak Syriusz, Ernest i Kingsley poszli do swoich
domów. Ja też powinienem wracać, ale coś trzymało mnie w domu przyjaciela.
Sam nie wiedziałem, co jest nie tak. Wydawało się, że
wszystko jest w najlepszym porządku. W końcu odkąd wróciłem z Rosji moje
kontakty z teściową uległy znacznej poprawie. Nie wspominając o tym, że z Dorą
układało mi się coraz lepiej.
W końcu
dopiłem herbatę do końca i zacząłem się zbierać do wyjścia.
- Dzięki, Lou. – powiedziałem. – Z nikim nie milczy się
tak dobrze.
- Dziękuję, że mogę pomóc.
Odprowadził mnie do furtki… Nagle na niebie po prawej
pojawił się Mroczny Znak.
- Chyba nie wrócisz szybko do domu. – twierdził Louis.
Odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami. Po chwili
pojawił się znowu, ściskał w dłoni różdżkę.
- Hestia powiadomi Kingsley’a i kogo jeszcze się da. –
poinformował mnie.
Pobiegliśmy w stronę źródła znaku śmierciorzerców. To
było zaledwie trzy ulice dalej.
Jednym Petrificulus Totalus położyłem
najbliższego śmierciożercę. Potem następnego. Kilka minut później pojawili się
Syriusz, Artur Weasley i Bill.
Walka była zacięta. Śmierciożerców było niewiele więcej
niż nas, więc przez długi czas nikt nie zdobywał przewagi. Potem to była tylko
chwila. Kątem oka zobaczyłem lecący w moją stronę fioletowy promień zaklęcia.
Nie zdążyłem się przed nim uchylić…
----------
Wakacje! W związku z tym chciałabym Was poinformować, że rozdziały mogą pojawiać się bardzo nieregularnie, ale zawsze w piątek. Jeżeli w piątek będę w domu, pojawi się rozdział. Na pewno będzie za tydzień, a potem... cóż, nie mam pojęcia. W związku z tym chciałabym też powiedzieć, że jeżeli w czasie mojej nieobecności na którymś z czytanych przeze mnie blogów pojawi się rozdział przeczytam go i skomentuję po powrocie.
Chciałabym Wam życzyć udanych wakacji i wypoczynku. Pozdrawiam
Musiałaś skończyć w takim momencie?!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny!!!
Ja także życzę Ci udanych wakacji i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!!! :*
Julia
Od pewnego czasu czytam twojego bloga i szczerze muszę powiedzieć, że jest świetny. Każda notka przyprawia mnie o dreszcz podniecenia. Bardzo lubię Remusa i Dorę i szczerze mówiąc twoja historia jest najlepsza jaką dotąd widziałam.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Zapraszam do mnie http://dziecismoka.blogspot.com/
Za to, że przerwałaś w tym momencie to mam ochotę cię zabić, ale jeżeli to zrobię, to nie dowiem się co będzie działo się dalej. Rozdział czytało się bardzo przyjemnie, trochę akcji, informacji, odrobinka nawiązania do kanonu, którego dość długo brakowało. Cóż mam ci jeszcze powiedzieć?! Dodawaj częściej rozdziały!
OdpowiedzUsuń