24 lipca 2014

Rozdział 32 – Wiadomości o Aniele



         Pomimo toczącej się wokół wojny nasze życie było spokojne. Ściany domu i zaklęcia ochronne rozmieszczone wzdłuż płotów skutecznie chroniły nas przed wszelkimi niebezpieczeństwami.
Kilkakrotnie zdarzały się drobne starcia, ale żadna z mieszkających ze mną kobiet nie brała w nich udziału. Za to ja nie raz wracałem do domu ze skutkami najróżniejszych zaklęć. Zwykle nie były zbyt przyjemne.
         Jednak wojna to nie wszystko. Moje myśli o wiele częściej zajmowała moja żona i nienarodzone dziecko. W miarę jak rósł brzuch Dory, ona stawała się coraz bardziej radosna. Andromeda twierdziła, że będzie miała wnuka, bo Tonks z każdym dniem piękniała.
Z kolei Camille coraz bardziej słabła. Mniej więcej od połowy grudnia niemal przestała wychodzić ze swojego pokoju. Była zbyt zmęczona, poza tym dostała wyraźny zakaz chodzenia od Rebecki. Do rozwiązania został miesiąc i uzdrowicielka bała się, że może dojść do przedwczesnego porodu.
         W czasie, w którym Cam została przymusowo położona do łóżka, kończyłem wykańczać pokoje dla dzieci. Oba były już pomalowane i w dużej mierze umeblowane. Zostały tylko kosmetyczne szczegóły takie jak firanki i dywaniki. Mieliśmy też już większość ubranek dla dzieci.
         Wraz z trzecim tygodniem grudnia na ulicach zaczęły się pojawiać ubrane choinki i inne typowo świąteczne ozdoby. Zazdrościłem mugolom. Nie mieli pojęcia o toczącej się wokół nich wojnie. Wiele bym dał za przywilej spokojnie spędzonych świąt.
         Piętnastego grudnia wróciłem ze spotkania z kilkoma członkami Zakonu tuż przed północą. Nawet nie liczyłem, że zastanę żonę śpiącą w naszej sypialni.
- Remus… - zaczęła z wyrzutem, gdy pocałowałem ją na powitanie.
- Wiem. Przepraszam. – przerwałem jej możliwie najbardziej niewinnym głosem. – Pod koniec zebrania wpadł Lee z nowymi informacjami i trzeba było zostać dłużej. A ty, kochanie, powinnaś już spać.
Zmrużyła oczy.
- Jak miałam spać, kiedy nie wiedziałam, gdzie jesteś? Remus, bałam się o ciebie.
Przytuliłem ją i pocałowałem w czoło. Roześmiała się cicho.
- Chodźmy na górę. – poprosiłem. – Chciałbym się już położyć.
Zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem, a następnie kiwnęła głową na zgodę.
- Tylko następnym razem chociaż jakąś wiadomość mi wyślij. – poprosiła.
- Będę pamiętał. – obiecałem. – Jeszcze raz cię przepraszam za spóźnienie. To była naprawdę nagła sytuacja. Wszystko opowiem ci rano.
Ostatnie słowa starałem się powiedzieć jak najszybciej, bo Dora już otwierała usta. Podejrzewałem, jakie chciała zadać pytanie.
Objąłem żonę ramieniem i poprowadziłem ją do sypialni. Po drodze zacząłem ją łaskotać.
- Remus, proszę. – jęknęła, wymykając się z moich objęć. – Zaraz ktoś się obudzi. Poza tym chyba chciałeś się położyć.
Musiałem się z nią zgodzić.
Po drodze do łóżka zahaczyłem o łazienkę. Po stresującym spotkaniu marzyłem o ciepłym prysznicu. Owy prysznic zajął mi przeszło pół godziny.
- Myślałam, że utopiłeś się pod tym prysznicem. – powitała mnie, wyciągnięta na łóżku Dora.
Położyłem się za nią i przytuliłem się od jej pleców. Odchyliła delikatnie głowę, opierając nią o moje ramię. Nachyliłem się i musnąłem ustami szyję żony. Zamruczała z zadowoleniem.
- Może jednak powinieneś częściej wracać późno. – wyszeptała, ocierając się o mnie.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiedziałem, że lubi takie wieczory. Sam też je lubiłem. Nigdy nie narzekałem na nasze życie erotyczne, ale też potrzebowałem się czasami spokojnie poprzytulać z żoną.
         Następnego ranka obudziłem się przed Nimfadorą. Delikatnie wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. Piętnaście minut później, kiedy wychodziłem z łazienki, Dora wciąż spała.
Zszedłem do kuchni i nastawiłem wodę na herbatę. Potrzebowałem czegoś na rozbudzenie, a nigdy nie przepadałem za kawą. Ze śniadaniem postanowiłem poczekać na żonę.
         Z uwagi, że było jeszcze bardzo wcześnie, zawołałem Bursztyna i Szarika i wyszedłem z nimi na spacer. Szliśmy wzdłuż drogi do granicy lasu i z powrotem.
Jak na połowę grudnia nie było zimno. Na ziemi leżała niezbyt gruba warstwa śniegu, od której odbijały się promienie wschodzącego słońca.
Oba psy ganiały się po pustej drodze. W niedzielne poranki samochody pojawiały się w tej okolicy bardzo rzadko. Za to po kilku minutach spaceru minął mnie dwunastoletni chłopak, trzymający brudną i zdezelowaną piłkę nożną pod pachą.
- Dzień dobry. – przywitał się.
- Dzień dobry, Jake. – odpowiedziałem. – Gdzie się wybierasz?
Jake był zapalonym sportowcem. Znałem go, bo czasami przychodził do Steve’a i uczył się jeździć konno.
- Idę do kolegi pograć w piłkę. – wyjaśnił mi. – Do widzenia.
- Do widzenia.
Przez dłuższą chwilę. Chłopak nie miał pojęcia, jak wielkie ma szczęście.
         Po powrocie do domu, zastałem Dorę, Cam i Andromedę siedzące w salonie. Naprzeciwko nich siedziała Rebecka, a po salonie krążył podenerwowany Gary.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Prawie złapali Carla. – odpowiedział Gary.
- Jak to „prawie go złapali”?
- Wczoraj wieczorem poszedł z jakąś panną do klubu. Pech chciał, że akurat siedział tam jakiś szczeniak zafascynowany tym bagnem. Rozpoznał Carla, któremu ledwo udało się wymknąć. Podobno klub wyleciał w powietrze. Mugole usprawiedliwili to wybuchem gazu.
Podrapałem się w skroń. Tego brakowało. Kingsley się ukrywa, Ted się ukrywa, Lou i Hestia co dwa tygodnie zmieniają mieszkanie, żeby nikt ich nie namierzył, ojciec zaszył się w jakiejś norze, a teraz jeszcze dopadli Carla. Ten chłopak chyba wkrótce wyczerpie przydzielone mu szczęście.
- Gdzie jest teraz Carl?
Miałem nadzieję, że nic mu nie jest. Pamiętałem jeszcze list jego matki, który przysłała mi, gdy Carl przyjechał do Anglii. Miałem się nim opiekować, a nie wciągać w wojnę.
- Z tego co wiem, zaszył się gdzieś w Liverpoolu.
Kiepski wybór. Chociaż łatwy do przewidzenia. Kiedy przyjechał do Anglii, Carl dosłownie zakochał się w muzyce Beatles’ów.
- Nie martw się o Aniołka. – poradziła mi Rebecka. – To cwany chłopak. Da sobie radę.
Carla nazywano „Aniołkiem” z racji jego pochodzenia. W końcu pochodził z Los Angeles.
- Na pewno. – mruknąłem.
- Nie zgadniesz, kto wczoraj wpadł do mnie do gabinetu. – zagadała Rebecka, zmieniając temat.
- No kto? – spytała Dora.
Widocznie chciała podtrzymać rozmowę, która po wiadomościach od Gary’ego przestała się kleić.
- Jerry. – odpowiedziała uzdrowicielka. – Przyszedł i grzecznie, czy nadal jest potrzebny do badań. Odpowiedziałam, że jak najbardziej.
Nie spodziewałem się tego. W końcu od naszej rozmowy minął ponad miesiąc, a ze strony mojego brata nie było żadnej reakcji. Już straciłem nadzieję na jego pomoc.
- Przepraszam. – powiedziałem.
Przeszedłem do kuchni i nalałem sobie pełną szklankę wody. Wypiłem wszystko w kilku łykach.
- Remus, w porządku? – usłyszałem za sobą głos Dory.
Podeszła do mnie i przesunęła dłońmi po moich plecach.
- Jadę do Liverpoolu. – poinformowałem ją.
- Po co?
- Doro, jestem odpowiedzialny z Carla. Muszę wiedzieć, co się z nim dzieje.
- Rozumiem. Tylko wróć do mnie szybko. – poprosiła.
Pocałowałem ją w czoło.
- Góra dwa dni i będę w domu. – obiecałem.
- Trzymam cię za słowo.
Pocałowałem żonę jeszcze raz i pobiegłem do sypialni. Wyjąłem z szafy starą torbę podróżną i wrzuciłem do niej kilka najpotrzebniejszych rzeczy. W końcu miałem jechać najwyżej na dwa dni.
----------------
Obiecałam, że będę dodawać rozdziały tylko w piątki, ale nie mogłam się powstrzymać, bo jutro z samego ranka wyjeżdżam i nie uda mi się dodać.
Jak Wam mijają wakacje?
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Rozdział świetny, zresztą jak zawsze! Pojawiło się trochę Zakonu za czym już trochę zatęskniłam u ciebie. Eh musiałaś dodać tylko jeden rozdział? Naprawdę? Mogłaś dodać chociaż dwa! Nie wierzę, że przez całe wakacje przeczytam tylko dwa albo trzy twoje rozdziały. :c

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super!!!!
    Wreszcie się doczekałam notki!!!
    Mam nadzieję że następna będzie za tydzień!
    Julia

    OdpowiedzUsuń