29 sierpnia 2014

Rozdział 35 – Wizyta w Muszelce



         W Muszelce pojawiliśmy się punktualnie. Drzwi, po obowiązkowym potwierdzeniu swojej tożsamości, otworzył nam Bill. Od razu poprowadził mnie i Dorę do jadalni, w której Fred i George uwijali się przy sprzęcie potrzebnym nagrania audycji.
- Dzień dobry. – powitali nas.
Poza bliźniakami w jadalni siedział, czego nie zauważyłem od razu, Dedalus Diggle, znany  w Zakonie jak Muchomorek. Podobno autorem tego pseudonimy był Louis Terens (czyli Monako).
- Pan też będzie występował? – zapytała go Dora.
- Tak. Kto jeszcze przyjdzie? – Dedalus skierował do przechodzącego obok Freda.
- Lee Jordan. – odpowiedział rudzielec. – Jak zawsze będzie miał najświeższe wiadomości ze świata.
- Fred, jeszcze nie jesteś na antenie. – przypomniałem mu.
Uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
- Przepraszam. Już wprowadzam się w rolę.
Odwrócił się od nas i wrócił do sprzętu radiowego. Obaj bliźniacy sprawnie rozstawiali poszczególne elementy i łączyli je kabelkami. Między nimi krzątała się Fleur, która przygotowywała poczęstunek dla spikerów.
Cała ta sytuacja niezmiernie mnie ciekawiła, ale nie przyszedłem do Muszelki wyłącznie w charakterze ochrony dla Dory. Miałem też cel niezwiązane w żadnym stopniu z audycją w Potterwarcie. Była to raczej związane z sierpniowymi wydarzeniami.
- Chłopaki, mogę zostawić żonę pod waszą opieką? – spytałem radiowców.
- Oczywiście. – odparli. – Ręczymy głową za jej bezpieczeństwo.
Na potwierdzenie tych słów Fred wziął Dorę za rękę i podprowadził do krzesła. Upewnił się, że siedzi wygodnie i podał jej filiżankę z herbatą i talerzyk z ciasteczkami.
Uśmiechnąłem się pod nosem i przeszedłem do salonu. Tam zastałem Billa z nosem wlepionym w gazetę.
- Proszę, powiedz, że to nie jest „Prorok”. – powiedziałem siadając w fotelu.
- No coś ty. – obruszył się najstarszy z braci Weasley’ów. – To „Żongler”. Ostatnio coraz bardziej przekonuję się do pomysłów Ksenia Lovegooda.
- Ruszysz na poszukiwania plumpków? – zażartowałem.
- Nie aż tak bardzo. – wyjaśnił. – Tak w ogóle co cię tu sprowadza?
Zrozumiałem, że nie chodzi o towarzyszenie Dorze.
- Chciałbym porozmawiać z Ronem.
Bill nie zadał już żadnego pytania. Miał powody, bo podejrzewałem, że co nieco wie o awanturze na Grimmauld Place. W przeciwieństwie do mnie, Harry, Ron i Hermiona nie mieli powodu, żeby tamto zdarzenie utrzymywać w tajemnicy.
- Zawołam go. – zapowiedział Bill.
Wstał i skierował się na piętro. Po kilki chwilach znikł na schodach.
Te dwie minuty, które czekałem na przyjście Rona dłużyły mi się w nieskończoność. Podczas naszego ostatniego spotkania poniosły mnie nerwy i Ron miał prawo mieć o to do mnie pretensje. Kto jak kto ale ja powinienem się kontrolować.
To wszystko było też trudne z innego powodu. Wiedziałem ile Rona kosztowało przekonanie się do mnie. Pamiętałem jego reakcję, gdy dowiedział się o tym, że jestem wilkołakiem. Tamta noc we Wrzeszczącej Chacie do tej pory czasami nawiedzała mnie w snach.
    Usłyszałem Rona, jeszcze zanim wszedł do pokoju. Wstałem z fotela i przeszedłem pod ścianę naprzeciwko drzwi.
Ron przyjemnie mnie zaskoczył. Zaraz po wejściu przez dłuższą chwilę mierzył mnie uważnym wzrokiem. Następnie podszedł do mnie i jako pierwszy wyciągnął rękę. Spojrzałem mu w oczy i bez wahania uścisnąłem wyciągniętą dłoń.
- Było minęło. – stwierdził.
- To słowa twoje, czy Harry’ego? – zapytałem.
W końcu to młody Potter poleciał na ścianę pchnięty moim zaklęciem.
- Harry stwierdził potem, że nie ważne, co się stało, bylebyś wrócił do Tonks.
- Wróciłem.  Ron, nigdy nie zdołam wam się odwdzięczyć za to, że pokazaliście mi właściwą drogę.
Spojrzał na mnie z zakłopotaniem i podrapał się w głowę.
- Daj spokój, Remusie. Każdemu potrzebny jest czasami taki cios w głowę. Zresztą sam nie jestem lepszy. Zostawiłem Harry’ego i Hermionę samych. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć jednoznacznie dlaczego. Czułem w sobie taką straszną złość. Na wszystko. Szczególnie na moich przyjaciół. Bałem się, że coś między nimi zaczyna się dziać. Że to coś więcej niż tylko przyjaźń. To głupie, wiem. Przecież bardzo dobrze wiem, że Harry’emu podoba się Ginny.
Byłem zaskoczony jego wylewnością. Nigdy nie podejrzewałem Rona o… no właśnie: o co? O takie uczucia? Nie. Ron jest twardy tylko z wierzchu. Było to spowodowane obecnością kilku starszych braci. Jednak pod tą warstwą krył się uczuciowy chłopak i bardzo dobry przyjaciel. Nie spodziewałem się u Rona właśnie tej wylewności. Przecież miałem o wiele lepsze kontaktu z Harry’m niż z Ronem. Ale to też nie powinno mnie dziwić. Czasami lepiej zwierzyć się komuś, kto podchodzi to sytuacji z dystansem.
- Miałeś rację. – powiedział Ron, wyrywając mnie z zamyślenia. – Szybko odszedłem, ale zrozumiałem, że faktycznie mamy do czynienia z magią, o której nie mamy pojęcie. Naprawdę byś się nam przydał. Szczególnie w Ministerstwie Magii.
- Akurat tam byłbym kulą u nogi.
- Dlaczego?
- Weszliście do ministerstwa przy pomocy eliksiru wielosokowego, prawda? – zapytałem. Odczekałem chwilę, aż Ron potwierdzi skinieniem głowy. – Na mnie by nie zadziałał.
- Niby dlaczego?
- Ten eliksir działa tylko na ludzi.
Przez chwilę miał minę, jakby chciał o coś spytać, ale zreflektował się. Jego wahanie sprawiło mi pewną przyjemność. To oznaczało, że nie widzi we mnie tylko wilkołaka, potwora.
- Co teraz zrobisz? – spytałem, zmieniając temat rozmowy.
Ron zamyślił się, ale widać było po nim, że ulżyło mu.
- Spróbuję ich znaleźć. Tylko nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobić. Podejrzewam, że nie miałeś z nimi kontaktu.
- Nie. Sam też nie próbowałem się kontaktować. Wiesz dlaczego.
- Ta. Zresztą cokolwiek chciałbym zrobić i tak będę mógł działać dopiero po świętach. Bill i Fleur nie wypuszczą mnie wcześniej. Myślę też, że może jakieś informacje o ich miejscu pobytu poda mi „Prorok Codzienny”.
- Ron…
- Wiem, że teraz to jedna wielka tuba propagandowa. Ale podejrzewam, że, gdyby ktoś widział Harry’ego albo Hermionę, na pewno rzetelnie by to opisano.
Jego tok myślenia nie był taki zły. W zasadzie w dużej mierze pokrywał się z moim, bo od sierpnia czytam „Proroka” tylko w celu uzyskania jakichkolwiek wiadomości o Harry’m i jego przyjaciołach.
    Po kilku minutach w sąsiednim pomieszczeniu rozległ się dźwięk odsuwanych krzeseł, który poinformował nas, że audycja już się zakończyła. Po chwili do salonu weszła Dora.
Gdy Ron zobaczył moją żonę, zrobił minę, jakby była co najmniej kosmitą. Dora też to zauważyła, bo uśmiechnęła się do niego serdecznie i znacząco położyła dłoń na brzuchu.
- Wiem, wiem. – powiedziała. – Duża jestem. Ale zapewniam cię, że jeszcze nie jest tak źle. Za jakieś trzy miesiące pewnie będę miała problemy z przejściem przez drzwi.
Szczery głos Dory przywrócił Ronalda do równowagi.
- Nie jesteś duża. – zapewnił Dorę lekko skonsternowanym głosem.
Miałem wielką ochotę roześmiać się. Sądząc po minie mojej żony, ona miała takie same chęci.
- Jeszcze nie. – zaznaczyła.
Podeszła bliżej i przytuliła się do mojej ręki.
- Wracajmy do domu. – poprosiła.
- Nie za szybko? – spytał Bill, wchodząc do salonu. – Zostańcie chociaż na obiad.
- Bill, nie możemy. – odparła Dora. – Mama i Cam na pewno się martwią. Obiecaliśmy, że nie zostaniemy zbyt długo.
- W takim razie do zobaczenia.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy z domu. Przeszliśmy przez ogród, żeby dostać się za ostatnie zabezpieczenia.
- Remus, możemy najpierw wstąpić do sklepu? – spytała Tonks, zanim się teleportowaliśmy.
- Pewnie. Co tylko chcesz.
Pocałowałem ją delikatnie. Złapała mnie za rękę i pozwoliła kierować teleportacją.
- Tęsknię za tymi czasami, gdy miałeś w zwyczaju aportować się  na środku mieszkania. – westchnęła Dora, gdy wylądowaliśmy za sklepem.
Parsknąłem cichym śmiechem.
    W sklepie Dora od razu podeszła do półki ze słodyczami. Wrzuciła do koszyka dwa opakowania ciastek czekoladowych i cztery mleczne czekolady.
- No co? – zapytała niewinnie, widząc moje sceptyczne spojrzenie. – Od godziny mam wielką ochotę na czekoladę. Tylko czekałam aż Fred i George mnie wypuszczą.
Zapłaciliśmy i spacerkiem wróciliśmy do domu. Jeszcze w drodze Dora otworzyła opakowanie jednej z czekolad. Ułamała duży kawałek i od razu włożyła do ust.
- Chcesz kawałek? – zaproponowała.
- Chętnie. – odpowiedziałem i poczęstowałem się. – Podobno, jak kobieta ma ochotę na słodycze, to urodzi dziewczynkę.
Dora machnęła ręką w moją stronę, ale uchyliłem się przed ciosem. Cały czas się śmiała.
- To będzie chłopiec. – stwierdziła dobitnie. Następnie ruszyła w stronę domu.
Przyjąłem jej uwagę ze spokojem i podbiegłem do niej, bo zdążyła odejść już kilkadziesiąt metrów.
- Nie denerwuj się. – poprosiłem.
- Nie jestem zdenerwowana. – zauważyła. – Ale mama na pewno. Nie ociągaj się.
Parsknąłem śmiechem, ale posłuchałem żony. Jak mógłbym zrobić inaczej?
------------------
Wakacje, wakacje i po wakacjach. Życzę Wam udanego roku szkolnego.
Pozdrawiam

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie super! Bardzo mnie zdziwiło, że Ron stał się taki otwarty. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Jakbyś miała ochotę i czas to zapraszam na mojego bloga - http://nimfadora-scatty-tonks.blogspot.com/ piszę z perspektywy Tonks, dopiero zaczęłam :)
    Pozdrawiam i nawzajem życzę udanego roku szkolnego!

    OdpowiedzUsuń