W Muszelce
pojawiliśmy się punktualnie. Drzwi, po obowiązkowym potwierdzeniu swojej
tożsamości, otworzył nam Bill. Od razu poprowadził mnie i Dorę do jadalni, w
której Fred i George uwijali się przy sprzęcie potrzebnym nagrania audycji.
- Dzień dobry. – powitali nas.
Poza bliźniakami w jadalni siedział, czego nie zauważyłem
od razu, Dedalus Diggle, znany w Zakonie
jak Muchomorek. Podobno autorem tego pseudonimy był Louis Terens (czyli
Monako).
- Pan też będzie występował? – zapytała go Dora.
- Tak. Kto jeszcze
przyjdzie? – Dedalus skierował do przechodzącego obok Freda.
- Lee Jordan. – odpowiedział
rudzielec. – Jak zawsze będzie miał najświeższe wiadomości ze świata.
- Fred, jeszcze nie jesteś
na antenie. – przypomniałem mu.
Uśmiechnął się z lekkim
zakłopotaniem.
- Przepraszam. Już
wprowadzam się w rolę.
Odwrócił się od nas i wrócił
do sprzętu radiowego. Obaj bliźniacy sprawnie rozstawiali poszczególne elementy
i łączyli je kabelkami. Między nimi krzątała się Fleur, która przygotowywała
poczęstunek dla spikerów.
Cała ta sytuacja niezmiernie
mnie ciekawiła, ale nie przyszedłem do Muszelki wyłącznie w charakterze ochrony
dla Dory. Miałem też cel niezwiązane w żadnym stopniu z audycją w Potterwarcie.
Była to raczej związane z sierpniowymi wydarzeniami.
- Chłopaki, mogę zostawić
żonę pod waszą opieką? – spytałem radiowców.
- Oczywiście. – odparli. –
Ręczymy głową za jej bezpieczeństwo.
Na potwierdzenie tych słów
Fred wziął Dorę za rękę i podprowadził do krzesła. Upewnił się, że siedzi
wygodnie i podał jej filiżankę z herbatą i talerzyk z ciasteczkami.
Uśmiechnąłem się pod nosem i
przeszedłem do salonu. Tam zastałem Billa z nosem wlepionym w gazetę.
- Proszę, powiedz, że to nie
jest „Prorok”. – powiedziałem siadając w fotelu.
- No coś ty. – obruszył się
najstarszy z braci Weasley’ów. – To „Żongler”. Ostatnio coraz bardziej
przekonuję się do pomysłów Ksenia Lovegooda.
- Ruszysz na poszukiwania plumpków?
– zażartowałem.
- Nie aż tak bardzo. –
wyjaśnił. – Tak w ogóle co cię tu sprowadza?
Zrozumiałem, że nie chodzi o
towarzyszenie Dorze.
- Chciałbym porozmawiać z
Ronem.
Bill nie zadał już żadnego
pytania. Miał powody, bo podejrzewałem, że co nieco wie o awanturze na
Grimmauld Place. W przeciwieństwie do mnie, Harry, Ron i Hermiona nie mieli
powodu, żeby tamto zdarzenie utrzymywać w tajemnicy.
- Zawołam go. – zapowiedział
Bill.
Wstał i skierował się na
piętro. Po kilki chwilach znikł na schodach.
Te dwie minuty, które
czekałem na przyjście Rona dłużyły mi się w nieskończoność. Podczas naszego
ostatniego spotkania poniosły mnie nerwy i Ron miał prawo mieć o to do mnie
pretensje. Kto jak kto ale ja powinienem się kontrolować.
To wszystko było też trudne
z innego powodu. Wiedziałem ile Rona kosztowało przekonanie się do mnie.
Pamiętałem jego reakcję, gdy dowiedział się o tym, że jestem wilkołakiem. Tamta
noc we Wrzeszczącej Chacie do tej pory czasami nawiedzała mnie w snach.
Usłyszałem Rona, jeszcze zanim wszedł do pokoju. Wstałem z fotela
i przeszedłem pod ścianę naprzeciwko drzwi.
Ron przyjemnie mnie
zaskoczył. Zaraz po wejściu przez dłuższą chwilę mierzył mnie uważnym wzrokiem.
Następnie podszedł do mnie i jako pierwszy wyciągnął rękę. Spojrzałem mu w oczy
i bez wahania uścisnąłem wyciągniętą dłoń.
- Było minęło. – stwierdził.
- To słowa twoje, czy
Harry’ego? – zapytałem.
W końcu to młody Potter
poleciał na ścianę pchnięty moim zaklęciem.
- Harry stwierdził potem, że
nie ważne, co się stało, bylebyś wrócił do Tonks.
- Wróciłem. Ron, nigdy nie zdołam wam się odwdzięczyć za
to, że pokazaliście mi właściwą drogę.
Spojrzał na mnie z
zakłopotaniem i podrapał się w głowę.
- Daj spokój, Remusie.
Każdemu potrzebny jest czasami taki cios w głowę. Zresztą sam nie jestem
lepszy. Zostawiłem Harry’ego i Hermionę samych. Nawet nie jestem w stanie
powiedzieć jednoznacznie dlaczego. Czułem w sobie taką straszną złość. Na
wszystko. Szczególnie na moich przyjaciół. Bałem się, że coś między nimi
zaczyna się dziać. Że to coś więcej niż tylko przyjaźń. To głupie, wiem.
Przecież bardzo dobrze wiem, że Harry’emu podoba się Ginny.
Byłem zaskoczony jego
wylewnością. Nigdy nie podejrzewałem Rona o… no właśnie: o co? O takie uczucia?
Nie. Ron jest twardy tylko z wierzchu. Było to spowodowane obecnością kilku
starszych braci. Jednak pod tą warstwą krył się uczuciowy chłopak i bardzo
dobry przyjaciel. Nie spodziewałem się u Rona właśnie tej wylewności. Przecież
miałem o wiele lepsze kontaktu z Harry’m niż z Ronem. Ale to też nie powinno
mnie dziwić. Czasami lepiej zwierzyć się komuś, kto podchodzi to sytuacji z
dystansem.
- Miałeś rację. – powiedział
Ron, wyrywając mnie z zamyślenia. – Szybko odszedłem, ale zrozumiałem, że faktycznie
mamy do czynienia z magią, o której nie mamy pojęcie. Naprawdę byś się nam
przydał. Szczególnie w Ministerstwie Magii.
- Akurat tam byłbym kulą u
nogi.
- Dlaczego?
- Weszliście do ministerstwa
przy pomocy eliksiru wielosokowego, prawda? – zapytałem. Odczekałem chwilę, aż
Ron potwierdzi skinieniem głowy. – Na mnie by nie zadziałał.
- Niby dlaczego?
- Ten eliksir działa tylko
na ludzi.
Przez chwilę miał minę,
jakby chciał o coś spytać, ale zreflektował się. Jego wahanie sprawiło mi pewną
przyjemność. To oznaczało, że nie widzi we mnie tylko wilkołaka, potwora.
- Co teraz zrobisz? –
spytałem, zmieniając temat rozmowy.
Ron zamyślił się, ale widać
było po nim, że ulżyło mu.
- Spróbuję ich znaleźć.
Tylko nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobić. Podejrzewam, że nie miałeś z
nimi kontaktu.
- Nie. Sam też nie
próbowałem się kontaktować. Wiesz dlaczego.
- Ta. Zresztą cokolwiek
chciałbym zrobić i tak będę mógł działać dopiero po świętach. Bill i Fleur nie
wypuszczą mnie wcześniej. Myślę też, że może jakieś informacje o ich miejscu
pobytu poda mi „Prorok Codzienny”.
- Ron…
- Wiem, że teraz to jedna
wielka tuba propagandowa. Ale podejrzewam, że, gdyby ktoś widział Harry’ego
albo Hermionę, na pewno rzetelnie by to opisano.
Jego tok myślenia nie był
taki zły. W zasadzie w dużej mierze pokrywał się z moim, bo od sierpnia czytam
„Proroka” tylko w celu uzyskania jakichkolwiek wiadomości o Harry’m i jego
przyjaciołach.
Po kilku minutach w sąsiednim pomieszczeniu rozległ się dźwięk
odsuwanych krzeseł, który poinformował nas, że audycja już się zakończyła. Po
chwili do salonu weszła Dora.
Gdy Ron zobaczył moją żonę,
zrobił minę, jakby była co najmniej kosmitą. Dora też to zauważyła, bo
uśmiechnęła się do niego serdecznie i znacząco położyła dłoń na brzuchu.
- Wiem, wiem. – powiedziała.
– Duża jestem. Ale zapewniam cię, że jeszcze nie jest tak źle. Za jakieś trzy
miesiące pewnie będę miała problemy z przejściem przez drzwi.
Szczery głos Dory przywrócił
Ronalda do równowagi.
- Nie jesteś duża. –
zapewnił Dorę lekko skonsternowanym głosem.
Miałem wielką ochotę
roześmiać się. Sądząc po minie mojej żony, ona miała takie same chęci.
- Jeszcze nie. – zaznaczyła.
Podeszła bliżej i przytuliła
się do mojej ręki.
- Wracajmy do domu. –
poprosiła.
- Nie za szybko? – spytał
Bill, wchodząc do salonu. – Zostańcie chociaż na obiad.
- Bill, nie możemy. –
odparła Dora. – Mama i Cam na pewno się martwią. Obiecaliśmy, że nie zostaniemy
zbyt długo.
- W takim razie do
zobaczenia.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy
z domu. Przeszliśmy przez ogród, żeby dostać się za ostatnie zabezpieczenia.
- Remus, możemy najpierw
wstąpić do sklepu? – spytała Tonks, zanim się teleportowaliśmy.
- Pewnie. Co tylko chcesz.
Pocałowałem ją delikatnie.
Złapała mnie za rękę i pozwoliła kierować teleportacją.
- Tęsknię za tymi czasami,
gdy miałeś w zwyczaju aportować się na
środku mieszkania. – westchnęła Dora, gdy wylądowaliśmy za sklepem.
Parsknąłem cichym śmiechem.
W sklepie Dora od razu podeszła do półki ze słodyczami. Wrzuciła
do koszyka dwa opakowania ciastek czekoladowych i cztery mleczne czekolady.
- No co? – zapytała
niewinnie, widząc moje sceptyczne spojrzenie. – Od godziny mam wielką ochotę na
czekoladę. Tylko czekałam aż Fred i George mnie wypuszczą.
Zapłaciliśmy i spacerkiem wróciliśmy
do domu. Jeszcze w drodze Dora otworzyła opakowanie jednej z czekolad. Ułamała duży
kawałek i od razu włożyła do ust.
- Chcesz kawałek? –
zaproponowała.
- Chętnie. – odpowiedziałem
i poczęstowałem się. – Podobno, jak kobieta ma ochotę na słodycze, to urodzi
dziewczynkę.
Dora machnęła ręką w moją
stronę, ale uchyliłem się przed ciosem. Cały czas się śmiała.
- To będzie chłopiec. –
stwierdziła dobitnie. Następnie ruszyła w stronę domu.
Przyjąłem jej uwagę ze
spokojem i podbiegłem do niej, bo zdążyła odejść już kilkadziesiąt metrów.
- Nie denerwuj się. –
poprosiłem.
- Nie jestem zdenerwowana. –
zauważyła. – Ale mama na pewno. Nie ociągaj się.
Parsknąłem śmiechem, ale
posłuchałem żony. Jak mógłbym zrobić inaczej?
------------------
Wakacje, wakacje i po wakacjach. Życzę Wam udanego roku szkolnego.
Pozdrawiam
Jak dla mnie super! Bardzo mnie zdziwiło, że Ron stał się taki otwarty. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Jakbyś miała ochotę i czas to zapraszam na mojego bloga - http://nimfadora-scatty-tonks.blogspot.com/ piszę z perspektywy Tonks, dopiero zaczęłam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i nawzajem życzę udanego roku szkolnego!