26 września 2014

Rozdział 39 – Układ z Camille



         Wbrew wcześniejszej niechęci Dora bardzo ekscytowała się wyjazdem do Francji na Sylwestra. Przekonała mnie, żebyśmy wyjechali już trzydziestego stycznia, żeby móc wypocząć przed ostatnią nocą roku.
W uwagi, że nie jechaliśmy na długo, chcieliśmy wrócić najpóźniej drugiego stycznia, nie zabraliśmy zbyt wielu rzeczy. W naszej walizce znalazło się kilka ubrań na zmianę, kosmetyki, stroje na Sylwestra i mała buteleczka w eliksirem na kaca. To ostatnie wziąłem na wszelki wypadek. Nie ufałem swojej wytrzymałości na alkohol, a po takich zabawach zawsze miałem problem z bólem głowy.
         Umówiliśmy się z Syriuszem i Kristal, że pojedziemy razem z nimi. Mając obok siebie przyjaciela nie bałem się tak bardzo o bezpieczeństwo żony. Zdecydowaliśmy, że będziemy się teleportować. Było to najbezpieczniejsze dla Dory. Na miejscu miał odebrać nas Louis, który pojechał do Marsylii tuż po świętach. Towarzyszyła mu Hestia.
- Kiedy jedziemy? – zapytała Dora o dziewiątej rano w dniu wyjazdu.
Westchnąłem. Zachowywała się tak odkąd się obudziła, przy okazji budząc mnie. Była wtedy szósta rano.
- Umówiliśmy się z Syriuszem i Kristal na dziesiątą trzydzieści. – powiedziałem po raz kolejny tego ranka. – Doro, uspokój się.
- Tylko nie mów, że nie wolno mi się denerwować. Nie jestem zdenerwowana. Po prostu już nie mogę się doczekać.
Usiadła obok mnie i wtuliła się w moje ramię.
- Kocham cię. – szepnęła, całując mnie w policzek.
Objąłem ją.
- Ja ciebie też.
Znalazłem jej usta i pocałowałem ją. Wplotła palce prawej dłoni w moje włosy i przyciągnęła mnie do siebie.
Oderwaliśmy się od siebie, gdy do salonu weszła Camille.
- Nie przeszkadzajcie sobie. – powiedziała z uśmiechem. – Ja tylko na chwilę.
Wzięła z fotela swój sweter.
- Zostań z nami. – zaproponowała siostrze Dora. – Przecież nie możesz zamykać się w pokoju.
- Ostatnio i tak zaczęłam więcej chodzić. – przypomniała Cam. – Paradoksalnie zaczynam czuć się coraz lepiej.A bałam się, że ostatnie tygodnie życia spędzę w łóżku.
- Może choroba zaczęła się cofać. – powiedziała z nadzieją Dora.
- Nie oszukuj się. Mnie już nic nie uratuje. Teraz tylko liczy się zapewnienie bezpieczeństwa mojemu dziecku.
- Zajmiemy się nim. – obiecałem. – Przecież o tym wiesz.
Cam spojrzała na nas czujnie, jakby zastanawiała się, ile można nam powiedzieć.
- Remus, chcę, żebyś uznał moje dziecko. – oznajmiła w końcu.
- Przecież…
- Adoptujecie je, wiem. – przerwała mi. – Ale mi chodzi o coś innego. Załatwiłam wszystko z Rebecką. Moje dziecko dostanie od razu dwa akty urodzenia. Jeden, ten pierwotny, ze mną jako matką, a drugi, adopcyjny, z wami. Ja po prostu nie chcę, żeby ono miało nieznanego ojca. Poza tym to tak na wszelki wypadek.
- Na wszelki wypadek? – zapytała Dora, marszcząc brwi.
- Wiecie, jak to jest. Adopcyjni rodzice zawsze mają pod górkę.
- Szczególnie, jeżeli się weźmie pod uwagę moją chorobę. – wtrąciłem, domyślając się, do czego zmierza moja szwagierka.
- Nie chciałam tego mówić bezpośrednio. Ale właśnie o to mi chodziło. Nikt nie wie, jaka sytuacja będzie po wojnie. Dlatego tak mi zależy, żeby Remus uznał moje dziecko.
- Czyli… - zacząłem, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi.
- Chcę, żeby twoje nazwisko pojawiło się na obu aktach urodzenia. Wtedy urzędnicy będą mieć związane ręce. A ja wam ufam, że się nie rozejdziecie.
- Miło, że tak w nas wierzysz. – stwierdziła Dora z uśmiechem.
- Cam, możesz na mnie liczyć. – zapewniłem szwagierkę.
Camille poruszyła temat, o którym wolałem nie myśleć. Co będzie po wojnie? Do tej pory sprawa wilkołaków nie wyglądała zbyt różowo. Ale wcześniej mało mnie to odchodziło, po prostu unikałem kłopotów. Teraz miałem rodzinę i  nie mogłem robić uników. Ale teraz nie miałem czasu, żeby się tym przejmować. Zresztą nic by to nie dało. Akurat na władzę nie miałem wpływu.
- Dziękuję. – odpowiedziała Camille. – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Dalszą rozmowę przerwało nam pukanie do drzwi.
- Są za wcześnie. – stwierdziłem, spoglądając na zegarek.
Po obowiązkowym sprawdzeniu tożsamości do domu weszli Syriusz i Kristal. Syriusz ciągnął za sobą dużą walizkę.
- Na ile wyjeżdżacie? – spytałem z uśmiechem.
Łapa posłał mi mordercze spojrzenie.
- Spytaj się swojej siostry. – wycedził. – Ja wracam razem w wami. Nie wiem, co planuje Kristal.
Widziałem jeszcze w nim ślady po naszej wczorajszej rozmowie. Syriusz miał coraz mniej cierpliwości do mojej siostry.
Bałem się, co będzie z ich małżeństwem. Kochałem siostrą, a Syriusz od lat był dla mnie jak brat. Nawet był mi bliższy niż brat, bo przecież Jerry miał mnie w głębokim poważaniu. Przecież jeżeli będą chcieli się rozwieść, będę musiał opowiedzieć się po którejś ze stron. Nie byłem pewny, czy będę umiał.
- Nie denerwuj się tak – poradziłem przyjacielowi. – Wkrótce wszystko się ułoży.
- Chciałbym w to wierzyć. – przyznał.
Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Przecież nie mogłem mu tłumaczyć zachowania Kristal.
Najgorsze było to, że Syriusz już drugi raz traci kobietę, z którą chciał spędzić resztę życia. Przecież w czasie pierwszej wojny był zaręczony. Nawet prosił mnie, żebym był świadkiem na jego ślubie z Roxaną. Podejrzewałem wtedy, że to miało być na złość ludziom z Zakonu, którzy uważali mnie za zdrajcę i szpiega. Niestety Roxy została zamordowana na miesiąc przed ślubem. Co gorsza była wtedy w ciąży, więc Syriusz stracił od razu narzeczoną i dziecko. No i przyjaciela, bo po tym wydarzeniu przestał mi ufać. A mordercy Roxy nie znaleziono. Pewnie był to jakiś śmierciożerca.
- O której czeka na nas Louis? – zapytała Kristal.
- O jedenastej. – odpowiedziałem, spoglądając na zegarek. Dochodziła dziesiąta.
         Następna godzina minęła w przyjemnej atmosferze oczekiwania. Andromeda zabawiała nas rozmową. Przyznam, że nie bardzo słuchałem teściowej. Bacznie obserwowałem szwagra i siostrę. Na pierwszy rzut oka można było mieć wrażenie, że między nimi wszystko w porządku, ale gdy przyjrzało się małżeństwu głębiej, widać było pewien chłód.
         Gdy teleportowaliśmy się na przedmieścia Marsylii, Louis czekał na nas kilkanaście metrów od miejsca, w którym wylądowaliście.
- Stęskniłem się za wami. – powitał nas z uśmiechem.
Uścisnąłem mu rękę.
Musiałem włożyć dużo siły w utrzymanie się na nogach. Przed wylotem ustaliliśmy, że użyjemy teleportacji łącznej. Zgłosiłem się do przenoszenia nas. Musiałem jednak przyznać, że teleportowanie teleportowanie siebie i trzech innych osób (prawie czterech licząc dziecko rozwijające się w łonie Dory) przez pół Europy było niemal ponad moje siły. Prawdziwe szczęście, że żadne z nas się nie rozszczepiło. Na pewno będziemy wracać osobno lub po dwoje.
- Chodźcie. Trzeba was ulokować. – oznajmił Lou.
- Idziemy do hotelu? – spytał Syriusz, łapiąc swoją walizkę.
Louis roześmiał się.
- Na upartego można tak powiedzieć. – odpowiedział w końcu tajemniczo.
Wyprowadził nas na drogę, a potem przeszliśmy jeszcze kawałek. W końcu doszliśmy do wysokiego muru. Po jakichś czterystu metrach dotarliśmy do bramy. Louis wyjął różdżkę i uderzył nią w bramę.
- Ustaliliśmy z Jaredem, że zatrzymacie się u niego. – wyjaśnił Louis, wchodząc na teren posiadłości. –Zapewniam, że miejsca nie zabraknie.
- Pisałeś o DOMU kuzyna! – powiedział Syriusz z wyraźnym zaskoczeniem w głosie.
Wcale nie dziwiłem mu się tego zaskoczenia.To nie był dom. To była rezydencja, jeżeli nie pałac. Budynek miał co najmniej cztery piętra i był długi na przeszło trzysta metrów. Wszystko było wykończone w stylu barokowym.
Gdyby nie słaniał się na nogach ze zmęczenia, najprawdopodobniej już zbierałbym szczękę z podjazdu. To było niesamowite.
- Monako, ile to ma metrów? – spytała Dora, używając pseudonimu Louisa.
- Skromne tysiąc pięćset metrów kwadratowych. – odpowiedział jej Louis z niewinnym uśmiechem.
Bez dalszych pytań podszedł do drzwi (po liczącym sto metrów podjeździe) i zapukał do nich. Po chwili wyłoniło się dwóch ludzi w gustownych garniturach, którzy wzięli od nas walizki.
Wymieniłem z Syriuszem spojrzenia. Widziałem, że Black zaczął czuć się niepewnie. Pewnie zaczynało mu się przypominać dzieciństwo.
- Przedstawię wam Jareda. – zaproponował nam Louis.
- Dlaczego nie. – zgodził się Syriusz. – Chyba nic już bardziej mnie nie zdziwi.
Louis uśmiechnął się tajemniczo i wprowadził nas do rezydencji. Uśmiech przyjaciela ani trochę mi się nie podobał.

2 komentarze:

  1. Po pierwsze: Przepraszam, przepraszam, PRZEPRASZAM! Wiem, jestem zła i okrutna! Nic nie piszę, nie dodaję, nie komentuję! WIEM, i błagam na kolanach o wybaczenie.
    Po drugie: Nie myśl, że nie czytałam. Czytałam co piątek, ale brakowało mi czasu na komentowanie.
    Po trzecie: ROZDZIAŁ CUDOWNY! A zarazem trochę smutny. Wiem co czuje Camille, mówiąc, że czuje się coraz lepiej i podziwiam ja za to, że pogodziła się ze swoim losem. Matczyna miłość jest cudowna.
    Ale jej prośba jest dość... poważna, zobowiązująca. Rozumiem, że chce dla dziecka jak najlepiej, ale czuję, że z tego będą kłopoty.
    No i błagam cię! Jakim, kurcze, prawem traktujesz tak Syriusza?! On jest zbyt cudowny, żeby tak go krzywdzić! Ma się pogodzić się z Kristal, zostać tatusiem i czuć się wspaniale! Już, teraz, NATYCHMIAST!!!! Proszę! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, hej ! Dawno mnie tu nie było, ale przyrzekam,że wszystko nadrobiłem i jestem pod wrażeniem, bo miałem tak kosmiczne braki, że ho ho! Jestem pod wrażeniem i błagam o więcej, więcej i jeszcze raz więcej!!!
    Przy okazji jeśli byś chciała poczytać to na moim blogu pojawił się nowy rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń