Dziwnie się
czułam. Niby wszystko było normalnie: zebranie Zakonu Feniksa, Szalonooki
przynudzał, a Syriusz co chwila cicho komentował słowa Moody’ego do Remusa.
Oczywiście Lupin albo go nie słuchał, albo, gdy już zaczynały puszczać mu
nerwy, uciszał mojego kochanego kuzyna. Jak zwykle, Dumbledore’a nie było –
musiał użerać się z tą okropną ropuchą. Jednak nie to było dziwne – czułam
tajemnicze iskrzenie. Moje spojrzenie, mimo że stale kierowałam je na mojego
mentora, uciekało w stronę siedzącego obok mnie Remusa.
Co w nim takiego było? Od dłuższego czasu ciągle o nim
myślałam. Wiem, że to mój przyjaciel, ale to nie było przyjacielskie myślenie.
Nocami śniły mi się jego silne ramiona, obejmujące mnie w pasie. Wiele bym
dała, żeby przeżyć coś takiego na jawie… Co się ze mną dzieje?! Nie mogłam tak
myśleć. Remus był moim przyjacielem, a ja bardzo ceniłam przyjaźń. Nie chciałam
tego wszystkiego popsuć. Powtarzałam to sobie kilka razu dziennie, ale było
jeszcze gorzej – do snów dochodziły myśli za dnia. Znałam na pamięć każdy
szczegół jego twarzy, byłam pewna, że mogłabym narysować ją z pamięci (gdybym
umiała rysować rzecz jasna).
Szalonooki
skończył zebranie w rekordowo szybkim tempie – zaledwie po półtorej godziny. On
chyba jest chory (poza tym, że na głowę).
- Tonks, mogę cię prosić na górę? – zapytał mnie Syriusz,
zanim zdążyłam wyjść z domu. – Chciałbym, żebyś mi w czymś pomogła.
Chętnie się zgodziłam. Co prawda Steve prosił mnie, żebym
nie wracała późno, ale było dopiero dwadzieścia po dwudziestej. No i, jak na
listopad, było jeszcze całkiem widno. Na pewno się nie pogniewa.
Kuzyn zaprowadził mnie do salonu, posadził na kanapie i
postawił przede mną butelkę Ognistej Whisky.
- Dzisiaj nie piję. – oznajmiłam. – Rano muszę być w
pracy i wolałabym być trzeźwa.
- W takim razie sam się napiję. – stwierdził Syriusz,
nalewając sobie do kieliszka. – Może potem Lunatyk dotrzyma mi towarzystwa.
O co mu chodzi? Przecież nie przyprowadził mnie tutaj
tylko po to, żeby zaproponować mi whisky.
- Skoro już jesteśmy przy temacie Remusa… - Syriusz przerwał, żeby wychylić kieliszek ognistej. –
Co myślisz o naszym przyjacielu?
- Nie będę go obgadywać. – byłam oburzona. Znają się od
tylu lat, a Black chce plotkować o przyjacielu.
- Nie chodzi mi o obgadywanie. – bronił się. – Chodzi mi
o to, że od kilku tygodni wodzisz za nim wzrokiem, zamykasz się w sobie… Tonks,
widać, że na niego lecisz.
Zatkało mnie. Skąd on wiedział, co czuję do Remusa, skoro
ja sama tego nie wiem? Chociaż… nie. Nie mam pojęcia, co ostatnio dzieje się z
moimi uczuciami.
Poza tym Black chyba zgłupiał. Jak mógł mówić o czymś
takim na głos? Przecież Remus mógł w każdej chwili wejść, albo usłyszeć, co
mówił Syriusz. Przecież to by była katastrofa!
- Jesteśmy przyjaciółmi… - próbowałam się tłumaczyć.
- A ja ninją. – przerwał mi. Objął mnie ramieniem. – Nie
martw się. Naprawdę bardzo bym się cieszył, gdybyście byli razem.
- Ale on nic do mnie czuje. – zauważyłam.
- Nie byłbym tego taki pewny. Poza tym, nawet jeżeli,
mógłbym z nim pogadać i…
- NIE! – krzyknęłam, zrywając się z kanapy. – Nawet nie
próbuj! Nie mieszaj się w to!
- Dobrze, spokojnie. – Syriusz podniósł ręce w geście
poddania. – Będę milczał jak grób. Ale, moim skromnym zdaniem, ty też nie
jesteś mu obojętna. Przemyśl to.
- Przepraszam, muszę już iść. – powiedziałam i wybiegłam
z salonu.
W korytarzu niemal wpadłam na Remusa. Przeprosiłam go
szybko, ale nie zatrzymałam się. Nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdybym
spojrzała w jego miodowe oczy.
Następne
tygodnie upłynęły mi na rozmyślaniach. Z jednej strony marzyłam, żeby słowa
kuzyna okazały się prawdą – żeby Remus rzeczywiście czuł do mnie coś więcej. Z
drugiej nie bardzo w to wierzyłam. Remus był inteligentny, mądry, oczytany i
świetny w walce. Kim byłam ja? Młodą, głupią, niezdarną, paplającą bez sensu
aurorką. Gdzie mi do takiego mężczyzny.
Myślałam
tak do pewnego wypadku. Razem z Remusem uciekaliśmy przed śmierciożercami na
motorze Louisa. Sama skierowałam Remusa do lasu. Byłam pewna, że tam ich
zgubimy. Zgubiliśmy, ale tylko na chwilę. Do końca życia zapamiętam, żeby nie
jeździć motorem po lesie w czasie zamieci śnieżnej. Nawet mając najlepszego
kierowcę. Nie wyszłam na tamtej jeździe najlepiej. Od zderzenia z drzewem kości
w mojej nodze były niemal w drzazgach. Colin składał ją przez godzinę. Miałam
też zakaz wstawania, poza wyjściem do toalety.
Z początku
klęłam pod nosem na przymusowy pobyt. Dopóki do drzwi mojego pokoju nie zapukał
mężczyzna, którego się nie spodziewałam. Oczywiście wpuściłam Remusa bez
wahania. Tego dnia oraz przez cały kolejny tydzień.
Colin
odwiedził mnie tydzień od wyjścia ze szpitala.
- Wygląda całkiem dobrze. – stwierdził uzdrowiciel po
badaniu. – Myślę, że można już użyć zaklęcia.
Przyłożył różdżkę do mojej złamanej nogi i uleczył ją
zaklęciem „Episkey”. Ból zniknął, jak ręką odjął.
- Postaraj się jeszcze nie przemęczać. – poradził mi.
Kiwnęłam głową, wpatrując się w okno. Całe podwórze było
skąpane w srebrnym świetle pełnego księżyca.
Co mi po tym, że noga przestała boleć? Było mi o wiele
łatwiej z myślą, że cierpimy oboje. Teraz już wiedziałam, że go kocham. To
cudowne! Po raz pierwszy w życiu odczuwałam tak gorące uczucie. Oddałabym
wszystko, żeby było odwzajemnione.
Cztery dni
później Steve wieczorem wezwał mnie do stajni. Jedna z klaczy, Bryza, się
źrebiła. W ciągu następnych trzech godzin na świecie pojawił się ciemny
ogierek.
- Pójdę już do domu. – poinformował mnie Steve. – Nie
siedź zbyt długo.
Gdyby wczesne pójście spać mogło rozwiązać moje problemy.
Był tylko jeden człowiek na świecie,
który mógłby mi pomóc.
Moją uwagę przykuło prychnięcie Bryzy. Od razu odwróciłam
się. W pierwszej chwili myślałam, że to sen. Przede mną, opierając się o
framugę, stał Remus. Blady i zmęczony, ale to był mój ukochany.
- Cześć. – przywitałam go cicho, spuszczając wzrok.
- Cześć. – odpowiedział.
- Co tu robisz o tej porze?
- Rozmawiałem z Syriuszem i on poradził mi tu przyjść.
Zrobiło mi się słabo. Zabiję Blacka! Zrobię mu taką
krzywdę, że będzie żałował ucieczki z Azkabanu. Azkaban będzie przy tym
idealnym ośrodkiem wypoczynkowym!
Jak on mógł powiedzieć Remusowi o moich uczuciach?! Co on
sobie teraz o mnie pomyśli? A tak bardzo chciałam utrzymać naszą przyjaźń.
Teraz pewnie nie będzie to możliwe.
- Proszę, nie bierz tego do siebie. – powiedziałam,
wstając. – Nie chcę, żeby…
- Nic nie mów. – poprosił Remus.
Podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstki. Poczułam
jak serce zaczyna mi szybciej bić. Mimo strachu dotyk Remusa działał na mnie
pobudzająco. Wyobraźnia zaczęła działać, niemal czułam dłonie ukochanego na
swojej talii.
- Nic nie rozumiesz. – szepnęłam, próbując się tłumaczyć.
- Rozumiem lepiej, niż ci się wydaje. – oznajmił, patrząc
mi prosto w oczy.
Poczułam mocne uderzenie w plecy. To Bryza postanowiła
wziąć sprawy w swoje ręce, a raczej w swoją głowę. Poleciałam prosto na Remusa.
Złapał mnie w samą porę. Odruchowo zarzuciłam ręce na jego szyję.
Nasze oczy ponownie się spotkały. Nie potrafiłam
powiedzieć, co wyrażały moje, ale w jego widziałam niezdecydowanie, które
zniknęło po dłuższej chwili, kiedy wypowiedział dwa najpiękniejsze słowa:
- Kocham cię.
Pocałował mnie, nie dając mi szans na odpowiedź. Wplotłam
palce w jego włosy i oddałam pocałunek. Jego usta były przyjemnie miękkie.
Kolana miałam jak z waty. Dobrze, że mnie trzymał, bo mogłabym upaść. Drżałam,
gdy zsuwał dłonie na moją talię.
Nie mogłam w to uwierzyć. To musiał być sen. To nie mogła
być prawda. Właśnie całowałam się z Remusem, mężczyzną, o którym śniłam od
wielu tygodni.
Myliłam się. Jak strasznie się myliłam. Bałam się, że
słowa Syriusza zniszczy moją relacją z Remusem. Zamiast przyjaźni dostałam coś
o wiele lepszego.
Przycisnęłam go mocniej. Nie chciałam, żeby odszedł.
Niestety w tym momencie Remus się zachwiał i runęliśmy na stertę siana. Remus,
jak prawdziwy dżentelmen, okręcił nas tak, że znalazł się pode mną.
- Nic ci nie jest? – zaniepokoiłam się.
Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Tym bardziej, że na
pewno miał jeszcze rany z pełni.
- Nie jestem z porcelany – odpowiedział, uśmiechając się.
- Wiem. Zapomniałam ci coś powiedzieć.
- Co?
- Kocham cię. – poczułam prawdziwą ulgę, gdy to
powiedziałam.
Roześmiał się i ponownie mnie pocałował. To było takie
proste. Jęknęłam cicho, gdy naszej języki się zetknęły.
Przekręciliśmy się i teraz ja znalazłam się pod nim.
Przesunął usta i zaczął całować mnie po linii żuchwy i szyi. Gdy jego usta
dotarły do mojego obojczyka, zaczęłam drżeć z rozkoszy.
- Remus, nie możemy nikomu powiedzieć. – wyszeptałam,
przypominając sobie o moim znienawidzonym narzeczonym.
- Wiem. – odparł, uśmiechając się zadziornie. – W końcu
jesteś zaręczona.
Naszła mnie wielka ochota, żeby dać mu w twarz. Bardzo
dobrze wiedział, że nienawidzę Greeghta. Ostatecznie poprzestałam na rzuceniu w
Remusa garścią siana.
- Wiesz, że go nie cierpię. Jestem z nim tylko dlatego,
żebym mogła mu za wszystko podziękować ośmieszając go przed całą jego rodziną.
– chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale przerwało mi ziewnięcie.
- Ktoś tu jest zmęczony. – zauważył Remus, kładąc się
obok mnie.
- Wcale nie, tylko…
- Ile już nie śpisz? – przerwał mi.
Westchnęłam.
- Wstałam o dziewiątej, ale już nieraz dłużej bez snu
musiałam wytrzymać.
Zaprzeczając swoim słowom, oparłam głowę na jego piersi.
Przez materiał koszuli czułam zbyt płytko położone żebra. Był taki wychudzony.
Podejrzewałam, że to z powodu niedawnej przemiany, ale Remus rzadko kiedy
wyglądał naprawdę dobrze. Mimo to było mi bardzo wygodnie. Szczególnie, że
Remus zaczął głaskać mnie po włosach.
- Mógłbym mówić do ciebie po imieniu? – zapytał Remus.
- Zlituj się. – jęknęłam, mocniej obejmując ukochanego.
Tak bardzo bałam się, że ten wieczór okaże się snem i
rano znowu będziemy tylko przyjaciółmi.
- Ale gdy Steve mówi do ciebie „Dora”, nie masz z tym
problemu. – zauważył.
- To nie to samo.
- Przecież „Dora” brzmi bardzo ładnie.
Miał taki wyczekujący wyraz twarzy. Wiedziałam, że
przegrałam.
- Ale tylko gdy będziemy sami. – zastrzegłam.
- Dobrze, już dobrze. – zgodził się ze śmiechem.
Zasnęłam kilka minut później. Po raz pierwszy od kilku
tygodni byłam szczęśliwa. Nie mogłam uwierzyć, że zasypiam w ramionach
mężczyzny, w którym śniłam. Zresztą tej nocy też mi się śnił. Tej i każdej
kolejnej.
----------------
Cztery lata! Kupa czasu, prawda? Jestem z siebie bardzo dumna, że tyle wytrzymałam. Dość tego samozadowolenia.
To, że piszę już tak długo, zawdzięczam Wam, moim czytelnikom. Wasze opinie i budujące komentarze pomagają mi i wspierają w chwilach kryzysu weny (który swoją drogą teraz mam). Bardzo Wam za wszystko dziękuję.
Jak już pewnie zauważyliście, powoli zbliżam się się z pisaniem do II bitwy o Hogwart. Co prawda na razie utknęłam gdzieś w okolicach przełomu stycznia i lutego, ale niemniej powinnam zakończyć "materiał książkowy" do końca roku szkolnego. Co będzie potem? Nie mam pojęcia, ale na pewno nie mam zamiaru zabijać ani Remusa, ani Tonks. To mogę wam obiecać.
Mam też sprawę do Was. Jeżeli czegoś Wam brakuje (np. jakichś wydarzeń, postaci) proszę o napisanie tego w komentarzu albo na maila wariatka3@op.pl.
Życzę Wam wszystkiego najlepszego, a sobie przynajmniej jeszcze jednych urodzin bloga. Pozdrawiam
Jak bardzo się ucieszyłam, że migawka jest właśnie o Tonks! W dodatku w tak wspaniałym momencie. Serdecznie gratuluję Ci wytrwałości, cztery lata to naprawdę wieelki wyczyn. Z całego serca życzę Ci, tak jak już wspominałaś, przynajmniej jeszcze jednych urodzin bloga, oraz mnóstwa weny, która wróci do Ciebie z pewnością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Lucy. ;)
Sto lat, sto lat!!! Czy to jest w tym momencie adekwatne? Mniejsza o to! CZTERY LATA, CZTERY!!!! Jezu, ja chyba nie wytrzymam tyle!
OdpowiedzUsuńTonks, jest cudowna! Ale nie powiem, że dziwnie było przeczytać twoją historię z jej punktu widzenia, to było takie inne. c:
To co najbardziej mi się podobało w tej migawce to, to że mogłam wrócić do początków tej historii, przeżyć ją jeszcze raz i przypomnieć sobie jak to było. To naprawdę wspaniałe!!! c:
No i co napisać na koniec? Jesteś wspaniała i cudowna! Zazdroszczę tej wytrwałości i pomysłowości jaką się nami dzielisz. Ciszę się, bo wiem, że doprowadzisz tą historię do końca, a może napiszesz też coś nowego? Mam nadzieję, że będziesz mnie cały czas zachwycać swoją twórczością!
No i na sam koniec: WENY, WENY, WENY i jeszcze raz WENY!
Pozdrawiam, Twoja wierna czytelniczka-AlohomoraTej! c;
Dawno nie komentowałam jednak gwarantuję ,że nie zalegam aktualnie z żadnym postem.Na początek gratuluję ci wytrwałości i życzę 100 lat :)
OdpowiedzUsuńNiestety rozdział mi się nie podobał.Był po prostu nudny.Skoro chciałaś pisać o Tonks to mogłaś wybrać temat o którym naprawdę mało wiemy np.o dzieciństwie.Mogłaś też np. pisać o relacjach jakie panowały między nią ,a Alastorem.W prawie każdym odcinku są relacje Remus-Tonks,W miniaturkach przynajmniej wybierz coś innego.
Pati
Jednak szmat czasu! Gratuluję i życzę kolejnych 4 lat. Pięknie pisze, zazdroszczę, potrafisz w cudowny sposób zaciekawić czytelnika, a to nie lada wyczyn.
OdpowiedzUsuńPozdrawia Anka