17 października 2014

Rozdział 41 – Przed godziną zero cz. 1

         Byłem pewny, że odpowiednio odpocząłem po podróży z Londynu do Marsylii, ale zmieniłem zdanie po przebudzeniu w sylwestrowy poranek. Właściwie ciężko było mówić o poranku – dochodziła jedenasta.
Szybko zorientowałem się, że moja żona już nie śpi. Leżała obok mnie i rysowała palcem po moim torsie.
- Dobrze się bawisz? – spytałem lekko zaspanym głosem.
Dora podniosła na mnie przestraszone spojrzenie.
- Przepraszam. Nie chciałam cię obudzić. – powiedziała.
Podciągnęła się na poduszkę i pocałowała mnie. To był bardzo delikatny pocałunek.
- Najwyższy czas. – odpowiedziałem. – Ile można spać?
- Gary i Rebecka nie przyjadą. – oznajmiła mi Dora.
Dopiero teraz zorientowałem się, że moja żona jest ubrana. Miała na sobie fioletowy podkoszulek i różowe materiałowe spodnie.
- Coś nie tak z Camille? – zaniepokoiłem się.
- Nie. Za to Reb złapała grypę. – uspokoiła mnie żona.
Nie powinienem tak cieszyć się z choroby przyjaciółki, ale nie mogłem pozbyć się uczucia ulgi. Udzielały mi się nerwy Dory i coraz bardziej martwiłem się o szwagierkę.
Opadłem z powrotem na poduszki. Nie czułem się specjalnie wypoczęty. To łóżko było zdecydowanie zbyt miękkie.
- Skarbie, co się stało wczoraj? – zapytałem. – Tak nagle wyszłaś.
Dora uśmiechnęła się delikatnie i pogłaskała mnie po policzku.
- Nic. Remus, mnie też zmęczyła ta podróż. Poza tym chciałam odpocząć przed dzisiejszym wieczorem.
- Chciałem do ciebie przyjść, ale…
- Wiem. Nie musisz mi się tłumaczyć. Przecież nie jesteś do mnie przykuty kajdankami. Nie będę ci bronić spotkań.
Podniosłem się na łokciu i zacząłem całować żonę po ramieniu, na którym się opierała. Uspokoiła mnie swoimi słowami. Nie chciałem pokłócić się z żoną szczególnie, że nadchodzące miesiące na pewno nie będą dla nas łatwe.
- Masz jeszcze jakieś wieści?
- Jared mówił, że, jeżeli będziemy chcieli śniadanie, mamy poprosić kogoś ze służby. Jest zdania, że i tak wszyscy będą chcieli się wyspać przed przyjęciem. Ja już jadałam, ale jeżeli chcesz…
- Nie. Nie jestem głodny. – powiedziałem, ponownie całując ukochaną. Tym razem w drugą rękę.
W miarę jak przesuwałem się coraz wyżej po ramieniu Dora, usiadłem na łóżku. Opuściłem jeden z rękawów koszulki żony, gdy dotarłem do ramienia. Następnie obojczyk i szyi. Czułem, jak Dora drży w moich ramionach. Chwilami spinała mocniej mięśnie, jakby chciała się wyrwać, ale trzymałem ją w mocnym uścisku.
- Jak mogłem przeżyć tyle lat bez ciebie? – wyszeptałam, zanim pocałowałem żonę w usta.
- Dużo wczoraj wypiłeś? – spytała Dora przekornie, kładąc dłoń na moim czole.
- Dwie lampki. – odpowiedziałem swobodnie. – Doro, francuskim winem naprawdę ciężko się upić. Musiałbym wypić duszkiem przynajmniej dwie butelki, żeby poczuć jakieś mocniejsze otumanienie.
Zmierzyła mnie czujnym wzrokiem. Rozumiałem jej zaniepokojenie. Zazwyczaj, nawet jeżeli zagłębialiśmy się w uczucia, nie byłem aż tak wylewny. Nie wiedziałem, co teraz mną kierowało. Może to rzeczywiście resztki wczorajszego wina, może francuskie powietrze, a może atmosfera rezydencji, w której się znajdowaliśmy.
- Oj, Remus, Remus. – mruknęła Dora, kręcąc głową. – Czasami mam wrażenie, że nigdy cię nie zrozumiem.
- Zabawne. – stwierdziłem. – Miewam takie samo wrażenie w stosunku do siebie.
W odpowiedzi uderzyła mnie jedną z miękkich poduszek.
- Ubierz się. – nakazała. – Pewnie zaraz ktoś zwali się nam na głowę.
- Wstydzisz się mnie? – zapytałem, unosząc brew.
- Skąd. Wolę zachować cię tylko dla siebie. – odpowiedziała, zręcznie wywijając się z, bądź co bądź, dosyć trudnej sytuacji. Miała BARDZO prowokujący głos.
Jak to jest, że Dora potrafi pobudzić mnie samym głosem? Ba, wystarczy sama jej obecność, zapach. Czasami, kiedy jeszcze nie byliśmy razem, przeklinałem się za tą wrażliwość. O dziwo ta wrażliwość nie zmalała odkąd jesteśmy małżeństwem, a wręcz wzrosła.
Szybko włożyłem na siebie spodnie i koszulę. Rozejrzałem się po sypialni w poszukiwaniu żony. Nie było jej w pomieszczeniu, ale dostrzegłem zapalone światło w łazience, więc doszedłem do wniosku, że Dora znajduje się w środku. Nie czekałem aż wyjdzie, tylko poszedłem do salonu.
         W głównej sali domu Łapa zastał mnie wpatrującego się w kopię „Piety” Michała Anioła.
- Co w tym takiego ciekawego? – zagadnął mnie.
- Sposób rzeźbienia. Ból matki tracącej dziecko.
- O tym ostatnim akurat coś wiem. – przypomniał mi. – Nigdy cię nie przeprosiłem.
Spojrzałem na przyjaciela ze zdziwieniem.
- Za co?
- Za to, że oskarżyłem cię o współudział w śmierci Roxy. – odpowiedział. W jego głosie słyszałem bardzo źle skrywany ból.
- Nigdy mi tego nie powiedziałeś.
- Nie musiałem. Wystarczyło, że tak myślałem. I tak powiedziałem Jamesowi. Luniek, to przeze mnie. Cała tamta chora sytuacja to moja wina. To przeze mnie zostałeś bez przyjaciół. To przeze mnie Strażnikiem Tajemnicy Jamesa i Lilki został ten szczur. To przeze mnie oni teraz nie żyją…
- Syriusz, przestań! – przerwałem mu ostro. – Co cię wzięło? Dlaczego dzisiaj?
- Wczoraj trochę za dużo wypiłem. A wiesz, jak to ze mną jest. Jak wypiję, nachodzi mnie ochota na rozmyślanie.  – próbował zachować żartobliwy ton, ale średnio mu to wychodziło.
- Znowu pokłóciłeś się z Kristal?
Pokręcił gwałtownie głową.
- Nie. Mam ochotę uściskać Louisa za ten wyjazd. – powiedział całkiem szczerze. – Jesteśmy tu dopiero od wczoraj, a już zaczęło się między nami układać.
Uśmiechnąłem się. Black’om właśnie coś takiego było potrzebne. Oderwanie się od problemów chociaż na kilka dni. Musiałem pogadać z Louisem i Edgarem, żeby wysłać gdzieś Syriusza i Kristal samych. Na pewno wyszłoby im to na dobre. Albo zaczęliby skakać sobie do gardeł i to małżeństwo skończyłoby się szybciej, niż się zaczęło.
         Początek przyjęcia był zaplanowany na godzinę dziewiętnastą. Oczywiście już od osiemnastej zaczęli się zjeżdżać goście.
Cały ten czas do przyjęcia spędziłem z żoną w naszej sypialni. Ja już od dawna byłem gotowy, ale Dora cały czas coś poprawiała. Założyła swoją czerwono-złotą sukienkę. Długie, falujące blond włosy spięła w wyrafinowany kok, spod którego wymykało się kilka kosmyków. Wśród blond widziałem kilka czerwonych kosmyków, które tylko dodawały Dorze urody.
- I jak? – spytała, odchodząc od lustra.
Na twarzy miała lekki makijaż, ale podejrzewałem, że więcej było w tym metamorfomagii  niż kosmetyków. Mnie osobiście to jak najbardziej odpowiadało.
- Czegoś tu brakuje. – stwierdziłem.
- Niby czego? – spytała zdezorientowana Dora, zerkając do lustra.
Podszedłem do walizki i wyjąłem z niego małe pudełeczko.
- Prezentu świątecznego. – odpowiedziałem, wieszając na szyi Dory złoty łańcuszek, który dostała ode mnie.
Dora spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nawet go nie wzięłam.
- Zauważyłem. Właśnie dlatego go spakowałem.
Dora odwróciła się do mnie i pocałowała mnie. Musiałem trochę się pochylić, żeby nie przycisnąć zbyt mocno wydatnego brzuszka Dory.
- Jeżeli poczujesz się zmęczona, to powiedz mi o tym. – poprosiłem. – Wrócimy do sypialni.
W odpowiedzi Dora pocałowała mnie delikatnie w policzek.
- Kochany, to ty będziesz mnie prosił o powrót do sypialni. Nad ranem.
Uśmiechnąłem się.
- W takim razie chodźmy na dół.

Ująłem żonę pod ramię i poprowadziłem do salonu, który zamienił się w salę balową. Zapowiadała się naprawdę niesamowita zabawa.

1 komentarz:

  1. Rozdział jest baardzo przyemny, pełno w nim czułości. :)
    Syriusz zazwyczaj nie przechodzi takich "kryzysów", więc serio mnie tym zaskoczyłaś. Super. Cieszę się, że między nim, a Kristal zaczyna się układać.
    Pozdrawiam, Lucy. ;)

    OdpowiedzUsuń