Pokaz
fajerwerków trwał przynajmniej piętnaście minut. To było niesamowite, chociaż
trochę czasu minęło, zanim przestałem w sztucznych ogniach wypatrywać zaklęć.
Po pokazie Jared zaproponował wszystkim wypicie
tradycyjnej lampki szampana za pomyślność dopiero rozpoczętego roku. Bez
wahania wypiłem szampana, pomimo pełnego dezaprobaty spojrzenia Dory. Ona
zadowoliła się kolejną szklanką soku, tym razem porzeczkowego.
Dora
dotrzymała słowa. Naprawdę wytrzymała do świtu, niemal cały czas spędzając na
parkiecie. Byłem pewny, że zatańczyła z niemal każdym mężczyzną na sali. Wbrew jej
wcześniejszym słowom najwyraźniej bariera językowa nie stanowiła najmniejszego
problemu.
To co udało się Dorze, niestety mnie nie wyszło tak
dobrze. Już około czwartej nad ranem słaniałem się na nogach, a obraz dziwnie
wirował przed oczami. Było w tym wiele winy Louisa, który uparł się, żebym
spróbował każdego alkoholu, jaki był na stanie. Moje tłumaczenia, że mam słabą
głowę na nic się nie stały. Przysłowiowy nóż w plecy wbił mi Syriusz, który poparł Lou. Zresztą
zarówno Black jak i Terens byli bardzo mocno wstawieni. Ale oni mogli pić. Ja
nie powinienem.
Nie
pamiętałem, kiedy wróciłem do sypialni. Nawet nie wiedziałem, kto był na tyle
miły, że odstawił mnie do łóżka. Nie podejrzewałem o to Syriusza, którego
Kirstal już o trzeciej zawlokła do pokoju. Akurat w tym punkcie zgadzałem się z
siostrą. Łapie zaczęło już mocno odbijać, czego objawem było śpiewanie na cały
głos „Morskich opowieści”. Nie była to zbyt ocenzurowana wersja.
Obudziłem
się koło południa. Chyba po raz pierwszy w życiu byłem w takim stanie. Sam
byłem sobie winien. Przecież doskonale znałem pierwszą zasadę imprez z
alkoholem – nie mieszać alkoholi. Jak się upić to jednym. Po mieszaniu można
umierać kilka dni.
- Cześć, śpiochu. – powitał mnie radosny głos żony.
Dora mogłaby być najszczęśliwszą osobą na świecie, ale
gdy się odezwała, miałem wrażenie, że coś wwierca mi się w głowę. Zresztą, co tam
głos Dory. Rośliny na parapecie rosły zbyt głośno!
Chciałem coś jej powiedzieć, ale gardło miałem
zaschnięte.
Jakby czytając mi w myślach, Dora przysunęła do mnie
szklankę z wodą.
- Dziękuję. – odpowiedziałem, gdy już wszystko wypiłem.
Dora bez słowa podeszła do walizki i wyjęła stamtąd małą
fiolkę. W środku znajdował się ciemnofioletowy, gęsty płyn. Wiedziałem, co to
jest – eliksir na kaca.
Smak był paskudny, ale eliksir zadziałał właściwie
natychmiast. Z ulgą opadłem na poduszki.
- Jak się czujesz? – spytała Dora, kładąc dłoń na moim
czole. W jej głosie słyszałem troskę.
- Teraz już dobrze. – zapewniłem ją.
Ująłem jej dłoń i pocałowałem po kolei wszystkie palce.
- Przepraszam. – powiedziałem. – Nie powinienem tyle pić.
- Daj spokój. Już dostałeś swoją karę. – stwierdziła,
całując mnie w czoło. – Zresztą nie było tak źle. Wytrzymałeś dłużej niż
Syriusz. I zachowywałeś się o wiele bardziej przyzwoicie.
Usiadłem i przyciągnąłem do siebie żonę. Nie mogłem
przytulić jej zbyt mocno, żeby nie zaszkodzić dziecku. Dora często śmiała się,
że traktuję ją, jakby była z porcelany.
- Kocham cię. – szepnąłem.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Prześpisz się jeszcze, czy znajdziemy sobie jakieś
zajęcie?
Przyjrzałem się uważnie Dorze. Uśmiechała się promiennie,
ale widziałem jej zmęczenie. Na pewno nie odespała dobrze po zabawie.
- Jeszcze się zdrzemnę. Pod warunkiem, że położysz się ze
mną.
- Nie muszę…
- Nie kręć. Doro innych możesz oszukać, ale mnie nie
zwiedziesz. Zbyt dobrze cię znam. Widzę, że jesteś zmęczona.
- Wyśpię się, jak wrócimy do domu. Chciałabym zwiedzić
Marsylię.
- Jeszcze tu przyjedziemy. – obiecałem.
Westchnęła głośno. Wstała i obeszła łóżko. Położyła się
obok mnie i przytuliła się.
- Trzymam cię za słowo. – zaznaczyła.
- Z Rzymem dotrzymałem słowa.
- I jak się to skończyło? – spytała.
Zabolało. Wiedziałem, że nie chciała powiedzieć nic
złego, ale jej słowa otworzyły starą ranę w moim sercu.
Miała całkowitą rację. Wyjazd do Rzymu skończył się
fatalnie. Była to tylko i wyłącznie moja wina. Gdyby mi nie odbiło,
wrócilibyśmy jako szczęśliwi narzeczeni, a nie jako skłócona para. Właściwie to
nie skłócona. Oboje byliśmy załamani tym, co się stało. Moim i tylko moim
zachowaniem.
Przesunąłem
dłoń na brzuch Dory. Wyczuwałem delikatne ruchy naszego dziecka. Nie mogłem się
doczekać momentu, w którym wezmę je na ręce. Nie chciałem, żeby Dora urodziła
przedwcześnie. Co to, to nie. Ale do początku kwietnia było jeszcze tyle czasu…
Z przerwami
przespałem z Dorą cały dzień i noc. Wreszcie należycie odpocząłem. To był sen bez
żadnych koszmarów, zmartwień i przejmowania się wojną i milionem innych
problemów.
Nie
chciałem wracać do domu. Wiedziałem, że sytuacja w Anglii coraz bardziej się zaognia.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że następne miesiące będą coraz gorsze. W końcu
będziemy musieli skonfrontować się ze śmierciożęrcami. Wtedy będziemy mieć
tylko dwie opcje: wygramy albo zginiemy. Jeżeli nam się nie uda, będzie to
końcem wszystkiego. Bez Zakonu nikt nie będzie w stanie obronić się przed
Voldemortem i jego poplecznikami. Musieliśmy wygrać.
Mogłem zginąć. Ale tylko wtedy, jeżeli zapewni to
bezpieczeństwu Dorze i naszemu dziecku. Inaczej śmierć nie miałaby
najmniejszego sensu.
To uświadomiło mi, jak bardzo zmieniłem się przez
ostatnie dwa lata. Na początku wojny na niczym mi nie zależało. Bo i niewiele
miałem. Przyjaciela w areszcie domowym, drugiego świeżo zakochanego, siostrę,
która była na mnie obrażona za wyjazd po śmierci Potterów, brata, rodziców i
żadnych perspektyw na przyszłość. To wszystko zmieniła Dora. Miałem po co żyć.
I za kogo umrzeć, chociaż wolałbym tego nie robić. Zbyt długo czekałem na
rodzinę, żeby teraz ją stracić. Nie marzyłem o niczym innym, jak o możliwości
wychowywania naszego dziecka. No i dziecka Camille.
Gdy
zeszliśmy do jadali, Syriusz przywitał nas, wyciągając w moją stronę butelkę
szampana.
- Już nie piję. – zastrzegłem
- Nie bądź taki. – odparł. – Człowiek nie wielbłąd, pić
musi.
- Jeżeli się napiję, nie będę mógł się teleportować co
najmniej do jutra.
- No i?
Przed odpowiedzią na to pytanie uchroniła mnie Dora.
Podeszła do Łapy i wyrwała mu butelkę z ręki.
- Rób co chcesz, ale ja muszę wracać. – warknęła.
- Czy coś ci nie odpowiada? – zaniepokoił się Jared.
- Nie. – odpowiedziała Dora. – Ale moja siostra jest
umierająca. Nie chcę zostawić jej na dłużej.
Stopniowo zaczęła się uspokajać, szczególnie, ze Syriusz
zamarł. Widziałem, ze nawet starał się nie oddychać.
- W takim razie, nie będę zatrzymywał. – powiedział Jared
spokojnym głosem. – I zapraszam w bardziej sprzyjającym czasie.
Dora podziękowała i wyszła z jadalni.
- Idę spakować rzeczy. – rzuciła na odchodnym.
- Co ją ugryzło? – spytał Syriusz, gdy Dora wyszła.
- Nerwy. – westchnąłem.
Było miło, ale się skończyło. Koniec tego momentu
wytchnienia.
Z uwagi na
to, że Syriusz i Kristal zdecydowali się zostać jeszcze dwa dni we Francji,
wróciliśmy do Anglii sami. Miało to swoje plusy – przenoszenie jednej osoby
było o wiele mniej męczące, niż przenoszenie trzech osób. Co nie znaczy, że po
aportacji czułem się doskonale. Wręcz przeciwne, byłem zmęczony, ale znośnie.
- Jesteśmy za wcześnie. – zauważyła Dora, spoglądając na
zegarek. – Dopiero dwunasta.
- To nie ja się tak spieszyłem. – zauważyłem.
Nie zależało mi na szybkim wyjeździe. Wręcz przeciwnie,
bo miałem chęć zostać w Marsylii chociaż godzinę dłużej. Nie chciałem jednak
odmawiać żonie.
- Wpuszczą nas do domu. Jestem tego pewna. Poza tym zanim
tam dojdziemy…
Nie dałem jej dokończyć zdania. Nie mogłem się
powstrzymać, więc pocałowałem ją.
- Za co to? – wyszeptała Dora gdy już ją wypuściłem.
- Za nic. Muszę mieć powód, żeby całować własną żonę? –
odparłem, unosząc pytająco brew.
Dora roześmiała się.
- Nie musisz. Ale mógłbyś robić to częściej.
Zgodnie z jej prośbą przyciągnąłem ją ponownie i złączyłem
nasze wargi. Słodki pocałunek zamienił się w bardziej namiętny. Po kilkunastu
sekundach Dora sięgnęła do zamka mojej kurtki.
- Skarbie, może najpierw wróćmy do domu. –
zaproponowałem. – Nie możesz się teraz przeziębić.
- Wracajmy. Muszę porozmawiać z Camille.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Dora była naprawdę
niesamowita. Zmieniała się z szybkością błyskawicy i nie były to tylko zmiany
wyglądu. Z nią naprawdę nie można się nudzić.
--------------
Hej! Co się z Wami dzieje? Ktoś jeszcze to czyta?
Tak czy inaczej tym, który jeszcze tu zaglądają życzę udanego Halloween (czy, mówiąc po "potterowsku" - Nocy Duchów). Ale miejcie na uwadzed słowa naszego wieszcza narodowego: "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie? Co to będzie?"
Tak. Ja to czytam! Notka super! Czekam na następną!
OdpowiedzUsuńJa to czytam ,ale nie lubię dodawać komentarzy ,więc będę komentować co parę notek.Lubię Jareda :)
OdpowiedzUsuńPati
Zgadzam się z Pati uwielbiam twój blog, ale zwykle nie mam czasu nawet na napisanie zwykłego " świetny rozdział pisz dalej ". Od ponad pół roku czytam twoje opowiadanie o Remusie i może dziwnie to brzmi poprawił mi się dzięki niemu styl pisania.
OdpowiedzUsuńPS. Wciągający rozdział, a szczególnie Lunio na kacu
~córka kochającego tatusia z twarzami na sukience z Biedronki
Oczywiście, że czytam. Tylko zazwyczaj na komórce, przez co nie dodaje od razu komentarza, a później trudno znaleźć tą krótką chwilę na skomentowanie.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo przyjemny i bardzo szybko się czytało. W sumie nie wiem co powiedzieć, bo jedyne o czym myślę to, to że za tydzień lub dwa pojawi się pierwszy dzidziuś! Już nie mogę się doczekać!!! c:
U mnie chyba nic się nie pojawi do przyszłego tygodnia. Kompletna klapa, masakra, brak weny, brak czasu, brak chęci i no...
Pozdrawiam!