Najgorsze
były pełnie w czasie zimy. Księżyc wtedy wschodził bardzo wcześnie, a zaczynało
świtać późnym rankiem. Zdarzało się, żeby byłem przemieniony przez ponad
dwanaście godzin. W tak długim czasie wiele może się zdarzyć.
Jeszcze
przed zejściem do piwnicy przeczuwałem, że coś jest nie tak.
Dora miała lekką gorączkę. Źle się czułem myślą o tym, że
muszę zostawić ją samą.
- Remus, musisz już iść. – powiedziała Dora, gdy
przyniosłem jej kolejną szklankę z wodą.
- Mam jeszcze prawie dwadzieścia minut. – zauważyłem.
Czułem już bliski wschód księżyca. Bolały mnie mięśnie.
Pocałowałem żonę po raz ostatni.
- Uważaj na siebie. – poprosiłem przed wyjściem.
Zszedłem do piwnicy i zamknąłem za sobą drzwi. O kilku
minutach usłyszałem, jak Andromeda zakłada zaklęcia ochronne. Nigdy nie robiła
tego bezpośrednio po tym, jak się zamykałem. Doceniałem tą odrobinę życzliwości.
Mieszkanie
w domu z dwiema kobietami w stanie błogosławionym miało tę wadę, że w czasie pełni
byłem zupełnie sam. Była to po części moja wina, bo wymogłem na Dorze
obietnicę, że nie będzie to mnie schodzić w ciągu dnia. Co prawda byłem wtedy
całkowicie dla niej bezpieczny, ale wolałem nie ryzykować. Poza tym dlaczego
miałaby się niepotrzebnie denerwować.
Po
ostatniej nocy pełni, jak zawsze, zwinąłem się w kącie piwnicy i usnąłem.
Obudził mnie dźwięk przekręcanego klucza.
- Remus, żyjesz? – spytał Syriusz, wchodząc do piwnicy.
W lewej ręce trzymał apteczkę, a w prawej ściskał różdżkę.
- Która godzina? – zapytałem, siadając ciężko na ziemi.
- Dwadzieścia po jedenastej. – odpowiedział, opatrując
ranę na moim ramieniu.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Zazwyczaj Łapa
przychodził dopiero po pierwszej, żebym mógł się wyspać.
- Co się stało? – to pytanie było oczywiste.
- Mam cię doprowadzić do stanu używalności i odstawić do
szpitala.
- Nie jest ze mną tak źle. – próbowałem obrócić jego
słowa w żart.
- Nie chodzi o ciebie. – w głosie Syriusza nie było nawet
cienia wesołości. – Godzinę temu Rebecka zabrała Camille do szpitala.
Ta informacja ścięła mi krew w żyłach. Wydawało mi się to
nieprawdopodobne, żeby coś stało się z moją szwagierką. Przecież zaledwie trzy
dni wcześniej wszystko było z nią w porządku. O wiele bardziej martwiłem się o
Dorę.
- Bardzo z nią źle?
- Nie wiem. Mam cię tam przywieźć.
Słowa Syriusza powoli wywoływałem najgorsze myśli.
Camille miała termin porodu na czternastego stycznia. Dzisiaj był dziesiąty. To
mógł być poród. Poród, którego, według opinii Rebecki i Colina, Cam nie miała
szans przeżyć.
Syriusz
namówił mnie, żebyśmy pojechali samochodem. Nie ufałem swoim umiejętnościom
jazdy tuż po pełni, szczególnie, że byłem jeszcze zmęczony. Jednak dałem się
przekonać szwagrowi. Ewidentnie wiedział coś, o czym mi nie powiedział.
W ciągu
czterdziestu minut zajechaliśmy pod jeden z mugolskich szpitali. Nie traciliśmy
czasu w recepcji, bo Syriusz od razu poprowadził mnie na oddział patologii
ciąży.
- Byłeś tu już. – to nie było pytanie, ale i tak dostałem
odpowiedź.
- Tak. Pomagałem odprowadzić Cam.
Szpitale mugoli pachniały jeszcze gorzej niż
czarodziejskie. Są bardziej przesiąknięte chemikaliami. Ale Cam musiała być
zbadania w mugolskim szpitalu. W końcu w świętym Mungu w każdej chwili mogli
dopaść nas śmierciożercy. No i chodziło też o Rebeckę – o wiele pewniej czułem
się w szpitalu, w którym ona pracowała.
Przed jedną
z sal szpitalnych zobaczyłem Andromedę i Dorę. Dromeda obejmowała córkę
ramieniem.
- Remus! – krzyknęła Dora, gdy mnie obaczyła.
Wyrwała się w objęć matki i podbiegła do mnie. Przytuliłem ją.
- Jak się czujesz? – spytała, przykładając dłoń do mojego
czoła.
Nie miałem pojęcia skąd u niej ten nawyk. Przecież nigdy
nie miewałem gorączki. Szczególnie w okresie pełni.
- Dobrze. Jestem trochę zmęczony, ale to nic takiego. –
odpowiedziałem. – Lepiej powiedz mi, co się tutaj dzieje.
- Nic nie wiemy. – poinformowała mnie Andromeda słabym
głosem. – Od pół godziny Rebecka bada Camille z jakimś doktorem. Pozostaje nam
tylko czekać.
Odprowadziłem żonę do krzeseł i posadziłem ją. Sam usiadłem
obok niej.
- Ja już pójdę. – oznajmił Syriusz. – Gdybyście czegoś
potrzebowali, dajcie znać.
- Oczywiście. – odpowiedziała mu kuzynka.
Zostaliśmy sami. Co jakiś czas przez korytarz przechodziła
jakaś pielęgniarka albo lekarz. Nikt nie zwracał na nas uwagi.
Po kilku minutach siedzenia głowa zaczęła mi ciążyć, a
oczy coraz częściej się zamykały.
- Remus, w porządku? – spytała Dora, dotykając mnie w
ramię.
Poderwałem się.
- Tak. Nie śpię. – powiedziałem, starając się rozbudzić.
- Daj spokój. – odparła Andromeda. – Śpij, póki masz
okazję.
Zaskoczyły mnie słowa teściowej. Co prawda ostatnimi
czasy Dromeda była dla mnie coraz milsza, ale to było i tak niezwykłe. Jej
słowa sprawiała wrażenie, że się o mnie troszczy.
W odpowiedzi
na słowa Andromedy przeszkodziło mi otwarcie się drzwi od sali szpitalnej.
Najpierw wyszedł odziany w biały kitel lekarz, który niemal pobiegł na koniec
korytarza. Za nim wyszła Rebecka. Jej mina nie zdradzała dobrych wieści.
- Musimy wykonać cesarskie cięcie. – poinformowała nas. –
W tej chwili każda godzina stanowi zagrożenie dla dziecka. Camille się
zgodziła.
- Czy ona to przeżyje? – spytała Andromeda.
- Nie mogę tego potwierdzić. – przyznała Reb. – Jej
organizm jest wycieńczony.
Andromeda przycisnęła chusteczkę do twarzy.
- Chciałaby z wami jeszcze porozmawiać przed operacją.
Najpierw prosiła o ciebie, Andromeda.
Dromeda otarła płynące z oczy łzy i weszła do sali, w
której leżała jej młodsza córka.
- Przyjdę po nią za pół godziny. – powiedziała Rebecka i
poszła w ślady swojego kolegi.
- Remus, boję się. – szepnęła Dora, tuląc się do mnie.
- Wszystko się ułoży. – obiecałem jej. Tylko tyle mogłem.
Andromeda wyszła od Camille po dziesięciu minutach. Miała
łzy w oczach, chociaż starała się to ukryć.
- Prosi, żebyście do niej weszli. – oznajmiła łamiącym
się głosem.
Weszliśmy do środka.
Camille leżała w pojedynczej sali. Było… biało. W
zasadzie wszystko było białe, chociaż ściany miały lekko, leciutko, zielonkawy
odcień.
- Remusie, przepraszam, ze cię ściągnęłam do szpitala tuż
po pełni. – zaczęła Cam, gdy zamknąłem drzwi.
- Nie gadaj głupot. – odciąłem się. – To nie twoja wina.
- Mimo wszystko, przepraszam. Mam wszystkie potrzebne
dokumenty. – powiedziała Cam, wskazując na stojącą obok łóżka szafkę. – Potrzebne
są tylko wasze podpisy.
Wziąłem do ręki pióro i podpisałem się na obu aktach. To
samo zrobiła Dora.
- Mogę mieć do was jeszcze dwie prośby? – spytała
nieśmiało Cam. – Wiem, że nie mam prawa.
- Oczywiście. – zachęciła ją Dora.
Cam przyciągnęła siostrę w taki sposób, że Dora usiadła
na łóżku. Następnie Camille położyła dłoń na brzuchu Dory.
- Jeżeli to będzie dziewczynka, dajcie jej na imię Diana.
– poprosiła. – Choćby na drugie.
„Jak mitologia to mitologia” przemknęło mi przez głowę.
Jest Remus, może być i Diana. Nawet ciekawie by to wyglądało. W końcu Diana
była rzymską boginią łowów i księżycowego światła. Miałem wątpliwości, czy Cam
była tego świadoma.
- A jeżeli ty urodzisz córkę? – spytałem.
- Nazwijcie ją jak chcecie. Byle nie Diana.
- A druga prośba? – zagadnęła Dora.
- Jeżeli urodzę synka, niech nazywa się Scott Steve.
Oczywiście Lupin.
Nagle Dora zerwała się i objęła siostrę.
- Cam, przecież ty nie umrzesz. – usłyszałem żarliwy
szept żony.
- Nie okłamuj się. Wystarczy, że mama to robi. –
stwierdziła Camille. – Dzisiaj umrę. Najpóźniej jutro. Nawet nie zdajesz sobie
sprawy, jakie to dziwne. I nie życzę ci tego.
Drzwi się otworzyły i weszła przez nie Rebecka.
- Musimy już iść.
Siostry uścisnęły się po raz ostatni. Ja też uścisnąłem
szwagierkę. Po raz ostatni.
Razem z
Andromedą odprowadziliśmy Camille na salę operacyjną.
Operacja trwała prawie godzinę. Mniej więcej w połowie
przyszedł do nas Steve. Bez słowa usiadł obok Andromedy.
Uderzyło do mnie, że po raz pierwszy widziałem ich obok
siebie. Moja teściowa wyraźnie uniknęła bezpośredniej bliskości brata swojego
męża i jednocześnie byłego kochanka.
Rebecka
wyszła z sali operacyjnej z noworodkiem na ręku. Maleństwo było zawinięte w
kocyk, ale widziałem nieliczne, ciemnoblond włoski na główce dziecka.
- To chłopiec. – poinformowała nas.
Dora podeszła do uzdrowicielki i wzięła siostrzeńca na
ręce. Po jej twarzy spływały łzy.
- Co z Camille? – dobiegł mnie drżący głos Andromedy.
- Gdy wyjęliśmy dziecko, jej serce się zatrzymało.
Próbowaliśmy ją reanimować przez piętnaście minut. Nie udało się.
Dromeda wydała z siebie bolesny jęk i zachwiała się
niebezpiecznie. W ostatniej chwili złapał ją Steve, w którego ramię zaczęła
płakać.
- Co z nim? – spytała Dora, tuląc mocniej niemowlę.
- Jest zdrowy. O dziwo. Ma dziesięć punktów w skali
Apgar. W zasadzie możecie go już zabrać do domu.
- Już? – zdziwiłem się.
- Normalnie bym się na to nie zgodziła, ale wiecie, jaka
jest sytuacja. Boję się go tu zostawić. W razie czego zawsze możecie mnie
wezwać. Tylko powiedzcie mi, jak będzie się nazywał. Muszę uzupełnić dokumenty.
Wymieniliśmy z Dorą spojrzenia.
- Tak jak prosiła Camille. – odpowiedziała Dora. – Scott
Steven Lupin.
-------------------------
No i jest. Pierwszy dzidziuś. Jednocześnie zamykam wątek Camille. Kiedy wymyśliłam to, jak skończy się historia tej postaci, nie myślałam, że napisanie tego będzie dla mnie takie trudne. Przywiązałam się do tej postaci.
Co do tego kiedy pojawi się Teddy, muszę powiedzieć, że nie mam zielonego pojęcia. Chwilowo utknęłam jakieś półtorej miesiące przed jego narodzinami.
Pozdrawiam i proszę jakiekolwiek, choćby najkrótsze komentarze.
Bardzo smutny rozdział. Normalnie płakałam! Podobał mi się.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny :D
Rozdział jest ok :). Kojarzy mi się z filmem "Nad życie".
OdpowiedzUsuńNa twoim miejscu dodałam bym go 1 listopada ,ale każdy ma inne pomysły ;)
Pati
Tak bardzo nie mogłam się doczekać tego rozdziału, a teraz... Jak mogłaś! Zrobiło mi się tak przykro! NO NIE!!! Biedny, mały Scott! Zastanawiam się czy będą go wychowywać w przekonaniu, że Remus to jego ojciec, czy może nie. To przykre kiedy uśmiercasz jednego z bohaterów, tym bardziej jak się z nim zżyjesz. Wiem jak to jest.
OdpowiedzUsuńJa też utknęłam! Miałam coś dzisiaj dodać, ale nie mogę. Utknęłam w połowie rozdziału i nie potrafię go skończyć... :c