Z dedykacją dla Alohomora Tej
Andromeda odsunęła się od Steve’a i podeszła do córki. Nad
ramieniem Dory spojrzała na śpiącego wnuka.
- Wezmę go jeszcze na kilka
minut. – powiedziała Reb, odbierając Scotta od Dory. – Potem możecie już iść.
- Ja zostanę. –
zapowiedziała Dromeda. – Muszę zająć się pogrzebem.
- Pomogę ci. – zaofiarowała
się Dora.
- Nie trzeba. Doro, musisz
myśleć o dziecku. Powinnaś odpocząć. – zaoponowała Andromeda. – Oboje
powinniście odpocząć.
Nie mogłem się z nią nie
zgodzić. Co prawda udało mi się złapać kilkuminutową drzemkę, ale mimo to ze
zmęczenia zaczynało kręcić mi się w głowie. Ze zmęczenia i upływu krwi, bo rany
po przemianie nie były zagojone, a niektóre należało ponownie, solidniej
opatrzyć.
- Mnie nie wygonisz. –
zauważył Steve, podchodząc do nas. – Nawet nie próbuj. Nie powinnaś być teraz
sama.
Andromeda kiwnęła twierdząco
głową. Chyba nie miała siły odmawia.
Gdy Rebecka wróciła, wręczyła nam plik dokumentów i
nosidełko, w którym znajdował się Scott.
- Jeżeli będziecie mieć
jakieś problemy, możecie mnie zawiadomić o każdej porze dnia i nocy. –
zapewniła nas.
- Dziękujemy. – powiedziała
Dora i uściskała uzdrowicielkę.
Spojrzałem na chłopca
śpiącego w trzymanym przeze mnie nosidełku. Był taki spokojny, niewinny. Nie
chciało mi się wierzyć, że pojawianie się tego maleństwa kosztowało Camille
życie.
Wyszliśmy ze szpitala. Poprowadziłem żonę do samochodu i
otworzyłem przed nią przednie drzwi. Poczekałem aż wsiądzie, a potem przypiąłem
nosidełko ze Scottem na tylnym siedzeniu.
- Na pewno możesz prowadzić?
– zaniepokoiła się Dora, gdy usiadłem na siedzeniu kierowcy.
- Nie mogę się teleportować.
– odparłem. – O prowadzenie się nie martw. W końcu udało mi się dojechać do
szpitala.
W odpowiedzi Dora
uśmiechnęła się słabo. Gdy odpaliłem silnik, odwróciła się, żeby upewnić się,
czy Scott nadal śpi. Na szczęście chłopca nie obudził ani dźwięk silnika, ani
cała droga do domu.
Pojawienie się dziecka w domu bardzo zaciekawiło oba nasze
psy. Bursztyn był bardziej ostrożny, niż Szarik, ale i tak bardzo dokładnie
obwąchał nosidełko. Dora przypatrywała się inspekcji dokonanej przez psy z
wyraźnym niepokojem.
- Nic mu nie zrobią? –
spytała.
- Na pewno nie Bursztyn. –
odpowiedziałem, zabierając Scotta od zaciekawionych psów.
Bursztyn od razu zrozumiał
przekaz i zahamował Szarika, który chciał jeszcze dokładniej obwąchać
noworodka.
Podszedłem do żony i pocałowałem
ją w policzek.
- Idź na górę, weź długą,
gorącą kąpiel i połóż się spać. – poleciłem. – Musisz się uspokoić.
- Jak? – zapytała, a po jej
policzkach ponownie popłynęły łzy. – Moja siostra nie żyje.
Ostrożnie odstawiłem
nosidełko i przytuliłem żonę. Wtuliła się we mnie i rozpłakała na dobre.
Zrozumiałem, że przez
ostatnie godziny ze wszystkich sił próbowała się trzymać. To zrozumiała, że nie
chciała przed umierającą Camille pokazać rozpaczy, ale potem? Chyba próbowała
pokazać przed samą sobą, że da sobie ze wszystkim radę.
- Nie mogę w to uwierzyć. –
wychlipała. – Mam wrażenie, że… Cam… zaraz wyjdzie ze swojego pokoju… taka
uśmiechnięta…
Nie dała rady więcej mówić. Jej
ciałem wstrząsnął szloch.
Co miałem jej powiedzieć?
Nie miałem zielonego pojęcia. Przecież nie mogłem jej obiecać, że Cam wróci.
Dora odsunęła się ode mnie
dopiero po kilku minutach. Otarłem ostatnie łzy na jej policzkach.
- Masz rację. – przyznała
lekko drżącym głosem. – Muszę wziąć gorącą kąpiel.
- Odprowadzić cię na górę?
- Nie. Poradzę sobie. Zajmij
się Scottem.
Pocałowała mnie w policzek i
poszła na piętro.
Wziąłem nosidełko i udałem się do pokoju przeznaczonego dla
Scotta. Tam stanąłem zdezorientowany na środku pomieszczenia. Wszystko super,
ale jak miałem zająć się noworodkiem?
Po powrocie z Francji
przeszedłem szybki kurs opieki nad dzieckiem, który zrobiła mi Andromeda, ale
miałem w głowie kompletny mętlik.
Ostrożnie i nieporadnie
wyjąłem Scotta z nosidełka i włożyłem do przygotowanego już łóżeczka.
W tym momencie poważnie
zaniepokoiłem się, czy ze Scottem na pewno wszystko jest w porządku. W mojej
wyobraźnie noworodki zawsze przedstawiały się jako małe istotki działające w
trybie śpię – płaczę – jem. Póki co Scott spełniał tylko pierwszy warunek.
Odkąd go dostaliśmy ciągle śpi.
Z rozmyślań nad stanem zdrowia przybranego syna wyrwało mnie
wejście Andromedy.
- Wszystko w porządku? –
spytała.
- On ciągle śpi. –
odpowiedziałem.
- Nic dziwnego. Poród, nawet
przez cesarskie cięcie, jest dla dziecka męczącym przeżyciem. Zresztą nie tylko
Scott jest tu zmęczony. – dodała, patrząc na mnie znacząco.
- Nie chciałem zostawiać go
samego. – zacząłem się bronić.
- Rozumiem. Pamiętam, jak
zachowywał się Ted, gdy urodziły się dziewczynki. Nie mogłam go odgonić od ich
łóżeczka, bo przez pierwsze trzy miesiące spały w jednym. Gdyby nie musiał
chodzić do pracy, starczałby tam całe dni.
Oczy jej się zaszkliły na to
wspomnienie. Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili.
- Muszę wstawić jego
łóżeczko do swojej sypialni. – stwierdziła Dromeda. – Łatwiej będzie wam spać.
- Nie musisz tego robić. –
zauważyłem.
Nie byłem pewny, czy
przemawia przez nią tylko troska o wnuka. Obawiałem się, że ma wątpliwości, czy
może oddać Scotta pod moją opiekę.
- Dora teraz nie może się
przemęczać, a ty musisz się porządnie wyspać, bo wyglądasz jak duch. Zapewniam,
że nie będę wam odbierać Scotta. – obiecała, jakby czytając w moich myślach. –
Masz jeszcze jakieś pytania?
- Tylko jedno. Jak oni mogli
dać nam dziecko do domu?
Ku mojemu zdziwieniu
Andromeda szczerze się roześmiała.
- A co ja miałam powiedzieć,
jak dostałam do domu Dorę i Cam? – spytała. – Idź już spać, bo naprawdę zaraz
uśniesz na stojąco.
Skinąłem głową i poszedłem
do sypialni.
Dora spała zwinięta na
krawędzi łóżka.
Ostrożnie, żeby nie urazić
żadnej z ran, rozebrałem się i ułożyłem obok żony. Przytuliłem się do jej
pleców.
Westchnęła i odwróciła się,
otwierając drzwi.
- Remus? – zapytała zaspanym
głosem.
- Ćśś. – szepnąłem, całując
ją w szyję. – Nie chciałem cię obudzić.
- Nic się nie stało. Mama
już wróciła?
- Tak. Obiecała, że zajmie
się Scottem.
Dora pokiwała głową i
ziewnęła.
- Połóż się na plecach. –
poprosiła.
Posłusznie wykonałem prośbę
żony. Dora od razu przytuliła się do mojego boku, kładąc głowę na moim prawym
ramieniu. Objąłem ją.
- Jak się czujesz? –
zapytałem.
- Lepiej. Tylko twoje
dziecko chyba szykuje się do maratonu, bo strasznie mnie kopie.
- Moje? A nie nasze?
Zamiast odpowiedzi dostałem
buziaka w policzek.
- Śpij już. – mruknęła,
ponownie układając się na moim ramieniu.
Uśmiechnąłem się i z
przyjemnością odpłynąłem do krainy Morfeusza.
Obudził nas płacz dziecka. Odsunąłem się od żony i
przesunąłem się na krawędź łóżka.
- Kładź się. – mruknęła
Dora, nie otwierając oczu. – Mama się nim zajmie.
Propozycja Dory była
przyjemnie kusząca. Nadal byłem potwornie zmęczony.
- Może jeszcze pięć minut. –
zgodziłem się, wracając do żony.
Naprawdę pięć minut.
Najwyżej dziesięć.
---------------------
Chciałabym bardzo, bardzo podziękować Alohomora Tej za ten piękny szablon i przeprosić ją, że tak bardzo zawracałam jej głowę.
Pozdrawiam
Rozdział super! Czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam napisać... Naprawdę! To straszne, nigdy nie byłam tak przejęta poprzednim rozdziałem, żeby nie móc skomentować drugiego. Ciągle do mnie nie dociera, że Camille nie żyje i że pojawił się Scott. Dodaj szybko kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuń