14 listopada 2014

Rozdział 45 – „Jak oni mogli dać nam dziecko do domu?”


Z dedykacją dla Alohomora Tej

         Andromeda odsunęła się od Steve’a i podeszła do córki. Nad ramieniem Dory spojrzała na śpiącego wnuka.
- Wezmę go jeszcze na kilka minut. – powiedziała Reb, odbierając Scotta od Dory. – Potem możecie już iść.
- Ja zostanę. – zapowiedziała Dromeda. – Muszę zająć się pogrzebem.
- Pomogę ci. – zaofiarowała się Dora.
- Nie trzeba. Doro, musisz myśleć o dziecku. Powinnaś odpocząć. – zaoponowała Andromeda. – Oboje powinniście odpocząć.
Nie mogłem się z nią nie zgodzić. Co prawda udało mi się złapać kilkuminutową drzemkę, ale mimo to ze zmęczenia zaczynało kręcić mi się w głowie. Ze zmęczenia i upływu krwi, bo rany po przemianie nie były zagojone, a niektóre należało ponownie, solidniej opatrzyć.
- Mnie nie wygonisz. – zauważył Steve, podchodząc do nas. – Nawet nie próbuj. Nie powinnaś być teraz sama.
Andromeda kiwnęła twierdząco głową. Chyba nie miała siły odmawia.
         Gdy Rebecka wróciła, wręczyła nam plik dokumentów i nosidełko, w którym znajdował się Scott.
- Jeżeli będziecie mieć jakieś problemy, możecie mnie zawiadomić o każdej porze dnia i nocy. – zapewniła nas.
- Dziękujemy. – powiedziała Dora i uściskała uzdrowicielkę.
Spojrzałem na chłopca śpiącego w trzymanym przeze mnie nosidełku. Był taki spokojny, niewinny. Nie chciało mi się wierzyć, że pojawianie się tego maleństwa kosztowało Camille życie.
         Wyszliśmy ze szpitala. Poprowadziłem żonę do samochodu i otworzyłem przed nią przednie drzwi. Poczekałem aż wsiądzie, a potem przypiąłem nosidełko ze Scottem na tylnym siedzeniu.
- Na pewno możesz prowadzić? – zaniepokoiła się Dora, gdy usiadłem na siedzeniu kierowcy.
- Nie mogę się teleportować. – odparłem. – O prowadzenie się nie martw. W końcu udało mi się dojechać do szpitala.
W odpowiedzi Dora uśmiechnęła się słabo. Gdy odpaliłem silnik, odwróciła się, żeby upewnić się, czy Scott nadal śpi. Na szczęście chłopca nie obudził ani dźwięk silnika, ani cała droga do domu.
         Pojawienie się dziecka w domu bardzo zaciekawiło oba nasze psy. Bursztyn był bardziej ostrożny, niż Szarik, ale i tak bardzo dokładnie obwąchał nosidełko. Dora przypatrywała się inspekcji dokonanej przez psy z wyraźnym niepokojem.
- Nic mu nie zrobią? – spytała.
- Na pewno nie Bursztyn. – odpowiedziałem, zabierając Scotta od zaciekawionych psów.
Bursztyn od razu zrozumiał przekaz i zahamował Szarika, który chciał jeszcze dokładniej obwąchać noworodka.
Podszedłem do żony i pocałowałem ją w policzek.
- Idź na górę, weź długą, gorącą kąpiel i połóż się spać. – poleciłem. – Musisz się uspokoić.
- Jak? – zapytała, a po jej policzkach ponownie popłynęły łzy. – Moja siostra nie żyje.
Ostrożnie odstawiłem nosidełko i przytuliłem żonę. Wtuliła się we mnie i rozpłakała na dobre.
Zrozumiałem, że przez ostatnie godziny ze wszystkich sił próbowała się trzymać. To zrozumiała, że nie chciała przed umierającą Camille pokazać rozpaczy, ale potem? Chyba próbowała pokazać przed samą sobą, że da sobie ze wszystkim radę.
- Nie mogę w to uwierzyć. – wychlipała. – Mam wrażenie, że… Cam… zaraz wyjdzie ze swojego pokoju… taka uśmiechnięta…
Nie dała rady więcej mówić. Jej ciałem wstrząsnął szloch.
Co miałem jej powiedzieć? Nie miałem zielonego pojęcia. Przecież nie mogłem jej obiecać, że Cam wróci.
Dora odsunęła się ode mnie dopiero po kilku minutach. Otarłem ostatnie łzy na jej policzkach.
- Masz rację. – przyznała lekko drżącym głosem. – Muszę wziąć gorącą kąpiel.
- Odprowadzić cię na górę?
- Nie. Poradzę sobie. Zajmij się Scottem.
Pocałowała mnie w policzek i poszła na piętro.
         Wziąłem nosidełko i udałem się do pokoju przeznaczonego dla Scotta. Tam stanąłem zdezorientowany na środku pomieszczenia. Wszystko super, ale jak miałem zająć się noworodkiem?
Po powrocie z Francji przeszedłem szybki kurs opieki nad dzieckiem, który zrobiła mi Andromeda, ale miałem w głowie kompletny mętlik.
Ostrożnie i nieporadnie wyjąłem Scotta z nosidełka i włożyłem do przygotowanego już łóżeczka.
W tym momencie poważnie zaniepokoiłem się, czy ze Scottem na pewno wszystko jest w porządku. W mojej wyobraźnie noworodki zawsze przedstawiały się jako małe istotki działające w trybie śpię – płaczę – jem. Póki co Scott spełniał tylko pierwszy warunek. Odkąd go dostaliśmy ciągle śpi.
         Z rozmyślań nad stanem zdrowia przybranego syna wyrwało mnie wejście Andromedy.
- Wszystko w porządku? – spytała.
- On ciągle śpi. – odpowiedziałem.
- Nic dziwnego. Poród, nawet przez cesarskie cięcie, jest dla dziecka męczącym przeżyciem. Zresztą nie tylko Scott jest tu zmęczony. – dodała, patrząc na mnie znacząco.
- Nie chciałem zostawiać go samego. – zacząłem się bronić.
- Rozumiem. Pamiętam, jak zachowywał się Ted, gdy urodziły się dziewczynki. Nie mogłam go odgonić od ich łóżeczka, bo przez pierwsze trzy miesiące spały w jednym. Gdyby nie musiał chodzić do pracy, starczałby tam całe dni.
Oczy jej się zaszkliły na to wspomnienie. Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili.
- Muszę wstawić jego łóżeczko do swojej sypialni. – stwierdziła Dromeda. – Łatwiej będzie wam spać.
- Nie musisz tego robić. – zauważyłem.
Nie byłem pewny, czy przemawia przez nią tylko troska o wnuka. Obawiałem się, że ma wątpliwości, czy może oddać Scotta pod moją opiekę.
- Dora teraz nie może się przemęczać, a ty musisz się porządnie wyspać, bo wyglądasz jak duch. Zapewniam, że nie będę wam odbierać Scotta. – obiecała, jakby czytając w moich myślach. – Masz jeszcze jakieś pytania?
- Tylko jedno. Jak oni mogli dać nam dziecko do domu?
Ku mojemu zdziwieniu Andromeda szczerze się roześmiała.
- A co ja miałam powiedzieć, jak dostałam do domu Dorę i Cam? – spytała. – Idź już spać, bo naprawdę zaraz uśniesz na stojąco.
Skinąłem głową i poszedłem do sypialni.
Dora spała zwinięta na krawędzi łóżka.
Ostrożnie, żeby nie urazić żadnej z ran, rozebrałem się i ułożyłem obok żony. Przytuliłem się do jej pleców.
Westchnęła i odwróciła się, otwierając drzwi.
- Remus? – zapytała zaspanym głosem.
- Ćśś. – szepnąłem, całując ją w szyję. – Nie chciałem cię obudzić.
- Nic się nie stało. Mama już wróciła?
- Tak. Obiecała, że zajmie się Scottem.
Dora pokiwała głową i ziewnęła.
- Połóż się na plecach. – poprosiła.
Posłusznie wykonałem prośbę żony. Dora od razu przytuliła się do mojego boku, kładąc głowę na moim prawym ramieniu. Objąłem ją.
- Jak się czujesz? – zapytałem.
- Lepiej. Tylko twoje dziecko chyba szykuje się do maratonu, bo strasznie mnie kopie.
- Moje? A nie nasze?
Zamiast odpowiedzi dostałem buziaka w policzek.
- Śpij już. – mruknęła, ponownie układając się na moim ramieniu.
Uśmiechnąłem się i z przyjemnością odpłynąłem do krainy Morfeusza.
         Obudził nas płacz dziecka. Odsunąłem się od żony i przesunąłem się na krawędź łóżka.
- Kładź się. – mruknęła Dora, nie otwierając oczu. – Mama się nim zajmie.
Propozycja Dory była przyjemnie kusząca. Nadal byłem potwornie zmęczony.
- Może jeszcze pięć minut. – zgodziłem się, wracając do żony.

Naprawdę pięć minut. Najwyżej dziesięć.
---------------------
Chciałabym bardzo, bardzo podziękować Alohomora Tej za ten piękny szablon i przeprosić ją, że tak bardzo zawracałam jej głowę.
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Rozdział super! Czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co mam napisać... Naprawdę! To straszne, nigdy nie byłam tak przejęta poprzednim rozdziałem, żeby nie móc skomentować drugiego. Ciągle do mnie nie dociera, że Camille nie żyje i że pojawił się Scott. Dodaj szybko kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń