21 listopada 2014

Rozdział 46 – Opieka nad dzieckiem: poradnik dla opornych

         W iście magiczny sposób z pięciu minut zrobiły się trzy godziny. Tak przynajmniej twierdził stojący przy łóżku zegarek. Tym razem zamiast płaczu dziecka, obudziła mnie Dora.
- Remus, pomożesz mi? – natarczywy głos mojej żony, skutecznie mnie rozbudził.
- Co się stało? – spytałem, unosząc jedną powiekę.
- Nie mogę wstać. – odpowiedziała z lekkim zawstydzeniem.
Wstałem z łóżka i przeszedłem na stronę żony. Najpierw pomogłem jej usiąść, a potem wstać.
- Dziękuję. – powiedziała, wkładając stopy do puchatych kapci. – To przez ten brzuch.
- Wcześniej nie miałaś problemów. – zauważyłem.
Dora spuściła spojrzenie, a na jej policzkach pojawił się rumieniec.
- Miałam, ale nie tak poważne. A wczoraj musiałam wołać mamę, żeby wstać.
Delikatnie uniosłem jej brodę, żeby spojrzała mi w oczy.
- Nie masz się czego wstydzić. – zapewniłem ją.
- Wiem. Po prostu dziwnie się czuję. Zawsze byłam niezdarna, ale nigdy nie doszło do tego, żebym nie mogła się podnieść o własnych siłach.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło.
- Ile jeszcze? – spytałem, kładąc dłoń na brzuchu Dory.
Odsunęła się ode mnie z oburzoną miną.
- Panie Lupin, nie wie pan, kiedy urodzi się pańskie dziecko? – zapytała przesadnie oficjalnym tonem.
Parsknąłem śmiechem. Następnie posłałem Dorze spojrzenie, które, miałem taką nadzieję, miało ją przekonać o mojej niewinności.
- Pamiętam. – odpowiedziałem. – Na początku kwietnia.
- No. I tak trzymaj.
Po tych słowach Dora odwróciła się i zniknęła w łazience.
Nie czekając na wyjście żony, ubrałem się i zszedłem do salonu.
         Andromeda siedziała na kanapie i karmiła wnuczka w butelki.
- Odpocząłeś? – spytała mnie teściowa na powitanie.
Nie mogłem przyzwyczaić się do jej uprzejmości. Gdy przypominałem sobie jej reakcję na informację o moim związku z Dora… To było coś zupełnie innego.
- Powiedzmy. – odparłem. – Przydałoby się kilka dni spokoju. Przede wszystkim Dorze.
- Wiem. – przyznała. – Potrzymasz Scotta przez chwilę?
Kiwnąłem głową, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Naprawdę nie czułem się pewnie przy małym dziecku. A jeżeli przez przypadek zrobię mu krzywdę?
Dromeda podeszła do mnie i włożyła w moje ręce Scotta. Objąłem niezdarnie chłopca, więc moja teściowa niemal od razu poprawiła jego ułożenie na moim lewy ramieniu, a do prawej dłoni włożyła butelkę z mlekiem.
- Karm go w taki sposób. – poinstruowała mnie. – A jak skończy połóż go na prawym ramieniu i poklep do w plecy, aż mu się odbije. Czy to jasne?
- T-tak. – wyjąkałem, lekko przytłoczony tonem Andromedy. – Zostawisz mnie z nim samego?
W odpowiedzi Dromeda uśmiechnęła się i poklepała mnie po ramieniu.
- Poradzisz sobie.
Po tych słowach wyszła do kuchni.
Byłem przerażony. Karmienie dziecka to coś zupełnie innego niż noszenie go w nosidełku. Czułem ciepło małego ciałka i jego delikatne ruchu. Scott nie pił spokojnie. Przyssawszy się do butelki niemal bez przerwy ruszał nóżkami albo rączkami.
- Ładnie razem wyglądacie. – z zamyślenia wyrwała mnie Dora, wchodząca do salonu.
- A widać jaki jestem spięty? – spytałem, spoglądając na żonę.
Podeszła do mnie i ułożyła dłonie na moich ramionach. Delikatnie zaczęła je rozmasowywać.
- Może odrobinę. – szepnęła, całując mnie w kark.
- Doro, nie. – mruknąłem, uciekając od rąk żony. – Nie rób tak, bo jeszcze upuszczę Scotta.
W odpowiedzi Dora pocałowała mnie w policzek.
- Dobrze, że już jesteś. Zrobiłam wam śniadanie. – poinformowała nas Dromeda. – Jak tam Scott?
- Wciąż głodny. – odpowiedziałem.
- W takim razie zjedzcie śniadanie, a ja dokończę karmienie Scotta. – powiedziała Andromeda, zabierając mi dziecko.
- A ty? – zainteresowała się Dora.
- Ja już jadłam.
Przeszliśmy z Dorą do kuchni. Odsunąłem krzesło i poczekałem, aż Dora na nim usiądzie.
- Dziękuję. – powiedziała.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – odpowiedziałem, siadając naprzeciw jej. – Przynajmniej tyle mogę zrobić. Gdybym mógł, zabrałbym cię gdzieś na miasto.
- Remus, wiesz…
- Wiem. – przerwałem jej. – Po wojnie.
- Po wojnie. – potwierdziła uśmiechając się promiennie.
Po kilku chwilach jej uśmiech zgasł, a z prawego oka pociekła łza
Wstałem od stołu i podszedłem do żony. Ona też wstała i przytuliła się do mnie. Wtuliła twarz w moje ramię i rozpłakała się.
- Ćśś. – szepnąłem, głaszcząc ją po blaknących włosach. – Już dobrze. Wszystko się ułoży.
 - Nie mów tak. – wychlipała. – Jak możesz tak mówić? Przecież…
- Wiem. Skarbie, wiem. Naprawdę wiem, jak to jest, stracić kogoś bliskiego.
Objęła mnie mocniej. Czułem jej łzy przesiąkające przez materiał mojej koszuli. Nie przejmowałem się tym. Najważniejsza była Dora.
         Dora uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Odsunęła się ode mnie i wytarła ostatnie łzy.
- Dziękuję. – powiedziała
- Za co?
- Za to że jesteś przy mnie.
- Zawsze będę przy tobie. – obiecałem, całując ja w czoło.
W odpowiedzi Dora uśmiechnęła się i usiadła do stołu. Poszedłem w jej ślady i dokończyliśmy śniadanie.
         Po śniadaniu wróciłem do teściowej, żeby pomóc jej ze Scottem. Zadziwiało mnie to, z jaką łatwością Andromeda zajmowała się niemowlęciem.
- Pomóc w czymś? – zapytałem nieśmiało.
- Oczywiście. – odpowiedziała. – Potrzymaj go.
Tym razem, gdy teściowa podała mi dziecko, nie musiała już poprawiać jego ułożenia.
- Świetnie. – pochwaliła mnie. – A teraz go przewiń.
- Słucham?
- To nic trudnego. – zapewniła mnie.
Przez następne pół godziny uczyłem się przewijania Scotta. Chłopiec okazał się bardzo grzecznym króliczkiem doświadczalnym. Ani razu nie zapłakał w czasie całej operacji.
- Myślałem, że to jest trudniejsze. – stwierdziłem, odkładając śpiącego Scotta do łóżeczka.
Obok mnie stała Dora. Wyciągnęła rękę i pogłaskała chłopca po główce.
- Będziesz najlepszym ojcem na świecie. – zapewniła mnie.
- Przesadzasz. – odpowiedziałem, nie patrząc Dorze w oczy.
Schyliłem głowę, próbując ze wszystkich sił nie zarumienić się. Już czułem gorąco na policzkach.
Dora splotła palce na moim karku i przyciągnęła mnie do siebie. Owionął mnie jej słodki zapach.
- Nie bądź taki skromny. – upomniała mnie, uśmiechając się zalotnie.
- Stwierdzasz to po jednym dniu?
- Stwierdziłam to, gdy pierwszy raz zobaczyłam cię ze Scottem.
Przyciągnęła mnie bliżej i pocałowała.
- Masz może chwilę wolnego czasu? – spytała, przygryzając dolną wargę.
- Skąd ta ciekawość?
- Mam ochotę na czekoladę, a raczej nie pozwolisz mi iść do sklepu.
Parsknąłem śmiechem.
- Jaką czekoladę? – zainteresowałem się.
- Mleczną, z orzechami, gorzką, owocową… Jakąkolwiek. Byle dużo.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Wskazała głową na Scotta.
- Małemu trzeba kupić pampersy i mleko w proszku.
Jakbym się na tym znał. Mogę kupić wszystko, ale nie przybory dla dzieci. To naprawdę nie była moja działka.
- Chyba będziesz musiała pójść ze mną.
- Z największą przyjemnością. – odpowiedziała i pocałowała mnie w policzek. – Z tobą poszłabym na koniec świata.

Objąłem ją w pasie i wyprowadziłem z pokoju Scotta. Może nie poszliśmy na koniec świata, ale spacer do sklepu też był bardzo przyjemny.

2 komentarze:

  1. Cudownie napisane!

    OdpowiedzUsuń
  2. Remus i pieluch :3
    Nie no, ale tak serio... Rozdział meega przyjemny i naprawdę miło się czytało. Ta nieporadność Remusa jest taka urocza! Scott będzie miał świetnych rodziców zastępczych i Andromeda jest taka wspaniała! Pisz szybciej i częściej i wgl!
    + Zapraszam do mnie ;)

    OdpowiedzUsuń