W iście magiczny sposób z pięciu minut zrobiły się trzy godziny.
Tak przynajmniej twierdził stojący przy łóżku zegarek. Tym razem zamiast płaczu
dziecka, obudziła mnie Dora.
- Remus, pomożesz mi? –
natarczywy głos mojej żony, skutecznie mnie rozbudził.
- Co się stało? – spytałem,
unosząc jedną powiekę.
- Nie mogę wstać. –
odpowiedziała z lekkim zawstydzeniem.
Wstałem z łóżka i
przeszedłem na stronę żony. Najpierw pomogłem jej usiąść, a potem wstać.
- Dziękuję. – powiedziała,
wkładając stopy do puchatych kapci. – To przez ten brzuch.
- Wcześniej nie miałaś
problemów. – zauważyłem.
Dora spuściła spojrzenie, a
na jej policzkach pojawił się rumieniec.
- Miałam, ale nie tak
poważne. A wczoraj musiałam wołać mamę, żeby wstać.
Delikatnie uniosłem jej
brodę, żeby spojrzała mi w oczy.
- Nie masz się czego
wstydzić. – zapewniłem ją.
- Wiem. Po prostu dziwnie
się czuję. Zawsze byłam niezdarna, ale nigdy nie doszło do tego, żebym nie
mogła się podnieść o własnych siłach.
Uśmiechnąłem się i
pocałowałem ją w czoło.
- Ile jeszcze? – spytałem,
kładąc dłoń na brzuchu Dory.
Odsunęła się ode mnie z
oburzoną miną.
- Panie Lupin, nie wie pan,
kiedy urodzi się pańskie dziecko? – zapytała przesadnie oficjalnym tonem.
Parsknąłem śmiechem.
Następnie posłałem Dorze spojrzenie, które, miałem taką nadzieję, miało ją
przekonać o mojej niewinności.
- Pamiętam. –
odpowiedziałem. – Na początku kwietnia.
- No. I tak trzymaj.
Po tych słowach Dora
odwróciła się i zniknęła w łazience.
Nie czekając na wyjście
żony, ubrałem się i zszedłem do salonu.
Andromeda siedziała na kanapie i karmiła wnuczka w butelki.
- Odpocząłeś? – spytała mnie
teściowa na powitanie.
Nie mogłem przyzwyczaić się
do jej uprzejmości. Gdy przypominałem sobie jej reakcję na informację o moim
związku z Dora… To było coś zupełnie innego.
- Powiedzmy. – odparłem. –
Przydałoby się kilka dni spokoju. Przede wszystkim Dorze.
- Wiem. – przyznała. –
Potrzymasz Scotta przez chwilę?
Kiwnąłem głową, nie bardzo
wiedząc, co zrobić. Naprawdę nie czułem się pewnie przy małym dziecku. A jeżeli
przez przypadek zrobię mu krzywdę?
Dromeda podeszła do mnie i włożyła
w moje ręce Scotta. Objąłem niezdarnie chłopca, więc moja teściowa niemal od
razu poprawiła jego ułożenie na moim lewy ramieniu, a do prawej dłoni włożyła
butelkę z mlekiem.
- Karm go w taki sposób. –
poinstruowała mnie. – A jak skończy połóż go na prawym ramieniu i poklep do w
plecy, aż mu się odbije. Czy to jasne?
- T-tak. – wyjąkałem, lekko
przytłoczony tonem Andromedy. – Zostawisz mnie z nim samego?
W odpowiedzi Dromeda
uśmiechnęła się i poklepała mnie po ramieniu.
- Poradzisz sobie.
Po tych słowach wyszła do
kuchni.
Byłem przerażony. Karmienie
dziecka to coś zupełnie innego niż noszenie go w nosidełku. Czułem ciepło
małego ciałka i jego delikatne ruchu. Scott nie pił spokojnie. Przyssawszy się
do butelki niemal bez przerwy ruszał nóżkami albo rączkami.
- Ładnie razem wyglądacie. –
z zamyślenia wyrwała mnie Dora, wchodząca do salonu.
- A widać jaki jestem
spięty? – spytałem, spoglądając na żonę.
Podeszła do mnie i ułożyła
dłonie na moich ramionach. Delikatnie zaczęła je rozmasowywać.
- Może odrobinę. – szepnęła,
całując mnie w kark.
- Doro, nie. – mruknąłem,
uciekając od rąk żony. – Nie rób tak, bo jeszcze upuszczę Scotta.
W odpowiedzi Dora pocałowała
mnie w policzek.
- Dobrze, że już jesteś.
Zrobiłam wam śniadanie. – poinformowała nas Dromeda. – Jak tam Scott?
- Wciąż głodny. –
odpowiedziałem.
- W takim razie zjedzcie
śniadanie, a ja dokończę karmienie Scotta. – powiedziała Andromeda, zabierając
mi dziecko.
- A ty? – zainteresowała się
Dora.
- Ja już jadłam.
Przeszliśmy z Dorą do
kuchni. Odsunąłem krzesło i poczekałem, aż Dora na nim usiądzie.
- Dziękuję. – powiedziała.
- Cała przyjemność po mojej
stronie. – odpowiedziałem, siadając naprzeciw jej. – Przynajmniej tyle mogę
zrobić. Gdybym mógł, zabrałbym cię gdzieś na miasto.
- Remus, wiesz…
- Wiem. – przerwałem jej. –
Po wojnie.
- Po wojnie. – potwierdziła
uśmiechając się promiennie.
Po kilku chwilach jej
uśmiech zgasł, a z prawego oka pociekła łza
Wstałem od stołu i
podszedłem do żony. Ona też wstała i przytuliła się do mnie. Wtuliła twarz w
moje ramię i rozpłakała się.
- Ćśś. – szepnąłem,
głaszcząc ją po blaknących włosach. – Już dobrze. Wszystko się ułoży.
- Nie mów tak. – wychlipała. – Jak możesz tak
mówić? Przecież…
- Wiem. Skarbie, wiem.
Naprawdę wiem, jak to jest, stracić kogoś bliskiego.
Objęła mnie mocniej. Czułem
jej łzy przesiąkające przez materiał mojej koszuli. Nie przejmowałem się tym.
Najważniejsza była Dora.
Dora uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Odsunęła się
ode mnie i wytarła ostatnie łzy.
- Dziękuję. – powiedziała
- Za co?
- Za to że jesteś przy mnie.
- Zawsze będę przy tobie. –
obiecałem, całując ja w czoło.
W odpowiedzi Dora
uśmiechnęła się i usiadła do stołu. Poszedłem w jej ślady i dokończyliśmy
śniadanie.
Po śniadaniu wróciłem do teściowej, żeby pomóc jej ze
Scottem. Zadziwiało mnie to, z jaką łatwością Andromeda zajmowała się
niemowlęciem.
- Pomóc w czymś? – zapytałem
nieśmiało.
- Oczywiście. –
odpowiedziała. – Potrzymaj go.
Tym razem, gdy teściowa
podała mi dziecko, nie musiała już poprawiać jego ułożenia.
- Świetnie. – pochwaliła
mnie. – A teraz go przewiń.
- Słucham?
- To nic trudnego. –
zapewniła mnie.
Przez następne pół godziny
uczyłem się przewijania Scotta. Chłopiec okazał się bardzo grzecznym króliczkiem
doświadczalnym. Ani razu nie zapłakał w czasie całej operacji.
- Myślałem, że to jest
trudniejsze. – stwierdziłem, odkładając śpiącego Scotta do łóżeczka.
Obok mnie stała Dora.
Wyciągnęła rękę i pogłaskała chłopca po główce.
- Będziesz najlepszym ojcem
na świecie. – zapewniła mnie.
- Przesadzasz. –
odpowiedziałem, nie patrząc Dorze w oczy.
Schyliłem głowę, próbując ze
wszystkich sił nie zarumienić się. Już czułem gorąco na policzkach.
Dora splotła palce na moim
karku i przyciągnęła mnie do siebie. Owionął mnie jej słodki zapach.
- Nie bądź taki skromny. –
upomniała mnie, uśmiechając się zalotnie.
- Stwierdzasz to po jednym
dniu?
- Stwierdziłam to, gdy
pierwszy raz zobaczyłam cię ze Scottem.
Przyciągnęła mnie bliżej i
pocałowała.
- Masz może chwilę wolnego
czasu? – spytała, przygryzając dolną wargę.
- Skąd ta ciekawość?
- Mam ochotę na czekoladę, a
raczej nie pozwolisz mi iść do sklepu.
Parsknąłem śmiechem.
- Jaką czekoladę? –
zainteresowałem się.
- Mleczną, z orzechami,
gorzką, owocową… Jakąkolwiek. Byle dużo.
- Potrzebujesz czegoś
jeszcze?
Wskazała głową na Scotta.
- Małemu trzeba kupić
pampersy i mleko w proszku.
Jakbym się na tym znał. Mogę
kupić wszystko, ale nie przybory dla dzieci. To naprawdę nie była moja działka.
- Chyba będziesz musiała
pójść ze mną.
- Z największą
przyjemnością. – odpowiedziała i pocałowała mnie w policzek. – Z tobą poszłabym
na koniec świata.
Objąłem ją w pasie i
wyprowadziłem z pokoju Scotta. Może nie poszliśmy na koniec świata, ale spacer
do sklepu też był bardzo przyjemny.
Cudownie napisane!
OdpowiedzUsuńRemus i pieluch :3
OdpowiedzUsuńNie no, ale tak serio... Rozdział meega przyjemny i naprawdę miło się czytało. Ta nieporadność Remusa jest taka urocza! Scott będzie miał świetnych rodziców zastępczych i Andromeda jest taka wspaniała! Pisz szybciej i częściej i wgl!
+ Zapraszam do mnie ;)