28 listopada 2014

Rozdział 47 – Pogrzeb Camille

         Mimo początkowego optymizmu, Dora z każdym dniem zdawała się gasnąć. Coraz rzadziej się uśmiechała, a nocami słyszałem, jak płacze w poduszkę. Podejrzewałem, że tak naprawdę dopiero po tych kilkudziesięciu godzinach dotarło do niej, że Camille naprawdę nie żyje.
         Kulminacją był dzień trzynastego stycznia, kiedy miał odbyć się pogrzeb mojej szwagierki.
W związku z tym pogrzebem przez dwa dni nieustannie biłem się z myślami. Z jednej strony doskonale rozumiałem postawę Dory, która chciała pożegna przedwcześnie zmarłą siostrę bliźniaczkę, ale z drugiej bałem się puścić ją na uroczystość. Jeżeli śmierciożercy jakimś sposobem dowiedzieliby się o pogrzebie, wszyscy obecni byliby w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie mogłem tak narazić żony. Wiedziałem aż za dobrze, że, gdyby coś jej się stało, nigdy bym sobie tego nie darował.
         Gdy rankiem, na dwie godziny przed pogrzebem obserwowałem, jak Dora wybiera strój na uroczystość, nie wiedziałem jeszcze, jaką mam podjąć decyzję.
- Nawet o tym nie myśl. – rzuciła w pewnym momencie Dora.
- O czym ty mówisz?
Odwróciła się tyłem do lustra i spojrzała mi w oczy.
- Znam ten wyraz twarzy. Znowu zamartwiasz się o bezpieczeństwo. Jeżeli myślisz, że zostanę dzisiaj w domu, to grubo się mylisz.
- To nie tak… - zacząłem, ale już wiedziałem, że tą bitwę przegrałem.
Dora podeszła do mnie i usiadła na moich kolanach. Nachyliła się lekko i zaczęła muskać ustami moją szyję.
- Nic się nie stanie. – zapewniła mnie szeptem. – A nawet gdyby… Przypominam, że jestem aurorem, a to, że po zmianie władzy wyleciałam z pracy niczego nie zmienia. Umiem walczyć.
- Przecież doskonale o tym wiem. Skarbie, nie raz widziałem się w akcji, zdaję sobie sprawę z tego, co potrafisz. Ale to jest zupełnie inna sytuacja.
- Dlaczego? Bo moje wymiary zaczynają przypominać wymiary hipopotama? Od kiedy to brzuch przeszkadza w rzucaniu zaklęć?
- Nie przeszkadza. Ale jesteś mniej zwinna i, wybacz mi, w większy cel łatwiej trafić.
Uśmiechnęła się delikatnie i pocałowała mnie w czoło.
- Nie mam ci czego wybaczać. Chociaż nie. Mam. To TWOJA sprawka, że teraz nie mieszczę się w żadne ciuchy!
Parsknąłem śmiechem.
- Naprawdę w żadne?
- No prawie. Ale te co mam nie nadają się na pogrzeb. Przecież nie pójdę na cmentarz w połowie stycznia w dresowych fioletowych spodniach. Remus, jest minus piętnaście stopni.
- To kolejny powód, żebyś została w domu. – zauważyłem. – Potrzeba ci więcej?
- Nie. Idę i koniec. Gdyby to była Kristal, siedziałbyś w domu?
Westchnąłem. Nie spodziewałem się zagrywki w takim stylu.
- Nie. Ale to zupełnie inna sytuacja. To nie ja za trzy miesiące rodzę!
- Ale dzieci potrzebują ojca. A ja potrzebuję męża. Mówiłeś, że nie zniósłbyś, gdyby coś mi się stało. A pomyślałeś o mnie? Myślisz, że mnie byłoby łatwo, gdyby ciebie zabrakło?
Przycisnąłem ją mocniej do siebie i pocałowałem w usta.
- Doro, ja to wszystko wiem i, uwierz mi, nie mam zamiaru pchać się pod lecącą Avadę.
- Nie podejrzewałam cię o coś takiego. – zapewniła mnie. – Ale, przysięgam, jeżeli dasz się zabić to normalnie cię utłukę.
Tym razem roześmiałem się na cały głos i, o dziwo, Dora zawtórowała mi.
- A co ze Scottem? – spytałem, gdy już się uspokoiliśmy. – Nie możemy zostawić go samego w domu, a jest za mały, żeby wziąć go cmentarz w taki ziąb
Od odpowiedzi na moje pytanie uchronił Dorę dzwonek do drzwi.
- Pójdę zobaczyć, kto to, a ty się ubierz. – poleciłem żonie.
Delikatnie zsunąłem ją z kolan i pobiegłem na parter. Nie byłem zdziwiony, gdy obok drzwi zastałem tylko Szarika – Bursztyn niemal nie odstępował łóżeczka Scotta, gdy chłopiec znajdował się w środku.
- Kto tam? – spytałem, przezornie wyciągając różdżkę.
- Molly Weasley. – odpowiedział mi bardzo dobrze znany, miły, ciepły głos. – Żona Artura i matka Billa, Charliego, Percy’ego, Freda, George’a, Rona i Ginny. Teściowa Fleur z domu Delacour. Moi synowie Fred i George, których, nawiasem mówiąc, przygotowywałeś w Hogwarcie do SUMY-ów, prowadzać Potterwartę radio, które…
- Już starczy. – powiedziałem, otwierając drzwi. – Musiałem sprawdzić.
- Ależ doskonale to rozumiem. – zapewniła mnie. – Wiem, jak to jest, gdy trzeba martwić się o rodzinę.
Zaprowadziłem Molly do salonu. Dosłownie po chwili w drzwiach stanęła moja żona.
- Molly! – krzyknęła, gdy zobaczyła naszego gościa.
Dora podbiegła do pani Weasley, na tyle szybko na ile pozwalał jej brzuch, i mocno ją uścisnęła.
- Tonks, kochana, pięknie wyglądasz. – powiedziała Molly, oddając uścisk. – Ciąża ci służy.
- Dziękuję. A co cię do nas sprowadza?
Z twarzy Molly momentalnie znikł goszczący tam wcześniej uśmiech.
- Och, to nie jest powód, dla którego chciałoby się odwiedzać przyjaciół. Chciałam złożyć ci najszczersze kondolencje. – rzekła Molly, ponownie obejmując Dorę.
- Dziękuję. – szepnęła Dora. W jej oczach zalśniły łzy.
- Wiem, że za dwie godziny zaczyna się pogrzeb, więc pomyślałam, że przyjdę do was i zaproponuję swoją pomoc. Zaopiekuję się maleństwem, gdy was nie będzie, bo przecież nie można brać go gdziekolwiek w taki ziąb.
Słowa Molly, a właściwie jej przemiła propozycja, przekreśliły moje nadzieje na to, że uda mi się przekonać Dorę do zostania w domu.
- Bardzo dziękujemy. – powiedziałem, uśmiechając się szczerze. – Molly, jesteś, jak zawsze, niezastąpiona.
Nie uzyskałem odpowiedzi, ale rumieniec, który pojawił się na twarzy Molly mówił sam za siebie.
- Świetnie. – stwierdziła Dora. – W takim razie Remus przestawi ci Scotta, a ja pójdę się ubrać. Może wreszcie znajdę coś, w co będę się mieścić. – ostatnie zdanie wypowiedziała bardzo sugestywnym tonem, który został podkreślony znaczącym spojrzeniem rzuconym w moją stronę.
Nie pozostało mi nic innego, jak spełnić polecenie małżonki. Zaprowadziłem Molly do pokoju Scotta i przedstawiłem jej go.
- Jaki on jest śliczny. – jęknęła z zachwytu Molly, pochylając się nad łóżeczkiem dziecka. – Wygląda prawie tak jak Ron, gdy się urodził. Tylko nie jest rudy i jest trochę szczuplejszy.
Siedzący pod ścianą Bursztyn przyglądał się temu z wyraźnym zaciekawieniem.
- Teraz i tak lepiej wygląda. – stwierdziłem. – Gdy się urodził był jeszcze chudszy.
- Wcale się nie dziwię. – odpowiedziała. – Przecież on już tyle przeżył. Biedactwo.
Wyciągnęła rękę i pogłaskała Scotta po ciemnoblond czuprynie.
         Kilkanaście sekund później w drzwiach stanęła Dora. Była ubrana w długą do ziemi, czarną spódnicę i równie czarną bluzkę z długim rękawem.
- Możemy już iść. – poinformowała mnie.
Kiwnąłem głową i podszedłem do niej.
- O nic się martwcie. – zapewniła nas Molly. – Tutaj wszystko jest pod kontrolą.
         Camille miała zostać pochowana na cmentarzu, na którym leżało już kilku członków rodziny Tonks. Ze słów Dory wynikało, że leżeli tam jej dziadkowie od strony ojca, a także dwoje z trojga rodzeństwa babci. Sam cmentarz był podzielony na dwie części: mugolską i czarodziejską, przy czym ta czarodziejska była oczywiście osłonięta odpowiednimi zaklęciami.
         Z uwagi na odległość i niebezpieczeństwo związane z teleportacją na cmentarz pojechaliśmy samochodem, więc dojechaliśmy na miejsce na pół godziny przed rozpoczęciem pogrzebu. Na miejscu przywitała nas Andromeda, które niemal od świtu załatwiał ostatnie formalności. Towarzyszył jej Steve.
- A gdzie jest Scott? – zaniepokoiła się Andromeda, gdy zobaczyła, że nie ma z nami dziecka.
- Przed naszym wyjściem, wpadła Molly i powiedziała, że zaopiekuje się nim. – wyjaśniłem.
- Złota kobieta. – stwierdził Steve.
Zgodziłem się z nim. Gdyby dobroć była mierzona w galeonach, Weasley’owie byliby najbogatsi na świecie.
- O, Remusie, musisz kogoś poznać. – stwierdziła Dromeda.
Razem z Dorą zaprowadziły mnie do około siedemdziesięcioletniej kobiety stojącej nieopodal niewielkiego kościółka.
- Cześć, babciu. – powitała ją Dora, mocno obejmując.
- Cześć, skarbeczku. – odpowiedziała jej babcia. Miała miły i bardzo ciepły głos. – Tak mi przykro z powodu Camille. Jak się trzymasz?
- Jakoś. Ale nie jestem sama. Proszę, pozwól, że ci przedstawię mojego męża, Remusa Lupina.
- Bardzo mi miło. – powiedziała starsza pani, mierząc mnie czujnym, ale przyjaznym wzrokiem.
- Remus, przedstawiam ci moją babcię – Isabellę Swift.
- Niestety nie mogę nazwać Nimfadory moją prawdziwą wnuczkę, tylko cioteczną. – wyjaśniła pani Swift. – Ale od zawsze traktuję ją jak własną.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Steve odciągnął mnie na bok.
- A co chodzi? – spytałem.
- O nic. Po prostu chciałem dać im trochę prywatności. Znając ciotkę Bellę zaraz zaczęłaby wypytywać cię o wszystko, a nie jest to najlepszy czas i miejsce na przesłuchania.
Przyznałem mu rację.
         Nie mieliśmy czasu na dalszą rozmowę, bo musieliśmy udać się na miejsce, gdzie miał stanąć grób Camille.
Miejsce było piękne – obok trumny mojej szwagierki rosła wielka wierzba płacząca, której witki oplatały wszystko wokół.
         Na pogrzebie nie było wiele osób. Jedyną osobą, której wcześniej nie znałem była cioteczna babcia Dory, Isabella, a poza nią byli też Syriusz, Kristal, Steve, Andromeda, Dora i ja. Wiedziałem, że chciało przyjść więcej osób, ale było to bardzo niewskazane ze względów bezpieczeństwa.    
         Mowę pożegnalną wygłosił Steve, ale nie słuchałem jej. Byłem zbyt zajęty uspokajaniem drżącej w moich ramionach Dory. Serce mi się krajało, gdy widziałem jej żal tym bardziej, że nic nie mogłem z tym zrobić.
Gdy Steve skończył przemawiać, Andromeda wyjęła różdżkę i uderzyła nią delikatnie w wieko trumny. Drewno natychmiast zniknęło w chmurze białego dymu. Gdy opadł, naszym oczom ukazał się prosty, granitowy grób z wyrytym epitafium:
Camille Irene Tonks
Żyła lat 24, zmarła 10 stycznia 1998

Miłość matki do dziecka jest największą magią na świecie.

3 komentarze:

  1. Rozdział przykry, no bo pogrzeb. To chyba oczywiste. Ale nie mogłam się chwilami powstrzymać od uśmiechu, to niestosowne prawda? Ciekawa jestem tej "babci" kim ona dokładnie jest? Pojawi się jeszcze? I takie pytanie również mi się nasunęło kiedy czytałam ten rozdział: Czy Andromede i Steve'a znowu coś łączy, czy to tylko pogrzeb córki zbliżył ich chwilowo do siebie?
    Pomijając wszystko ja ciągle czekam na Teda! I ma się on pojawić jak najszybciej!
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewniam Cię, że Dromdę i Steve'a nic nie łączy. To tylko takie chwilowe.
      Co do niestosowności Twojego uśmiechu o zupełnie się z tym nie zgadzam. Celowo pisałam to w taki sposób, żeby nie dało się tutaj tylko smucić.
      "Babcia Isabelle" pojawi się, ale dopiero po narodzinach Teddy'ego.
      No i jeszcze Ted... za tydzień.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. O matulu! Ile mnie tu ominęło!
    Śliczny wystrój, taka miła odmiana.
    No a co do samego rozdziału, tego i tych poprzednich:
    Jak mogłaś to wszystko zrobić?! Przecież Camille nic ci nie zrobiła!
    I osierociłaś małego Scotta! OKRUTNA TY!

    OdpowiedzUsuń