Mimo
początkowego optymizmu, Dora z każdym dniem zdawała się gasnąć. Coraz rzadziej
się uśmiechała, a nocami słyszałem, jak płacze w poduszkę. Podejrzewałem, że
tak naprawdę dopiero po tych kilkudziesięciu godzinach dotarło do niej, że
Camille naprawdę nie żyje.
Kulminacją
był dzień trzynastego stycznia, kiedy miał odbyć się pogrzeb mojej szwagierki.
W związku z tym pogrzebem przez dwa dni nieustannie biłem
się z myślami. Z jednej strony doskonale rozumiałem postawę Dory, która chciała
pożegna przedwcześnie zmarłą siostrę bliźniaczkę, ale z drugiej bałem się
puścić ją na uroczystość. Jeżeli śmierciożercy jakimś sposobem dowiedzieliby
się o pogrzebie, wszyscy obecni byliby w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie
mogłem tak narazić żony. Wiedziałem aż za dobrze, że, gdyby coś jej się stało,
nigdy bym sobie tego nie darował.
Gdy
rankiem, na dwie godziny przed pogrzebem obserwowałem, jak Dora wybiera strój
na uroczystość, nie wiedziałem jeszcze, jaką mam podjąć decyzję.
- Nawet o tym nie myśl. – rzuciła w pewnym momencie Dora.
- O czym ty mówisz?
Odwróciła się tyłem do lustra i spojrzała mi w oczy.
- Znam ten wyraz twarzy. Znowu zamartwiasz się o
bezpieczeństwo. Jeżeli myślisz, że zostanę dzisiaj w domu, to grubo się mylisz.
- To nie tak… - zacząłem, ale już wiedziałem, że tą bitwę
przegrałem.
Dora podeszła do mnie i usiadła na moich kolanach.
Nachyliła się lekko i zaczęła muskać ustami moją szyję.
- Nic się nie stanie. – zapewniła mnie szeptem. – A nawet
gdyby… Przypominam, że jestem aurorem, a to, że po zmianie władzy wyleciałam z
pracy niczego nie zmienia. Umiem walczyć.
- Przecież doskonale o tym wiem. Skarbie, nie raz
widziałem się w akcji, zdaję sobie sprawę z tego, co potrafisz. Ale to jest
zupełnie inna sytuacja.
- Dlaczego? Bo moje wymiary zaczynają przypominać wymiary
hipopotama? Od kiedy to brzuch przeszkadza w rzucaniu zaklęć?
- Nie przeszkadza. Ale jesteś mniej zwinna i, wybacz mi,
w większy cel łatwiej trafić.
Uśmiechnęła się delikatnie i pocałowała mnie w czoło.
- Nie mam ci czego wybaczać. Chociaż nie. Mam. To TWOJA
sprawka, że teraz nie mieszczę się w żadne ciuchy!
Parsknąłem śmiechem.
- Naprawdę w żadne?
- No prawie. Ale te co mam nie nadają się na pogrzeb.
Przecież nie pójdę na cmentarz w połowie stycznia w dresowych fioletowych
spodniach. Remus, jest minus piętnaście stopni.
- To kolejny powód, żebyś została w domu. – zauważyłem. –
Potrzeba ci więcej?
- Nie. Idę i koniec. Gdyby to była Kristal, siedziałbyś w
domu?
Westchnąłem. Nie spodziewałem się zagrywki w takim stylu.
- Nie. Ale to zupełnie inna sytuacja. To nie ja za trzy
miesiące rodzę!
- Ale dzieci potrzebują ojca. A ja potrzebuję męża.
Mówiłeś, że nie zniósłbyś, gdyby coś mi się stało. A pomyślałeś o mnie?
Myślisz, że mnie byłoby łatwo, gdyby ciebie zabrakło?
Przycisnąłem ją mocniej do siebie i pocałowałem w usta.
- Doro, ja to wszystko wiem i, uwierz mi, nie mam zamiaru
pchać się pod lecącą Avadę.
- Nie podejrzewałam cię o coś takiego. – zapewniła mnie.
– Ale, przysięgam, jeżeli dasz się zabić to normalnie cię utłukę.
Tym razem roześmiałem się na cały głos i, o dziwo, Dora
zawtórowała mi.
- A co ze Scottem? – spytałem, gdy już się uspokoiliśmy.
– Nie możemy zostawić go samego w domu, a jest za mały, żeby wziąć go cmentarz
w taki ziąb
Od odpowiedzi na moje pytanie uchronił Dorę dzwonek do
drzwi.
- Pójdę zobaczyć, kto to, a ty się ubierz. – poleciłem
żonie.
Delikatnie zsunąłem ją z kolan i pobiegłem na parter. Nie
byłem zdziwiony, gdy obok drzwi zastałem tylko Szarika – Bursztyn niemal nie
odstępował łóżeczka Scotta, gdy chłopiec znajdował się w środku.
- Kto tam? – spytałem, przezornie wyciągając różdżkę.
- Molly Weasley. – odpowiedział mi bardzo dobrze znany,
miły, ciepły głos. – Żona Artura i matka Billa, Charliego, Percy’ego, Freda,
George’a, Rona i Ginny. Teściowa Fleur z domu Delacour. Moi synowie Fred i
George, których, nawiasem mówiąc, przygotowywałeś w Hogwarcie do SUMY-ów,
prowadzać Potterwartę radio, które…
- Już starczy. – powiedziałem, otwierając drzwi. –
Musiałem sprawdzić.
- Ależ doskonale to rozumiem. – zapewniła mnie. – Wiem,
jak to jest, gdy trzeba martwić się o rodzinę.
Zaprowadziłem Molly do salonu. Dosłownie po chwili w
drzwiach stanęła moja żona.
- Molly! – krzyknęła, gdy zobaczyła naszego gościa.
Dora podbiegła do pani Weasley, na tyle szybko na ile
pozwalał jej brzuch, i mocno ją uścisnęła.
- Tonks, kochana, pięknie wyglądasz. – powiedziała Molly,
oddając uścisk. – Ciąża ci służy.
- Dziękuję. A co cię do nas sprowadza?
Z twarzy Molly momentalnie znikł goszczący tam wcześniej
uśmiech.
- Och, to nie jest powód, dla którego chciałoby się
odwiedzać przyjaciół. Chciałam złożyć ci najszczersze kondolencje. – rzekła
Molly, ponownie obejmując Dorę.
- Dziękuję. – szepnęła Dora. W jej oczach zalśniły łzy.
- Wiem, że za dwie godziny zaczyna się pogrzeb, więc pomyślałam,
że przyjdę do was i zaproponuję swoją pomoc. Zaopiekuję się maleństwem, gdy was
nie będzie, bo przecież nie można brać go gdziekolwiek w taki ziąb.
Słowa Molly, a właściwie jej przemiła propozycja,
przekreśliły moje nadzieje na to, że uda mi się przekonać Dorę do zostania w
domu.
- Bardzo dziękujemy. – powiedziałem, uśmiechając się
szczerze. – Molly, jesteś, jak zawsze, niezastąpiona.
Nie uzyskałem odpowiedzi, ale rumieniec, który pojawił
się na twarzy Molly mówił sam za siebie.
- Świetnie. – stwierdziła Dora. – W takim razie Remus
przestawi ci Scotta, a ja pójdę się ubrać. Może wreszcie znajdę coś, w co będę
się mieścić. – ostatnie zdanie wypowiedziała bardzo sugestywnym tonem, który
został podkreślony znaczącym spojrzeniem rzuconym w moją stronę.
Nie pozostało mi nic innego, jak spełnić polecenie
małżonki. Zaprowadziłem Molly do pokoju Scotta i przedstawiłem jej go.
- Jaki on jest śliczny. – jęknęła z zachwytu Molly,
pochylając się nad łóżeczkiem dziecka. – Wygląda prawie tak jak Ron, gdy się
urodził. Tylko nie jest rudy i jest trochę szczuplejszy.
Siedzący pod ścianą Bursztyn przyglądał się temu z
wyraźnym zaciekawieniem.
- Teraz i tak lepiej wygląda. – stwierdziłem. – Gdy się
urodził był jeszcze chudszy.
- Wcale się nie dziwię. – odpowiedziała. – Przecież on
już tyle przeżył. Biedactwo.
Wyciągnęła rękę i pogłaskała Scotta po ciemnoblond
czuprynie.
Kilkanaście
sekund później w drzwiach stanęła Dora. Była ubrana w długą do ziemi, czarną
spódnicę i równie czarną bluzkę z długim rękawem.
- Możemy już iść. – poinformowała mnie.
Kiwnąłem głową i podszedłem do niej.
- O nic się martwcie. – zapewniła nas Molly. – Tutaj
wszystko jest pod kontrolą.
Camille
miała zostać pochowana na cmentarzu, na którym leżało już kilku członków
rodziny Tonks. Ze słów Dory wynikało, że leżeli tam jej dziadkowie od strony
ojca, a także dwoje z trojga rodzeństwa babci. Sam cmentarz był podzielony na
dwie części: mugolską i czarodziejską, przy czym ta czarodziejska była
oczywiście osłonięta odpowiednimi zaklęciami.
Z uwagi na odległość
i niebezpieczeństwo związane z teleportacją na cmentarz pojechaliśmy
samochodem, więc dojechaliśmy na miejsce na pół godziny przed rozpoczęciem
pogrzebu. Na miejscu przywitała nas Andromeda, które niemal od świtu załatwiał
ostatnie formalności. Towarzyszył jej Steve.
- A gdzie jest Scott? – zaniepokoiła się Andromeda, gdy
zobaczyła, że nie ma z nami dziecka.
- Przed naszym wyjściem, wpadła Molly i powiedziała, że
zaopiekuje się nim. – wyjaśniłem.
- Złota kobieta. – stwierdził Steve.
Zgodziłem się z nim. Gdyby dobroć była mierzona w
galeonach, Weasley’owie byliby najbogatsi na świecie.
- O, Remusie, musisz kogoś poznać. – stwierdziła Dromeda.
Razem z Dorą zaprowadziły mnie do około
siedemdziesięcioletniej kobiety stojącej nieopodal niewielkiego kościółka.
- Cześć, babciu. – powitała ją Dora, mocno obejmując.
- Cześć, skarbeczku. – odpowiedziała jej babcia. Miała
miły i bardzo ciepły głos. – Tak mi przykro z powodu Camille. Jak się trzymasz?
- Jakoś. Ale nie jestem sama. Proszę, pozwól, że ci
przedstawię mojego męża, Remusa Lupina.
- Bardzo mi miło. – powiedziała starsza pani, mierząc
mnie czujnym, ale przyjaznym wzrokiem.
- Remus, przedstawiam ci moją babcię – Isabellę Swift.
- Niestety nie mogę nazwać Nimfadory moją prawdziwą
wnuczkę, tylko cioteczną. – wyjaśniła pani Swift. – Ale od zawsze traktuję ją
jak własną.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Steve odciągnął mnie na
bok.
- A co chodzi? – spytałem.
- O nic. Po prostu chciałem dać im trochę prywatności.
Znając ciotkę Bellę zaraz zaczęłaby wypytywać cię o wszystko, a nie jest to
najlepszy czas i miejsce na przesłuchania.
Przyznałem mu rację.
Nie
mieliśmy czasu na dalszą rozmowę, bo musieliśmy udać się na miejsce, gdzie miał
stanąć grób Camille.
Miejsce było piękne – obok trumny mojej szwagierki rosła
wielka wierzba płacząca, której witki oplatały wszystko wokół.
Na
pogrzebie nie było wiele osób. Jedyną osobą, której wcześniej nie znałem była
cioteczna babcia Dory, Isabella, a poza nią byli też Syriusz, Kristal, Steve, Andromeda,
Dora i ja. Wiedziałem, że chciało przyjść więcej osób, ale było to bardzo
niewskazane ze względów bezpieczeństwa.
Mowę
pożegnalną wygłosił Steve, ale nie słuchałem jej. Byłem zbyt zajęty
uspokajaniem drżącej w moich ramionach Dory. Serce mi się krajało, gdy
widziałem jej żal tym bardziej, że nic nie mogłem z tym zrobić.
Gdy Steve skończył przemawiać, Andromeda wyjęła różdżkę i
uderzyła nią delikatnie w wieko trumny. Drewno natychmiast zniknęło w chmurze
białego dymu. Gdy opadł, naszym oczom ukazał się prosty, granitowy grób z
wyrytym epitafium:
Camille
Irene Tonks
Żyła
lat 24, zmarła 10 stycznia 1998
Miłość
matki do dziecka jest największą magią na świecie.
Rozdział przykry, no bo pogrzeb. To chyba oczywiste. Ale nie mogłam się chwilami powstrzymać od uśmiechu, to niestosowne prawda? Ciekawa jestem tej "babci" kim ona dokładnie jest? Pojawi się jeszcze? I takie pytanie również mi się nasunęło kiedy czytałam ten rozdział: Czy Andromede i Steve'a znowu coś łączy, czy to tylko pogrzeb córki zbliżył ich chwilowo do siebie?
OdpowiedzUsuńPomijając wszystko ja ciągle czekam na Teda! I ma się on pojawić jak najszybciej!
Pozdrawiam! :)
Zapewniam Cię, że Dromdę i Steve'a nic nie łączy. To tylko takie chwilowe.
UsuńCo do niestosowności Twojego uśmiechu o zupełnie się z tym nie zgadzam. Celowo pisałam to w taki sposób, żeby nie dało się tutaj tylko smucić.
"Babcia Isabelle" pojawi się, ale dopiero po narodzinach Teddy'ego.
No i jeszcze Ted... za tydzień.
Pozdrawiam
O matulu! Ile mnie tu ominęło!
OdpowiedzUsuńŚliczny wystrój, taka miła odmiana.
No a co do samego rozdziału, tego i tych poprzednich:
Jak mogłaś to wszystko zrobić?! Przecież Camille nic ci nie zrobiła!
I osierociłaś małego Scotta! OKRUTNA TY!