5 grudnia 2014

Rozdział 48 – Zarządzenie uzdrowicielki

         Po pojawieniu się grobu Dora przestała hamować płacz. Wtuliła się w moje ramię, która odrobinę tłumiły jej szlochy.
         Nie tylko moja żona płakała – Kristal łkała w ramionach Syriusza, a Andromeda nie odejmowała od oczu chusteczki.
         Nikt nie składał kondolencji. Wszyscy obecni byli bardzo blisko związani ze zmarłą. Matka, biologiczny ojciec, siostra-bliźniaczka, kuzyn, szwagier, przyjaciółka i cioteczna babcia. Wszyscy czuliśmy taki sam żal i tęsknotę.
         Steve jako pierwszy odszedł od nowopowstałego grobu. Odwrócił się i ruszy do głównej alejki.
Dora odsunęła się ode mnie, otarła oczy i ruszyła za nim. Nie uszła pięciu kroków, gdy zachwiała się niebezpiecznie, jakby miała upaść. Rzuciłem się w jej stronę, łapiąc ją, zanim dotknęła ziemi.
- Doro, co się dzieje? – spytałem zaniepokojonym głosem.
Po chwili toczyli nas wszyscy obecni, z wyjątkiem Kristal, która, jak się potem okazało, pobiegła do pobliskiego sklepu kupić butelkę wody.
- Trochę mi słabo. – wyszeptała Dora, kładąc głowę na moim ramieniu.
Nie wyglądała dobrze. Miała podkrążone oczy, które podkreślała niezdrowa bladość skóry. Nawet usta jej pobladły, a ciemnobrązowe dziś włosy stopniowo zaczynały tracić swoją barwę i przechodzić na bury kolor.
Zmiana koloru włosów nie wróżyła niczego dobrego. Tym bardziej, że ostatni raz Dora miała takie włosy w czasie bitwy, w której zginął Dumbledore, przed tym, jak się pogodziliśmy.
- Pewnie spadł jej poziom cukru. – zawyrokowała Isabelle, przyglądając się swojej ciotecznej wnuczce. – W ciąży to normalne.
Nie mogłem się z nią zgodzić. Takie omdlenie zdarzyło się Dorze pierwszy raz, co, w połączeniu z tym nieszczęsnym kolorem włosów, pozwoliło mi podejrzewać, że omdlenie może mieć coś wspólnego ze śmiercią Camille.
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Isabelle wygrzebała z przepastnej torebki miętowego cukierka, którego podała mojej żonie.
- Weź, dziecko. – nakazała. – Powinnaś poczuć się lepiej.
Dora posłusznie wzięła cukierka, ale sprawiała wrażenie, że nawet podniesienie ręki do ust, jest dla niej niesamowicie męczące.
Po niecałej minucie wróciła Kristal.
- Mam wodę. – oznajmiła.
Zaraz odkorkowała butelkę i wręczyła ją Dorze.
- Nie chcę pić. – szepnęła.
- To ci dobrze zrobi. – zapewniła ją Kristal.
Wbrew swoim słowom Dora wypiła ponad pół butelki, zanim oddała ją mojej siostrze.
- Remus, chcę wracać do domu. – mruknęła.
- Już jedziemy. – zapewniłem ją.
Włożyłem rękę pod kolana żony i podniosłem ją. Była zaskakująco lekka, jak na szósty miesiąc ciąży. Bałem się myśleć, co to może oznaczać dla naszego dziecka.
- Pomóc ci? – zaofiarował się Steve.
- Nie. Poradzę sobie. – odpowiedziałem, uśmiechając się lekko.
- Pojadę z wami. – zadeklarowała się Kristal. – Tylko gdzie masz kluczyki od samochodu?
- W kieszeni kurtki. – odpowiedziałem.
Poczekałem, aż Kris wyciągnie kluczyki i ruszyłem do samochodu. Tam Syriusz otworzył tylne drzwi, żebym mógł spokojnie posadzić Dorę na fotelu. Kristal wskoczyła z drugiej strony.
         Chyba jeszcze nigdy nie jechałem tak nerwowo. Nie dość, że gnaliśmy na granicy dozwolonej prędkości, to jeszcze potwornie drżały mi ręce i co chwilę zerkałem przez tylne lusterko na żonę.
- Wszystko mam pod kontrolą. – zapewniła mnie Kristal, okrywając Dorę swoją kurtkę.
Na szczęście Dora tuż po wyjeździe z cmentarnego parkingu usnęła i obudziła się dopiero, gdy zaparkowałem pod naszym domem.
         Wysiadając z samochodu ponownie wziąłem Dorę na ręce i, odczekawszy aż Kris otworzy drzwi wejściowe, zaniosłem ją do salonu. Następnie ułożyłem ją na kanapie.
- Kris, wezwij Rebeckę. – poleciłem młodszej siostrze, jednocześnie zdejmując z Dory płaszcz.
- CO SIĘ STAŁO?! – wrzasnęła Molly, wpadając do salonu.
- N-nic. – szepnęła w odpowiedzi Dora. – Po prostu zasłabłam.
- Po prostu?! – przeraziła się Molly. – Kochaniutka, to może być bardzo niebezpieczne dla dziecka. Przewróciłaś się?
- Remus zdążył ją złapać. – poinformowała ją Kristal.
- Całe szczęście. – westchnęła Molly, kładąc dłoń na czole mojej żony.
Ja tymczasem opadłem na fotel i czekałem, aż przestaną trząść mi się ręce. Gdyby tylko wiedział, że ten pogrzeb tak się skończy… Spodziewałem się ataku śmierciożerców, a nie tego, że Dora wróci do domu ledwo żywa. Miałem tylko nadzieję, że Reb będzie mogła w miarę szybko przyjechać.
         Na szczęście nie musieliśmy długo czekać, bo Rebecka pojawiła się w naszym domu już po dwudziestu minutach.
- To przez nerwy. – oświadczyła po gruntowym przebadaniu mojej żony. – Nic jej nie będzie, tylko musi się mniej denerwować.
- Reb… - zacząłem.
- Wiem, jaka jest sytuacja. Ale nie ma innego wyjścia. Nie bronię jej żałoby. Tylko ma się nie denerwować i powinna zacząć się wysypiać. Tonks, przez co najmniej dwa tygodnie masz ograniczyć do minimum wstawanie z łóżka. Tylko toaleta i ani kroku więcej. Radziłabym też w najbliższym czasie się nie przemęczać. – przy ostatnim słowem uzdrowicielka spojrzała na mnie wymownie.
Zrozumiałem aluzję. Od dzisiaj wprowadzamy tak zwany rygor łóżkowy. Niech będzie. Dla dobra Dory i dziecka byłem gotów posiekać się na kawałki. Kilka miesięcy celibatu przy tym to był Pikuś.
- Zastanawia mnie tylko – ciągnęła Rebecka. – jak udało ci się przyjść do i  z samochodu.
- Nie przyszłam. – odpowiedziała jej Dora, nieco silniejszym głosem. – Remus mnie przyniósł.
- Naprawdę? – spytała Reb  ze szczerym zdziwieniem w głosie.
- Oczywiście. – prychnęła Kristal, zanim zdążyłem się obrazić za zdziwienie uzdrowicielki. – W końcu kim byłby facet, który nie może utrzymać własnej żony?
Pewność w głosie mojej siostry sprawiła, że, mimo sytuacji, roześmiałem się. Zaraz zresztą zawtórowała mi Dora.
- No już dobrze. – stwierdziła Rebecka pojednawczym głosem. – Ja już muszę się zbierać. Tonks, do łóżka!
         Poczekałem, aż Rebecka wyjdzie.
- No to chodź. – powiedziałem, podchodząc do żony.
- Gdzie?
- Na górę. Masz leżeć. – przypomniałem.
Przechyliła głowę, patrząc na mnie ważnie.
- Nie chcę leżeć całymi dniami na górze. Tam byłabym sama.
- Więc co proponujesz? – spytałem, siadając bok niej.
- Mogę leżeć tutaj. – stwierdziła. Widząc moje zdziwione spojrzenie kontynuowała: - Kanapa jest rozkładana. Można się rozłożyć, pościelić i mogę leżeć chodźmy do samego porodu.
Spojrzała na mnie takim błagalnym wzrokiem, że musiałem się zgodzić. Przy pomocy Kristal rozłożyłem i posłałem kanapę, na której po chwili wygodnie wymościła się Dora. Musiała być bardzo zmęczona, bo, nie zważając na obecność mojej siostry, po pięciu minutach już spała.
- Wiesz, jak bardzo się przestraszyłam? – zapytała mnie Kris, gdy przeszliśmy do kuchni.
- Na pewno nie bardziej ode mnie. – odparłem. – Ale teraz już wszystko będzie dobrze.
- Na pewno. To ja cię zostawię, bo pewnie Syriusz się zamartwia.
- Z pewnością. – mruknąłem.
Przytuliłem siostrę na pożegnanie i odprowadziłem ją do drzwi. Razem z nią wyszła Molly, która także spieszyła się do domu.
         Pół godziny później do domu wpadła Andromeda. Szybko opowiedziałem jej o decyzji Rebecki, którą moja teściowa w pełni poparła. Następnie poszła na górę, bo była już pora karmienia Scotta.
         Wieczorem siedzieliśmy we troje (licząc Scotta we czworo) w salonie i graliśmy na stole w bierki. Już miałem wyciągnąć jeden z trudniejszych patyczków, gdy rozległo się łomotanie do drzwi. Oczywiście cała konstrukcja bierek się rozsypała.
- Pójdę otworzyć. – powiedziałem.
Podszedłem do drzwi.
- Kto tam?
- Lee Jordan. – odpowiedział mi głos mojego byłego ucznia. – Gryfon, komentator szkolnych meczów quidditcha, jeden ze współpracowników Potterwarty.
- Dobra, wchodź.
- Ja tylko na chwilę. – zapowiedział, zdejmując buty.
Poprowadziłem go do salonu, gdzie został dokładnie obwąchany przez oba psy.
- Niestety nie przynoszę dobrych wiadomości. – powiedział grobowym tonem.
- Co się stało? – spytała zaniepokojona Andromeda.
- Ja… Bardzo mi przykro, ale godzinę temu dostaliśmy informację, że… Pod Edynburgiem znaleziono ciało Teodora Tonksa.
Dora zakryła usta dłońmi, a Andromeda wyglądała, jakby za chwilę miała zemdleć. Na szczęście po kilku sekundach doszła do siebie.
- Czy to pewne? – zapytała drżącym głosem.
- Niestety. Pani mąż miał przy sobie dokumenty, które potwierdziły jego tożsamość.
Zapadła krępująca cisza, którą przerwał płacz Scotta. Andromeda natychmiast zajęła się wnukiem.
- To… ja może już pójdę. – powiedział niepewnie Lee. – Moje kondolencje.
Odprowadziłem go do drzwi.
- Remusie, wiem, że nie jest najlepsza chwila… - powiedział, stojąc już na podwórku. – Ale czy zgodzisz się na audycję w Potterwacie w przyszłym tygodniu.
- Jasne. Nie ma problemu. – zgodziłem się.
- Dziękuję. Z tego co wiem, będzie też Kingsley. To… Do zobaczenia.
Uścisnął moją dłoń i pobiegł poza granice strefy ochronnej.
Wróciłem do salonu, gdzie zastałem płaczącą żonę i Andromedę delikatnie kołyszącą Scotta. Gdy mnie zobaczyła, natychmiast oddała mi dziecko.
- Musze powiadomić Steve’a. – powiedziała słabym głosem.
Nie dając mi czasu na odpowiedź, założyła płaszcz i wyszła z domu.
- Remus… - szepnęła cicho Dora, odkładając chusteczkę. – Co teraz będzie?

Niestety nie umiałem jej odpowiedzieć.
----------------
Tak, tak wiem - okrutna ja. Ale niektóre rzeczy trzeba załatwić na raz. 
A co do babci Isabelle do pojawi się jeszcze, ale dopiero po narodzinach Teddy'ego.

3 komentarze:

  1. Tak, komplikuj życie tym biednym ludziom! Śmiało!
    Zakończ życie Camille, zrzuć im na głowę dziecko, odbierz ojca i najlepiej niech Tonks poroni, a Remus zdziczeje jak Greyback!
    NO EJ! To ja tu jestem okrutna, a nie ty!
    W ogóle jak tak możesz?! Nie odzywam się do ciebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie, komplikujesz im życie. I to jak!
    Biedny Ted, chociaż... Tonks i Andromeda są w gorszej sytuacji.
    Tyle im zwalić na głowę...
    Ale będzie lepiej, prawda? Powiedz, że tak!
    Proszę...

    OdpowiedzUsuń