Po pojawieniu się grobu Dora przestała hamować płacz.
Wtuliła się w moje ramię, która odrobinę tłumiły jej szlochy.
Nie tylko moja żona płakała – Kristal łkała w ramionach
Syriusza, a Andromeda nie odejmowała od oczu chusteczki.
Nikt nie składał kondolencji. Wszyscy obecni byli bardzo
blisko związani ze zmarłą. Matka, biologiczny ojciec, siostra-bliźniaczka,
kuzyn, szwagier, przyjaciółka i cioteczna babcia. Wszyscy czuliśmy taki sam żal
i tęsknotę.
Steve jako pierwszy odszedł od nowopowstałego grobu.
Odwrócił się i ruszy do głównej alejki.
Dora odsunęła się ode mnie,
otarła oczy i ruszyła za nim. Nie uszła pięciu kroków, gdy zachwiała się
niebezpiecznie, jakby miała upaść. Rzuciłem się w jej stronę, łapiąc ją, zanim
dotknęła ziemi.
- Doro, co się dzieje? –
spytałem zaniepokojonym głosem.
Po chwili toczyli nas
wszyscy obecni, z wyjątkiem Kristal, która, jak się potem okazało, pobiegła do
pobliskiego sklepu kupić butelkę wody.
- Trochę mi słabo. –
wyszeptała Dora, kładąc głowę na moim ramieniu.
Nie wyglądała dobrze. Miała
podkrążone oczy, które podkreślała niezdrowa bladość skóry. Nawet usta jej
pobladły, a ciemnobrązowe dziś włosy stopniowo zaczynały tracić swoją barwę i
przechodzić na bury kolor.
Zmiana koloru włosów nie
wróżyła niczego dobrego. Tym bardziej, że ostatni raz Dora miała takie włosy w
czasie bitwy, w której zginął Dumbledore, przed tym, jak się pogodziliśmy.
- Pewnie spadł jej poziom
cukru. – zawyrokowała Isabelle, przyglądając się swojej ciotecznej wnuczce. – W
ciąży to normalne.
Nie mogłem się z nią
zgodzić. Takie omdlenie zdarzyło się Dorze pierwszy raz, co, w połączeniu z tym
nieszczęsnym kolorem włosów, pozwoliło mi podejrzewać, że omdlenie może mieć
coś wspólnego ze śmiercią Camille.
Zanim zdążyłem cokolwiek
powiedzieć, Isabelle wygrzebała z przepastnej torebki miętowego cukierka,
którego podała mojej żonie.
- Weź, dziecko. – nakazała.
– Powinnaś poczuć się lepiej.
Dora posłusznie wzięła
cukierka, ale sprawiała wrażenie, że nawet podniesienie ręki do ust, jest dla
niej niesamowicie męczące.
Po niecałej minucie wróciła
Kristal.
- Mam wodę. – oznajmiła.
Zaraz odkorkowała butelkę i
wręczyła ją Dorze.
- Nie chcę pić. – szepnęła.
- To ci dobrze zrobi. –
zapewniła ją Kristal.
Wbrew swoim słowom Dora
wypiła ponad pół butelki, zanim oddała ją mojej siostrze.
- Remus, chcę wracać do
domu. – mruknęła.
- Już jedziemy. – zapewniłem
ją.
Włożyłem rękę pod kolana
żony i podniosłem ją. Była zaskakująco lekka, jak na szósty miesiąc ciąży.
Bałem się myśleć, co to może oznaczać dla naszego dziecka.
- Pomóc ci? – zaofiarował
się Steve.
- Nie. Poradzę sobie. –
odpowiedziałem, uśmiechając się lekko.
- Pojadę z wami. –
zadeklarowała się Kristal. – Tylko gdzie masz kluczyki od samochodu?
- W kieszeni kurtki. –
odpowiedziałem.
Poczekałem, aż Kris
wyciągnie kluczyki i ruszyłem do samochodu. Tam Syriusz otworzył tylne drzwi,
żebym mógł spokojnie posadzić Dorę na fotelu. Kristal wskoczyła z drugiej
strony.
Chyba jeszcze nigdy nie jechałem tak nerwowo. Nie dość, że
gnaliśmy na granicy dozwolonej prędkości, to jeszcze potwornie drżały mi ręce i
co chwilę zerkałem przez tylne lusterko na żonę.
- Wszystko mam pod kontrolą.
– zapewniła mnie Kristal, okrywając Dorę swoją kurtkę.
Na szczęście Dora tuż po
wyjeździe z cmentarnego parkingu usnęła i obudziła się dopiero, gdy
zaparkowałem pod naszym domem.
Wysiadając z samochodu ponownie wziąłem Dorę na ręce i,
odczekawszy aż Kris otworzy drzwi wejściowe, zaniosłem ją do salonu. Następnie
ułożyłem ją na kanapie.
- Kris, wezwij Rebeckę. –
poleciłem młodszej siostrze, jednocześnie zdejmując z Dory płaszcz.
- CO SIĘ STAŁO?! – wrzasnęła
Molly, wpadając do salonu.
- N-nic. – szepnęła w
odpowiedzi Dora. – Po prostu zasłabłam.
- Po prostu?! – przeraziła
się Molly. – Kochaniutka, to może być bardzo niebezpieczne dla dziecka.
Przewróciłaś się?
- Remus zdążył ją złapać. –
poinformowała ją Kristal.
- Całe szczęście. –
westchnęła Molly, kładąc dłoń na czole mojej żony.
Ja tymczasem opadłem na
fotel i czekałem, aż przestaną trząść mi się ręce. Gdyby tylko wiedział, że ten
pogrzeb tak się skończy… Spodziewałem się ataku śmierciożerców, a nie tego, że
Dora wróci do domu ledwo żywa. Miałem tylko nadzieję, że Reb będzie mogła w
miarę szybko przyjechać.
Na szczęście nie musieliśmy długo czekać, bo Rebecka
pojawiła się w naszym domu już po dwudziestu minutach.
- To przez nerwy. –
oświadczyła po gruntowym przebadaniu mojej żony. – Nic jej nie będzie, tylko
musi się mniej denerwować.
- Reb… - zacząłem.
- Wiem, jaka jest sytuacja.
Ale nie ma innego wyjścia. Nie bronię jej żałoby. Tylko ma się nie denerwować i
powinna zacząć się wysypiać. Tonks, przez co najmniej dwa tygodnie masz
ograniczyć do minimum wstawanie z łóżka. Tylko toaleta i ani kroku więcej. Radziłabym
też w najbliższym czasie się nie przemęczać.
– przy ostatnim słowem uzdrowicielka spojrzała na mnie wymownie.
Zrozumiałem aluzję. Od
dzisiaj wprowadzamy tak zwany rygor łóżkowy. Niech będzie. Dla dobra Dory i
dziecka byłem gotów posiekać się na kawałki. Kilka miesięcy celibatu przy tym
to był Pikuś.
- Zastanawia mnie tylko –
ciągnęła Rebecka. – jak udało ci się przyjść do i z samochodu.
- Nie przyszłam. –
odpowiedziała jej Dora, nieco silniejszym głosem. – Remus mnie przyniósł.
- Naprawdę? – spytała
Reb ze szczerym zdziwieniem w głosie.
- Oczywiście. – prychnęła
Kristal, zanim zdążyłem się obrazić za zdziwienie uzdrowicielki. – W końcu kim
byłby facet, który nie może utrzymać własnej żony?
Pewność w głosie mojej
siostry sprawiła, że, mimo sytuacji, roześmiałem się. Zaraz zresztą zawtórowała
mi Dora.
- No już dobrze. –
stwierdziła Rebecka pojednawczym głosem. – Ja już muszę się zbierać. Tonks, do
łóżka!
Poczekałem, aż Rebecka wyjdzie.
- No to chodź. –
powiedziałem, podchodząc do żony.
- Gdzie?
- Na górę. Masz leżeć. –
przypomniałem.
Przechyliła głowę, patrząc
na mnie ważnie.
- Nie chcę leżeć całymi
dniami na górze. Tam byłabym sama.
- Więc co proponujesz? –
spytałem, siadając bok niej.
- Mogę leżeć tutaj. –
stwierdziła. Widząc moje zdziwione spojrzenie kontynuowała: - Kanapa jest
rozkładana. Można się rozłożyć, pościelić i mogę leżeć chodźmy do samego
porodu.
Spojrzała na mnie takim
błagalnym wzrokiem, że musiałem się zgodzić. Przy pomocy Kristal rozłożyłem i
posłałem kanapę, na której po chwili wygodnie wymościła się Dora. Musiała być
bardzo zmęczona, bo, nie zważając na obecność mojej siostry, po pięciu minutach
już spała.
- Wiesz, jak bardzo się
przestraszyłam? – zapytała mnie Kris, gdy przeszliśmy do kuchni.
- Na pewno nie bardziej ode
mnie. – odparłem. – Ale teraz już wszystko będzie dobrze.
- Na pewno. To ja cię
zostawię, bo pewnie Syriusz się zamartwia.
- Z pewnością. – mruknąłem.
Przytuliłem siostrę na
pożegnanie i odprowadziłem ją do drzwi. Razem z nią wyszła Molly, która także
spieszyła się do domu.
Pół godziny później do domu wpadła Andromeda. Szybko
opowiedziałem jej o decyzji Rebecki, którą moja teściowa w pełni poparła.
Następnie poszła na górę, bo była już pora karmienia Scotta.
Wieczorem siedzieliśmy we troje (licząc Scotta we czworo) w
salonie i graliśmy na stole w bierki. Już miałem wyciągnąć jeden z
trudniejszych patyczków, gdy rozległo się łomotanie do drzwi. Oczywiście cała konstrukcja
bierek się rozsypała.
- Pójdę otworzyć. –
powiedziałem.
Podszedłem do drzwi.
- Kto tam?
- Lee Jordan. – odpowiedział
mi głos mojego byłego ucznia. – Gryfon, komentator szkolnych meczów quidditcha,
jeden ze współpracowników Potterwarty.
- Dobra, wchodź.
- Ja tylko na chwilę. –
zapowiedział, zdejmując buty.
Poprowadziłem go do salonu,
gdzie został dokładnie obwąchany przez oba psy.
- Niestety nie przynoszę
dobrych wiadomości. – powiedział grobowym tonem.
- Co się stało? – spytała
zaniepokojona Andromeda.
- Ja… Bardzo mi przykro, ale
godzinę temu dostaliśmy informację, że… Pod Edynburgiem znaleziono ciało Teodora
Tonksa.
Dora zakryła usta dłońmi, a
Andromeda wyglądała, jakby za chwilę miała zemdleć. Na szczęście po kilku
sekundach doszła do siebie.
- Czy to pewne? – zapytała
drżącym głosem.
- Niestety. Pani mąż miał
przy sobie dokumenty, które potwierdziły jego tożsamość.
Zapadła krępująca cisza,
którą przerwał płacz Scotta. Andromeda natychmiast zajęła się wnukiem.
- To… ja może już pójdę. –
powiedział niepewnie Lee. – Moje kondolencje.
Odprowadziłem go do drzwi.
- Remusie, wiem, że nie jest
najlepsza chwila… - powiedział, stojąc już na podwórku. – Ale czy zgodzisz się
na audycję w Potterwacie w przyszłym tygodniu.
- Jasne. Nie ma problemu. –
zgodziłem się.
- Dziękuję. Z tego co wiem,
będzie też Kingsley. To… Do zobaczenia.
Uścisnął moją dłoń i pobiegł
poza granice strefy ochronnej.
Wróciłem do salonu, gdzie
zastałem płaczącą żonę i Andromedę delikatnie kołyszącą Scotta. Gdy mnie
zobaczyła, natychmiast oddała mi dziecko.
- Musze powiadomić Steve’a.
– powiedziała słabym głosem.
Nie dając mi czasu na
odpowiedź, założyła płaszcz i wyszła z domu.
- Remus… - szepnęła cicho
Dora, odkładając chusteczkę. – Co teraz będzie?
Niestety nie umiałem jej
odpowiedzieć.
----------------
Tak, tak wiem - okrutna ja. Ale niektóre rzeczy trzeba załatwić na raz.
A co do babci Isabelle do pojawi się jeszcze, ale dopiero po narodzinach Teddy'ego.
Tak, komplikuj życie tym biednym ludziom! Śmiało!
OdpowiedzUsuńZakończ życie Camille, zrzuć im na głowę dziecko, odbierz ojca i najlepiej niech Tonks poroni, a Remus zdziczeje jak Greyback!
NO EJ! To ja tu jestem okrutna, a nie ty!
W ogóle jak tak możesz?! Nie odzywam się do ciebie!
Faktycznie, komplikujesz im życie. I to jak!
OdpowiedzUsuńBiedny Ted, chociaż... Tonks i Andromeda są w gorszej sytuacji.
Tyle im zwalić na głowę...
Ale będzie lepiej, prawda? Powiedz, że tak!
Proszę...
Będzie lepiej. Przynajmniej przez jakiś czas.
Usuń