Andromeda
wróciła po dwóch godzinach. Od razu poszła do kuchni i wypiła fiolkę z
eliksirem uspokajającym, po czym udała się do łóżka.
W tym
czasie zajmowałem się Scottem, bo Dora zmęczyła się płaczem i usnęła. Po tych
kilku dniach opieka nad dzieckiem nie sprawiała mi już większego problemu, choć
nadal bałem się robić zbyt gwałtownych ruchów.
- Widzisz, Scottie, ta wojna robi się coraz gorsza. –
mruknąłem, tuląc do siebie chłopca. – Ale to się skończy. Może nie w ciągu
tygodnia, ale skończy się. Obiecuję ci, że będziesz dorastał w lepszych
czasach.
Kołysałem go, dopóki nie usnął i włożyłem do wózka, który
stał w salonie.
- Remus, jesteś tu? – dobiegł mnie słaby głos żony.
- Jestem, skarbie. – odpowiedziałem, podchodząc do niej.
– Jak się czujesz?
- To prawda? – spytała, spoglądając na mnie szeroko
otwartymi oczami. – Tata nie żyje?
Nie mogłem jej odpowiedzieć. Żadne słowo nie przechodziło
mi przez gardło. W takiej sytuacji mogłem ją tylko przytulić.
- Dlaczego? Dlaczego w ciągu tygodnia straciłam połowę
rodziny? – przez płacz ledwo rozumiałem jej słowa. – Kto następny? Ty? Syriusz?
Kristal? Remus, nie chcę już nikogo stracić. Chcę w spokoju wychować nasze
dzieci. Chcę, żeby miały ojca. Remus, obiecaj mi, że mnie nie zostawisz!
Obiecaj!
Tuliłem ją coraz mocniej, nie wiedząc, co powiedzieć. Sam
miałem łzy w oczach i ze wszystkich sił nie pozwalałem im płynąć.
- Doro, zawsze będę z tobą. Wojna się skończy. Będziemy
wychowywać dzieci. Ile tylko będziesz chciała. Będziemy mieć psy, koty i co
tylko zechcesz. Zbuduję dzieciom dom na drzewie. Posadzę kwiatki w ogrodzie.
Będę cię codziennie zabierał na Pokątną do cukierni…
Ten potok słów przerwał mi cichy śmiech Dory. Był tak
inny od płaczu, że z moich oczu pociekły łzy.
- Zaczynasz mówić bez sensu. – stwierdziła, odsuwając się
na tyle, żeby spojrzeć mi w oczy. – I nie płacz.
Wyciągnęła dłoń i starła łzy z mojego policzka.
- Nie płaczę. – odparłem.
Złapałem jej rękę i przycisnąłem ja do ust. Po kilku
pocałunkach przesunąłem się na jej przedramię, szyję, aż dotarłem do ust.
- Jak ty wytrzymasz te tygodnie? – spytała Dora w pewnym
momencie.
- Co masz na myśli?
- To co powiedziała Rebecka. Ten zakaz. – wyjaśniła,
uśmiechając się.
- Za kogo ty mnie uważasz? Doro, dla twojego zdrowia
zrobię wszystko. Co to znaczy kilka miesięcy?
- I to mówi mężczyzna, który potrafił nie wypuścić mnie z
łóżka przez cały dzień?
Popatrzyłem na nią ze szczerym zdziwieniem.
- Kiedy to było? – nie potrafiłem przypomnieć sobie
takiej sytuacji.
- Jak mieszkaliśmy w twoim mieszkaniu w Londynie. Jeszcze
przed ślubem Syriusza i Kristal.
- A, wtedy. Ale, o ile pamięć mnie nie zawodzi, nie
zdradzałaś zbyt dużej chęci opuszczenia łóżka.
Roześmiała się, czym omal nie obudziła Scotta. Ułożyła
się na poduszkach, obejmując jedną ręką brzuch.
Przytuliłem się do jej pleców. Przesunąłem dłonią, po
ręce Dory. Splotłem nasze palce.
- Kolorowych snów. – szepnąłem.
- Nawzajem.
Usnąłem w ciągu kilku minut.
- Remus,
Remus, obudź się. – ze snu wyrwało mnie szarpanie za ramię.
- Osochodzi? – wymamrotałem.
- Ja… Przepraszam, że cię budzę, ale… Mógłbyś przenieść
mi wody?
- Jasne. Już wstaję.
Na wpół przytomny zwlokłem się z kanapy i poczłapałem do
kuchni. Nie omieszkałem po drodze wpaść na szafkę. Na wszelki wypadek nalałem
wody do dzbanka, który razem z dwiema szklankami zaniosłem do żony.
- Jeszcze raz przepraszam. – powiedziała Dora skuszonym
głosem, nalewając sobie wody.
- Nieeeema sprawy. – odpowiedziałem, ziewając. – W końcu
od tego jestem.
- Nieprawda. Nie powinnam była cię budzić.
- Nie wolno ci wstawać. A ja mogę. Prosta sprawa.
Wróciłem na swoje miejsce i położyłem się.
Ledwo dotknąłem głową
poduszki, gdy z wózka rozległ się płacz.
Jęknąłem, wstając.
- Remus, może ja się nim zajmę. – zaproponowała Dora.
- Nie. Dam sobie radę. – odparłem.
Okazało się, że małemu trzeba było zmienić pieluszkę, ale
i musiałem dać mu butelkę z mlekiem i chodzić z nim przez pół godziny, zanim
usnął. Za to ja usypiałem na stojąco. Z zazdrością spoglądałem na spokojnie
śpiącą Dorę.
- Scott, przecież i tak za trzy godziny mnie obudzisz, co
ci szkodzi szybko usnąć? – spytałem.
Gdy wreszcie Scott usnął, wróciłem na kanapę. Zasnąłem,
zanim jeszcze do końca się położyłem.
Tej nocy
wstawałem jeszcze trzy razy. Za każdym razem ponowne uśpienie Scotta zajmowało
mi około czterdziestu minut. Tak naprawdę mogłem zasnąć na dobre, dopiero po
dziewiątej, gdy wstała Andromeda. Z tego snu obudziłem się dopiero kilku minut
po dwunastej.
- Remus, jeszcze raz cię przepraszam, za tą pobudkę w
nocy. – zaczęła Dora, gdy tylko usiadłem.
- Już mówiłem, że nic się nie stało. Poza tym i tak
obudziłby mnie Scott. – odparłem. – Zawsze chętnie ci pomogę.
- A mnie? – spytała Andromeda. – Na przykład przy
obiedzie?
- Oczywiście.
Krojąc warzywa do sałatki uważnie przyglądałem się
teściowej. Była przeraźliwie blada ale poza tym nic nie wskazywało na to, że
wczoraj dowiedziała się o śmierci męża. Byłem pewny, że stara się być silna dla
Dory. Teraz ona była najważniejsza.
Z uwagi na
stan zdrowia Dory i to, że Scotta jeszcze nie powinno się zostawiać samego, ani
ja, ani Dora nie pojawiliśmy się na pogrzebie Teda. Ted został pochowany obok
Camille.
- Kiedy będę mogła wstać z łóżka? – spytała Dora, gdy
Rebecka przyszła ją zbadać.
- Zależy o co ci chodzi. – odpowiedziała Reb. –
Radziłabym ograniczyć wstawanie z łóżka do minimum jeszcze przez najbliższe
dwa-trzy tygodnie. Ale do porodu powinnaś się oszczędzać, bo nie mogę ci
zagwarantować, że uda ci się donosić ciążę.
- Do tej pory twierdziłaś, że wszystko jest w porządku. –
przypomniałem.
- Bo do tej pory tak było. – stwierdziła. – W tej chwili
jest inaczej. Jak już mówiłam, to jest wina stresu. Ale mam też dla was dobrą
wiadomość.
- Jaką? – zapytała Dora. W jej niebieskich oczach błysnęła
iskierka nadziei.
- Dzisiaj rano dostałam wyniki badań genetycznych. Mam
około dziewięćdziesięciopięcioprocentową pewność na to, że wasze dziecko jest
zdrowe.
Z jednej strony poczułem wielką ulgę. Ufałem Rebece i jej
badaniom, nawet jeżeli była pionierką w tego typu badaniach. Ale z drugiej
strony te pięć procent… Od początku było wiadomo, że badanie genetyczne nie
dadzą stuprocentowej pewności, ale poczułem lekki zawód. Tak bardzo chciałem,
żeby Dora miała chociaż jeden powód do nerwów z głowy.
- Niestety całkowitą pewność będę miała po narodzinach. –
uściśliła Reb.
- I tak zrobiłaś dla nas aż za dużo. – odparła Dora. –
Dziękujemy.
- Och dajcie spokój. Jestem uzdrowicielką. Pomaganie
innym to moja praca.
Nie mogłem się z nią zgodzić. Od kilku miesięcy Rebecka
robi o wiele więcej niż wymaga to od niej jej zawód. Zaciągnęliśmy u niej tak
wielki dług wdzięczności, że nigdy nie będziemy w stanie go spłacić.
Trochę za dużo na nich zwaliłaś za jednym razem,ale przepięknie napisane,z takim uczuciem,pasją że aż chce się czytać.Biedny Remus :( był za często budzony w nocy i nie mógł się wyspać w spokoju.
OdpowiedzUsuńTeraz nie mógł się wyspać? Jak w pojawi się Teddy będzie problem z jakimkolwiek spaniem.
UsuńPozdrawiam
Rozdzial jest super! Jest dłuższy od poprzednich z czego się cieszę :)
OdpowiedzUsuńNo nareszcie jakieś dobre wieści! :) Tata Remus dostaje w kość!
OdpowiedzUsuńAle czy to 5% nie zaważy na zdrowiu Teddy'ego? On nie będzie wilkołakiem, prawda?
Powiedz, że nie! Nie będzie!
No chyba aż tak książki nie zmienię
UsuńCiężkie życie tatuśka, oj ciężkie! Co tu powiedzieć? Rozdział słodko-kwaśny... Dlaczego? Ano, bo to takie trudne radować się z cudu życia, kiedy ludzie wokół giną. Cudowny moment, kiedy Remus usypia małego Scotta i zapewnia go, że będzie lepiej. Jednak zaraz po chwili Tonks pyta się o Teda... Biedna, faktycznie straciła połowę rodziny w ciągu tygodnia.
OdpowiedzUsuńCo mam powiedzieć? Podoba mi się! Pisz! Może by tak częściej? Jakieś rozdziały jako prezent na święta, hm? Tak ładnie proszę!
Zapraszam do siebie, jakbyś chciała coś sobie poczytać :3