12 grudnia 2014

Rozdział 49 – Wyniki badań

         Andromeda wróciła po dwóch godzinach. Od razu poszła do kuchni i wypiła fiolkę z eliksirem uspokajającym, po czym udała się do łóżka.
         W tym czasie zajmowałem się Scottem, bo Dora zmęczyła się płaczem i usnęła. Po tych kilku dniach opieka nad dzieckiem nie sprawiała mi już większego problemu, choć nadal bałem się robić zbyt gwałtownych ruchów.
- Widzisz, Scottie, ta wojna robi się coraz gorsza. – mruknąłem, tuląc do siebie chłopca. – Ale to się skończy. Może nie w ciągu tygodnia, ale skończy się. Obiecuję ci, że będziesz dorastał w lepszych czasach.
Kołysałem go, dopóki nie usnął i włożyłem do wózka, który stał w salonie.
- Remus, jesteś tu? – dobiegł mnie słaby głos żony.
- Jestem, skarbie. – odpowiedziałem, podchodząc do niej. – Jak się czujesz?
- To prawda? – spytała, spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczami. – Tata nie żyje?
Nie mogłem jej odpowiedzieć. Żadne słowo nie przechodziło mi przez gardło. W takiej sytuacji mogłem ją tylko przytulić.
- Dlaczego? Dlaczego w ciągu tygodnia straciłam połowę rodziny? – przez płacz ledwo rozumiałem jej słowa. – Kto następny? Ty? Syriusz? Kristal? Remus, nie chcę już nikogo stracić. Chcę w spokoju wychować nasze dzieci. Chcę, żeby miały ojca. Remus, obiecaj mi, że mnie nie zostawisz! Obiecaj!
Tuliłem ją coraz mocniej, nie wiedząc, co powiedzieć. Sam miałem łzy w oczach i ze wszystkich sił nie pozwalałem im płynąć.
- Doro, zawsze będę z tobą. Wojna się skończy. Będziemy wychowywać dzieci. Ile tylko będziesz chciała. Będziemy mieć psy, koty i co tylko zechcesz. Zbuduję dzieciom dom na drzewie. Posadzę kwiatki w ogrodzie. Będę cię codziennie zabierał na Pokątną do cukierni…
Ten potok słów przerwał mi cichy śmiech Dory. Był tak inny od płaczu, że z moich oczu pociekły łzy.
- Zaczynasz mówić bez sensu. – stwierdziła, odsuwając się na tyle, żeby spojrzeć mi w oczy. – I nie płacz.
Wyciągnęła dłoń i starła łzy z mojego policzka.
- Nie płaczę. – odparłem.
Złapałem jej rękę i przycisnąłem ja do ust. Po kilku pocałunkach przesunąłem się na jej przedramię, szyję, aż dotarłem do ust.
- Jak ty wytrzymasz te tygodnie? – spytała Dora w pewnym momencie.
- Co masz na myśli?
- To co powiedziała Rebecka. Ten zakaz. – wyjaśniła, uśmiechając się.
- Za kogo ty mnie uważasz? Doro, dla twojego zdrowia zrobię wszystko. Co to znaczy kilka miesięcy?
- I to mówi mężczyzna, który potrafił nie wypuścić mnie z łóżka przez cały dzień?
Popatrzyłem na nią ze szczerym zdziwieniem.
- Kiedy to było? – nie potrafiłem przypomnieć sobie takiej sytuacji.
- Jak mieszkaliśmy w twoim mieszkaniu w Londynie. Jeszcze przed ślubem Syriusza i Kristal.
- A, wtedy. Ale, o ile pamięć mnie nie zawodzi, nie zdradzałaś zbyt dużej chęci opuszczenia łóżka.
Roześmiała się, czym omal nie obudziła Scotta. Ułożyła się na poduszkach, obejmując jedną ręką brzuch.
Przytuliłem się do jej pleców. Przesunąłem dłonią, po ręce Dory. Splotłem nasze palce.
- Kolorowych snów. – szepnąłem.
- Nawzajem.
Usnąłem w ciągu kilku minut.
         - Remus, Remus, obudź się. – ze snu wyrwało mnie szarpanie za ramię.
- Osochodzi? – wymamrotałem.
- Ja… Przepraszam, że cię budzę, ale… Mógłbyś przenieść mi wody?
- Jasne. Już wstaję.
Na wpół przytomny zwlokłem się z kanapy i poczłapałem do kuchni. Nie omieszkałem po drodze wpaść na szafkę. Na wszelki wypadek nalałem wody do dzbanka, który razem z dwiema szklankami zaniosłem do żony.
- Jeszcze raz przepraszam. – powiedziała Dora skuszonym głosem, nalewając sobie wody.
- Nieeeema sprawy. – odpowiedziałem, ziewając. – W końcu od tego jestem.
- Nieprawda. Nie powinnam była cię budzić.
- Nie wolno ci wstawać. A ja mogę. Prosta sprawa.
Wróciłem na swoje miejsce i położyłem się.
Ledwo dotknąłem głową poduszki, gdy z wózka rozległ się płacz.
Jęknąłem, wstając.
- Remus, może ja się nim zajmę. – zaproponowała Dora.
- Nie. Dam sobie radę. – odparłem.
Okazało się, że małemu trzeba było zmienić pieluszkę, ale i musiałem dać mu butelkę z mlekiem i chodzić z nim przez pół godziny, zanim usnął. Za to ja usypiałem na stojąco. Z zazdrością spoglądałem na spokojnie śpiącą Dorę.
- Scott, przecież i tak za trzy godziny mnie obudzisz, co ci szkodzi szybko usnąć? – spytałem.
Gdy wreszcie Scott usnął, wróciłem na kanapę. Zasnąłem, zanim jeszcze do końca się położyłem.
         Tej nocy wstawałem jeszcze trzy razy. Za każdym razem ponowne uśpienie Scotta zajmowało mi około czterdziestu minut. Tak naprawdę mogłem zasnąć na dobre, dopiero po dziewiątej, gdy wstała Andromeda. Z tego snu obudziłem się dopiero kilku minut po dwunastej.
- Remus, jeszcze raz cię przepraszam, za tą pobudkę w nocy. – zaczęła Dora, gdy tylko usiadłem.
- Już mówiłem, że nic się nie stało. Poza tym i tak obudziłby mnie Scott. – odparłem. – Zawsze chętnie ci pomogę.
- A mnie? – spytała Andromeda. – Na przykład przy obiedzie?
- Oczywiście.
Krojąc warzywa do sałatki uważnie przyglądałem się teściowej. Była przeraźliwie blada ale poza tym nic nie wskazywało na to, że wczoraj dowiedziała się o śmierci męża. Byłem pewny, że stara się być silna dla Dory. Teraz ona była najważniejsza.
         Z uwagi na stan zdrowia Dory i to, że Scotta jeszcze nie powinno się zostawiać samego, ani ja, ani Dora nie pojawiliśmy się na pogrzebie Teda. Ted został pochowany obok Camille.
- Kiedy będę mogła wstać z łóżka? – spytała Dora, gdy Rebecka przyszła ją zbadać.
- Zależy o co ci chodzi. – odpowiedziała Reb. – Radziłabym ograniczyć wstawanie z łóżka do minimum jeszcze przez najbliższe dwa-trzy tygodnie. Ale do porodu powinnaś się oszczędzać, bo nie mogę ci zagwarantować, że uda ci się donosić ciążę.
- Do tej pory twierdziłaś, że wszystko jest w porządku. – przypomniałem.
- Bo do tej pory tak było. – stwierdziła. – W tej chwili jest inaczej. Jak już mówiłam, to jest wina stresu. Ale mam też dla was dobrą wiadomość.
- Jaką? – zapytała Dora. W jej niebieskich oczach błysnęła iskierka nadziei.
- Dzisiaj rano dostałam wyniki badań genetycznych. Mam około dziewięćdziesięciopięcioprocentową pewność na to, że wasze dziecko jest zdrowe.
Z jednej strony poczułem wielką ulgę. Ufałem Rebece i jej badaniom, nawet jeżeli była pionierką w tego typu badaniach. Ale z drugiej strony te pięć procent… Od początku było wiadomo, że badanie genetyczne nie dadzą stuprocentowej pewności, ale poczułem lekki zawód. Tak bardzo chciałem, żeby Dora miała chociaż jeden powód do nerwów z głowy.
- Niestety całkowitą pewność będę miała po narodzinach. – uściśliła Reb.
- I tak zrobiłaś dla nas aż za dużo. – odparła Dora. – Dziękujemy.
- Och dajcie spokój. Jestem uzdrowicielką. Pomaganie innym to moja praca.

Nie mogłem się z nią zgodzić. Od kilku miesięcy Rebecka robi o wiele więcej niż wymaga to od niej jej zawód. Zaciągnęliśmy u niej tak wielki dług wdzięczności, że nigdy nie będziemy w stanie go spłacić. 

6 komentarzy:

  1. Trochę za dużo na nich zwaliłaś za jednym razem,ale przepięknie napisane,z takim uczuciem,pasją że aż chce się czytać.Biedny Remus :( był za często budzony w nocy i nie mógł się wyspać w spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz nie mógł się wyspać? Jak w pojawi się Teddy będzie problem z jakimkolwiek spaniem.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Rozdzial jest super! Jest dłuższy od poprzednich z czego się cieszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nareszcie jakieś dobre wieści! :) Tata Remus dostaje w kość!
    Ale czy to 5% nie zaważy na zdrowiu Teddy'ego? On nie będzie wilkołakiem, prawda?
    Powiedz, że nie! Nie będzie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciężkie życie tatuśka, oj ciężkie! Co tu powiedzieć? Rozdział słodko-kwaśny... Dlaczego? Ano, bo to takie trudne radować się z cudu życia, kiedy ludzie wokół giną. Cudowny moment, kiedy Remus usypia małego Scotta i zapewnia go, że będzie lepiej. Jednak zaraz po chwili Tonks pyta się o Teda... Biedna, faktycznie straciła połowę rodziny w ciągu tygodnia.
    Co mam powiedzieć? Podoba mi się! Pisz! Może by tak częściej? Jakieś rozdziały jako prezent na święta, hm? Tak ładnie proszę!

    Zapraszam do siebie, jakbyś chciała coś sobie poczytać :3

    OdpowiedzUsuń