19 grudnia 2014

Rozdział 50 – Audycja na „Potterwarcie”

         Trzy dni po pogrzebie Teda pojechałem do Oxfordu, gdzie znajdowała się aktualna siedziba Potterwarty. Prowizoryczne studio zostało zorganizowane w piwnicy jakiejś knajpy, której właścicielem był kuzyn Ernesta.
         Z ciężkim sercem zostawiałem Dorę w domu. Bałem się. Po prostu bałem się, że coś może się stać. Zaledwie poprzedniego dnia doszły do nas wieści o ataku na Hagrida. Swoją drogą sam się prosił. Urządzanie przyjęcia pod hasłem „Popieramy Harry’ego Pottera” nie było najrozsądniejszym pomysłem.
- Lokal pierwsza klasa. – rzuciłem na powitanie, wchodząc do piwnicy.
- Nie narzekaj. – odpowiedział mi Fred. – Ciesz się, że nie było cię dwa tygodnie temu. Wtedy nadawaliśmy z obory. Z OBORY! Wyobrażasz sobie?!
To by wyjaśniało te wszystkie dziwne dźwięki w tle.
- Jak czuje się Tonks? – zapytał George.
- Jest znudzona. Ma zakaz wstawania z łóżka. Poza tym trzyma się. Andromeda też.
- A ten mały… jak mu tam?
- Scott. – przypomniałem, uśmiechając się. – Dobrze. Wręcz bardzo dobrze. Tylko nie daje spać po nocach.
- To wyjaśnia, dlaczego wyglądasz, jakbyś był na nogach od co najmniej miesiąca. – usłyszałem za sobą znajomy, ciepły głos.
- Cześć, Kingsley. – powitałem go.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- To zaczynamy? – spytał Król.
- Zaczynamy. – oznajmili bliźniacy.
Usiedliśmy przy stole i założyliśmy słuchawki. Fred pokazał trzy palce, potem zgiął jeden, a następnie drugi. Gdy zgiął ostatni, drugą ręką nacisnął na czerwony klawisz. Zapaliła się zielona lampka.
- Witam naszych wiernych słuchaczy. – zaczął Lee entuzjastycznym tonem. – Tutaj wasza ulubiona Potterwarta: jedyna radio, które mówi prawdę o tym, co dzieje się w świecie czarodziejów. Z tej strony wasz ulubiony Potok. Bardzo przepraszamy za czasową nieobecność na antenie, spowodowaną wieloma wizytami złożonymi w naszej okolicy przez tych czarujących śmierciożerców. Teraz znaleźliśmy sobie inne bezpieczne miejsce i miło mi państwa poinformować, że są dziś ze sobą dwaj z naszych stałych współpracowników. Dobry wieczór, chłopaki.
- Część. – odpowiedział Kingsley.
- Sie masz, Potok. – dodał George.
- Ale zanim usłyszymy Króla i Romulusa – ciągnął Lee. – Podam kilka smutnych informacji, o których nie raczono wspomnieć w wiadomościach Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej i w „Proroku Codziennym”. Z wielkim żalem informujemy naszych radiosłuchaczy o zamordowaniu Teda Tonksa i Dirka Cresswella. Zabito również goblina o imieniu Gornak, Uważa się, że mugolak Dean Thomas i drugi goblin, wędrujący z Tonksem, Cresswellem i Gornakiem, zdołali uciec. Jeśli Dean mnie słuchał  albo jeśli ktoś wie, gdzie on teraz przerywa, przekazuję mu, że jego rodzice i siostry rozpaczliwie oczekują jakiejś wiadomości do niego.
Nie mogłem tego słuchać. Tyle złych wiadomości, tyle cierpienia. Właśnie dlatego z wielkim strachem słuchałem audycji na Potterwarcie. Bałem się, że usłyszę znajome nazwisko.
- Dziękuję. – głos Lee wyrwał mnie z ponurych myśli. – A teraz poprosimy naszego stałego współpracownika, Króla, o komentarz na temat wpływu nowego prawa świata czarodziejów na życie mugoli.
- Dziękuję, Potok. – odpowiedział Kingsley. – Mugole nadal nie wiedzą, co jest przyczyną nieszczęść, które coraz częściej ich spotykają. Wciąż jednak dowiadujemy się o czarodziejach i czarownicach, którzy z narażeniem życia próbują chronić swoich mugolskich przyjaciół i sąsiadów, często nie zdających sobie z tego sprawy. Chciałbym zaapelować wszystkich słuchaczy, by ich naśladowali, na przykład rzucając jakieś zaklęcia ochronne na domy mugoli w sąsiedztwie. Takie proste środki zaradcze mogą uratować życia wielu z nich.
- A co byś, Królu, powiedział tym słuchaczom, którzy mówią, że w tych niebezpiecznych czasach trzeba trzymać się zasady „przede wszystkich czarodzieje”? – zapytał Lee.
- Powiedziałbym, że zasadę „przede wszystkim czarodzieje” dzieli tylko jeden krok od hasła „przede wszystkim czysta krew”, a stąd już blisko do śmierciożerców. Wszyscy jesteśmy ludźmi, prawda? Każde ludzkie życie ma taką samą wartość. Każde należy chronić.
- Znakomicie to ująłeś, Królu, będę na ciebie głosował, jeśli kiedyś wyjdziemy z tego bagna i przystąpimy do wyborów na nowego ministra magii. A teraz nasz stały kącik „Kumple Pottera”. Oto nasz dzisiejszy gość, Romulus.
Zrobiłem głęboki wdech, próbując pozbyć się resztek tremy.
- Dzięki, Potok. – powiedziałem, ciesząc się, że głos nie odmawia mi posłuszeństwa.
- Romulusie, czy i tym razem zapewnisz nas, jak zawsze, gdy występujesz w naszym programie, że Harry Potter wciąż żyje?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Oczywiście. – odparłem stanowczo. – Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jego śmierć byłaby natychmiast nagłośniona przez śmierciożerców, bo stanowiłaby straszliwy cios dla wszystkich sprzeciwiających się nowemu reżymowy. Chłopiec, Który Przeżył pozostaje symbolem wszystkiego, o co walczymy: triumfu dobra nad złem, potęgi niewinności, wytrwania w oporze.
Wierzyłem w to, co mówię. I miałem wielką nadzieję, że Harry nas słucha, chociaż było to mało wiarygodne. Chyba, że Ron znalazł ich i włączył  radio.
- A co byś powiedział Harry’emu, Romulusie, gdybyś wiedział, że nas teraz słucha?
- Powiedziałbym mu, że wszyscy jesteśmy z nim. – powiedziałem. Po chwili wachania dodałem: - I powiedziałbym mu, żeby zaufał swojemu instynktowi, który prawie nigdy go nie zawiódł.
- Dziękuję ci, Romulusie. A teraz pora na najświeższe wiadomości o tych, którzy ucierpieli z powodu popierania Harry’ego Pottera. Greg, mogę cię prosić?
Pytanie Lee było skierowane do Georga, który miał już naszykowaną stosowną kartkę.
- No cóż, jak zapewne nasi stali słuchacze wiedzą, aresztowano już i uwięziono kilkunastu z tych, którzy bardziej odważnie wyrażali swoje poparcie dla Harry’ego. Ostatnio spotkało to Ksenofiliusa Lovegooda, wydawcę „Żonglera”. Wczoraj dowiedzieliśmy się również, że Rubeus Hagrid, znany gajowy Hogwartu, ledwo uniknął aresztowania w swojej chatce, gdzie podobno urządził huczne przyjęcie pod hasłem „Popieramy Harry’ego Pottera”. Sądzimy, że Hagrid gdzieś się ukrywa.
- Przypuszczam, że kiedy ucieka się przed śmierciożercami, pomaga fakt posiadania brata, który mierzy szesnaście stóp, co? – zapytał Lee.
- Na pewno nie zaszkodzi. – zgodziłem się, czując na sobie pytające spojrzenie Jordana. – Niech mi tylko będzie wolno dodać, że wychwalając tutaj, na falach „Potterwarty”, odwagę Hagrida, zwracamy się jednak z gorącym apelem do najbardziej zagorzałych zwolennikach Hary’ego, by Hagrida nie naśladowali. Przyjęcia pod hasłem „Popieramy Harry’ego Pottera” nie są przejawem zdrowego rozsądku w obecnym klimacie.
- Masz świętą rację, Romulusie. – powiedział Lee. – Radzimy wam więc, drodzy słuchacze, abyście okazywali swoje poparcie człowiekowi z blizną w kształcie błyskawicy na czole, słuchając „Potterwarty”! A teraz przechodzimy do wiadomości o czarodzieju, który wciąż pozostaje równie nieuchwytny jak Harry Potter. Nazywamy go tutaj Głównym Śmierciożercą. Żeby zapoznać was z niektórymi bardziej zwariowanymi pogłoskami na jego temat, witam naszego rzadko pojawiającego się korespondenta, Gryzonia.
- Gryzonia? – oburzył się Fred. – Nie jestem żaden Gryzoń, przecież ci powiedziałem, że chcę być Gladiusem!
- Och… no dobra. Gladiusie, możesz nas poinformować o tych różnych pogłoskach na temat Głównego Śmierciożercy?
- Tak, mogę. – odpowiedział Fred. – Jak nasi słuchacze zapewne wiedzą, jeśli nie ukrywają się teraz na dnie sadzawki w swoim ogrodzie albo w innym podobnym miejscu, taktyka Sami-Wiecie-Kogo, polegająca na pozostawaniu w cieniu, tworzy milutką atmosferę paniki. Ale wystarczy stuknąć się dobrze w głowę, by dojść do wniosku, że gdyby te wszystkie doniesienia o pojawianiu się Sami-Wiecie-Kgo w różnych miejscach były prawdziwe, to mielibyśmy do czynienia z przynajmniej dziewiętnastoma wcieleniami Sami-Wiecie-Kogo krążącymi po kraju.
- Co, oczywiście, bardzo mu odpowiada. – wtrącił Kingsley. – Roztaczanie wokół siebie atmosfery tajemniczości jest skuteczniejszym środkiem siania paniki niż ujawnienie się.
- Zgadzam się. – rzekł Fred. – No więc, ludzie, weźcie sobie na wstrzymanie i uspokójcie się trochę. Jest źle, więc po co jeszcze gnębić się nawzajem takimi wymysłami. Na przykład najnowszą pogłoską, że Sami-Wiecie-Kto potrafi zabić samym spojrzeniem. Tak zabija bazyliszek, drodzy słuchacze! Zalecam prosty test: sprawdźcie, czy to coś, co łypie na was ślepiami, ma nogi. Jeśli ma, możecie śmiało spojrzeć mu w te ślepia, chociaż jeśli to będzie naprawdę Sami-Wiecie-Kto, to będzie i tak ostatnia rzecz, jaką zrobicie w życiu.
Z trudem stłumiłem śmiech. Zresztą tak samo jak wszystkie osoby znajdujące się w pomieszczeniu. Nie wszyscy się powstrzymali, bo słyszałem śmiech Ernesta dobiegający z drugiego pokoju.
- A pogłoski o tym, że widziano go za granicą? – zapytał Lee.
- Ludzie, a kto by nie chciał trochę odsapnąć po takiej ciężkiej robocie, jaką on odwalił? Chodzi o to, żebyście nie dali się umieść fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa, myśląc, że nie ma go w kraju. Może jest, a może go nie ma, ale pozostaje faktem, że potrafi się poruszać szybciej niż Severus Snape, gdy mu się zagrozi szamponem, więc nie liczcie na to, że zabawi gdzieś dłużej, gdy wy planujecie coś ryzykownego. Nigdy nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale teraz muszę: przede wszystkim bezpieczeństwo!
- Dziękujemy ci za te mądre słowa, Gladiusie. – powiedział Lee. – Drodzy słuchacze, na tym kończymy naszą kolejną „Potterwartę”. Nie wiemy, kiedy będziemy mogli znowu nadawać, ale możecie być pewni, że jeszcze nas usłyszycie. Nasze następne hasło to „Szalonooki”. Dbajcie o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. Nie traćcie wiary. Dobranoc.
Fred ponownie nacisnął czerwony klawisz i zielona lampka zgasła. Zdjęliśmy słuchawki.
- Dziękuję. – powiedział George. – To by było na tyle.
- Nie masz za co dziękować. – odpowiedział Kingsley. – Lee, mówiłeś poważnie o tych wyborach?
- Oczywiście. – odparł Jordan. – Zaraz po zakończeniu wojny zrobię ci serię ulotek z napisem „Król na ministra!”.
- Dziwnie to brzmi. – stwierdził Ernest, wchodząc do pokoju. – Jeżeli potrzebujecie miejscówki, możecie tu zostać.
- Nie. – odpowiedział Fred. – To zbyt niebezpieczne. Nie potrzebujemy śmierciożerców na kampusie.
- Fred ma rację. – powiedziałem. – To miejsce jest zbyt niebezpieczne. Problem w tym, że innego będziecie długo szukać.
- Trudno. Najwyżej wrócimy do obory.
- Jak chcecie. – odparłem. – Ja już pójdę. Wiecie…
- Wiemy. – wtrącili bliźniacy. – Tonks.
- No właśnie. – zgodziłem się. – Cześć.
- Trzymaj się. – rzucili za mną.
Wyszedłem z knajpy i skierowałem się na przedmieścia. Stamtąd teleportowałem się do domu. W drzwiach już czekała na mnie Dora.
- Byłeś świetny. – powiedziała, całując mnie na powitanie.
- E tam. Ja tylko odpowiadałem na pytania.
- Dałeś ludziom nadzieję.
- Ciekawe, co by było, gdyby wiedzieli, że tą nadzieję, daje im wilkołak. – rzuciłem cierpko.
Przesunąłem Dorę i wszedłem do domu. Przywitałem się z teściową i zniknąłem w sypialni. Czułem dziwną złość. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że powodem mojej złości była Dora – nie powinna była wstawać z łóżka.

Usłyszałem kroki na schodach i już wiedziałem, o co chodzi. Pewnie Dora wysłała po mnie Andromedę. Na pewno.
----------------
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to zamieszanie chronologiczne, bo, faktycznie, ta audycja była później, ale, szczerze mówiąc, wsadziłam ją tutaj z powodu kryzysu twórczego. Po prostu musiałam coś napisać. Bardzo przepraszam.
Tekst audycji jest w dużej mierze spisany z książki, ale wprowadziłam drobne zmiany i ponownie mam nadzieję, że to też mi wybaczycie.
Wiem, wiem. Sporo tego wybaczenia, ale w końcu nadchodzące święta nadają się do tego jak żaden inny okres czasu. Tak więc życzę Wam wesołych świąt, mnóstwa wymarzonych prezentów, szampańskiej zabawy na sylwestra i wypoczynku w czasie tych dwóch tygodni i czterech dni, które są wolne od szkoły.
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Mam chwilę na skomentowanie! Nareszcie... Sprawiłaś mi ogromną frajdę tym rozdziałem. Zawsze uwielbiam czytać audycję Potterwarty! Przekomarzanki Freda i Lee, żartobliwe komentarze, Hagrid i jego przyjęcie, docinki w stronę Severusa! Ach jak tu tego nie uwielbiać?!
    Szkoda tylko, że rozdział zakończył się tak smutno... Ja rozumiem, że Dora nie może wstawać z łóżka, ale no kurcze... Remus nie musi stroić fochów!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział, bardzo fajny! Nie przejmuj się tym, że rozdział w sporej mierze jest z książki. Tak jak to zawsze mówię, ważne, że dodajesz coś od siebie!

    OdpowiedzUsuń