26 grudnia 2014

Rozdział 51 – Kłótnia

         Miałem rację. Po kilkunastu sekundach rozległo się pukanie do drzwi.
- Remus, możesz zejść na dół? – spytała Andromeda.
Otworzyłem stając przed teściową.
- Dlaczego pozwoliłaś jej wstać? – zapytałem, zanim zdążyłem pomyśleć.
- Ja… Wiesz, jaka ona jest. Martwiła się o ciebie. Stwierdziła, że skoro leżała tyle czasu…
- Nie powinna była wstawać… Zresztą sam jej to powiem.
Schodząc po schodach już wiedziałem, że robię błąd. Nie powinienem się nawet zbliżać do Dory, gdy byłem zły. Ale nie mogłem już zawrócić.
         Dora siedziała na rozłożonej kanapie przykryta do pasa.
- Remus, co cię ugryzło? – zapytała.
- Dlaczego wstałaś? – zignorowałem jej pytanie.
- Martwiłam się o ciebie. Nie mogłam się doczekać twojego powrotu.
- Mogłaś poprosić Andromedę, a nie samej sterczeć w drzwiach. Mówię nie tylko o zdrowiu dziecka. Gdyby na ulicy był jakiś śmierciożerca…
- To mało prawdopodobne. – odpowiedziała.
Te trzy słowa sprawiły, że moja złość wzrosła. Powinienem był wtedy odejść.
- Nie w tych czasach. Wysłuchałem dzisiaj litanii zaginionych i zamordowanych. Zrobię wszystko, żeby twojego nazwiska Lee nie musiał wymieniać.
- Rozumiem. Więcej tego nie zrobię. Ale ja nie o to pytałam. Co cię ugryzło przed domem?
Bałem się tego pytania.
- A nie miałem racji? Zastanów się. Gdyby oni wiedzieli…
- Wiedzą.
- Tylko członkowie Zakonu. Nikt więcej.
- Co to ma za znaczenie? – spytała.
Zdębiałem. Po półtorej roku moich tłumaczeń przed ślubem i siedmiu miesiącach małżeństwa ona nadal tego nie widziała?
- Co to ma za znaczenie? Co to ma za znaczenie?! Nie wmówisz mi, że wszyscy z szeroko otwartymi ramionami przyjmują wilkołaka.
- Nie, ale…
- Jestem wilkołakiem od ponad trzydziestu dwóch lat. Wiem, jakie to życie.
- Remus, nie chciałam…
- Wiem.
Opadłem na fotel i ukryłem twarz w dłoniach. Ze wszystkich sił starałem się uspokoić. Byle tylko nie wybuchnąć przy Dorze. Nie mogłem pozwolić na to, żeby wszystkie moje nerwy z ostatnich miesięcy znalazły ujście w awanturze z Dorą.
- Przepraszam. – szepnąłem. – Strasznie cię przepraszam.
Bałem się końca wojny. To dziwne, ale bałem się końca wojny. Przed wojną moja sytuacja była jasna – nie podpadać ministerstwu i nikogo nie skrzywdzić. Od początku wojny ukrywam się i robię wszystko, żeby ochronić moją rodzinę. Trudne, ale jasne. Ale po wojnie? Wszystko zależy od tego, kto wygra. Jeżeli wygramy w najgorszym razie będzie tak, jak wcześniej. Może być lepiej, szczególnie jeżeli ministrem magii rzeczywiście zostanie Kingsley. A jeżeli przegramy? Miałem wrogów. Sputnik, Greyback. Mogłem sam stanąć im naprzeciw, ale nie mogłem pozwolić, żeby którykolwiek z nich zbliżył się do Dory albo dzieci.
- Remus, o co chodzi? – spytała cicho Dora.
Usiadłem obok niej i przytuliłem się do niej.
- Nie uwierzysz mi. – szepnąłem. – Nie uwierzysz.
Powiedziałem jej o wszystkim. O wszystkich moich obawach i niepokojach. A Dora tylko słuchała. Tuliła mnie i pozwalała mówić.
Gdy się uspokoiłem, poczułem wielką ulgę. Nie spodziewałem się, że ramiona Dory przyniosą mi taką ulgę.
- Dziękuję. – szepnąłem.
W odpowiedzi Dora pocałowała mnie w czoło.
- Potrzeba ci czegoś? – zapytałem.
- Może wody.
- Zaraz ci przyniosę. – obiecałem.
Wstałem z kanapy i poszedłem do kuchni. Wziąłem dzbanek z wodą, ale pomyślałem o czymś innym. Sięgnąłem do szafki i wyjąłem z niej kakao. Po wsypaniu do kubka trzech łyżeczek, wlałem letnie mleko.
- To ci się spodoba. – poinformowałem Dorę, podając jej kubek.
- Kakao. – ucieszyła się. – Skąd wiedziałeś, że mam na nie ochotę?
- Skarbie, zbyt długo cię znam. – odpowiedziałem, uśmiechając się.
Ona też się uśmiechnęła. Uniosła kubek do ust i upiła kilka łyków. Gdy odsunęła kubek, miała wąsy z mleka. Oblizała się.
- Masz rację. Nie powinnam była wstawać. Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Przecież ja zareagowałbym tak samo. Nie miałem prawa się na ciebie unosić.
- To nic. Każdy może się zdenerwować.
Nachyliłem się i pocałowałem ją. Chciałem zakończyć tą rozmowę, bo skończyłoby się tym, że oboje bralibyśmy na siebie winę.
- Chcesz trochę? – spytała, podnosząc kubek z kakałem.
- Nie, dziękuję. Pij na zdrowie. Jeżeli będziesz chciała jeszcze, to powiedz. – rozejrzałem się. – Gdzie jest Scott?
- U mamy w pokoju.
Dora znowu uniosła kubek i wypiła resztę znajdującego się w nim napoju. Parzyłem na nią z zachwytem. Nie zniósłbym, gdyby coś jej się stało. Głównie dlatego byłem na siebie zły. Wiedziałem, że nie wolno jej się denerwować, a sam to prowokowałem.
- Czemu tak na mnie patrzysz? – zagadnęła, odstawiając kubek na stolik.
- Kocham cię – odpowiedziałem.
W tym momencie do salonu weszła Andromeda. Trzymała w ramionach Scotta.
- Cieszę się, że się pogodziliście. – stwierdziła oschle.
- Nie kłóciliśmy się. – odparła Dora.
- Z mojego punktu widzenia wyglądało to inaczej. Ale nieważne. Najważniejsze, że już wszystko w porządku. W takim razie mogę zająć się kolacją.
Odłożyła Scotta do wózka i poszła do kuchni.
Wymieniliśmy z Dorą spojrzenia. Czyli wracamy do starego systemu. Andromeda znów mnie nie lubi.
- Masz może jakieś informacje o Louisie i Hestii? – zapytała Dora. -  Nie miałam z nimi kontaktu od powrotu z Marsylii.
- Z tego co wiem, mieszkają teraz w Glasgow. Pewnie nie na długo. Jeżeli sytuacja będzie się tak rozwijać, my też będziemy musieli znaleźć jakąś kryjówkę.
- Przecież ja nie mogę się przenieść.
- Wiem. Ale możemy nie mieć wyboru. – powiedziałem. – To dla naszego bezpieczeństwa. Przede wszystkim twojego i dzieci.
- A ty? Remus, przecież już ci mówiłam: nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Rozległo się pukanie do okna. Spojrzałem w tamtą stronę. Na parapecie siedział puszczyk.
- Ja też sobie tego nie wyobrażam. – zapewniłem ją.
Wstałem z kanapy i wpuściłem sowę. Odpiąłem list od jej łapki.
- To od Louisa. – poinformowałem Dorę.
- O wilku mowa a wilk tuż. – mruknęła.
Spojrzałem za okno. Coś mignęło między drzewami. Normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, ale ten ruch był zbyt charakterystyczny.
- Akurat wilka masz pod ręką. – stwierdziłem.
- Remus…
- Tylko nie przepraszaj. – zaznaczyłem. – Doro, trochę luzu, trzeba znać się na żartach.
Otworzyłem kopertę i wyjąłem z niej list. Szybko przeleciałem wzrokiem po tekście.
- Louis prosi, żebym do niego przyjechał. Chce coś mi pokazać.
- Pojedziesz, prawda?
- To tylko godzina, najwyżej dwie. Wrócę na noc. – obiecałem.
- Trzymam cię za słowo.
Pocałowałem ją.
- Uważaj na siebie. – poprosiła.
- Jak zawsze.
Szybko założyłem buty i zarzuciłem na siebie kurtkę.
- Gdzie się wybierasz? – zapytała Andromeda.
- Do Louisa. Przysłał mi list.
- Mało ci włóczenia się?
- Niedługo wrócę. – zapewniłem teściową.
Wyszedłem z domu, zamykając za sobą drzwi. Najpierw pobiegłem do lasu. Cały czas męczyło mnie to mignięcie między drzewami. Miałem nadzieję, że to było tylko przywidzenie.
Dokładnie obejrzałem ziemię i drzewa w odległości pięćdziesięciu metrów od bariery zaklęć ochronnych. Ułatwił mi to śnieg, który spadł rankiem. Nie znalazłem żadnych podejrzanych śladów.
Uspokojony teleportowałem się Glasgow, niedaleko kamienicy, w której Lou i Hestia wynajmowali mieszkanie.
- Kto tam? – zapytał Louis, gdy zapukałem do drzwi mieszkania.
- Remus John Lupin nazywany Lunatykiem lub Romulusem, zależy kogo spytać. Lou, znamy się od ponad piętnastu lat. Mam ci przypominać, jak zamknąłeś mnie w tej ruderze, gdy zbyt dobrze szło mi w pokera?
- Nie musisz. – odpowiedział, otwierając drzwi. – Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też.
Wszedłem do mieszkania. Małe, przytulne i z widokiem na park. Louis i Hestia mieli ogromne szczęście, że udało im się znaleźć takie mieszkanko w tak krótkim czasie.
- Ładnie tu macie. – powiedziałem po przywitaniu z Hestią.
- Dziękujemy. Bardzo się staraliśmy. – odparła Hestia.
- Widać. A po co mnie ściągnęliście? Wiecie, jak musiałem się namęczyć, zanim Tonks pozwoliła mi wyjść?
- Wcale jej się nie dziwię. – stwierdził Louis. – Jest zbyt niebezpiecznie. A ściągnąłem cię, bo chciałem ci pogratulować występu.
- Daj spokój. Przecież to nie był pierwszy raz.
- Pierwszy raz, odkąd jesteś ojcem. To dużo zmienia.
- Zgadzam się. Odkąd narodzin Scotta, nie przespałem całkowicie żadnej nocy.
- Domyślam się. Mam jeszcze jedną sprawę. – powiedział Louis. – Chcesz może jeszcze jednego psa?
- Żartujesz sobie? – zdziwiłem.
- Nie. Wczoraj przyplątała się do nas kundelka. – wyjaśniła Hestia. – Rano byłam z nią u mugolskiego weterynarza, który stwierdził, że ma osiem miesięcy. Tylko nie możemy jej zatrzymać.
A ja mam już dwa psy. Hestia tego nie powiedziała, ale niewypowiedziane słowa zawisły w pokoju.
- To nie jest takie proste. Mam w domu noworodka i kobietę w ciąży. Wprowadzenie kolejnego psa byłoby zbyt ryzykowne. Spytajcie Syriusza. Na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
- Remus, zastanów się…
- Nie. Tu chodzi o zdrowie mojej żony i dziecka. Nie podejmę takiego ryzyka. Gdybyście mnie poprosili za pół roku nie miałbym nic przeciwko. Ale nie teraz.
- Rozumiem. – powiedział Louis. – Ale zastanów się jeszcze. Spytaj Tonks, co ona na to.

Już miałem go spytać, czy ma mnie za pantoflarza, ale zrezygnowałem. Nie było sensu. Prawdopodobnie nie potwierdziłby ze zwykłej uprzejmości i pewnie nie miałby racji. Jestem w stanie zrobić dla Dory absolutnie wszystko i nie interesowało mnie, czy ktoś uważa mnie za pantoflarza. Liczyła się tylko Dora.

2 komentarze:

  1. Trochę nie rozumiem...
    Okej, bardzo fajnie, że Dora i Remus się pogodzili. Bardzo tego chciałam i wgl nie powinni się kłócić o takie bzdury. Szkoda, że Andromeda znowu nie toleruje Remusa. Po tym ile ostatnio razem przeżyli, powinna spojrzeć na niego pod nieco innym kątem. Ale...
    Naprawdę nie rozumiem o co chodzi z tym psem. Przecież jest wojna i każdy list, każda wiadomość może zwiastować najgorsze, a oni znaleźli psa... Nadal nie rozumem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Super blog!!!!!SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!DUŻO WENY!!!!POWODZENIA W NAUCE!!!!!

    OdpowiedzUsuń