Wyszedłem
od Louisa i Hestii godzinę po przyjściu. Chętnie zostałbym dłużej, ale wolałem
nie denerwować Dory bardziej niż to konieczne. I tak źle znosi wszystkie moje
wyjścia.
Nie
chciałem teleportować się sprzed kamienicy, bo mogłoby to ściągnąć zbyt wielkie
zagrożenie dla moich przyjaciół.
Chciałem oddalić się od ich mieszkania jakieś dwa-trzy
kilometry. To była w miarę bezpieczna odległość. Ostrożności nigdy za wiele.
Byłem
zaledwie dwieście metrów od miejsca, z którego chciałem się teleportować, gdy
usłyszałem za sobą kroki biegnącego człowieka. Profilaktycznie sięgnąłem po
różdżkę. Mimo to nie zdążyłem zareagować, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Chwilę
później poczułem ucisk w okolicy pępka i świat zamazał mi się przed oczami.
Chwilę
później wylądowałem w jakimś domu. Zanim zdążyłem się zorientować, zaklęcie
wyrwało mi różdżkę z ręki.
- Witamy w naszych skromnych progach. – usłyszałem.
Rozejrzałem się. Ku mojemu przerażeniu zobaczyłem, że w
tym samym pokoju znajdują się jeszcze trzy osoby: Rudolf Lestrenge i dwóch
nieznanych mi śmierciożerców. Wyglądali na młodych, ale nie aż tak młodych,
żebym pamiętał ich z czasów, gdy uczyłem w Hogwarcie.
- Czuję się zaszczycony. – odparłem. – Czego ode mnie
chcecie?
- Tylko bez takiej wrogości. Jesteśmy niemal rodziną. –
ostatnie słowa wypowiedział z obrzydzeniem.
- Też nie jestem z tego powodu zachwycony. Czego ode mnie
chcecie? – powtórzyłem.
- Informacji. – odpowiedział Lestrange. – Gdzie jest
Potter? Gdzie jest siedziba tego waszego cholernego radia? Jakim cudem Zakon
jeszcze się trzyma?
- I gdzie jest moja kochana siostrzenica? – spytała
Bellatrix, wchodząc do pokoju.
Zmierzyłem wszystkich obecnych czujnym wzrokiem.
Bellatrix wyglądała jakby uciekła z oddziału psychiatrycznego: miała rozwiane
włosy i szaleństwo w oczach. Rudolf był od niej spokojniejszy, ale to nie
znaczyło, że był mniej niebezpieczny. W oczach obu młodzików widziałem lęk i
niepewność. Widocznie nie byli pewni swoich poglądów, albo ktoś zmusił ich do
przejścia na złą stronę. Tak czy inaczej nie mogłem liczyć na ich pomoc.
- Znasz może Sputanika? – zapytałem, ignorując pytanie
Bellatrix.
- Znam. A co on ma wspólnego z moją siostrzenicą? Z tego
co wiem, to za ciebie wyszła za mąż.
- Nie zamierzam się z tym nie zgodzić. Ale chodzi mi o
Sputnika. Może nie wiesz, ale już raz mnie przesłuchiwał. W zeszłym roku. Niczego
się ode mnie nie dowiedział.
- Może robił to nieudolnie. – stwierdziła Bellatrix. – Ja
poradzę sobie lepiej.
Wyszarpnęła różdżkę i wycelowała we mnie.
- Crucio! –
krzyknęła.
Nie zdążyłem się uchylić przed grotem zaklęcia. Każdą
komórkę mojego ciała przeszył ból. Opadłem na kolana, ale udało mi się
powstrzymać krzyk. Nie chciałem dać jej satysfakcji.
- Niezły jesteś. – stwierdziła, gdy po dłuższej chwili,
która dla mnie była niemal wiecznością, zdjęła ze mnie zaklęcie.
- Daleko ci do Sputnika. – wycedziłem. – Bardzo daleko.
- Dopiero się rozkręcam. Crucio! Crucio! Crucio!
Wiłem się po podłodze, ale nie wydałem z siebie żadnego
dźwięku. Z każdym kolejnym zaklęciem coraz bardziej wycofywałem się w głąb
siebie. Stopniowo ból zaczynał maleć, zapach słabnąć, dźwięki cichnąć. Oczy i
tak miałem zamknięte. Przywołałem obraz Dory.
Myślałem o żonie. Gdyby nie ona, pewnie nie przetrwałbym
tych kilku godzin w rękach Bellatrix. Cały czas myślałem o tym, co się z nią
stanie, gdybym nie wrócił. Dora, nasze dziecko… Bałem się, ale nie o siebie.
Miałem gdzieś, co się ze mną stanie. Liczyła się tylko Dora. Dora, której ciąża
była zagrożona, która, jeżeli nie wrócę, zostanie sama z dwójką dzieci. Nie
mogłem do tego dopuścić.
W jednym
się nie myliłem. Bellatrix była nikim przy Sputniku. Ona była monotonna. Sam
Cruciatus. Sputnik przynajmniej zadbał o różnorodność – albo mnie kopał, albo
batożył, kiedy indziej uderzył.
- Powiesz coś? – zapytał mnie Rudolf, gdy Bellatrix
zrobiła sobie chwilę przerwy.
- Poprosiłbym o wodę, ale pewnie nie dostanę.
- Jak to znosisz? Tak bez reakcji? – zapytał nieśmiało
jeden z młodzików.
Spojrzałem na niego. Bał się, ale w jego oczach widziałem
też coś w rodzaju… szacunku? Podziwu? Jakkolwiek głupio by to brzmiało.
- Nie powiedzieliście im? – spytałem. – Nieładnie. Skoro
już muszą na to patrzeć, niech wiedzą, kto gra pierwszą rolę.
- Nie rozumiem…
- ZAMKNIJCIE SIĘ! – wrzasnęła Bellatrix. – Dlaczego nie
krzyczysz?! Dlaczego jeszcze jesteś przytomny?! Dlaczego jeszcze wszystkiego
nie powiedziałeś?!
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
- Jestem wilkołakiem. Od ponad trzydziestu lat co miesiąc
przechodzę przemianę. Każda z nich jest sto razy bardziej bolesna od twoich
klątw.
Zamyśliła się. Po kilkunastu sekundach szaleństwo w jej
oczach odrobinę przygasło.
- Co ci szkodzi? Jedno, dwa słowa i masz nasz z głowy.
- Zabijesz mnie szybciej? Wolałbym nie. Obiecałem żonie,
że do niej wrócę. Takich obietnic się dotrzymuje.
Usta Lestrange ułożyły się w szyderczy uśmiech.
- Obawiam się, że tę obietnicę złamiesz. Crucio!
Zwinąłem się z bólu. Miałem wrażenie, że każdą część
mojego ciała przeszywają igły. Nie takie jak w czasie pełni, teraz były
słabsze, ale równie denerwujące.
Byłem
zdziwiony, gdy Bellatrix nagle przestała mnie torturować. Opuściła różdżkę i
spojrzała ze zdziwieniem na swoją rękę.
- Narcyza mnie wzywa.
– poinformowała Rudolfa.
Odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.
- Co teraz robimy? – zapytał jeden z młodzików, ten
drugi.
- Przerwę. – oświadczył Rudolf. – Idźcie do siebie.
Obaj chłopcy wyszli z pokoju.
- Wiesz, że twoja żona niemal zrzuciła mnie zmiotły, gdy
przenosiliście Pottera? – zapytał.
- Wiem. Nic więcej się ode mnie nie dowiesz.
- Nie mam zamiaru. Chciałem ci tylko powiedzieć, że cię
rozumiem. Też chroniłbym Bellę za wszelką cenę.
Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Korzystając z faktu, że zostałem sam, rozejrzałem się po
pomieszczeniu, w którym jestem. Wciągnąłem głęboko powietrze. Czułem Ognistą,
którą pił wcześniej jeden z młodzików, zapach papierosów, które palił drugi,
ciężkie perfumy Bellatrix i imbirowy zapach Rudolfa. Spod tego wszystkiego
lekko przebijał się zapach ziemi i wilgoci. Łącząc te zapachy z faktem, że
jedyne okno w pomieszczeniu znajdowało się tuż pod sufitem, wywnioskowałem, że
znajduję się w piwnicy.
Ostrożnie wstałem i zacząłem obchodzić pomieszczenie.
Drzwi oczywiście były zamknięte, a okno znajdowało się dwa metry nad podłogą.
Nie potrafiłem stwierdzić, czy jest na tyle duże, żebym się przez nie
przecisnął. Miałem tylko pewność, ze nie jest zakratowane, bo wpadające przez
nie światło księżyca nie było niczym przysłonięte. Nie miałem pojęcia, jak
miałbym się dostać do tego okna. Zresztą to nie miało żadnego znaczenia. Nie
mogłem przecież uciec bez różdżki. Bez niej nie miałbym żadnych szans.
Doro…
Kochanie, co się z tobą dzieje? Co zrobisz?
Obiecałem
jej, że wrócę. Obiecałem, że razem wychowamy nasze dzieci. Musiałem stąd uciec.
Tylko jeszcze nie wiedziałem jak.
Jak możesz być tak okrutna? Kochany Remus.:( Pocieszające jest to, że nie cierpi tak bardzo jak u Sputnika... Mam nadzieję, że znajdzie sposób na powrót do domu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Bubblegum. :)
http://oblakanie.blogspot.com