Kiedy
obudziłem się, wszyscy jeszcze spali. Nawet Scott. Ubrałem się po cichu i
przeszedł do kuchni, żeby zrobić sobie śniadanie.
- Remus, wszystko w porządku? – zapytała mnie Dora
zaspanym głosem, gdy wróciłem do salonu.
- Tak. Tylko muszę gdzieś pójść.
- Znowu? – w głosie Dory słychać było zaniepokojenie.
Usiadłem obok niej i pocałowałem ją w czoło.
- Tym razem nic się nie stanie – zapewniłem ją. – Po
prostu muszę z kimś porozmawiać.
- Dokąd idziesz?
- Porozmawiać z tatą. Musimy sobie coś wyjaśnić.
- Remus, nie…
- Ćśś – przerwałem jej, całując w usta.
Uśmiechnęła się, rozumiejąc, że nie uda jej się mnie
powstrzymać. Pocałowałem ją jeszcze raz i podszedłem do drzwi. Założyłem buty i
kurtkę.
- Remus, kup mi orzechy laskowe – dobiegł mnie głos Dory.
- Dobra – odkrzyknąłem na pożegnanie.
Wyszedłem na podwórko, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Po chwili otoczyły mnie psy. Podrapałem za uszami oba psy, po czym opuściłem
podwórko. Zaraz za granicą strefy ochronnej teleportowałem się do Birmingham,
gdzie zamieszkał mój ojciec po rozwodzie a mamą. Wiedziałem, że mieszkał ze
swoim kolegą ze szkoły, także rozwodnikiem.
- Co tu robisz? – zapytał mnie ojciec, gdy otworzył mi
drzwi.
- Czemu wyrzuciłeś Edgara? – spytałem, ignorując jego
pytanie. – On nie jest w to zamieszany.
- Wystarczy mi to, że go bronisz. A teraz się wynoś.
Spróbował zamknąć drzwi, ale przytrzymałem je nogą.
- Chcę to skończyć. Mam dość tej awantury. Przez nasz
spór nie mogą cierpieć inni.
- Nie praw mi kazań – warknął.
- Nie prawię. Proponuję pogodzenie się. Chcę, żeby moje
dzieci miały dziadka.
Zmarł. Przez chwilę wpatrywał się we mnie szeroko
otwartymi oczami.
- Jakie dzieci? – wyszeptał.
- Po śmierci Camille ja i Dora zostaliśmy rodzicami jej
synka. No i Dora jest w siódmym miesiącu ciąży. Ma termin na początek kwietnia.
- Zwariowałeś?! – warknął. – Wiesz, że to dziecko…
- Może być chore –
dokończyłem – Wiem. Jesteśmy gotowi ponieść to ryzyko. Zresztą to nie twoja
sprawa… Chyba że chcesz, żeby było inaczej.
- Nie. Byłem pewny, że w
czerwcu wszystko sobie wyjaśniliśmy. Od czerwca mam tylko jednego syna.
Powinienem się spodziewać
takiej reakcji. W pewnym sensie spodziewałem się niechęci, ale nie w takim
stopniu. To bolało.
Korzystając z mojego szoku ojciec, chociaż chyba już nie
powinienem tak go nazywać, zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Nie miałem już po co tam stać. Sprawa została definitywnie
zamknięta. Nie miałem żadnych wyrzutów sumienia – w końcu nie było w tym mojej
winy. Najpierw to on odszedł, bo zacząłem układać sobie życie, a teraz odtrącił
wyciągniętą do niego rękę na zgodę. I on jeszcze chciał mnie pouczać w sprawie
dzieci! Przez lata miałem go za kogoś lepszego.
Nie wiedziałem, co mam z sobą zrobić. Teleportowałem się do
lasu obok domu, ale nie chciałem wchodzić do samego domu. Nie byłem pewny, czy
umiałbym rozmawiać w tej chwili z żoną i wyjaśniać jej powód swojego
wzburzenia.
Z drugiej strony nie miałem
też ochoty na spacer. Nadal czułem się zmęczony i obolały po ostatnich
wydarzeniach. Przeszedłem na drogą stronę ulicy i wszedłem na podwórko Steve’a.
Tak jak się spodziewałem, zastałem go przy koniach.
- W czym mogę pomóc? –
zapytał, gdy mnie zobaczył.
- Potrzebuję jakiegoś
spokojnego miejsca, żeby sobie wszystko przemyśleć.
- Polecam poddasze w stajni.
Tam cię nikt nie będzie zaczepiał… Chyba że weźmiesz Zefira pod siodło i
pojedziesz do lasu. Tam jest cisza, spokój i czas na myślenie, a nie jesteś
chyba aż tak zmaltretowany, żeby nie być w stanie utrzymać się w siodle.
No tak. Dla Steve’a nigdy
nie było tak źle, żeby nie dało się poprawić sytuacji kontaktami z końmi.
- Dziękuję, ale chyba jednak
skorzystam z poddasza.
- Jak wolisz – mruknął
Steve, wzruszając ramionami. – Ale jeżeli się rozmyślisz, to wiesz, gdzie mnie
szukać.
- Oczywiście. I bardzo
dziękuję.
Steve nie odpowiedział mi,
więc poszedłem do stajni. Na poddasze wszedłem po tak chybotliwej drabinie, że
miałem poważne wątpliwości, czy nie załamie się pod moim ciężarem. Na szczęście
nie doszło do żadnego wypadku.
Niemal całe poddasze zajęte było przez słomę i siano, a
gdzie nie leżały sterty słomy i siana, stały worki z karmą dla koni. Z
prawdziwym trudem znalazłem sobie kawałek w miarę pustej podłogi.
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Spodziewałem się
podobnej reakcji ojca, ale podświadomie liczyłem na zmianę jego zdania. Miałem
na to wielką nadzieję. Chciałem, żeby moje dzieci miały dziadka… ale z
pewnością nie takiego. Lepiej, żeby wychowywały się bez dziadka, niż żeby miały
wysłuchiwać awantur i wzajemnych wyrzutów. Ale miałem kogoś innego. Kogoś, komu
mogę zaufać.
Zerwałem się na równe nogi i zszedłem z poddasza stajni. Wyszedłem
na zewnątrz w poszukiwaniu Steve’a. Zastałem go przy płocie padoku, na którym
pasły się klacze ze źrebiętami.
- Co tu takiego ciekawego? –
zapytałem, opierając się o płot.
- Widzisz tego karosza? –
spytał Steve, wskazując na około trzytygodniowego kruczoczarnego ogierka,
biegającego wokół kasztanowatej klaczy.
- Tak. Co z nim? –
zainteresowałem się.
- Blackwind, syn Pioruna. Za
dwa lata wystawię o do wyścigów. Będzie wygrywać – zapewnił mnie.
- Świetnie. Steve… -
zacząłem, nie wiedząc, jak mam zacząć tę rozmowę.
- Śmiało – zachęcił mnie.
- Wiem, że nie mogłeś być
ojcem dla Dory i Camille. Dlatego proszę cię, żebyś był dziadkiem dla Scotta i
dziecka, które ma się urodzić.
Spojrzał na mnie z szeroko
otwartymi oczami. Zalśniły w nich łzy.
- Ja… To będzie dla mnie
zaszczyt i przyjemność. Tylko nie jestem pewny, czy nadaję się na dziadka.
- Nadajesz. Inaczej nie
poprosiłbym cię o to.
- Możesz być pewny, że
dzieciaki będą świetnymi jeźdźcami. Zresztą tak samo jak Dora.
Uśmiechnąłem się, słysząc tą
zapowiedź. Podbudowywała mnie bardziej, niż jakiekolwiek inne słowa.
Pożegnałem się z nimi poszedłem do domu. Przed furtką
przypomniałem sobie, o co poprosiła mnie Dora, więc skierowałem się do sklepu,
gdzie kupiłem pół kilo orzechów laskowych i paczkę cukierków dla Briana i
Nicole.
Ledwo zamknąłem za sobą drzwi od domu, gdy opadły mnie
dzieci.
- Wujek! – krzyknęła Nicole,
rzucając mi się na szyję. – Gdzie byłeś?
- Też chciałabym to wiedzieć
– powiedziała Dora, wchodząc do przedpokoju. – Ale ja mam pytanie uzupełniające:
gdzie byłeś tak długo.
- Nie powinnaś wstawać –
zwróciłem jej uwagę.
- Po twoim wyjściu przyszła
Rebecka. Przyniosła wyniki ostatnich badań i stwierdziła, że można już odwołać
areszt.
- Mówiła coś jeszcze? –
zapytałem. Nie potrafiłem ukryć ulgi i radości, które mnie ogarnęły.
- Mam się nie denerwować i
nie przemęczać. Jeżeli nie pojawią się jakieś niespodziewane komplikacje,
powinnam spokojnie donosić ciążę.
Postawiłem Nicole na
podłodze i podszedłem do żony. Objąłem ją i przycisnąłem usta do jej czoła.
- Tylko czoło? – szepnęła.
- Nie przy dzieciach –
mruknąłem jej do ucha. – Mam dla ciebie orzechy.
- Dziękuję – odpowiedziała,
całując mnie w policzek.
Poprowadziłem ją do salonu,
gdzie zastałem resztę rodziny.
- Nicky, Brian, podzielcie
się tym – powiedziałem do dzieci, dając im torebkę z cukierkami.
- Dziękujemy – odpowiedzieli
zgodnie.
- Mam nadzieję, że wasz tata
nie będzie miał nic przeciwko temu – dodałem, posyłając kuzynowi znaczące
spojrzenie.
- Ależ skąd – zapewnił.
Usiadłem na kanapie obok
żony i położyłem dłoń na jej brzuchu.
Wiadomość, którą przekazała
mi Dora bardzo podniosła mnie na duchu. Wreszcie mogłem spokojnie zasnąć, nie
martwiąc się o swoją rodzinę. Miałem tylko nadzieję, że taki stan utrzyma się
do początku kwietnia – do narodzin.
------------------------
Do Fiony: sprawdź maila.
Pozdrawiam
Hej, hej! Tak to ja! Wiem, nie było mnie, nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale pojawiam się!
OdpowiedzUsuńPrzyjemny rozdzialik. Czyta się szybko i lekko. Ujawnię teraz swoją hipokryzję... Jedyne co mi zaczyna przeszkadzać, to brak wojny. Wiem, wiem... w ostatnich rozdziałach też o niej trochę zapominam, ale poprawię się. PRZYSIĘGAM!!! Wracamy do ciebie i tego rozdziału. Jak już wspomniałam brakuje mi wojny, Zakonu Feniksa, Voldzia i śmierciojadków. Uwielbiam momenty romantyczne z Dorą, Remusem, ich dzieciakami i całą miłością rodziny Lupinów, ale chce poczuć trochę tej grozy wojny!
Oczekuje jej w następnym rozdziale!
Zapraszam do siebie, jest tam coś specjalnie dla ciebie! :)
Co tu dużo pisać, bardzo mi się podoba i lecę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuń