6 lutego 2015

Rozdział 56 – Ojcowie i dziadkowie

         Kiedy obudziłem się, wszyscy jeszcze spali. Nawet Scott. Ubrałem się po cichu i przeszedł do kuchni, żeby zrobić sobie śniadanie.
- Remus, wszystko w porządku? – zapytała mnie Dora zaspanym głosem, gdy wróciłem do salonu.
- Tak. Tylko muszę gdzieś pójść.
- Znowu? – w głosie Dory słychać było zaniepokojenie.
Usiadłem obok niej i pocałowałem ją w czoło.
- Tym razem nic się nie stanie – zapewniłem ją. – Po prostu muszę z kimś porozmawiać.
- Dokąd idziesz?
- Porozmawiać z tatą. Musimy sobie coś wyjaśnić.
- Remus, nie…
- Ćśś – przerwałem jej, całując w usta.
Uśmiechnęła się, rozumiejąc, że nie uda jej się mnie powstrzymać. Pocałowałem ją jeszcze raz i podszedłem do drzwi. Założyłem buty i kurtkę.
- Remus, kup mi orzechy laskowe – dobiegł mnie głos Dory.
- Dobra – odkrzyknąłem na pożegnanie.
Wyszedłem na podwórko, zamykając za sobą drzwi na klucz. Po chwili otoczyły mnie psy. Podrapałem za uszami oba psy, po czym opuściłem podwórko. Zaraz za granicą strefy ochronnej teleportowałem się do Birmingham, gdzie zamieszkał mój ojciec po rozwodzie a mamą. Wiedziałem, że mieszkał ze swoim kolegą ze szkoły, także rozwodnikiem.
- Co tu robisz? – zapytał mnie ojciec, gdy otworzył mi drzwi.
- Czemu wyrzuciłeś Edgara? – spytałem, ignorując jego pytanie. – On nie jest w to zamieszany.
- Wystarczy mi to, że go bronisz. A teraz się wynoś.
Spróbował zamknąć drzwi, ale przytrzymałem je nogą.
- Chcę to skończyć. Mam dość tej awantury. Przez nasz spór nie mogą cierpieć inni.
- Nie praw mi kazań – warknął.
- Nie prawię. Proponuję pogodzenie się. Chcę, żeby moje dzieci miały dziadka.
Zmarł. Przez chwilę wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Jakie dzieci? – wyszeptał.
- Po śmierci Camille ja i Dora zostaliśmy rodzicami jej synka. No i Dora jest w siódmym miesiącu ciąży. Ma termin na początek kwietnia.
- Zwariowałeś?! – warknął. – Wiesz, że to dziecko…
- Może być chore – dokończyłem – Wiem. Jesteśmy gotowi ponieść to ryzyko. Zresztą to nie twoja sprawa… Chyba że chcesz, żeby było inaczej.
- Nie. Byłem pewny, że w czerwcu wszystko sobie wyjaśniliśmy. Od czerwca mam tylko jednego syna.
Powinienem się spodziewać takiej reakcji. W pewnym sensie spodziewałem się niechęci, ale nie w takim stopniu. To bolało.
Korzystając z  mojego szoku ojciec, chociaż chyba już nie powinienem tak go nazywać, zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
         Nie miałem już po co tam stać. Sprawa została definitywnie zamknięta. Nie miałem żadnych wyrzutów sumienia – w końcu nie było w tym mojej winy. Najpierw to on odszedł, bo zacząłem układać sobie życie, a teraz odtrącił wyciągniętą do niego rękę na zgodę. I on jeszcze chciał mnie pouczać w sprawie dzieci! Przez lata miałem go za kogoś lepszego.
         Nie wiedziałem, co mam z sobą zrobić. Teleportowałem się do lasu obok domu, ale nie chciałem wchodzić do samego domu. Nie byłem pewny, czy umiałbym rozmawiać w tej chwili z żoną i wyjaśniać jej powód swojego wzburzenia.
Z drugiej strony nie miałem też ochoty na spacer. Nadal czułem się zmęczony i obolały po ostatnich wydarzeniach. Przeszedłem na drogą stronę ulicy i wszedłem na podwórko Steve’a. Tak jak się spodziewałem, zastałem go przy koniach.
- W czym mogę pomóc? – zapytał, gdy mnie zobaczył.
- Potrzebuję jakiegoś spokojnego miejsca, żeby sobie wszystko przemyśleć.
- Polecam poddasze w stajni. Tam cię nikt nie będzie zaczepiał… Chyba że weźmiesz Zefira pod siodło i pojedziesz do lasu. Tam jest cisza, spokój i czas na myślenie, a nie jesteś chyba aż tak zmaltretowany, żeby nie być w stanie utrzymać się w siodle.
No tak. Dla Steve’a nigdy nie było tak źle, żeby nie dało się poprawić sytuacji kontaktami z końmi.
- Dziękuję, ale chyba jednak skorzystam z poddasza.
- Jak wolisz – mruknął Steve, wzruszając ramionami. – Ale jeżeli się rozmyślisz, to wiesz, gdzie mnie szukać.
- Oczywiście. I bardzo dziękuję.
Steve nie odpowiedział mi, więc poszedłem do stajni. Na poddasze wszedłem po tak chybotliwej drabinie, że miałem poważne wątpliwości, czy nie załamie się pod moim ciężarem. Na szczęście nie doszło do żadnego wypadku.
         Niemal całe poddasze zajęte było przez słomę i siano, a gdzie nie leżały sterty słomy i siana, stały worki z karmą dla koni. Z prawdziwym trudem znalazłem sobie kawałek w miarę pustej podłogi.
         Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Spodziewałem się podobnej reakcji ojca, ale podświadomie liczyłem na zmianę jego zdania. Miałem na to wielką nadzieję. Chciałem, żeby moje dzieci miały dziadka… ale z pewnością nie takiego. Lepiej, żeby wychowywały się bez dziadka, niż żeby miały wysłuchiwać awantur i wzajemnych wyrzutów. Ale miałem kogoś innego. Kogoś, komu mogę zaufać.
         Zerwałem się na równe nogi i zszedłem z poddasza stajni. Wyszedłem na zewnątrz w poszukiwaniu Steve’a. Zastałem go przy płocie padoku, na którym pasły się klacze ze źrebiętami.
- Co tu takiego ciekawego? – zapytałem, opierając się o płot.
- Widzisz tego karosza? – spytał Steve, wskazując na około trzytygodniowego kruczoczarnego ogierka, biegającego wokół kasztanowatej klaczy.
- Tak. Co z nim? – zainteresowałem się.
- Blackwind, syn Pioruna. Za dwa lata wystawię o do wyścigów. Będzie wygrywać – zapewnił mnie.
- Świetnie. Steve… - zacząłem, nie wiedząc, jak mam zacząć tę rozmowę.
- Śmiało – zachęcił mnie.
- Wiem, że nie mogłeś być ojcem dla Dory i Camille. Dlatego proszę cię, żebyś był dziadkiem dla Scotta i dziecka, które ma się urodzić.
Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. Zalśniły w nich łzy.
- Ja… To będzie dla mnie zaszczyt i przyjemność. Tylko nie jestem pewny, czy nadaję się na dziadka.
- Nadajesz. Inaczej nie poprosiłbym cię o to.
- Możesz być pewny, że dzieciaki będą świetnymi jeźdźcami. Zresztą tak samo jak Dora.
Uśmiechnąłem się, słysząc tą zapowiedź. Podbudowywała mnie bardziej, niż jakiekolwiek inne słowa.
         Pożegnałem się z nimi poszedłem do domu. Przed furtką przypomniałem sobie, o co poprosiła mnie Dora, więc skierowałem się do sklepu, gdzie kupiłem pół kilo orzechów laskowych i paczkę cukierków dla Briana i Nicole.
         Ledwo zamknąłem za sobą drzwi od domu, gdy opadły mnie dzieci.
- Wujek! – krzyknęła Nicole, rzucając mi się na szyję. – Gdzie byłeś?
- Też chciałabym to wiedzieć – powiedziała Dora, wchodząc do przedpokoju. – Ale ja mam pytanie uzupełniające: gdzie byłeś tak długo.
- Nie powinnaś wstawać – zwróciłem jej uwagę.
- Po twoim wyjściu przyszła Rebecka. Przyniosła wyniki ostatnich badań i stwierdziła, że można już odwołać areszt.
- Mówiła coś jeszcze? – zapytałem. Nie potrafiłem ukryć ulgi i radości, które mnie ogarnęły.
- Mam się nie denerwować i nie przemęczać. Jeżeli nie pojawią się jakieś niespodziewane komplikacje, powinnam spokojnie donosić ciążę.
Postawiłem Nicole na podłodze i podszedłem do żony. Objąłem ją i przycisnąłem usta do jej czoła.
- Tylko czoło? – szepnęła.
- Nie przy dzieciach – mruknąłem jej do ucha. – Mam dla ciebie orzechy.
- Dziękuję – odpowiedziała, całując mnie w policzek.
Poprowadziłem ją do salonu, gdzie zastałem resztę rodziny.
- Nicky, Brian, podzielcie się tym – powiedziałem do dzieci, dając im torebkę z cukierkami.
- Dziękujemy – odpowiedzieli zgodnie.
- Mam nadzieję, że wasz tata nie będzie miał nic przeciwko temu – dodałem, posyłając kuzynowi znaczące spojrzenie.
- Ależ skąd – zapewnił.
Usiadłem na kanapie obok żony i położyłem dłoń na jej brzuchu.

Wiadomość, którą przekazała mi Dora bardzo podniosła mnie na duchu. Wreszcie mogłem spokojnie zasnąć, nie martwiąc się o swoją rodzinę. Miałem tylko nadzieję, że taki stan utrzyma się do początku kwietnia – do narodzin.
------------------------
Do Fiony: sprawdź maila. 
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Hej, hej! Tak to ja! Wiem, nie było mnie, nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale pojawiam się!
    Przyjemny rozdzialik. Czyta się szybko i lekko. Ujawnię teraz swoją hipokryzję... Jedyne co mi zaczyna przeszkadzać, to brak wojny. Wiem, wiem... w ostatnich rozdziałach też o niej trochę zapominam, ale poprawię się. PRZYSIĘGAM!!! Wracamy do ciebie i tego rozdziału. Jak już wspomniałam brakuje mi wojny, Zakonu Feniksa, Voldzia i śmierciojadków. Uwielbiam momenty romantyczne z Dorą, Remusem, ich dzieciakami i całą miłością rodziny Lupinów, ale chce poczuć trochę tej grozy wojny!
    Oczekuje jej w następnym rozdziale!
    Zapraszam do siebie, jest tam coś specjalnie dla ciebie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo pisać, bardzo mi się podoba i lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń