Luty i
początek marca przyniosły dwudziestostopniowe mrozy oraz kilkunastocentymetrową
warstwę śniegu, utrzymującą się przez wiele tygodni. Brian i Nicky byli tym
faktem zachwyceni, ale ja niekoniecznie. Szczególnie, że to ja musiałem
odśnieżać chodnik i podjazd. Co prawda Edgar początkowo również mi pomagał, ale
w połowie lutego śmierciożercy zaatakowali go, gdy pojechał do kolegi do
Londynu. Na szczęście skończyło się na kilku ranach ciętych, prawdopodobnie
spowodowany nieumiejętnie rzuconą Sectusemprą, oraz zaklęciu osłabiającym.
Problem polegał na tym, ze owo zaklęcie miało wyjątkowo paskudne działanie –
osłabienie nie przychodziło od razu, tylko pojawiało się stopniowo przez kilka
dni. O ile dzień po ataku Edgar był tylko zmęczony, o tyle już pięć dni później
nie miał sił wstać z łóżka. Wtedy poważnie się zaniepokoiliśmy tym bardziej, że
eliksiry wzmacniające nie pomagały. Było to bardzo dziwne, bo te eliksiry były
na tyle silne, że w razie potrzeby były w stanie postawić mnie na nogi po
pełni. Colin zbadał Edgara i stwierdził, że działanie zaklęcia zaczęło gasnąć,
ale nie był w stanie pomóc mojemu kuzynowi. Zalecił odpoczywanie. Na skutek
tego odpoczynku Edgar wrócił do pełni sił dopiero w połowie marca.
Od połowy
marca temperatura powietrza znacząco się podniosła, w wyniku czego w ciągu
dwóch- trzech dni śnieg znikł. Spod niego wyłoniła się oklapła trawa.
Jednak
nasze życie nie było tylko nerwami i wojną. Z dumą oglądałem, jak Scott rósł i
rozwijał się. Gdy w swój urodziny wszedłem do pokoju Scottie’go, chłopiec
powitał mnie promiennym, szerokim uśmiechem, który wyraźnie był skierowany do
mnie, a kilka dni później wymsknęło mu się pierwsze słowo. Nie było to konkretne
słowo, bo Scott wydukał tylko „gli”, ale i tak było to coś innego niż płacz.
Ostatnią sobotę marca zaprosiliśmy Rebeckę i
Gary’ego na obiad. Mieliśmy wobec Reb bardzo duży dług wdzięczności i
chcieliśmy okazać jej tą wdzięczność, chociaż w taki sposób. Poza tym, co tu
ukrywać, brakowało mi towarzystwa przyjaciół. Z Syriuszem nie widziałem się
odkąd udało mi się wyrwać ze szponów Bellatrix. Louisa tak samo. Nawet nie
pamiętałem, kiedy ostatni raz widziałem Gary’ego podobnie jak Kingsley’a.
Tęskniłem za towarzystwo. Znaczy się miałem towarzystwo w postaci żony i
teściowej, ale brakowało mi męskiego towarzystwa innego niż Edgara. A do tej
kategorii mogłem w domu zaliczyć jedynie Scotta, który, co tu dużo ukrywać, nie
należał do zbyt rozmownych.
Od rana w
domu panowało zamieszanie. Andromeda siedziała w kuchni, gotując obiad. Dora
początkowo jej pomagała, ale po jakiejś godzinie poszła do naszej sypialni,
mówiąc, że jest zmęczona i chce się położyć. Nie było w tym nic dziwnego – w
końcu do rozwiązania zostały niecałe dwa tygodnie. Mnie natomiast nawet nie
wpuszczono do kuchni. Zamiast tego rozstawiłem stół, ułożyłem sztućce,
posprzątałem cały parter (co, przy użyciu zaklęć, nie było zbyt trudne). Po
wypełnieniu swoich zadań mogłem całą uwagę poświęcić Scottowi. Najpierw wziąłem
go na ręce i poszedłem zobaczyć, jak się czuje Dora
- Można? – spytałem przez uchylone drzwi.
- Pewnie. Wchodźcie – zaprosiła nas Dora.
Zwróciłem uwagę na zmianę w jej głosie. Była zmęczona i
poddenerwowana.
- Jak się czujesz? – zapytałem, siadając na łóżku.
Scott zaczął wyciągać rączki w kierunku Dory, która od z
uśmiechem, wzięła ode mnie chłopca.
- Co jest, Scottie? Nie chcesz być u taty? – mruknęła
Dora, całując naszego synka w nosek.
- Z tatą siedział ostatnie kilka godzin. Najwidoczniej
stęsknił się za mamą – stwierdziłem.
- Napjawdę? Scottie się śtęsknił?
- Jak się czujesz? – ponowiłem pytanie.
- Dobrze – odpowiedziała Dora, nie odrywając wzroku od
Scotta. – Tylko TWOJE dziecko nie daje mi spokoju. Mam dziwne wrażenie, że ma
coraz większą ochotę na wydostanie się na zewnątrz.
Nachyliłem się nad nią i pocałowałem ją. Oddała
pocałunek.
- Lepiej niech poczeka jeszcze te dwa tygodnie. Nie ma
potrzeby się spieszyć.
- To mu to wytłumacz.
- Jej – poprawiłem Dorę odruchowo. Nadal byłem święcie
przekonany, że będziemy mieć córeczkę. I nadal Dora się ze mną nie zgadzała.
Dora tylko roześmiała się cicho i pokręciła głową z
politowaniem. Nie skomentowałem tego.
- Kiedy Reb i Gary przyjdą? – spytała po chwili Dora.
Spojrzałem na stojący na szafce zegar. Wskazywał godzinę
trzynastą.
- Za dwie godziny – poinformowałem ją.
- To ja się jeszcze zdrzemnę – mruknęła. Oddała mi Scotta
i ułożyła się na poduszce.
Gary i
Rebecka przyszli punktualnie. Dora obudziła się pół godziny wcześniej i zdążyła
się ubrać i przyszykować na przyjście gości. Z zachwytem patrzyłem na Dorę.
Wyglądała nieziemsko z jasnych dżinsach i liliowej bluzce na ramiączkach.
Oczywiście również dzisiaj miała sięgające do ramion różowe włosy.
- To wygląda wspaniale – pochwalił Gary, gdy już
usiedliśmy do stołu, a Andromeda postawiła półmisek z pieczonymi udkami
kurczaka.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że smakuje przynajmniej tak
samo dobrze – odpowiedziała skromnie Andromeda.
- Ty też gotowałaś? – zapytała Rebecka Dorę.
- Początkowo. Potem zmęczyłam się i poszłam spać. Remus
pomagał mamie.
Trzymająca widelec dłoń Gary’ego zamarła w połowie drogi
do jego ust. Powiódł przestraszonym spojrzeniem po wszystkich obecnych przy
stole. Parsknąłem śmiechem. Znałem aż za dobrze powód zaniepokojenia Gery’ego.
- Spokojnie – powiedziałem – Nawet nie wchodziłem do kuchni.
Cały czas byłem ze Scottem.
Gary wyraźnie się uspokoił i wziął się za jedzenie.
- Szkoda, że nie ma tu Louisa – powiedział po kilku
minutach Gary.
- Chciał przyjść – zapewniła go Dora. – Tak samo jak
Syriusz i Kristal. Ale wczoraj Lou i Hestia zostali zidentyfikowani i musieli
uciekać do Dublina.
- To zrozumiałe, że nie mogli się pojawić – odpowiedziała
Reb. – A Syriusz i Kristal?
- Bali się, że są śledzeni.
- Nieźle – mruknął Gary. – Ministerstwo upada i nagle
wszyscy przyjmują poglądy Szalonookiego.
- To konieczność – stwierdziłem. – Ja też nie wychodzę z
domu, nie rozsyłając na początku zaklęcia Lignum.
Zaklęcie Lignum należało do magii ochronne z wyższej
półki. Tego nie uczyli w szkołach, a
szkoda, bo w takich czasach było bardzo przydatne. Lignum wytwarzało falę,
która rozprzestrzeniała się na odległość około dwustu metrów. Gdy fala
natrafiła na ślad obcej różdżki wysyłała sygnał, który dochodził do różdżki
rzucającego. Trochę to skomplikowane, ale chodzi o to, że Lignum jest w stanie
wykryć każdego czarodzieja w okolicy pod warunkiem, że ma przy sobie różdżkę.
- On nie powinien tak głupio zginąć – mruknęła Dora,
nagle smutniejąc.
- Nikt nie powinien tak ginąć – odparł Edgar. – Nikt nie
powinien umierać zbyt wcześnie. Ale świat nie jest idealny i musimy sobie z tym
poradzić. Musimy jak najlepiej wykorzystać czas, który mamy.
Po jego słowach zapadła ciężka cisza. Nawet Brian i Nicky
siedzieli cicho, co było niemal niespotykane.
- Zmieńmy temat – zaproponowała Andromeda. – Nie
powinniśmy się smucić. Chociaż na chwilę zapomnijmy o troskach.
Dziwnie było słyszeć takie słowa z jej ust. Dora tego nie
wiedziała, ale Andromeda nadal opłakiwała Teda. Czasami, gdy w nocy schodziłem
do kuchni po butelkę dla Scotta, słyszałem, jak Andromeda płacze. Nigdy do niej
nie wchodziłem, bo zbyt dobrze wiedziałem, że
to nie mojego towarzystwa pragnie.
- Wiecie już jak dacie na imię dziecku? – spytał Gary,
próbując rozładować atmosferę.
- Tak dokładnie to nie – odpowiedziała Dora. – Mamy tylko
niezobowiązujące propozycje.
O tak. Doskonale znałem te propozycje. Jedna gorsza od
drugiej. Cassandra, Beatrice, April, Latoya, Loren, Oxana, Angelo, Nico, Simon,
Jovan, Gaspar i Carlos. Rzecz jasna to były tylko nasze żarty. Na urodziny Dory
Kristal i Syrusz przysłali księgę imion, żeby łatwiej nam było wybrać imię dla
dziecka. Syriusz dodał do tego liścik, w którym prosił, żebyśmy wybrali
NORMALNE imię, argumentując to tym, że dziecko Remusa i Nimfadory musi mieć
normalne imię. Oczywiście jeżeli urodzi się córka, na pierwszym miejscu była
Diana, zgodnie z życzeniem Camille.
- Mnie mama chciała nazwać Lucylle – zwierzyła się
Rebecka.
- To i tak nieźle – stwierdził Edgar. – Ja miałem być Rosalią.
Przez stół przetoczyła się fala śmiechu. Tylko biedni
Brian i Nicky nie wiedzieli, co się dzieje.
Po
skończonym obiedzie pomogłem Andromedzie znosić naczynia, a Dora poszła do
naszej sypialni po jakieś papiery dla Rebecki. Edgar został przy stole z
gośćmi, a Brian i Nicky przenieśli się na podłogę w salonie i grali w warcaby.
Po kilku
minutach na piętrze rozległ się przerażający krzyk Dory. Natychmiast
popędziliśmy na górę. Wyprzedziłem wszystkich i wpadłem do sypialni, gdy
Rebecka, Andromeda i Gary byli dopiero w połowie schodów.
Dora stała przy oknie, opierając się jedną ręką o
parapet. Drugą ręką podtrzymywała brzuch. Jej twarz była wykrzywiona w grymasie
bólu.
- Co się stało? – spytałem, podbiegając do żony.
- Nie wiem – wyszeptała, zginając się w pół.
W tym momencie do sypialni wbiegła Rebecka. Jednym
spojrzeniem oceniła sytuację. Odepchnęła mnie od Dory i położyła rękę na jej
brzuchu.
- Miałaś wcześniej skurcze? – zapytała.
- N-nie wiem. Nic nie czułam. Znaczy trochę bolał mnie
brzuch, ale myślałam, że to tylko te skurcze próbne.
Rebecka pokręciła głową.
- Musisz się położyć. Chociaż na chwilę – dodała, widząc,
że Dora próbuje zaprzeczyć.
Doprowadziła moją żonę od łóżka i posadziła ja na nim.
Następnie złapała mnie za ramię i wyprowadziła z sypialni.
- Co się dzieje? – warknąłem, gdy Reb zamknęła za nami
drzwi.
- Gary, weź Remusa na dół i pilnuj, żeby nikt mi tu nie
wchodził. Wszystkim się zajmę.
- Reb… - zacząłem, wyrywając się Gary’emu.
- Tonks zaczęła rodzić. A teraz pozwól mi zaopiekować się
nią i dzieckiem.
Ta informacja tak mnie zszokowała, że niemal nie
opierałem się, gdy Gary sprowadzał mnie ze schodów i posadził na kanapie w
salonie.
- Przecież to za wcześnie – wyszeptałem. – Termin został
wyznaczony na 4 kwietnia. Dzisiaj mamy 26 marca.
- Nie jest za wcześnie – powiedziała Andromeda, siadając
obok mnie. – Dwa tygodnie w jedną lub w drugą stronę nie robi problemów. A to,
że Dora nic nie czuła? Ze mną było tak samo. Zorientowałam się, że rodzę dopiero,
gdy odeszły mi wody.
Zerwałem się z kanapy.
- Remus – powiedział ostrzegawczo Gary.
- Nie idę na górę – uspokoiłem go. – Ale nie mogę
siedzieć na miejscu.
Cudo już nie mogę do czekać się następnego rozdziału.Szkoda że przerwałaś w tym momencie,ale nie dziwię się przecież teraz każdy będzie się głowić co będzie za tydzień.Rozdział jeden z najlepszych.
OdpowiedzUsuńFiona
Przepraszam? To chyba jedyne dobre słowo jakiego mogę teraz użyć. Mam nadzieje, że mi wybaczysz ten brak aktywności. To było jednak niezależne ode mnie...
OdpowiedzUsuńAle, ale... nie czas się tłumaczyć! Czas komentować!
To żeś mnie zaskoczyła!!! Nie spodziewałam się tego teraz! Kolejne dziecko! Ach, tak długo czekałam na TO dziecko! W sumie nie wiem co mam napisać, bo cały czas myślę o kolejnym tygodniu i o kolejnym porodzie. Mały Ted się pojawi! Ach! Mam nadzieję, że to będzie Teddy, bo może zmienisz kanon... Oby nie! Bo żadnej Cassandry, Beatrice, April, Latoy, Loren, Oxany, Angelo, Nico, Simona, Jovana, Gaspara ani Carlosa nie ścierpię. MA BYĆ TED!
Co do migawki to muszę ci powiedzieć, że skomentowałam ją. Napisałam taki długaśny komentarz, ale gdy kliknęłam "Opublikuj"to... Brak internetu. Byłam tak wściekła, że nie napisałam go po raz kolejny. Jednak zdaniem kluczowym w usuniętym komentarzu było: MOIM ZDANIEM TO TWÓJ NAJLEPSZY POST!
Pozdrawiam, całuję i przepraszam! c:
Zapomniałaś jeszcze o Dianie. Tak swoją drogą to mnie bardzo podoba się imię Ian, ale bez obaw. Będzie Ted.
Usuń