27 lutego 2015

Rozdział 58 – Obiad

         Luty i początek marca przyniosły dwudziestostopniowe mrozy oraz kilkunastocentymetrową warstwę śniegu, utrzymującą się przez wiele tygodni. Brian i Nicky byli tym faktem zachwyceni, ale ja niekoniecznie. Szczególnie, że to ja musiałem odśnieżać chodnik i podjazd. Co prawda Edgar początkowo również mi pomagał, ale w połowie lutego śmierciożercy zaatakowali go, gdy pojechał do kolegi do Londynu. Na szczęście skończyło się na kilku ranach ciętych, prawdopodobnie spowodowany nieumiejętnie rzuconą Sectusemprą, oraz zaklęciu osłabiającym. Problem polegał na tym, ze owo zaklęcie miało wyjątkowo paskudne działanie – osłabienie nie przychodziło od razu, tylko pojawiało się stopniowo przez kilka dni. O ile dzień po ataku Edgar był tylko zmęczony, o tyle już pięć dni później nie miał sił wstać z łóżka. Wtedy poważnie się zaniepokoiliśmy tym bardziej, że eliksiry wzmacniające nie pomagały. Było to bardzo dziwne, bo te eliksiry były na tyle silne, że w razie potrzeby były w stanie postawić mnie na nogi po pełni. Colin zbadał Edgara i stwierdził, że działanie zaklęcia zaczęło gasnąć, ale nie był w stanie pomóc mojemu kuzynowi. Zalecił odpoczywanie. Na skutek tego odpoczynku Edgar wrócił do pełni sił dopiero w połowie marca.
         Od połowy marca temperatura powietrza znacząco się podniosła, w wyniku czego w ciągu dwóch- trzech dni śnieg znikł. Spod niego wyłoniła się oklapła trawa.
         Jednak nasze życie nie było tylko nerwami i wojną. Z dumą oglądałem, jak Scott rósł i rozwijał się. Gdy w swój urodziny wszedłem do pokoju Scottie’go, chłopiec powitał mnie promiennym, szerokim uśmiechem, który wyraźnie był skierowany do mnie, a kilka dni później wymsknęło mu się pierwsze słowo. Nie było to konkretne słowo, bo Scott wydukał tylko „gli”, ale i tak było to coś innego niż płacz.
          Ostatnią sobotę marca zaprosiliśmy Rebeckę i Gary’ego na obiad. Mieliśmy wobec Reb bardzo duży dług wdzięczności i chcieliśmy okazać jej tą wdzięczność, chociaż w taki sposób. Poza tym, co tu ukrywać, brakowało mi towarzystwa przyjaciół. Z Syriuszem nie widziałem się odkąd udało mi się wyrwać ze szponów Bellatrix. Louisa tak samo. Nawet nie pamiętałem, kiedy ostatni raz widziałem Gary’ego podobnie jak Kingsley’a. Tęskniłem za towarzystwo. Znaczy się miałem towarzystwo w postaci żony i teściowej, ale brakowało mi męskiego towarzystwa innego niż Edgara. A do tej kategorii mogłem w domu zaliczyć jedynie Scotta, który, co tu dużo ukrywać, nie należał do zbyt rozmownych.
         Od rana w domu panowało zamieszanie. Andromeda siedziała w kuchni, gotując obiad. Dora początkowo jej pomagała, ale po jakiejś godzinie poszła do naszej sypialni, mówiąc, że jest zmęczona i chce się położyć. Nie było w tym nic dziwnego – w końcu do rozwiązania zostały niecałe dwa tygodnie. Mnie natomiast nawet nie wpuszczono do kuchni. Zamiast tego rozstawiłem stół, ułożyłem sztućce, posprzątałem cały parter (co, przy użyciu zaklęć, nie było zbyt trudne). Po wypełnieniu swoich zadań mogłem całą uwagę poświęcić Scottowi. Najpierw wziąłem go na ręce i poszedłem zobaczyć, jak się czuje Dora
- Można? – spytałem przez uchylone drzwi.
- Pewnie. Wchodźcie – zaprosiła nas Dora.
Zwróciłem uwagę na zmianę w jej głosie. Była zmęczona i poddenerwowana.
- Jak się czujesz? – zapytałem, siadając na łóżku.
Scott zaczął wyciągać rączki w kierunku Dory, która od z uśmiechem, wzięła ode mnie chłopca.
- Co jest, Scottie? Nie chcesz być u taty? – mruknęła Dora, całując naszego synka w nosek.
- Z tatą siedział ostatnie kilka godzin. Najwidoczniej stęsknił się za mamą – stwierdziłem.
- Napjawdę? Scottie się śtęsknił?
- Jak się czujesz? – ponowiłem pytanie.
- Dobrze – odpowiedziała Dora, nie odrywając wzroku od Scotta. – Tylko TWOJE dziecko nie daje mi spokoju. Mam dziwne wrażenie, że ma coraz większą ochotę na wydostanie się na zewnątrz.
Nachyliłem się nad nią i pocałowałem ją. Oddała pocałunek.
- Lepiej niech poczeka jeszcze te dwa tygodnie. Nie ma potrzeby się spieszyć.
- To mu to wytłumacz.
- Jej – poprawiłem Dorę odruchowo. Nadal byłem święcie przekonany, że będziemy mieć córeczkę. I nadal Dora się ze mną nie zgadzała.
Dora tylko roześmiała się cicho i pokręciła głową z politowaniem. Nie skomentowałem tego.
- Kiedy Reb i Gary przyjdą? – spytała po chwili Dora.
Spojrzałem na stojący na szafce zegar. Wskazywał godzinę trzynastą.
- Za dwie godziny – poinformowałem ją.
- To ja się jeszcze zdrzemnę – mruknęła. Oddała mi Scotta i ułożyła się na poduszce.
         Gary i Rebecka przyszli punktualnie. Dora obudziła się pół godziny wcześniej i zdążyła się ubrać i przyszykować na przyjście gości. Z zachwytem patrzyłem na Dorę. Wyglądała nieziemsko z jasnych dżinsach i liliowej bluzce na ramiączkach. Oczywiście również dzisiaj miała sięgające do ramion różowe włosy.
- To wygląda wspaniale – pochwalił Gary, gdy już usiedliśmy do stołu, a Andromeda postawiła półmisek z pieczonymi udkami kurczaka.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że smakuje przynajmniej tak samo dobrze – odpowiedziała skromnie Andromeda.
- Ty też gotowałaś? – zapytała Rebecka Dorę.
- Początkowo. Potem zmęczyłam się i poszłam spać. Remus pomagał mamie.
Trzymająca widelec dłoń Gary’ego zamarła w połowie drogi do jego ust. Powiódł przestraszonym spojrzeniem po wszystkich obecnych przy stole. Parsknąłem śmiechem. Znałem aż za dobrze powód zaniepokojenia Gery’ego.
- Spokojnie – powiedziałem – Nawet nie wchodziłem do kuchni. Cały czas byłem ze Scottem.
Gary wyraźnie się uspokoił i wziął się za jedzenie.
- Szkoda, że nie ma tu Louisa – powiedział po kilku minutach Gary.
- Chciał przyjść – zapewniła go Dora. – Tak samo jak Syriusz i Kristal. Ale wczoraj Lou i Hestia zostali zidentyfikowani i musieli uciekać do Dublina.
- To zrozumiałe, że nie mogli się pojawić – odpowiedziała Reb. – A Syriusz i Kristal?
- Bali się, że są śledzeni.
- Nieźle – mruknął Gary. – Ministerstwo upada i nagle wszyscy przyjmują poglądy Szalonookiego.
- To konieczność – stwierdziłem. – Ja też nie wychodzę z domu, nie rozsyłając na początku zaklęcia Lignum.
Zaklęcie Lignum należało do magii ochronne z wyższej półki. Tego nie uczyli  w szkołach, a szkoda, bo w takich czasach było bardzo przydatne. Lignum wytwarzało falę, która rozprzestrzeniała się na odległość około dwustu metrów. Gdy fala natrafiła na ślad obcej różdżki wysyłała sygnał, który dochodził do różdżki rzucającego. Trochę to skomplikowane, ale chodzi o to, że Lignum jest w stanie wykryć każdego czarodzieja w okolicy pod warunkiem, że ma przy sobie różdżkę.
- On nie powinien tak głupio zginąć – mruknęła Dora, nagle smutniejąc.
- Nikt nie powinien tak ginąć – odparł Edgar. – Nikt nie powinien umierać zbyt wcześnie. Ale świat nie jest idealny i musimy sobie z tym poradzić. Musimy jak najlepiej wykorzystać czas, który mamy.
Po jego słowach zapadła ciężka cisza. Nawet Brian i Nicky siedzieli cicho, co było niemal niespotykane.
- Zmieńmy temat – zaproponowała Andromeda. – Nie powinniśmy się smucić. Chociaż na chwilę zapomnijmy o troskach.
Dziwnie było słyszeć takie słowa z jej ust. Dora tego nie wiedziała, ale Andromeda nadal opłakiwała Teda. Czasami, gdy w nocy schodziłem do kuchni po butelkę dla Scotta, słyszałem, jak Andromeda płacze. Nigdy do niej nie wchodziłem, bo zbyt dobrze wiedziałem, że  to nie mojego towarzystwa pragnie.
- Wiecie już jak dacie na imię dziecku? – spytał Gary, próbując rozładować atmosferę.
- Tak dokładnie to nie – odpowiedziała Dora. – Mamy tylko niezobowiązujące propozycje.
O tak. Doskonale znałem te propozycje. Jedna gorsza od drugiej. Cassandra, Beatrice, April, Latoya, Loren, Oxana, Angelo, Nico, Simon, Jovan, Gaspar i Carlos. Rzecz jasna to były tylko nasze żarty. Na urodziny Dory Kristal i Syrusz przysłali księgę imion, żeby łatwiej nam było wybrać imię dla dziecka. Syriusz dodał do tego liścik, w którym prosił, żebyśmy wybrali NORMALNE imię, argumentując to tym, że dziecko Remusa i Nimfadory musi mieć normalne imię. Oczywiście jeżeli urodzi się córka, na pierwszym miejscu była Diana, zgodnie z życzeniem Camille.
- Mnie mama chciała nazwać Lucylle – zwierzyła się Rebecka.
- To i tak nieźle – stwierdził Edgar. – Ja miałem być Rosalią.
Przez stół przetoczyła się fala śmiechu. Tylko biedni Brian i Nicky nie wiedzieli, co się dzieje.
         Po skończonym obiedzie pomogłem Andromedzie znosić naczynia, a Dora poszła do naszej sypialni po jakieś papiery dla Rebecki. Edgar został przy stole z gośćmi, a Brian i Nicky przenieśli się na podłogę w salonie i grali w warcaby.
         Po kilku minutach na piętrze rozległ się przerażający krzyk Dory. Natychmiast popędziliśmy na górę. Wyprzedziłem wszystkich i wpadłem do sypialni, gdy Rebecka, Andromeda i Gary byli dopiero w połowie schodów.
Dora stała przy oknie, opierając się jedną ręką o parapet. Drugą ręką podtrzymywała brzuch. Jej twarz była wykrzywiona w grymasie bólu.
- Co się stało? – spytałem, podbiegając do żony.
- Nie wiem – wyszeptała, zginając się w pół.
W tym momencie do sypialni wbiegła Rebecka. Jednym spojrzeniem oceniła sytuację. Odepchnęła mnie od Dory i położyła rękę na jej brzuchu.
- Miałaś wcześniej skurcze? – zapytała.
- N-nie wiem. Nic nie czułam. Znaczy trochę bolał mnie brzuch, ale myślałam, że to tylko te skurcze próbne.
Rebecka pokręciła głową.
- Musisz się położyć. Chociaż na chwilę – dodała, widząc, że Dora próbuje zaprzeczyć.
Doprowadziła moją żonę od łóżka i posadziła ja na nim. Następnie złapała mnie za ramię i wyprowadziła z sypialni.
- Co się dzieje? – warknąłem, gdy Reb zamknęła za nami drzwi.
- Gary, weź Remusa na dół i pilnuj, żeby nikt mi tu nie wchodził. Wszystkim się zajmę.
- Reb… - zacząłem, wyrywając się Gary’emu.
- Tonks zaczęła rodzić. A teraz pozwól mi zaopiekować się nią i dzieckiem.
Ta informacja tak mnie zszokowała, że niemal nie opierałem się, gdy Gary sprowadzał mnie ze schodów i posadził na kanapie w salonie.
- Przecież to za wcześnie – wyszeptałem. – Termin został wyznaczony na 4 kwietnia. Dzisiaj mamy 26 marca.
- Nie jest za wcześnie – powiedziała Andromeda, siadając obok mnie. – Dwa tygodnie w jedną lub w drugą stronę nie robi problemów. A to, że Dora nic nie czuła? Ze mną było tak samo. Zorientowałam się, że rodzę dopiero, gdy odeszły mi wody.
Zerwałem się z kanapy.
- Remus – powiedział ostrzegawczo Gary.
- Nie idę na górę – uspokoiłem go. – Ale nie mogę siedzieć na miejscu.

Podszedłem do schodów, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Nic nie słyszałem. Widocznie Reb rzuciła zaklęcie wyciszające, żeby krzyk Dory nie przywabił mnie na górę. I bez tego ledwo powstrzymywałem się, przed pobiegnięciem do żony.

3 komentarze:

  1. Cudo już nie mogę do czekać się następnego rozdziału.Szkoda że przerwałaś w tym momencie,ale nie dziwię się przecież teraz każdy będzie się głowić co będzie za tydzień.Rozdział jeden z najlepszych.
    Fiona

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam? To chyba jedyne dobre słowo jakiego mogę teraz użyć. Mam nadzieje, że mi wybaczysz ten brak aktywności. To było jednak niezależne ode mnie...
    Ale, ale... nie czas się tłumaczyć! Czas komentować!
    To żeś mnie zaskoczyła!!! Nie spodziewałam się tego teraz! Kolejne dziecko! Ach, tak długo czekałam na TO dziecko! W sumie nie wiem co mam napisać, bo cały czas myślę o kolejnym tygodniu i o kolejnym porodzie. Mały Ted się pojawi! Ach! Mam nadzieję, że to będzie Teddy, bo może zmienisz kanon... Oby nie! Bo żadnej Cassandry, Beatrice, April, Latoy, Loren, Oxany, Angelo, Nico, Simona, Jovana, Gaspara ani Carlosa nie ścierpię. MA BYĆ TED!
    Co do migawki to muszę ci powiedzieć, że skomentowałam ją. Napisałam taki długaśny komentarz, ale gdy kliknęłam "Opublikuj"to... Brak internetu. Byłam tak wściekła, że nie napisałam go po raz kolejny. Jednak zdaniem kluczowym w usuniętym komentarzu było: MOIM ZDANIEM TO TWÓJ NAJLEPSZY POST!
    Pozdrawiam, całuję i przepraszam! c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałaś jeszcze o Dianie. Tak swoją drogą to mnie bardzo podoba się imię Ian, ale bez obaw. Będzie Ted.

      Usuń