Mimo późnej
pory i tego, że było już po zachodzie słońca, wszystkie okna w domu, w którym
mieszkali Syriusz i Kristal były ciemne. Dopiero po trzecim okrążeniu wokół
domu udało mi się dostrzec delikatne światełko w oknie ich sypialni.
Podszedłem do drzwi wejściowych. Nie było sensu pukać, bo
z piętra i tak nikt by pukania nie usłyszał, więc zadzwoniłem dzwonkiem.
Musiałem zadzwonić po raz drugi, zanim usłyszałem kroki zbliżające się do
drzwi.
- Kto tam? – warknął Syriusz przez drzwi.
- Łapa, to ja, Remus. Otwórz drzwi, bo nie mam czasu na
te szopki – powiedziałem.
- Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ty?
- Łapa, zastanów się. Wiesz kim jestem. Przecież już ci
tłumaczyłem, że eliksir wielosokowy działa TYLKO na LUDZI – mogłem powiedzieć coś takiego tyko jemu. Nikt inny nie znał mnie
tak długo i nie zrozumiałby moich słów we właściwy sposób.
- Znowu zaczynasz? – spytał Syriusz, otwierając drzwi.
- Ależ skąd – powiedziałem wchodząc do środka.
Nadal czułem wszechogarniające mnie szczęście. Wypite u
Billa wino potęgowało to uczucie.
- Co się stało? – zapytała Łapa, wchodząc za mnie do
salonu.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jego strój, a raczej
jego częściowy brak. Syriusz miał na sobie tylko spodnie od piżamy.
- Jeszcze chyba za wcześnie na taki strój – stwierdziłem.
Nie potrafiłem sobie domówić lekkiej kpiny w głosie.
- Co się stało? – powtórzył Syriusz, ignorując moją
zaczepkę.
- Zawołaj tu moją siostrę, bo raczej nie pozwolisz mi
powtórzyć.
Przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, ale w końcu
skapitulował.
- Kris, zejdź na dół! – krzyknął. – Mamy specjalnego
gościa.
Rozległ się dźwięk kroków i po chwili do salonu weszła
Kristal. Jej strój zdziwił mnie jeszcze bardziej niż strój przyjaciela – Kris
miała na sobie tylko czerwony szlafrok. Jej włosy całe były roztrzepane.
Powinienem czuć się zakłopotany tą sytuacją, ale poczułem tylko jeszcze większą
radość. Sytuacja, jakiej byłem świadkiem, była dowodem na to, że wreszcie
między Syriuszem i Kristal zaczęło się układać.
- Kochany braciszku, co sprowadza się do naszego domu? –
zapytała.
Spojrzałem najpierw na szwagra, potem na siostrę i
szeroko się uśmiechnąłem.
- Dora urodziła syna – powiedziałem powoli, z trudem
panując nad szczęściem. Gospodarze tylko wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem
widocznym na twarzach, więc powtórzyłem. – Mam syna. Rozumiecie, mam syna!
Zdrowego syna.
Pierwsza z szoku ocknęła się Kristal. Otworzyła usta,
chcąc coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnowała i tylko mocno mnie objęła.
- Gratulacje – powiedziała.
- Jak ma na imię? – zapytał Syriusz, wyciągając z barku
butelkę ognistej.
- Theodor Remus – odpowiedziałem.
- Czyj to był pomysł? – zainteresował się Łapa, podając
mi kieliszek, którego nie przyjąłem.
- Mój. Przynajmniej jeżeli chodzi i pierwsze imię.
- Tonks mi pisała, że, jeżeli to będzie chłopiec, nie
odpuści ci drugiego – wyznała Kristal.
Mogłem się tego domyślić. Dora za moimi plecami znalazła
sobie sojuszników. Nie miałem jej tego za złe. W tej chwili nie potrafiłem
powiedzieć o niej ani jednego złego słowa.
- Naprawdę nie chcesz się napić? – dopytywał się Syriusz.
- Nie. Już dość wypiłem u Billa Weasley’a… A właśnie. Nie
zgadniecie, kogo tam spotkałem.
- No kogo? – zainteresowała się Kristal.
- Najbardziej poszukiwane osoby w obecnych czasach.
Harry’ego, Rona i Hermionę.
- Żartujesz?! – krzyknął Syriusz.
- Nie. Słowo daję.
Wróciłem do
domu niecałą godzinę po wejściu do domu Black’ów. Drzwi otworzyła mi Andromeda.
Wyraźnie odetchnęła z ulgą, gdy mnie zobaczyła.
Przywitałem się z teściową i wszedłem do domu, kierując
się do salonu. Tam zastałem bawiącego się na podłodze Scotta. Pilnowały go oba
psy.
Podniosłem synka i przytuliłem go.
- Jak się czujesz, Scottie? – spytałem, całując go w
czółko. – Wiesz, że masz braciszka?
Scott spojrzał na mnie uważnie, przekrzywił główkę i
uśmiechnął się.
- Idź do Dory – poradziła mi Andromeda. – Zajmę się
Scottem.
Oddałem chłopca teściowej i pobiegłem do na górę.
Wszedłem do sypialni bez pukania, bo byłem pewny, że Dora śpi. Od razu
zorientowałem się, że się myliłem.
- Czekałam na ciebie – poinformowała mnie.
- Czemu nie śpisz? – spytałem, siadając na łóżku.
- Bałam się o ciebie. Gdzie byłeś?
Położyłem się obok niej i pocałowałem ją.
- Jutro ci powiem. Teraz skupmy się na tobie.
- Przecież nic mi nie jest.
Wyciągnęła rękę i dotknęła naszego synka, śpiącego w
wózku obok łóżka. W tej chwili włoski na główce Teddy’ego były rude.
- Opowiedz mi o tym – poprosiłem.
- O czym?
- O porodzie.
Spojrzała na mnie mrużąc oczy, ale po chwili rozpogodziła
się.
- Sama nie wiem, co mogę ci powiedzieć. Co prawda miałam
skurcze przez cały dzień, ale byłam pewna, że to nic takiego. Prawie ich nie
czułam. Dopiero po obiedzie zaczęło mnie boleć. Dlatego krzyknęłam. Tuż po
tym, jak Rebecka cię stąd wygoniła,
odeszły mi wody. Reb podała mi eliksir przeciwbólowy i eliksir, który wzmocnił
skurcze. Na początku mogłam jeszcze chodzić, ale gdy skurcze zaczęły występować
co minutę-dwie musiałam już się położyć. Potem Reb kazała mi przeć i w ciągu
kilku minut Teddy pojawił się na świecie. Reb go zbadała, wymierzyła, zważyła i
stwierdziła, że jest zdrowy. Wyszła, żeby ciebie zawołać, ale przybiegłeś pod drzwi.
- Usłyszałem, jak drzwi się otworzyły. Nie mogłem
wytrzymać na dole. Chciałem być przy tobie.
- Wiem. Ale Reb powiedziała, że w tym przypadku to byłoby
niewskazane. Sam rozumiesz, że gdyby coś się stało na zewnątrz…
- Nie musisz mi tego mówić – mruknął, całując ją. – Poza
tym na nic bym się tutaj nie zdał. Tylko bym przeszkadzał. Na dole prawie
doprowadziłem Edgara i Gary’ego do szału. Łaziłem od jednej ściany do drugiej.
Ponownie pocałowałem Dorę. Objęła mnie przyciągając do
siebie. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Poczułem jak ręka
Dory wślizguje się pod moją koszulę. Przesunęła palcem po moim kręgosłupie,
wywołując dreszcz przyjemności. Jęknąłem cicho w jej usta.
- Kocham cię – wyszeptała Dora między kolejnymi
pocałunkami.
Odpowiedziałem jej mocniejszym pocałunkiem, który
przerwał nam płacz Teda.
- Coś nie tak? – zaniepokoiłem się.
- Nie. Pewnie jest głodny- stwierdziła Dora.
Zeskoczyłem z łóżka i podszedłem do wózka, w którym leżał
nasz synek. Ostrożnie podniosłem go i podałem Dorze. Ona w tym czasie Rozpięła
koszulę nocną. Wzięła ode mnie Teddy’ego i przystawiła go do piersi. Mały od
razu zaczął ssać.
- Podobno niektóre noworodki mają na początku problemu z
jedzeniem – powiedziała Dora. – Ale Teddy od razu zaczął jeść.
- Już go karmiłaś?
- Tuż po twoim wyjściu – odpowiedziała z uśmiechem.
Pogłaskałem synka po główce. Nawet na chwilę nie przestał
jeść.
Piękny rozdział :')
OdpowiedzUsuńNo cześć! Muszę się pochwalić... W końcu przeczytałam wszystko! No dobra, przeczytałam wszystko już jakieś półtora tygodnia temu, ale jakoś nie mogłam się zebrać w sobie, żeby skomentować. Czasami tak to już jest, że miło jest być biernym czytaczem i nie czuć się zobowiązanym do pozostawienia po sobie śladu. Ale tak nie można! Czytasz = Komentujesz! Koniec. Kropka.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest bardzo, bardzo ciekawe. Wszystko jest w nim inne niż te, które czytałam do tej pory. Lupin jest w nim taki chętny do związku z Tonks. Jest to trochę różne z moim wyobrażeniem Lupina, ale nie umniejsza to twojemu. Zazdroszczę ci wyobraźni, czytając twoje opowiadanie byłam wielokrotnie pod wrażeniem twoich pomysłów. Jedyne co mi się... nie tyle nie podoba, co może przeszkadza, nie pasuje... Mniejsza! Chodzi o to, że w momencie gdy wojna jest prawie, że w punkcie kulminacyjnym, to życie Lupinów stało się nazbyt sielankowe. Wydaje mi się to kompletną sprzecznością.
Mam nadzieję, że i ja kiedyś dobiję takiej ilości rozdziałów. Być tak wytrzymałą, zazdroszczę!
Pisz dalej, zachwycaj nas i nigdy się nie poddawaj!
Pozdrawiam, Vivian!
Zbliżam się do bitwy, więc to jest taka trochę cisza przed burzą. Naprawdę to jest taka sielanka? Nie do końca o to mi chodziło. Chciałam pokazać, że mimo wojny można żyć normalnie.
UsuńPozdrawiam
Niedawno natknęłam się na twojego bloga i muszę przyznać że jest świetny :) przeczytałam wszystkie rozdziały i wyczekuję następnych :) świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Marta