17 kwietnia 2015

Rozdział 65 – Syn marnotrawny

 Po krótkiej drodze tunelem, trafiliśmy do sali, którą rozpoznałem jako Pokój Życzeń. W środku była chyba połowa uczniów z Hogwartu. Byli tu już Fred, George i Lee, który nadal siedział w słuchawkach i nadawał komunikat. U stóp schodów, wpadłem na Harry’ego.
- Harry, co się dzieje? – zapytałem, witając chłopaka.
- Voldemort nadchodzi, barykadują szkołę… Snape uciekł… Co wy tu robicie? Jak się dowiedzieliście?
- A myślisz, że co właśnie robi Lee? – spytał Fred, wskazując na przyjaciela. – Wysłaliśmy już wiadomość do reszty członków Gwardii Dumbledore’a. Chyba nie myślałeś, że pozwolimy, by ominęła nas ta cała zabawa, Harry! Teraz Lee nadaje do Potterwarty dla Zakonu Feniksa. No i teraz wszystko leci lawinowo.
- Co teraz, Harry? – zawołał George. – Co się dzieje?
- Ewakuują młodszych uczniów. Wszyscy mają się zgromadzić w Wielkiej Sali. Musimy się zorganizować. Walczymy.
Rozległ się ryk radości i wszyscy ruszyli do wyjścia z Pokoju Życzeń. PO kilku chwilach zostałem tylko z Harry’m, Ronem, Hermioną, Fredem, George’m, nadal nadającym Lee, Billem, Fleur, Arturem i Molly, kłócącej się z Ginny. Molly uważała, że jej córka powinna zostać w Pokoju Życzeń, bo była niepełnoletnia. Tą kłótnię przerwał stłumiony hałas z tunelu. Po chwili wypadł z niego dwudziestokilkulatek z płomiennorudą czupryną.
- Spóźniłem się? Już się zaczęło? – dopytywał się, poprawiając okulary w rogowej oprawce. – Dopiero się dowiedziałem, więc…
Zaniemówił. Jak my wszyscy. Nikt nie spodziewał się zobaczyć tutaj Percy’ego Weasley’a. Zapadła krępująca cisza, którą przerwała dopiero Fleur.
- To… jaki się ma malińki Teddy? – zapytała mnie.
Przez chwilę przetwarzałem jej pytanie, próbując otrząsnąć się z otępienia.
- Ja… och, tak… znakomicie – wydukałem. – Tak, jest z nim Tonks… i jej matka... Mam zdjęcie!
Wyciągnąłem z kieszeni zdjęcie synka i pokazałem je Fleur i Harry’emu. Teddy miał na nim turkusowe włosy i machał piąstką do aparatu. To zdjęcie zrobiłem zaledwie trzy dni temu.
- Byłem głupi! – wrzasnął Percy, zaskakują mnie tak, że omal nie upuściłem zdjęcia. – Byłem idiotą, byłem nadętym palantem, byłem…
- Uwielbiającym ministerstwo kretynem, który wyrzekł się rodziny, bo zżerała go chora ambicja – dokończył Fred.
- Tak, byłem taki! – potwierdził Percy.
- No, teraz powiedziałeś całą prawdę – rzekł Fred, wyciągając rękę do brata.
Molly rozpłakała się i objęła świeżo odzyskanego syna. Percy poklepał ją po plecach i spojrzał przepraszająco na Artura.
- Przepraszam, tato – wymamrotał.
Odwróciłem wzrok, próbując nie wtrącać się w prywatne sprawy Weasley’ów. Wtrącanie się w ich prywatne sprawy było krępujące.
Wróciłem myślami do Dory. Naprawdę miałem wielką nadzieję, że zostanie w domu. Chociaż ten jeden raz.
- Ginny! – krzyk Molly, wyrwał mnie z zamyślenia.
Rozejrzałem się. Młoda panna Weasley, korzystając z rodzinnego zamieszania, próbowała wyślizgnąć się z Pokoju Życzeń.
- Molly, a co ty na co to? – spytałem. – Niech Ginny zostanie tutaj, przynajmniej będzie blisko, a nie znajdzie się w ogniu walki…
- Ja… - zawahała się Molly, ale natychmiast poparł mnie Artur.
- To dobry pomysł. Ginny, zostajesz w tym pokoju słyszysz?
Ginny widocznie chciała kontynuować kłótnię, ale, widząc srogie spojrzenie Artura, skapitulowała.
Molly wyraźnie odetchnęła z ulgą. Wzięła Artura pod ramię i ruszyła w stronę drzwi. Poszedłem za nimi. Miałem dość siedzenia w Pokoju Życzeń. Chciałem działać.
Poszliśmy do Wielkiej Sali. Jej zaczarowany sufit pokryty był gwiazdami. Przy stołach siedzieli dopiero co obudzeni uczniowie.
Razem z resztą Zakonu Fenika stanąłem tam, gdzie powinien stać stół nauczycielski. Ku mojemu zdziwieniu niemal od razu pojawił się obok mnie Louis.
- Teleportowałem się do Zakazanego Lasu – wyjaśnił. – Do zamku wpuścił mnie Hagrid.
- Słuchajcie, trzeba ustalić plan bitwy. Ktoś musi bezpiecznie wyprowadzić stąd uczniów. Pewnie część z nich będzie chciała zostać i… Minerwo, pełnoletnim nie możemy tego zabronić – powiedział, widząc, że McGonagall próbuje coś powiedzieć. – Tych co zostaną Filius, Pomona i ty, Minerwo, poprowadzicie na trzy najwyższe wieże: Ravenclowu, Gryffindoru i Astronomiczną. To świetne punkty obserwacyjne.
- A jeżeli coś im się stanie? – zaniepokoił się Filius
- To wojna. Każdy może zginąć, ale na wieżach będą względnie bezpieczni – powiedziałem. – W Hogwarcie nadal nie można się teleportować, a, żeby dostać się na wieże, śmierciożercy będą musieli przejść przez cały zamek.
- Remus ma rację. Ale na wieże pójdzie tylko część. Innych Remus, Artur i ja zaprowadzimy na błonia. Tam też będzie potrzebna ochrony.
- A tajne wyjścia? – zapytał Syriusz.
- Zajmiesz się tym. Pewnie pomogę ci też Fred i George. Reszta zostaje tutaj i broni zamku. W tej chwili to by było na tyle. Jak już będziemy wiedzieć, ile uczniów zostanie, podzielimy się.
- Posłuchajcie mnie! – krzyknęła Minerwa, ściągając na siebie całą uwagę. – Zamek został zaatakowany przez Sami-Wiecie-Kogo. Chcę was zapewnić, że nie zamierzamy oddać go bez walki. Najpierw jednak, moim obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa wam, uczniom. Wszyscy musicie opuścić szkołę i udać się do Hogsmeade. Ewakuacja odbędzie się pod nadzorem pana Filcha i pani Pomfey. Kiedy dam znać, prefekci ustawią porządnie uczniów swojego domu i poprowadzą ich do punktu ewakuacyjnego.
Gdy Minerwa skończyła mówić, od stołu Puchonów wstał Ernie Macmillan.
- A jeśli chcemy zostać i walczyć? – zapytał. Rozległy się okrzyki uczniów, również chcących znać odpowiedź na to pytanie.
- Kto ukończył siedemnaście lat, może zostać – odpowiedziała mu Minerwa, chociaż usłyszałem nutę niechęci w jej głosie. Nie dziwiłem się. Też miałem opory przed zaangażowaniu do walki, bądź co bądź, dzieci.
- A co z naszymi rzeczami? – zapytała jakaś drugoklasistka z Ravenclowu. – Z naszymi kuframi i sowami?
- Nie ma czasu na zbieranie rzeczy osobistych. Teraz jest najważniejsze, aby was stąd bezpiecznie wyprowadzić.
- Gdzie jest profesor Snape? – zapytała Olivia Thomson, Ślizgonka z piątej klasy. Uczyłem ją, gdy była pierwszoklasistką.
- Używając popularnego określenia, dał drapaka – powiedziała Minerwa. Odpowiedziały jej radosne okrzyki Gryfonów, Krukonów i Puchonów. – Otoczyliśmy zamek magiczną ochroną przed napastnikami, ale mamy świadomość, że na długo ich nie przetrzyma, jeśli się jej nie wzmocni. Muszę was więc prosić, żebyście opuścili zamek szybko i w spokoju, robiąc wszystko, co prefekci wam…
Nagle zagłuszył ją wysoki, zimny głos. Wydawało się, że wydobywał się ze wszystkich ścian.
- Wiem, że przygotowujecie się do walki. Próżne są wasze nadzieje. Mnie nie można pokonać. Nie chcę was zabijać. Żywię głęboki szacunek do nauczycieli Hogwartu. Nie chcę przelewać krwi czarodziejów. Wydajcie mi Harry’ego Pottera, a nikomu nikt się nie stanie. Wydajcie mi Harry’ego Pottera, a zostawię szkołę w spokoju. Wydajcie mi Harry’ego Pottera, a zostaniecie wynagrodzeni. Macie czas do północy.
W Wielkiej Sali zapanowała cisza. Spojrzenia wszystkich zwróciły się na Harry’ego, który wszedł do Sali, gdy Minerwa podawała plan ewakuacji. Po kilku chwilach od stołu Ślizgonów podniosła się Pansy Parkinson.
- On jest tutaj! – krzyknęła, wskazując Harry’ego drżącą ręką. – Potter jest tutaj! Niech ktoś go złapie!
Zanim którykolwiek z Ślizgonów zdążył się ruszyć, Gryfoni, Krukoni i Puchoni wstali i jak jeden mąż oddzielili Harry’ego od mieszkańców domu Salazara.
- Dziękuję, panno Parkinson – ucięła Minerwa. – Opuści pani salę pierwsza, z panem Filchem. Reszta Ślizgonów, proszę za nimi.
Ślizgoni wstali od stołu i skierowali się do drzwi. Po nich wyszli Krukoni, Puchoni i Gryfoni. Chociaż nie wszyscy przedstawiciele trzech ostatnich domów wyszli. Zostało kilku starszych Krukonów, kilkunastu Puchonów i prawie połowa Gryfonów. Minerwa musiała osobiście wyrzucić kilkunastu młodszych uczniów.
W tym czasie Kingsley wszedł na podium i zaczął przedstawiać uczniom plan bitwy.
- …a teraz przywódcy do mnie, podzielimy się na oddziały! – zakończył Kingsley.
Podeszliśmy do niego. Słyszałem, jak Minerwa woła Harry’ego i pyta go o coś, ale nie wiedziałem o co. Faktem pozostało, że chwile później Harry opuścił Wielką Salę.
- To tak. Najpierw błonia. Remus, bierzesz piętnastu Gryfonów i… Louisa. Pójdziecie na błonia. Macie pilnować okolicy domu Hagrida. Cokolwiek się stanie, macie ją utrzymać, jasne? Przyślę kogoś, gdy będę was potrzebował. Dalej… Arturze, weźmiesz Krukonów i razem z Kristal i Hestią będziecie pilnowali drogi do Hogwartu. Ja wezmę dziesiątkę Gryfonów i będziemy strzec wyjścia na błonia. Minerwo, Filiusie, Pomono, podzielcie między sobą resztę Gryfonów i Puchonów. Oprócz Freda i George’a, którzy idą z Syriuszem.
- Gdzie jest Hagrid? – zapytała Hestia, rozglądając się.
Rozejrzałem się, zaskoczony, że nikt nie zauważył odejścia Hagrida.
- Mówił, że idzie po jakiegoś Graupa – odezwała się nieśmiało Katie Bell.
- Świetny pomysł – powiedział Kingsley. – Przyda się. Dobra. Rozchodzimy się.
Pierwszy odszedł Syriusz, wołając bliźniaków. Zaraz za nim poszli Artur, Kristal i Hestia, zabierając Krukonów.
- Profesorze, mogę iść z panem? – zapytał mnie Oliver Wood.
Rzuciłem pytające spojrzenie Kingsley’owi. W końcu to on planował obronę.
- Bierz go. I idźcie już.
- Znasz ich? – spytałem Olivera, podchodząc do grupy Gryfonów.
- Tak jak pan.
- Znasz ich dłużej. Wybierz piętnaście osób i spotkamy się za drzwiami.
Skinął głową i podszedł do młodszych kolegów.
- A mogłem spokojnie siedzieć w Vegas – mruknął Louis. – Co mnie podkusiło do wyjazdu?
- Żałujesz?
- Ani trochę – odpowiedział.

Miałem wielką nadzieję, że następnego ranka nadal będzie tak twierdził.

1 komentarz:

  1. No nareszcie! Nie mogłam się już doczekać bitwy!
    Trochę psuje mi efekt fakt, że wiem iż oni przeżyją. Zapewniałaś nas o tym już nie raz. A to nie pozwala mi wczuć się w grozę i niepewność następnej chwili.
    Pozwolisz, że nie skomentuję tego rozdziału tak jak powinnam, ale podsumuję całą bitwę później!
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń