24 kwietnia 2015

Rozdział 66 – Nemezis

Dotarcie do chatki Hagrida zajęło nam niecałe dwadzieścia minut.
- Co teraz, profesorze? – zapytał Oliver.
- Po pierwsze skończ z tym „profesorem” – powiedziałem. – Młodsi od ciebie mówią mi po imieniu. To samo tyczy się was wszystkich. Potem może nie być czasu na takie rzeczy.
- Jasne. Więc co teraz?
Zamyśliłem się na chwilę. Rozejrzałem się po otaczającym nas terenie.
- Ustawcie w okolicy. W grupach po dwie-trzy osoby. Macie być z zasięgu wzroku innych. Gdyby coś się działo to dajcie znać mnie albo Louisowi. I jeszcze… Nie dajcie się zabić.
- Wzajemnie – odpowiedział Oliver.
Poczekałem, aż uczniowie rozejdą się na stanowiska.
- Remus, oni się boją – zauważył Lou. – Zgłosili się, ale się boją.
- A ty nie? – zapytałem.
Nie czekając na jego odpowiedź, podszedłem do drzwi domu Hagrida.
Pomyślałem o tylu wspaniałych chwilach, które spędziłem w tej chacie. Wśród natłoku najęć zawsze znajdywałem tam ciszę, spokój, herbatkę i niejadalne ciasteczka. Oraz rozmówcę, przed którym niczego nie musiałem ukrywać.
Moją uwagę odwrócił łomot. Odwróciłem się akurat w momencie, w którym promień zaklęcia odbił się od tarczę, która otaczała zamek.
- Zaczęło się – wyszeptałem, zaciskając mocniej dłoń na różdżce.
Po chwili usłyszałem krzyk Katie Bell. Pobiegłem w tamtym kierunku. Stała razem z dwiema dziewczynami. Jeżeli dobrze pamiętałem, nazywały się Flora i Stella. Wszystkie trzy dziewczyny celowały różdżkami w las.
- Tam ktoś jest! – powiedziała Flora.
Nie da się ukryć” pomyślałem, ale nie powiedziałem tego. Były wystarczająco zdenerwowane.
Po chwili z lasu wyłonił się Hagrid z psem u nogi. Za nim szedł olbrzym.
- Zaczęło się już? – zapytał.
- Hagridzie, masz pojęcie, jak nas przestraszyłeś?
- Oj… Przepraszam. Pomożemy.
Z ciężkim sercem odesłałem ich do Kingsley’a. Co poradzić? Bezpieczniej czułem się, wiedząc, że obok mnie stoi olbrzym.
Pięć minut później o tarczę Hogwartu rozbiły się setki grotów zaklęć. Tarcza zatrzeszczała, jęknęła i zaczęła pękać.
- Przygotujcie się! – krzyknąłem.
- Tak jest! – odpowiedziało mi kilka osób. Reszta chyba była zbyt przerażona.
Na pierwsze śmierciożercę, którego zobaczyłem, rzuciłem Petrificusa. Zwalił się bez żadnego dźwięku. Przesunąłem się na sam skraj lasu, szukając schronienia od zaklęć. Zza drzewa mogłem bez większego problemu atakować, a trafienie mnie, mogło przysporzyć problemów.
- Kogo moje oczy widzą? – usłyszałem za sobą znajomy, mrożący krew w żyłach głos.
Odwróciłem się. Niemal w tej samej chwili poczułem nóż na gardle.
- Zabijesz mnie teraz? – zapytałem, patrząc Sputnikowi w oczy.
- Nie. To by było zbyt proste. Obserwowałem cię, wiesz? Kiedy tylko miałem czas. Widziałem twoją żonę, jak chodziła z rosnącym brzuchem. Widziałem, gdy przywoziłeś dziecko szwagierki ze szpitala. Widziałem, jak łaziłeś po domu, gdy twoja żona rodziła. Mogłem cię zabić w każdej chwili. Wiesz, czemu tego nie zrobiłem? Bo chciałem, żebyś najpierw zyskał jak najwięcej. Żebym mógł potem ci to odebrać. Bratanków, kuzyna, teściową, dzieci, żonę… Nieraz myślałem, jaka ona jest. Jest piękna, ponętna, cholernie pociągająca… Jak ty się powstrzymywałeś przez te wszystkie miesiące? Ja ledwo byłem w stanie wysiedzieć, a przecież nie czułem jej zapachu. Ale teraz to się skończyło. Nie zabiję cię tylko dlatego, żebyś mógł patrzeć, jak rozchylam nogi twojej żony i biorę od niej, co mi się podoba. Żebyś mógł widzieć, jak jest mi w niej dobrze. Będzie moja.
Oderwał nóż od mojej szyi i zniknął tak nagle, jak się pojawił.
Stałem w miejscu, oddychając ciężko. Nie mogłem uwierzyć w jego słowa. Musiał kłamać. Przecież zawsze sprawdzałem okolice domu. Musiałbym znaleźć chociaż jego ślad. Ale te myśli niemal natychmiast zagłuszyło coś innego. Dora… Musiałem ją chronić. Musiałem zabić tego bydlaka, tę bestię, zanim się do niej zbliży. Do niej i do naszych dzieci.
Wypatrywałem Sputnika wśród coraz mocniej napierających śmierciożerców. Nigdzie go nie było. Atakowałem, broniłem się, robiłem uniki. Nie widziałem przeciwnika, dopóki nie wycelowałem w niego różdżką. Szukałem tylko jednej osoby.
Po kilku minutach zwarłem się w pojedynku z Dołohowem. Nie widziałem go od poprzedniej bitwy w Hogwarcie.
- Jak zdrówko? – zapytał złośliwie. – Podobno Bella próbowała z tobą porozmawiać, ale ty nie byłeś zbyt towarzyski.
- Bella rozmawia dość specyficznie – odpowiedziałem, uchylając się przed czerwonym promieniem zaklęcia. Niemal od razu posłałem w stronę Dołohowa Drętwotę, którą bez trudu odbił.
Wykorzystałem tą chwilę, żeby posłać w jego stronę Petrificusa. Nie zdążył go odbić i padł sztywny na ziemię. Od razu zająłem się kolejnym śmierciożercą.
Mimo świetnych umiejętności członków mojej grupy, było nas zbyt mało. W ciągu następnych kilkunastu minut śmierciożercy odepchnęli nas od granicy Zakazanego Lasu.
Broniliśmy się już w mniej więcej w połowie odległości między Zakazanym Lasem a szklarniami, gdy przybiegł do nas posłaniec od Kingsley’a. Ze zdziwieniem zobaczyłem Dorę.
- Co tu robisz? – warknąłem, łapiąc ją za nadgarstek.
- Kingsley kazał wam wycofać się do zamku – powiedziała. – Trzeba się przegrupować.
- Co tu robisz? – powtórzyłem pytanie. Czułem narastającą złość.
- Nie mogłam siedzieć w domu. Też jestem w Zakonie. Też chcę walczyć o lepsze jutro. A teraz puść mnie, bo muszę jeszcze przekazać wiadomość Arturowi.
Rozprostowałem palce. Dora pocałowała mnie w policzek i pobiegła w stronę jeziora.
Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zasłonił jej jakiś śmierciożerca.
- Wracamy do zamku! – krzyknąłem. – Cofamy się!
Wycofywaliśmy się, cały czas trzymając różdżki w pogotowiu. Odbijaliśmy każde zaklęcie. Widziałem, że sam Oliver położył w ciągu odwrotu siedmiu śmierciożerców.
Wpadliśmy do zamku, przepuszczeni przez grupę Kingsley’a.
- Tonks wróciła? – spytałem, Kigngsley’a, gdy mijałem go w wejściu.
- Nie widziałem jej. Może weszła przez główne wejście. Wchodź do środka i idź do Wielkiej Sali. Jak najszybciej.
Wszedłem za swoją grupą do zamku. Na korytarzach był widać ślady walki, która przecież jeszcze nie wdarła się do środka. Część okien była wybita przez zaklęcia, tynk odpadał ze ścian w miejscach, w których rozbiły się o nie groty zaklęć. Na podłodze leżało szkło.
Przebiegliśmy przez zamkowe korytarze. W pewnym momencie poczułem zapach, który sprawił, że zamarło mi serce. Jak on dostał się do zamku?
- Remus? – zapytał Louis.
- Idź z nimi do Wielkiej Sali. Muszę coś sprawdzić.
Zmierzył mnie czujnym wzrokiem i pobiegł za resztą absolwentów Hogwartu.
Wciągnąłem powietrze i poszedłem za zapachem Sputnika. Kluczył bocznymi, rzadko uczęszczanymi korytarzami, dzięki czemu jego zapach nie mieszał się z zapachami uczniów. Za kolejnym zakrętem do zapachu Sputnika dołączyła słodka woń róży. Na krótką chwilę zatrzymało mi się serce. Dorwał ją. Nie wiedziałem jak, ale musiał ją złapać.
Ruszyłem biegiem, omal nie gubiąc zapachu.
Szybko dotarłem do ślepego zaułka. Wychyliłem się zza niego, podświadomie czując, co zobaczę. Widok, który zastałem, był jeszcze bardziej przerażający, niż się spodziewałem. Dora stała oparta plecami o ścianę. Jej różdżka leżała pięć metrów od niej, a na prawym przedramieniu widziałem krwawiące ślady po pazurach. W połowie korytarza stał Sputnik. Pochylał się w kierunku Dory, szykując się do skoku. Wyglądał, jakby był na wpół przemieniony. Jego włosy bardziej przypominały sierść, uszy miał dłuższe niż zazwyczaj, opierające się na podłodze dłonie miały pazury zamiast paznokci. Byłem pewny, że, gdybym widział jego twarz, zobaczyłbym kły wysuwające się ze szczęki. Wydał z siebie głuchy charkot i pochylił się mocniej.
Ruszyłem nogą i poczułem, jak dotykam czegoś stopą. Spojrzałem w dół. Zobaczyłem nóż, który kilkadziesiąt minut temu Sputnik przeciskał do mojego gardła.
- Czego chcesz? – dobiegł mnie słaby, ale zadziwiająco stanowczy głos Dory.
- Ciebie – na wpół powiedział, na wpół warknął Sputnik.
Po jego odpowiedzi wszystko potoczyło się szybko. Zobaczyłem jak Sputnik zwija się do skoku, wyciągając ręce w kierunku Dory. Nie miałem czasu na wyciągnięcie różdżki. Pochyliłem się i złapałem, leżący obok mojej stopy sztylet. W momencie, w którym Sputnik wyprostował się, skoczyłem na jego plecy i przyłożyłem mu nóż do gardła. Zawahałem się na ułamek sekundy, ale potem przesunąłem nożem po gardle Sputnika. Zamknąłem oczy, czując na prawej dłoni ciepłą krew. Wypuściłem wciąż drgające ciało i nóż.
Otworzyłem oczy.
Sputnik leżał obok mnie. Z jego przeciętej szyi wciąż wypływała krew, tworząca rozszerzającą się kałużę. Po kilku chwilach krew opłynęła nóż.
Nagle z całą mocą dotarło do mnie to, co się stało. Sputnik nie żył. I to ja go zabiłem. Zabiłem człowieka. Właściwie wilkołaka, ale to niczego nie zmieniało. Pozbawiłem kogoś życia.
- Remus – szepnęła Dora.
Nie mogłem na nią spojrzeć. Nie mogłem spojrzeć jej w oczy, wiedząc, co przed chwilą zrobiłem.
Podeszła do mnie. Po chwili poczułem na ramionach jej dłonie.
- Remus, wstań – powiedziała. – Wstań, zanim cały usmarujesz się tą krwią.
Nie byłem w stanie sam wstać i Dora musiała mi pomóc. Oparłem się o ścianę.
- Musiałem – wyszeptałem. – Musiałem. Powiedział, że obserwował nas przez te wszystkie miesiące. Powiedział, że zabije Scotta i Teda. Groził, że zrobi ci krzywdę. Mówił, ze cię zgwałci, a potem zabije. Nie mogłem mu na to pozwolić. Musiałem go powstrzymać.
Bełkotałem. Mówiłem cokolwiek, byle się usprawiedliwić. Ale nie miałem usprawiedliwienia. Zamordowałem. Odebrałem życie. Przez całe życie robiłem wszystko, żeby do tego nie doszło.
W tym czasie Dora podniosła swoją różdżkę i usunęła krew w moich rąk.
- Remus, przestań – szepnęła Dora. Objęła dłońmi moją twarz, zmuszając mnie, żebym na nią spojrzał. – Nie musisz mi tego mówić. Wszystko widziałam. Przecież wiem, co on ci zrobił.
Przysunęła się bliżej i pocałowała mnie.
- Nie. Doro, nie – odsunąłem się od niej. – Nie rozumiesz? Właśnie zabiłem człowieka.
- Potwora. Kanalię. Mordercę. Psychopatę. W dodatku… Jak mogłabym mieć ci to za złe, skoro zrobiłeś to broniąc mnie. To moja wina. Dałam się głupio podejść.
Spojrzałem na jej rękę.
- To tylko zadrapanie – powiedziała szybko, widząc moje spojrzenie. – Wiem, że blizna zostanie, ale nie obchodzi mnie to.
Słuchałem jej, próbując zatracić się w jej głosie. Potrzebowałem oderwania się od rzeczywistości.
- Zbiórka w Wielkiej Sali – przypomniała sobie Dora. – Będą się o nas martwić.
Kiwnąłem głową. Spojrzałem jeszcze raz na leżącego w zaułku trupa i poszedłem za żoną. Musiałem się pozbierać. Przecież mieliśmy bitwę do wygrania.

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. A może coś więcej? :)
      Dłuższe komentarze naprawdę milej się czyta

      Usuń
  2. Jeden z twoich najlepszych rozdziałów! Czytałam z zapartym tchem. Tak coś czułam, że Sputnik się pojawi... Tak jak mówiłam, dłużej i sensowniej skomentuję całą bitwę później.
    Na ile rozdziałów ją rozbiłaś?
    Pozdrawiam i zachęcam do zajrzenia do mnie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samej bitwy to jeszcze dwa rozdziały.
      Dziękuję za pochwały. Trochę martwiłam, czy nie włożyłam w usta Sputnika zbyt wulgarnego słownictwa, ale w końcu facet był skończonym draniem. Nie mógł mówić jak poeta.

      Usuń
  3. Rozdział cudny,przepiękny.Mam nadzieję,że niedługo Lupinowie będą żyć bez strachu o własne życie.
    PS.Sprawdź maila.
    Fiona

    OdpowiedzUsuń