8 maja 2015

Rozdział 68 – Życie i śmierć

Czułem, jak Dora zaciska dłonie na moim ramieniu. Nie byłem w stanie jej pocieszyć. Nie byłem w stanie zrobić czegokolwiek. Wpatrywałem się w Voldemorta.
- CISZA! – wrzasnął Voldemort. – Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!
Hagrid ruszył się i położył Harry’ego na trawie. Mierzyli w niego śmierciożercy, a po twarzy płynęły łzy.
- Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
- Ciebie pokonał – krzyknął Ron, wyraźnie nie mogąc powstrzymać uczuć.
Rozległ się potężny huk, który uciszył wszystkie głosy, poza jednym.
- Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni. Zginął, próbując ratować własną skórę…
Przerwało mu poruszenie po naszej stronie. Kilka osób odsunęło się, przepuszczając młodego chłopaka. W pierwszej chwili go nie rozpoznałem, ale gdy to się stało, serce na chwilę mi się zatrzymało. Niemal natychmiast został rozbrojony przez Voldemorta, które ze śmiechem odbił jego zaklęcie.
- I kto to jest? – zapytał, głosem przypominającym syk. – Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, chodź bitwa jest przegrana?
Stojąca obok niego Bellatrix parsknęła śmiechem.
- Panie, to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom! Syn tych aurorów, pamiętasz?
- Ach tak, pamiętam. Ale ty chyba jesteś czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?
Neville stał między nimi a nami. Bezbronny.
- I co z tego? – zapytał.
- Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville’u Longbottom.
- Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie – odparł Neville, a potem krzyknął: - Gwardia Dumbledore’a!
Odpowiedział mu bojowy okrzyk uczniów i absolwentów Hogwartu.
- A więc dobrze – rzekł Voldemort. Jego głos sprawił, że ciarki przeszły mi po plecach. Jego głos wydawał się groźniejszy niż klątwy. – Skoro taki jest twój wybór, Longbottom, zmienimy nieco nasz plan. Sam tego chciałeś.
Voldemort wyciągnął dłoń z różdżką. Przez chwilę nic się nie działo, aż rozległ się nad nami brzęk tłuczonego szkła i w kierunku czarnoksiężnika poleciała Tiara Przydziału.
- W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału. Nie będzie już różnych domów. Wszystkim wystarczy tylko jedno godło, godło mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Neville’u Longbottom?
Wycelował różdżką w Neville’a, który nagle znieruchomiał. Następnie wcisnął Tiarę Przydziału na głowę młodego Gryfona tak, że tiara zakryła jego oczy. Śmierciożercy unieśli różdżki.
- Neville pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać – powiedział Voldemort. Machnął różdżką i tiara stanęła w płomieniach.
Usłyszałem przerażone krzyki. Nie wiem czyje. Współtowarzyszy, Dory, może swój.
Może przez otępienie, może przez nieuwagę, ledwo udało mi się zarejestrować to, co nagle się wydarzyło. Od strony lasu nadbiegał wołający Hagrida Graup, a za nim biegły centaury. Gdy Graup zderzył się z olbrzymami Voldemorta, a na śmierciożerców zaczął spadać grad strzał, pod nogami samego Voldemorta dostrzegłem nieznaczny ruch. Zdążyłem pomyśleć, że mi się przywidziało, gdy Harry poderwał się z ziemi, jakby nigdy nic. Neville również się poruszył. Zrzucił z głowy płonącą Tiarę Przydziału i wyjął z jej wnętrza srebrny miecz w wysadzaną rubinami rękojeścią.
Nikt nie musiał mi mówić, co to za miecz. Wielokrotnie widywałem go na ilustracjach w książkach. Miecz Gryffindora.
Ciekawość tkwiącego we mnie Gryfona z odlezienia bezcennego artefaktu przytłumiła radość z powodu tego, że Harry żyje. Mamy jeszcze szansę na wyjście w tej bitwy i wojny zwycięsko.
Zobaczyłem, jak Neville uniósł lśniący miecz i jednym ruchem odciął głowę Nagini. Voldemort wrzasnął, jakby wyrwano z niego kawał ciała… Albo duszy.
Nie widziałem go więcej. Mój wzrok przykuły walczące olbrzymy i strzały wysyłane przez centaury. Wiedziałem, że stanie w tym miejscy grozi śmiercią.
Trzymając żonę za łokieć, przesunąłem się do Kingsley’a.
- Trzeba stąd uciekać – powiedziałem. – Zaraz tu wszyscy zginiemy.
- Sam na to wpadłem – odparł. Rozejrzał się i krzyknął: - UWAGA! WRACAMY DO WIELKIEJ SALI!
Tłum ruszył do środka. Ani na moment nie wypuściłem ręki Dory. Nie przeżyłbym, gdybym ją zgubił.
- Remus, wolniej, bo wyrwiesz mi rękę – poprosiła.
- Obejrzyj się – oparłem, ale zwolniłem.
Odwróciła głowę. Ja nie musiałem. Wiedziałem, co tam zobaczę – chmarę śmierciożerców biegnących za nami. Oni również uciekali przed olbrzymami i centaurami.
W połowie sali odwróciliśmy się i rozsunęliśmy do obrony. Z wyciągniętymi różdżkami czekaliśmy na śmierciożerców. Gdy wpadli, straciłem rachubę niemal wszystkiego. Widziałem tylko nieprzyjaciół i Dorę, którą musiałem chronić.
W pewnym momencie drzwi wypadły z zawiasów i weszła przez nie armia skrzatów, służących w zamkowej kuchni. Prowadził ich Stworek.
Kilka chwil potem zwarłem się z kolejnej tej nocy walce z Dołohowem. Tym razem nie rozmawialiśmy. Były krótkie, szybkie ruchy różdżkami, mamrotane pod nosem zaklęcia i uniki, bo nie było czasu na tworzenie tarcz. W którymś momencie, nie zdążyłem zrobić uniku. Zaklęcie Dołohowa wytrąciło mi różdżkę z ręki.
- Ostatnie słowo? – spytał Dołohow.
- Petrificus Totalus! – usłyszałem z boku przymilny głos żony.
Promień zaklęcia trafił Dołohowa w pierś. Zesztywniał i osunął się na ziemię.
- NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! – dobiegł nas krzyk Molly.
Zobaczyłem Molly, zrzucającą pelerynę i biegnącą do śmiejącej się Bellatrix.
Nie obserwowałem walki Bellatrix z Molly, bo całkowicie zajął mnie nieznany mi śmierciożerca. Był młody. Zbyt młody na taką walkę. Po kilku minutach rozbroiłem go i obezwładniłem.
W ferworze walki straciłem z oczu Dorę. Szukałem jej wśród walczących. Bałem się spojrzeć na ziemię, żeby jej tam nie zobaczyć. Co jakiś czas pomagałem innym obrońcom w walce, ale nie angażowałem się. Widziałem, jak Bellatrix pada od zaklęcia Molly. Ulżyło mi. Pamiętałem, jak Bellatrix polowała na Dorę. Teraz moja żona była chociaż odrobinę bezpieczniejsza.
Nagle salę przedzieliła magiczna tarcza. Dostrzegłem Voldemorta, rozglądającego się po sali. Szukał źródła tarczy. Ja nie musiałem. Tarcza zawsze nosiła ślady swojego twórcy. Ta była Harry’ego.
Tyle mi wystarczyło. Część osób przyglądała się Harry’emu i Voldemortowi, ale ja nie potrafiłem. Musiałem znaleźć Dorę.
Nigdzie jej nie widziałem. Dostrzegłem Syriusza, przypatrującego się swojemu chrześniakowi. Obok niego stała Kristal, mocno ściskająca jego ramię. Widziałem Carla, walczącego z Rudolfem Leastrengem. Przez ułamek sekundy mignął mi Jerry.
W którymś momencie niemal wpadłem na kogoś. Wycelowałem różdżką, ale zdążyłem zauważyć do kogo celuję, zanim wypowiedziałem zaklęcie.
- Wszędzie cię szukałem – powiedziałem do Dory.
- Ja ciebie też.
Wziąłem ją za rękę i podeszliśmy do Syriusza. Nikt nas nie zatrzymywał. Wszyscy wpatrywali się w ostateczną, czego byliśmy pewni, rozgrywkę.
- Co się dzieje? – spytałem przyjaciela.
- Nie jestem pewny – odpowiedział.
Nie miałem czasu na zadanie następnego pytania, bo Voldemort wycelował różdżką w Harry’ego.
- Avada Kedavra! – wrzasnął.
- Expelliarmus! – krzyknął Harry niemal w tej samej chwili.
Rozległ się huk, jakby wystrzeliła armata. Zaklęcia zderzyły się, a różdżka Voldemorta wyleciała w powietrze. Voldemort padł na posadzkę, jego ciało skurczyło się i zwiotczało. Był martwy.
Lord Voldemort, najgroźniejszy czarnoksiężnik wszechczasów był martwy. Zabiło go jego własne zaklęcie.
Salę wypełniły krzyki radości. Cieszyliśmy się ze zwycięstwa. Dora rzuciła mi się na szyję. Śmialiśmy się i całowaliśmy na przemian. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że śmierciożercy, którzy jeszcze mogli ustać na nogach, uciekli z zamku.
- Profesorze, profesorze – usłyszałem, przeciskającego się przez radujący się tłum, Dracona Malfoy’a.
- Co się stało? – spytałem.
- Tam… Pod tym wielkim oknem… Szybko…
Nie miałem powodu, żeby mu zaufać. Poszedłem za nim, miałem przeczucie. Niezbyt dobre, ale miałem.
Razem z Draco przebiegłem przez Wielką Salę i główny korytarz. Pod rozbitym oknem leżało ciało. Dopiero gdy podszedłem bliżej, uświadomiłem sobie, że ta osoba żyje. Z rany na lewej nodze wypływała krew, która plamiła również koszulę.
Zamarłem, gdy poznałem leżącego mężczyznę. Przede mną leżał Jerry. Patrzyłem, jak umiera mój brat.

3 komentarze:

  1. NIE MOŻESZ ZABIĆ JERRY'EGO!!!!!NIE MOŻESZ!!!!ONI LEDWO CO SIĘ POGODZILI!!!URATUJ GO JAKOŚ!!!!!JASNE?!?!?!?
    PS.U mnie nowy rozdział
    Fiona

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie opisujesz relację Remusa i Nimfadory. Widać, że Lupin bardzo troszczy się o swoją partnerkę, za wszelką cenę chce ją chronić i boi się stracić.
    Myślę, że po pokonaniu Voldemorta wszystko się ułoży. Mam nadzieję, że Jerry jednak przeżyje. Remus nie zasługuje na to, by tracić bliskich mu ludzi.
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak jak obiecałam - komentuję całą bitwę! Wiem trochę to mi zajęło, ale no cóż brakuje mi czasu. Ale nie o tym mowa, prawda?
    Bitwa... Zaczęło się całkiem niepozornie, aż trochę za bardzo. Czas przygotowania obrony zamku wydał mi się odrobinę za spokojny. Miałam wrażenie, że bohaterowie nie są dość zdeterminowani, a wręcz spokojni. Bitwa również rozpoczęła się odrobinę za spokojnie.
    Pojawienie się Sputnika było bardzo dobrym pomysłem, chociaż trochę przewidywalne. Osobiście obstawiałam, że znowu spróbuje namieszać w życiu Lupinów tuż przed bitwą, w jej trakcie, albo krótko po niej. Mówiłaś, że za mocne słowa włożyłaś w jego usta. Moim zdaniem nie. Sputnik jest czarnym charakterem, osobą złą, a wręcz skończonym skurwielem, więc taki język pasuje do niego, a i nadaje to realności jego zamiarów.
    W sumie to jego wątek w tej bitwie podoba mi się najbardziej. Jest on najbardziej wyrazisty, dobitny, brutalny. Grożenie Remusowi, próba zgwałcenia Tonks i na końcu jego śmierć. Jego życie skończyło się tak jak powinno. Nie był człowiekiem i nie zasłużył na ludzką śmierć.
    Remus trochę za bardzo się załamał po tym. Wydaje mi się, że adrenalina w rzeczywistości bardziej by nim zawładnęła i tak szybko by do niego nie dotarło, że zabił kogoś. Z resztą mniejsza o to. Różne typy ludzi, różne reakcje.
    No i to co mnie kompletnie rozczarowało. Jerry. Nie chodzi o samą sytuacje, że się pogodzili i wgl. Ale o okoliczności. No wybacz, ale to jest taka sama sytuacja jak z Weasleyami. Percy przybiegł do zamku w czasie bitwy i pogodził się z rodziną. Jerry przybiegł do zamku w czasie bitwy i pogodził się z rodziną. Liczyłam na coś innego, ale mimo wszystko cieszę się, że w końcu ich pogodziłaś. Jestem ciekawa tylko jednego. Skoro Jerry uważa, że Clara była nie warta tego wszystkiego, to czy on ma zamiar zostawić ja i swoje potomstwo? Mimo wszystko uważam, że nie powinien umierać. W tej wojnie zginęło już za dużo ludzi.

    OdpowiedzUsuń