Czułem,
jak Dora zaciska dłonie na moim ramieniu. Nie byłem w stanie jej
pocieszyć. Nie byłem w stanie zrobić czegokolwiek. Wpatrywałem
się w Voldemorta.
-
CISZA! – wrzasnął Voldemort. – Już po wszystkim! Złóż go u
moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!
Hagrid
ruszył się i położył Harry’ego na trawie. Mierzyli w niego
śmierciożercy, a po twarzy płynęły łzy.
-
Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni
naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał,
by inni poświęcali się za niego!
-
Ciebie pokonał – krzyknął Ron, wyraźnie nie mogąc powstrzymać
uczuć.
Rozległ
się potężny huk, który uciszył wszystkie głosy, poza jednym.
-
Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni.
Zginął, próbując ratować własną skórę…
Przerwało
mu poruszenie po naszej stronie. Kilka osób odsunęło się,
przepuszczając młodego chłopaka. W pierwszej chwili go nie
rozpoznałem, ale gdy to się stało, serce na chwilę mi się
zatrzymało. Niemal natychmiast został rozbrojony przez Voldemorta,
które ze śmiechem odbił jego zaklęcie.
-
I kto to jest? – zapytał, głosem przypominającym syk. – Kto
zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym,
kto będzie walczył nadal, chodź bitwa jest przegrana?
Stojąca
obok niego Bellatrix parsknęła śmiechem.
-
Panie, to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle
kłopotów Carrowom! Syn tych aurorów, pamiętasz?
-
Ach tak, pamiętam. Ale ty chyba jesteś czarodziejem czystej krwi,
dzielny chłopcze, prawda?
Neville
stał między nimi a nami. Bezbronny.
-
I co z tego? – zapytał.
-
Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz
wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba,
Neville’u Longbottom.
-
Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie – odparł
Neville, a potem krzyknął: - Gwardia Dumbledore’a!
Odpowiedział
mu bojowy okrzyk uczniów i absolwentów Hogwartu.
-
A więc dobrze – rzekł Voldemort. Jego głos sprawił, że ciarki
przeszły mi po plecach. Jego głos wydawał się groźniejszy niż
klątwy. – Skoro taki jest twój wybór, Longbottom, zmienimy nieco
nasz plan. Sam tego chciałeś.
Voldemort
wyciągnął dłoń z różdżką. Przez chwilę nic się nie działo,
aż rozległ się nad nami brzęk tłuczonego szkła i w kierunku
czarnoksiężnika poleciała Tiara Przydziału.
-
W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału. Nie
będzie już różnych domów. Wszystkim wystarczy tylko jedno godło,
godło mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Prawda,
Neville’u Longbottom?
Wycelował
różdżką w Neville’a, który nagle znieruchomiał. Następnie
wcisnął Tiarę Przydziału na głowę młodego Gryfona tak, że
tiara zakryła jego oczy. Śmierciożercy unieśli różdżki.
-
Neville pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na
tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać – powiedział Voldemort.
Machnął różdżką i tiara stanęła w płomieniach.
Usłyszałem
przerażone krzyki. Nie wiem czyje. Współtowarzyszy, Dory, może
swój.
Może
przez otępienie, może przez nieuwagę, ledwo udało mi się
zarejestrować to, co nagle się wydarzyło. Od strony lasu nadbiegał
wołający Hagrida Graup, a za nim biegły centaury. Gdy Graup
zderzył się z olbrzymami Voldemorta, a na śmierciożerców zaczął
spadać grad strzał, pod nogami samego Voldemorta dostrzegłem
nieznaczny ruch. Zdążyłem pomyśleć, że mi się przywidziało,
gdy Harry poderwał się z ziemi, jakby nigdy nic. Neville również
się poruszył. Zrzucił z głowy płonącą Tiarę Przydziału i
wyjął z jej wnętrza srebrny miecz w wysadzaną rubinami
rękojeścią.
Nikt
nie musiał mi mówić, co to za miecz. Wielokrotnie widywałem go na
ilustracjach w książkach. Miecz Gryffindora.
Ciekawość
tkwiącego we mnie Gryfona z odlezienia bezcennego artefaktu
przytłumiła radość z powodu tego, że Harry żyje. Mamy jeszcze
szansę na wyjście w tej bitwy i wojny zwycięsko.
Zobaczyłem,
jak Neville uniósł lśniący miecz i jednym ruchem odciął głowę
Nagini. Voldemort wrzasnął, jakby wyrwano z niego kawał ciała…
Albo duszy.
Nie
widziałem go więcej. Mój wzrok przykuły walczące olbrzymy i
strzały wysyłane przez centaury. Wiedziałem, że stanie w tym
miejscy grozi śmiercią.
Trzymając
żonę za łokieć, przesunąłem się do Kingsley’a.
-
Trzeba stąd uciekać – powiedziałem. – Zaraz tu wszyscy
zginiemy.
-
Sam na to wpadłem – odparł. Rozejrzał się i krzyknął: -
UWAGA! WRACAMY DO WIELKIEJ SALI!
Tłum
ruszył do środka. Ani na moment nie wypuściłem ręki Dory. Nie
przeżyłbym, gdybym ją zgubił.
-
Remus, wolniej, bo wyrwiesz mi rękę – poprosiła.
-
Obejrzyj się – oparłem, ale zwolniłem.
Odwróciła
głowę. Ja nie musiałem. Wiedziałem, co tam zobaczę – chmarę
śmierciożerców biegnących za nami. Oni również uciekali przed
olbrzymami i centaurami.
W
połowie sali odwróciliśmy się i rozsunęliśmy do obrony. Z
wyciągniętymi różdżkami czekaliśmy na śmierciożerców. Gdy
wpadli, straciłem rachubę niemal wszystkiego. Widziałem tylko
nieprzyjaciół i Dorę, którą musiałem chronić.
W
pewnym momencie drzwi wypadły z zawiasów i weszła przez nie armia
skrzatów, służących w zamkowej kuchni. Prowadził ich Stworek.
Kilka
chwil potem zwarłem się z kolejnej tej nocy walce z Dołohowem. Tym
razem nie rozmawialiśmy. Były krótkie, szybkie ruchy różdżkami,
mamrotane pod nosem zaklęcia i uniki, bo nie było czasu na
tworzenie tarcz. W którymś momencie, nie zdążyłem zrobić uniku.
Zaklęcie Dołohowa wytrąciło mi różdżkę z ręki.
-
Ostatnie słowo? – spytał Dołohow.
-
Petrificus
Totalus!
– usłyszałem z boku przymilny głos żony.
Promień
zaklęcia trafił Dołohowa w pierś. Zesztywniał i osunął się na
ziemię.
-
NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! – dobiegł nas krzyk Molly.
Zobaczyłem
Molly, zrzucającą pelerynę i biegnącą do śmiejącej się
Bellatrix.
Nie
obserwowałem walki Bellatrix z Molly, bo całkowicie zajął mnie
nieznany mi śmierciożerca. Był młody. Zbyt młody na taką walkę.
Po kilku minutach rozbroiłem go i obezwładniłem.
W
ferworze walki straciłem z oczu Dorę. Szukałem jej wśród
walczących. Bałem się spojrzeć na ziemię, żeby jej tam nie
zobaczyć. Co jakiś czas pomagałem innym obrońcom w walce, ale nie
angażowałem się. Widziałem, jak Bellatrix pada od zaklęcia
Molly. Ulżyło mi. Pamiętałem, jak Bellatrix polowała na Dorę.
Teraz moja żona była chociaż odrobinę bezpieczniejsza.
Nagle
salę przedzieliła magiczna tarcza. Dostrzegłem Voldemorta,
rozglądającego się po sali. Szukał źródła tarczy. Ja nie
musiałem. Tarcza zawsze nosiła ślady swojego twórcy. Ta była
Harry’ego.
Tyle
mi wystarczyło. Część osób przyglądała się Harry’emu i
Voldemortowi, ale ja nie potrafiłem. Musiałem znaleźć Dorę.
Nigdzie
jej nie widziałem. Dostrzegłem Syriusza, przypatrującego się
swojemu chrześniakowi. Obok niego stała Kristal, mocno ściskająca
jego ramię. Widziałem Carla, walczącego z Rudolfem Leastrengem.
Przez ułamek sekundy mignął mi Jerry.
W
którymś momencie niemal wpadłem na kogoś. Wycelowałem różdżką,
ale zdążyłem zauważyć do kogo celuję, zanim wypowiedziałem
zaklęcie.
-
Wszędzie cię szukałem – powiedziałem do Dory.
-
Ja ciebie też.
Wziąłem
ją za rękę i podeszliśmy do Syriusza. Nikt nas nie zatrzymywał.
Wszyscy wpatrywali się w ostateczną, czego byliśmy pewni,
rozgrywkę.
-
Co się dzieje? – spytałem przyjaciela.
-
Nie jestem pewny – odpowiedział.
Nie
miałem czasu na zadanie następnego pytania, bo Voldemort wycelował
różdżką w Harry’ego.
-
Avada Kedavra! – wrzasnął.
-
Expelliarmus! – krzyknął Harry niemal w tej samej chwili.
Rozległ
się huk, jakby wystrzeliła armata. Zaklęcia zderzyły się, a
różdżka Voldemorta wyleciała w powietrze. Voldemort padł na
posadzkę, jego ciało skurczyło się i zwiotczało. Był martwy.
Lord
Voldemort, najgroźniejszy czarnoksiężnik wszechczasów był
martwy. Zabiło go jego własne zaklęcie.
Salę
wypełniły krzyki radości. Cieszyliśmy się ze zwycięstwa. Dora
rzuciła mi się na szyję. Śmialiśmy się i całowaliśmy na
przemian. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że śmierciożercy, którzy
jeszcze mogli ustać na nogach, uciekli z zamku.
-
Profesorze, profesorze – usłyszałem, przeciskającego się przez
radujący się tłum, Dracona Malfoy’a.
-
Co się stało? – spytałem.
-
Tam… Pod tym wielkim oknem… Szybko…
Nie
miałem powodu, żeby mu zaufać. Poszedłem za nim, miałem
przeczucie. Niezbyt dobre, ale miałem.
Razem
z Draco przebiegłem przez Wielką Salę i główny korytarz. Pod
rozbitym oknem leżało ciało. Dopiero gdy podszedłem bliżej,
uświadomiłem sobie, że ta osoba żyje. Z rany na lewej nodze
wypływała krew, która plamiła również koszulę.
Zamarłem,
gdy poznałem leżącego mężczyznę. Przede mną leżał Jerry.
Patrzyłem, jak umiera mój brat.
NIE MOŻESZ ZABIĆ JERRY'EGO!!!!!NIE MOŻESZ!!!!ONI LEDWO CO SIĘ POGODZILI!!!URATUJ GO JAKOŚ!!!!!JASNE?!?!?!?
OdpowiedzUsuńPS.U mnie nowy rozdział
Fiona
Pięknie opisujesz relację Remusa i Nimfadory. Widać, że Lupin bardzo troszczy się o swoją partnerkę, za wszelką cenę chce ją chronić i boi się stracić.
OdpowiedzUsuńMyślę, że po pokonaniu Voldemorta wszystko się ułoży. Mam nadzieję, że Jerry jednak przeżyje. Remus nie zasługuje na to, by tracić bliskich mu ludzi.
http://nocturne.blog.pl/
Tak jak obiecałam - komentuję całą bitwę! Wiem trochę to mi zajęło, ale no cóż brakuje mi czasu. Ale nie o tym mowa, prawda?
OdpowiedzUsuńBitwa... Zaczęło się całkiem niepozornie, aż trochę za bardzo. Czas przygotowania obrony zamku wydał mi się odrobinę za spokojny. Miałam wrażenie, że bohaterowie nie są dość zdeterminowani, a wręcz spokojni. Bitwa również rozpoczęła się odrobinę za spokojnie.
Pojawienie się Sputnika było bardzo dobrym pomysłem, chociaż trochę przewidywalne. Osobiście obstawiałam, że znowu spróbuje namieszać w życiu Lupinów tuż przed bitwą, w jej trakcie, albo krótko po niej. Mówiłaś, że za mocne słowa włożyłaś w jego usta. Moim zdaniem nie. Sputnik jest czarnym charakterem, osobą złą, a wręcz skończonym skurwielem, więc taki język pasuje do niego, a i nadaje to realności jego zamiarów.
W sumie to jego wątek w tej bitwie podoba mi się najbardziej. Jest on najbardziej wyrazisty, dobitny, brutalny. Grożenie Remusowi, próba zgwałcenia Tonks i na końcu jego śmierć. Jego życie skończyło się tak jak powinno. Nie był człowiekiem i nie zasłużył na ludzką śmierć.
Remus trochę za bardzo się załamał po tym. Wydaje mi się, że adrenalina w rzeczywistości bardziej by nim zawładnęła i tak szybko by do niego nie dotarło, że zabił kogoś. Z resztą mniejsza o to. Różne typy ludzi, różne reakcje.
No i to co mnie kompletnie rozczarowało. Jerry. Nie chodzi o samą sytuacje, że się pogodzili i wgl. Ale o okoliczności. No wybacz, ale to jest taka sama sytuacja jak z Weasleyami. Percy przybiegł do zamku w czasie bitwy i pogodził się z rodziną. Jerry przybiegł do zamku w czasie bitwy i pogodził się z rodziną. Liczyłam na coś innego, ale mimo wszystko cieszę się, że w końcu ich pogodziłaś. Jestem ciekawa tylko jednego. Skoro Jerry uważa, że Clara była nie warta tego wszystkiego, to czy on ma zamiar zostawić ja i swoje potomstwo? Mimo wszystko uważam, że nie powinien umierać. W tej wojnie zginęło już za dużo ludzi.