Czułem
krew na rękach. W dłoni trzymałem nóż. Przede mną leżał
Sputnik. Z jego przeciętej szyi ciekła krew. Cofnąłem się o
krok. Sputnik ruszył się, podniósł się.
Stanął
przede mną, wbijając we mnie spojrzenie pełne nienawiści.
-
To nie koniec – warknął. – Jeszcze cię dorwę. Ciebie i tę
twoją sukę.
Rzucił
się na mnie, celując pazurami w moją szyję. Nagle zatrzymał się
w pół kroku. Odwrócił głowę w prawo. Jego nozdrza rozszerzyły
się, gdy zwietrzył zapach.
-
Może jednak zacznę od niej… - stwierdził. Odwrócił się i
skoczył w kierunku Dory.
Zacisnąłem
pięść. Nóż, który w niej trzymałem zniknął. Poczułem też
pęta na nogach. Byłem bezbronny. Mogłem tylko patrzyć, jak
Sputnik dopada Dory i zatapia w niej pazury…
…obudziłem
się. Usiadłem na łóżku, próbując otrząsnąć się ze strachu.
Ukryłem twarz w dłoniach. Czułem łzy najpierw pod powiekami,
potem spływające po policzkach.
-
Remus, co się dzieje? – zapytała zaspana Dora.
Usiadła
obok i objęła mnie.
Pokręciłem
głową, nie patrząc na żonę. Bałem się na nią spojrzeć, żeby
nie zobaczyć krwi na jej ciele.
-
To tylko sen – szepnęła. Pocałowała mnie w ramię i przesunęła
dłonią po moich plecach. Przesuwała palcami po bliznach sprzed
roku. – To nie było naprawdę.
-
Wiem – odparłem. – Ale i tak… Nawet po śmierci mnie
prześladuje.
-
No właśnie. Nie żyje. Nic nie zrobi ani tobie, ani mnie, ani
naszym dzieciom – powiedziała. Usiadła mi na kolanach i odsunęła
moje dłonie. Spojrzała mi w oczy. – Może cię krzywdzić tylko w
twoich snach… Jeżeli mu na to pozwolisz.
-
To nie takie proste.
-
Wiem. To nigdy nie jest proste. Ale musisz się postawić.
Przesunęła
palcem po moim policzku, ocierając łzę.
-
Jestem przy tobie – mruknęła, całując mnie.
Oddałem
pocałunek. W tej delikatny pocałunek przelałem cały strach i
poczucie winy, które czułem.
-
Połóż się – nakazała Dora. Wykonałem jej polecenia. Ułożyła
się na mnie, kładąc głowę na moim ramieniu. – Spróbuj jeszcze
usnąć.
-
Nie chcę. Zresztą jest już późno. Trzeba wstać. Chcę
porozmawiać z Edgarem. Na pewno już wrócił.
Delikatnie
odsunąłem Dorę i, całując żonę, wstałem z łóżka. Dora nie
położyła się w poprzek łóżka.
-
Wygodnie tak? – zainteresowałem się.
-
Całkiem. Poza tym stąd mam lepszy widok – odpowiedziała, patrząc
znacząco na moje pośladki.
-
Skoro tak twierdzisz – mruknąłem, wyjmując z szafy golf.
Ubrałem
się, czując na sobie czujne spojrzenie Dory. Najchętniej wróciłbym
do niej, do łóżka, ale musiałem dowiedzieć, się, co z Jerry’m.
Edgar mógł mi to powiedzieć.
-
Dziękuję – powiedziała w pewnej chwili Dora.
-
Za co?
Wstała
z łóżka i podeszła do mnie. Błądziłem wzrokiem, po jej nagim
ciele. Czułem, jak krew zaczyna szybciej krążyć w moich żyłach.
-
A jak myślisz? – odparła pytaniem. – Za prysznic i… To co
było później.
Przysunęła
się bliżej i pocałowała mnie w szyję.
-
Na pewno cię nie bolało? – spytałem.
-
Nie. Wręcz przeciwnie.
Pocałowałem
ją i wyszedłem z sypialni. Wiedziałem, że, gdybym tego nie
zrobił, najpewniej w ogóle nie wyszedłbym z sypialni.
W
salonie zastałem Andromedę i Edgara, tulącego się do swoich
dzieci.
-
Jak się czujesz? – zapytał mnie Edgar.
-
Lepiej. O wiele lepiej. Czy… Wiesz, co z Jerry’m?
Oderwał
wzrok od córki i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Wiedziałem, co
powie, jeszcze zanim się odezwał.
-
Co z nim? – spytał.
-
Po bitwie znaleziono go ledwo żywego. Colin wziął go na operację,
ale nie pozwolił mi czekać na jej koniec – wyjaśniłem, unikając
szczegółów. Dzieci nie musiały ich znać.
-
Przepraszam. Nic nie wiem. Dopiero od ciebie dowiedziałem się, że
coś mu się stało. Gdybym wiedział wcześniej, na pewno
próbowałbym kogoś podpytać…
-
Nieważne. Pójdę potem do Hogwartu. Sam się czegoś dowiem.
-
Poczekaj. Fred i George zapowiedzieli, że dzisiaj o szesnastej
nadadzą ostatnią audycję Potterwarty.
Spojrzałem
na zegarek. Zostało jeszcze piętnaście minut. Mogłem tyle
poczekać.
Na
piętrze rozległ się płacz Teddy’ego. Zaraz potem Dora
krzyknęła, że sama się nim zajmie. Pewnie doszła do wniosku, że
nudzi się, siedząc sama w łóżku.
Dziesięć
minut później Dora zeszła na dół ze Scottem na rękach.
-
Teddy śpi – powiedziała.
Podała
mi Scotta i mocno uściskała Edgara.
-
Cieszę się, że wróciłeś cały.
-
Właściwie nie całkiem cały. Trochę mnie poturbowali. Ale miło
mi, że martwi się o mnie taka piękne bratowa – odpowiedział
szarmancko.
-
Nie czaruj. Naprawdę się martwiłam. O nas wszystkich.
Puściła
Edgara i usiadła obok mnie na kanapie. Objąłem ją ramieniem.
-
Czemu Teddy płakał? – zmartwiłem się. Każdy płacz chłopców
mnie martwił. Denerwowałem się, że dzieje im się krzywda.
-
Scott się obudził i go szturchał. Obaj robią się coraz gorsi.
Wyciągnęła
rękę i pogłaskała siedzącego na moich kolanach Scotta po
policzku.
-
Dobra, gołąbeczki, mamy audycję do wysłuchania – powiedział
Edgar.
Podszedł
do radia i stuknął w nie różdżką. Coś trzasnęło i sygnał
przeskoczył na Potterwartę.
-
Witamy w tym szczególnym dniu – rozległ się głos Lee Jordana. –
Dzisiejszej nocy Hogwart został zaatakowany przez śmierciożerców
pod dowództwem samego Voldemorta. Zakon Feniksa razem z absolwentami
Hogwartu oraz uczniami najstarszych klas odparli atak. Ten, który
nazywał siebie Lordem Voldemortem zginął z ręki Harry’ego
Pottera. Śmierciożercy zostali rozgromieni – część z nich
zginęła, część obezwładniona i po bitwie odstawiona przez
aurorów do Azkabanu, gdzie będą czekać na procesy. Niestety
niektórzy z nich uciekli, ale Zakon Feniksa przy pomocy aurorów
ściga ich i na pewno wkrótce zostaną złapani.
-
Niestety – wtrącił Fred – również wśród obrońców nie
obyło się bez ofiar. Dzięki wsparciu uzdrowicieli udało nam się
uniknąć wielu ofiar. Niestety tym, w których trafiło Mordercze
Zaklęcie, nie można było pomóc. Dlatego teraz oddajmy cześć
ludziom, którzy oddali życie w walce o nasze wspólne
bezpieczeństwo.
Nastała
chwila ciszy, którą przerwał grobowy głos George’a:
-
W bitwie polegli: Colin Creevey lat 16, Amanda Stair lat 23, Gary
House lat 36, Suzanne Claire lat 18…
Słuchałem
apelu poległych, czując coraz większe zdenerwowanie. Bałem się,
że usłyszę nazwisko brata, albo kogoś, kogo znałem, a kogo nie
zobaczyłem w Wielkiej Sali.
-
…Angelika Horen lat 28 – zakończył kilka minut później
George. – Uczcijmy tych pięćdziesięciu siedmiu poległych minutą
ciszy.
Cisza
zapadła zarówno w Potterwarcie jak i w domu. Czułem niesamowitą
ulgę. Wśród poległych było kilkunastu moich byłych uczniów,
kilku bliższych lub dalszych znajomych. Gary… Przyjaźniłem się
z nim od lat. Ciężko mi było pogodzić się z jego śmiercią. Ale
fakt, że George nie wymienił Jerry’ego, sprawił, że spadł mi
kamień z serca. Nie mógłbym teraz stracić brata. Nie po tym, jak
dopiero co go odzyskałem.
Pięćdziesiąt
siedem nazwisk. Pięćdziesiąt siedem osób, które nie wróciły do
domu. Pięćdziesiąt siedem osób, których życie przerwało jedno
zaklęcie.
-
Dziękujemy. Mamy zapewnienie od pełniącej obowiązki dyrektora
Hogwartu, profesor Minerwy McGonagall, że szkoła jest już
całkowicie bezpieczna, a młodsi uczniowie wrócili już do swoich
dormitoriów. Oczywiście rodzice, którzy zechcą odwiedzić lub
odebrać swoje dzieci mogą zrobić to w każdej chwili.
-
Profesor McGonagall oświadcza również, że w czasie bitwy
niepełnoletni uczniowie zostali ewakuowali w bezpieczne miejsce –
dodał Fred.
Nagle
z radia wydobyły się jakieś trzaski i zapadła cisza.
-
To wina sprzętu, czy po ich stronie? – zapytała Dora, marszcząc
czoło.
-
To u nich- odpowiedział Edgar, oglądając uważnie radio. –
Ewidentnie po ich stronie.
Czekaliśmy
jeszcze jakąś minutę, czując narastające zdenerwowanie, zanim
rozległy się ponowne trzaski.
-
Przepraszamy za przerwę – powiedział Lee. Był wyraźnie
zdenerwowany, ale zadowolony. – Właśnie dotarły do nas wspaniałe
wieści. Otóż dokładnie dziesięć minut temu został wybrany nowy
Minister Magii. To stanowisko obejmie Kingsley Shaklebolt…
Dalsze
słowa Lee zostały zagłuszone przez okrzyki radości.
Nie
mogłem w to uwierzyć. Kingsley? Na pewno był najlepszym
człowiekiem na to stanowisko. Jedynym, który naprawdę się
nadawał.
Dla
mnie fakt, że Kingsley został Ministrem Magii, miał jeszcze jeden,
ważny aspekt – mogłem być spokojny o przyszłość.
Gdy
Lee, Fred i George pożegnali się ze słuchaczami i podziękowali za
walkę oraz obronę przed śmierciożercami, odsunąłem Dorę i
wstałem z kanapy.
-
Gdzie idziesz? – spytała Dora.
-
Do Hogwartu. Muszę dowiedzieć się, co z Jerry’m.
Zarzuciłem
na siebie płaszcz, ostatni, bo drugim opatrywałem rany Jerry’ego.
Za to nadal miałem pelerynę Draco i chciałem mu ją oddać.
Wyszedłem
z domu i zaraz za granicą zaklęć ochronnych teleportowałem się
do Hogwartu.
Świetny rozdział! Kiedy Lee czytał nazwiska poległych naprawdę bałam się, że uśmierciłaś Jerry'ego i Remus wpadnie w jeszcze większą depresję. Potrafisz grać na uczuciach. Czekam na kolejną notkę i dziś też nadganiam te stare ;)
OdpowiedzUsuńOj wydaje mi się, że Remus będzie się jeszcze długo katować tym wszystkim. A nie powinien!
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do przedmówczyni, byłam święcie przekonana o tym, że Jerry nie będzie na liście poległych. Tak coś przeczuwałam, że nie taki los mu napisałaś.
Bardzo podobał mi się ten fragment: "Pięćdziesiąt siedem nazwisk. Pięćdziesiąt siedem osób, które nie wróciły do domu. Pięćdziesiąt siedem osób, których życie przerwało jedno zaklęcie." A zwłaszcza to ostatnie zdanie. Uświadamia jak kruche jest życie nawet czarodzieje i jak łatwo można pozbawić tego życia.
Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale Jerry i Lupin ostatecznie wyjaśnią wszystko to co ich poróżniło.
Pozdrawiam :)