W
świetle dnia widok zrujnowanego Hogwartu sprawił, że zabolało
mnie serce. Spędziłem w tym zamku wiele cudownych dni. A teraz był
w ruinie.
-
Witaj, Remusie – uśmiechnął się do mnie Filius, gdy mnie
zobaczył. – Co cię tu sprowadza? Słuchałeś Potterwarty?
-
Pewnie. Rada nie mogła wybrać lepiej. Wiesz może, co się dzieje z
Jerry’m?
-
Niestety nie. Z tego co wiem, to dopiero niedawno Poppy i Colin
skończyli go operować.
-
Dziękuję – powiedziałem.
Zostawiłem
Filiusa przed zamkiem i pobiegłem w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Miałem wielką nadzieję, że spotkam Colina. On najwięcej mógłby
mi powiedzieć.
W
połowie drogi do Skrzydła Szpitalnego spotkałem Dracona Malfoy’a.
Zdziwiło mnie, że matka pozwoliła mu zostać w Hogwarcie. Z
drugiej strony Lucjusz prawdopodobnie został już aresztowany, a
Draco uchroniły od tego słowa Minerwy i Kingsley’a.
-
Dziękuję – powiedziałem, oddając mu jego pelerynę.
Spojrzał
na mnie ze zdziwieniem. Najwyraźniej nie spodziewał się odzyskania
peleryny.
-
Ja tylko… - wydukał niepewny, co może powiedzieć.
-
Uratowałeś życie mojemu bratu. Za to ci dziękuję.
-
Po tym wszystkim, co zrobiłem, chociaż tak mogłem pomóc –
odpowiedział pewniejszym głosem.
Pożegnałem
się z nim i niemal pobiegłem do Skrzydła Szpitalnego.
Drzwi
były zamknięte i dłuższą chwilę zajęło mi zdecydowanie się
na to, żeby zapukać. Nie wiedziałem, skąd mi się to wzięło.
Chciałem się czegoś dowiedzieć, ale w ostatniej chwili
panikowałem. Bałem się wiadomości. Nie pierwszy raz coś takiego
mi się zdarzyło.
Po
dłuższej chwili przygryzłem wargę i mocno załomotałem w drzwi.
Usłyszałem
kroki po drugiej stronie. Potem drzwi otworzyły się i stanął w
nich blady i zmęczony Colin.
-
Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz – powiedział na powitanie.
– Wejdź.
-
Co z Jerry’m? – spytałem.
-
Wszystko dobrze. Trzeba było go trochę połatać, ale wyjdzie z
tego.
-
Trochę?
-
Przecież wiesz, że tych ran nie da się normalnie wyleczyć. Idź
do niego. Od pół godziny na ciebie czeka.
-
Dzięki – powiedziałem.
Minąłem
Colina, wchodząc do sali. O dziwo było tam niewiele osób – były
zajęte tylko trzy łóżka. Na jednym spała Lavender Brown, na
drugim jakiś chłopak, którego nie znałem. Jerry leżał na końcu
ostatnim łóżku za parawanem. Był niemal tak samo blady jak
prześcieradło, na którym leżał. Usiadł, gdy mnie zobaczył.
-
Cześć, brat – powitał mnie słowami, które mówił, gdy byliśmy
jeszcze dziećmi.
-
Jak się czujesz? – zapytałem, siadając na krześle obok jego
łóżka.
-
Całkiem nieźle. Szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że
niemal wykrwawiłem się na śmierć. Ale myśl, że dałem temu
sukinsynowi to, na co zasłużył, bardzo poprawia mi nastrój.
On
na pewno nie miał takich myśli jak ja.
-
A co ci powiedział Colin?
-
Nic. Prawie ze mną nie rozmawia. Za to pani Pomfey powiedziała, że
będę żył. Tylko martwi się o moją nogę. Greyback uszkodził
jakieś ścięgno czy coś takiego. W każdym razie mogę do końca
życia kuleć.
-
I mówisz to z takim spokojem? – zdziwiłem się.
Spojrzał
mi w oczy. W jego zwykle śmiejącym się spojrzeniu, widziałem
dziwną twardość.
-
Warto było. Za to co zrobił tobie i całej naszej rodzinie. Jeżeli
taka jest zapłata za jego śmierć, to zgadzam się na to… -
zawahał się. – Tylko nie jestem pewny, czy Clara to zaakceptuje.
-
Jerry… - zacząłem, ale nie dał mi dojść do słowa.
-
Przemyślałem to. Ona nie nadaje się oni na żonę, ani na matkę.
Jak tylko mnie stąd wypuszczą, złożę pozew o rozwód. Może
zgodzi się, bez wszczynania awantur.
-
Nie liczyłbym na to.
-
Szansa jest niewielka. Na szczęście Claudia i Monica są zbyt małe,
aby pamiętały o całej rozwodowej awanturze.
-
Chcesz zostać z nimi sam? – zdziwiłem się.
-
Clara i tak ich nie będzie chciała. Mówiłem ci dlaczego. Przez
pierwszy tydzień po ich urodzeniu mieszkała z nami matka Clary i
obie zajmowały się dziewczynkami. Nawet wtedy Clara za wszelką
cenę unikała zbliżania się do nich. Po wyjeździe teściowej w
ogóle przestały ją obchodzić. Nie zbliżała się do nich, piła
eliksir na wygaszenie laktacji i, mówiąc o dziewczynkach, używała
słowa „dziecko”. Bez imion. One jej nie obchodzą. Nie będzie
ich chciała. A domu nie dostanie. Nie wpisałem go do majątku
małżeństwa.
To
mi o czymś przypomniało.
-
Jerry, te pieniądze, które mi przysłałeś…
-
Nie kończ – przerwał mi. – Wiem, co myślisz. Clara nalegała,
żeby spłacić ciebie i Kristal. Ale mnie nie chodziło o to.
Wiedziałem, że będziesz potrzebował pieniędzy. Nie przerywaj!
Wiem, co chcesz powiedzieć. Chciałem… Myślałem, że
zrozumiecie, ty i Kristal, o co mi chodziło. Chciałem znaleźć
jakąś nić porozumienia. Ale Kristal odesłała całą sumę z
listem, w którym napisała, żebym więcej się do niej nie odzywał.
Od ciebie nie dostałem odpowiedzi.
-
Nie wiedziałem, co napisać.
-
Też bym nie wiedział. Po tym co ci powiedziałem, kiedy przyszedłeś
prosić mnie o pomoc… Te głupie badania… Potem poszedłem…
-
Wiem. To było dla mnie naprawdę ważne.
-
Co z nich wyszło? – zainteresował się Jerry.
-
Że Teddy będzie zdrowy. I to się sprawdziło.
Włożyłem
prawą rękę do kieszeni spodni i wyjąłem zdjęcie, które
włożyłem tam przed wyjściem. Byli na nim obaj chłopcy. Leżeli
na kapanie w salonie i uśmiechali się do obiektywu. Teddy miał
zielone włosy, które były niemal tak długie, że zasłaniały mi
oczy. Scottie, niedawno strzyżony, miał o wiele krótsze włoski.
Spojrzałem na to zdjęcie i podałem je bratu.
-
Weź je – powiedziałem. – Masz tu ich obu: Scotta i Teda.
-
Dziękuję. Czy… Czy mógłbym cię odwiedzić? Z Monicą i
Claudią. Chciałbym, żeby poznały wujka.
-
Jerry, przychodź, kiedy chcesz – powiedziałem.
Spuścił
wzrok, wpatrując się w swoje dłonie.
-
Nie zasłużyłem na to. Remus, nie zasłużyłem na to, żebyś
traktował mnie tak dobrze.
-
Było, minęło. Omal nie zginąłeś. To wymazuje wszystkie winy i
nieporozumienia.
-
Dziękuję.
W
tym momencie drzwi od sali otworzyły się z hałasem.
-
To jest szpital, a nie… - powiedziała pani Pomfey, do głośnego
gościa
-
Nie interesuje mnie to! – rozległ się wysoki, zdenerwowany głos.
– Jest tu mój brat i chcę się z nim zobaczyć.
Zza
parawany wyłoniła się Kristal. Aż poczerwieniała ze złości.
-
Czyli jest dwóch moich braci – stwierdziła. – Tym lepiej. Co
wy, do licha, wyprawiacie?!
-
Kris, uspokój się – poprosiłem.
-
Nie! Jego prawie zabili, a ty… Najpierw przeszedłeś do Wielkiej
Sali, prawie nie kontaktując, w szoku, a potem zniknąłeś razem z
Tonks, jakbyście wyparowali! Umierałam ze strachu!
Podbiegła
bliżej i objęła mnie i Jerry’ego.
-
Nigdy więcej nie róbcie mi czegoś takiego – załkała.
Objąłem
ją ramieniem. Jerry też. Znowu byliśmy razem.
-
Mama napisała do mnie list – powiedziała Kristal, odsuwając się.
– Wraca do Anglii. Pojutrze o szesnastej mamy ją odebrać z
Heathrow. Jerry, będziesz w stanie iść?
-
Zechce mnie widzieć?
-
Pewnie – odpowiedziałem. – Tęskniła za tobą. Pisała o tym do
mnie.
Spojrzał
na mnie, potem na Kristal.
-
W takim razie muszę zrobić wszystko, żeby pojawić się na
lotnisku.
Uśmiechnąłem
się szeroko. Kristal i Jerry oddali uśmiechy. Poczułem się, jak
kiedyś. Przed wojną.
Rozdział świetny! Czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuńNo nareszcie! Lupinowie w komplecie!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział, bo w sumie nie wiem co teraz. Tak to mogłam się jakoś domyśleć co i jak, ale teraz wojna się skończyła i nie mam bladego pojęcia o tym co dalej się wydarzy...
Pozdrawiam! :)
P.S. Odpowiem na twojego maila jakoś niedługo, ale teraz niestety nie mam czasu... :c
Przyznaję, że to już powoli wygaszenie historii. Ale to nie znaczy, że nic już się nie stanie. Jeżeli jesteś ciekawa to zapraszam do Kryształowej Kuli. Może tytuły rozdziałów coś Ci podpowiedzą
UsuńPozdrawiam