Przyjechaliśmy
na Heathrow pół godziny przed planowanym przylotem samolotu.
-
Nie ma ich jeszcze? – spytała Dora, rozglądając się za resztą
komitetu powitalnego.
-
Jeszcze mamy dużo czasu – uspokoiłem ją.
Pochyliłem
się nad podwójnym wózkiem, w którym znajdowali się nasi synowie.
Teddy spał, nieświadomy tego, gdzie jest. Z kolei Scott rozglądał
się z ciekawością.
-
Boję się – szepnęła Dora.
-
Nie masz czego. Wszyscy śmierciożercy zostali złapani. Mamy nowy
rząd, nowe zasady, nowe życie. Nikomu już nic nie grozi.
Poprzedniego
dnia Minister Magii, czyli Kingsley, wydał kilka nowych
rozporządzeń. Jedno z nich dotyczyło wilkołaków. Zostały
zniesione wszelkie ograniczenia dotyczące zatrudnienia. Na
pracodawców został nałożony obowiązek dania pracującym u nich
wilkołakom czterech dni wolnego podczas każdej pełni. Te dni nie
mogły być wliczane w urlop. Oddziały Porządkowe, które do tej
pory pilnowały, żeby żaden wilkołak nie sprawiał problemów,
zostały wcielone do Biura Aurorów, jako jeden z wydziałów
podlegających jego szefowi. Kartoteki tych, którzy nie zostali
postawieni w stan oskarżenia miały zostać usunięte z archiwów.
Od teraz wilkołak, który popełnił przestępstwo był sądzony
przed normalnym sądem, a nie komisją złożoną z urzędników
wydziały Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Miał zostać
utworzony specjalny ośrodek dla wilkołaków, które będą
potrzebować pomocy z dostosowaniem się do społeczeństwa. Do tego
ośrodka będą mogli zgłosić się też ci, którzy potrzebują
bezpiecznego miejsca na spędzenie pełni. W prawie wilkołaki
przestały już figurować jako „stworzenia o niemal ludzkiej
inteligencji”. Teraz byliśmy pełnoprawnymi członkami
społeczeństwa.
Dziesięć
minut po naszym przyjściu, znaleźli nas Syriusz i Kristal. Kristal
pchała wózek, w którym musiały znajdować się moje bratanice.
-
Skąd je wzięliście? – spytała Dora po powitaniu.
-
Jerry nam je podrzucił – odpowiedziała Kris. – Rano.
Powiedział, że musi coś załatwić.
-
Ale obiecał, że zdąży – dodał Syriusz. – W każdym razie
poznajcie Monicę i Claudię.
Dziewczynki
były śliczne. Były wyjątkowo wyrośnięte jak na półroczne
dzieci. A podobno bliźnięta są mniejsze od innych dzieci. Były
identyczne. Te same noski, te same brązowe oczy i włosy.
Dochodziła
szesnasta, gdy zobaczyłem znajomego faceta, idącego w naszym
kierunku.
-
Cześć, brat! – krzyknął Jerry, przedzierając się przez tłum
czekających na krewnych.
Z
bólem serca patrzyłem na brata. Nadal był blady. Widać było, że
boli go każdy ruch i musiał podpierać się laską, żeby stanąć
na lewej nodze. Mimo to uśmiechał się szeroko.
-
Witam szanowną bratową – powiedział do Dory, całując ją w
rękę.
-
Nie czaruj – powiedziałem, ściskając rękę Jerry’ego.
Przywitałem
się też z Syriuszem i Kristal.
-
Przepraszam za spóźnienie. Rano odstawiłem Monicę i Claudię do
tych tu – tu Jerry wskazał na Syriusza i Kristal – i poszedłem
do adwokata. Rozwodzę się.
Złapałem
zdezorientowane spojrzenie Dory. Widocznie nie wiedziała, czy
wyrazić żal, czy gratulować.
Na
szczęście uchroniły ją od tego ogłoszenia. Wynikało z nich, że
samolot mamy właśnie wylądował.
Minęło
piętnaście minut, zanim zobaczyłem mamę. W ogóle się nie
zmieniła.
-
Tak za wami tęskniłam! – zawołała.
Podbiegła
do nas i mocno wszystkich przytuliła.
-
Mamo… - zaczął nieśmiało Jerry, ale mama od razu mu przerwała.
-
Wiem o wszystkim. Nic nie musisz mówić. Tak w ogóle to mam dla was
pewną niespodziankę – oznajmiła tajemniczo.
-
Jaką? – zaciekawiła się Kristal.
Zamiast
odpowiedzieć, mama obejrzała się za siebie. Podążyłem za jej
wzrokiem i zamarłem. W naszą stronę szło trzech identycznych
trzydziestokilkulatków. Smagli bruneci przyciągali spojrzenia
innych podróżnych
-
Cześć, Remus – przywitał mnie najstarszy z nich.
-
Moi drodzy, przedstawiam wam moich bratanków. Gabriel, Lucas i
Robert.
Przywitałem
się z dawno niewidzianymi kuzynami. Nic się nie zmienili.
-
Co wy tu robicie? – spytałem.
-
Podobno Angielki są piękne i, przyglądając się tu obecnym
paniom, w zupełności się z tym zgadzam – odpowiedział Gabe.
-
Słychać, że rodzina – stwierdziła Dora. – Komplementy na tym
samym poziomie.
-
Au! – stwierdził Syriusz.
-
Nie spierajcie się – poprosiła mama. – Nie chcę słuchać
waszych kłótni. Za to chętnie poznałabym moje wnuki.
Mama
po kolei tuliła i całowała całą czwórkę dzieci.
-
Teraz widzę, jak długo mnie nie było – stwierdziła, głaszcząc
Teddy’ego po czarnych włoskach.
-
Niecały rok – zauważyła Dora.
-
A tyle się przez ten czas wydarzyło.
-
Będziemy mieć jeszcze dużo czasu na rozmowę – zapewniłem mamę.
– Póki co zapraszamy do nas.
-
Super – odpowiedział Luc. – Tylko jak?
No
tak. Chłopaki byli mugolami i nie mogli się teleportować.
-
Przecież jesteśmy samochodem – przypomniała mi Dora. –
Pojedziesz z nimi, a ja wrócę z mamą i dziećmi.
Przystałem
na to. Pożegnałem się z rodziną i poprowadziłem kuzynów do
samochodu, który zaparkowałem kilka przecznic od lotniska.
-
Ładna ta twoja żona – rzucił w pewnym momencie Robert.
-
Nie pozwalaj sobie – warknąłem, posyłając mu twarde spojrzenie.
-
Ale nie miałem nic złego na myśli. Jest bardzo ładna i
interesująca… szczególnie z tymi włosami.
Uśmiechnąłem
się pod nosem.
-
Dzisiaj i tak wyglądała w miarę... normalnie – dokończyłem z
braku lepszego słowa. – Zwykle ma różowe włosy.
Wytrzeszczyli
na mnie oczy.
Akurat
doszliśmy do samochodu, więc poczekałem aż chłopaki wsiądą,
zanim zacząłem im wyjaśniać.
-
Więc? – popędził mnie Luc, gdy odpaliłem silnik.
-
Dora ma pewną rzadką zdolność. Jest metamorfomagiem.
-
Meta-kim? – spytał Rob.
-
Metamorfomagiem. Potrafi zmieniać swój wygląd – wyjaśniłem.
-
Ale tak całkowicie?
-
Pewnie.
-
Super – stwierdził Luc. – Bardzo przydatne. Czy czasami…
-
Zastanów się, zanim coś powiesz – wtrąciłem.
-
On nie miał nic złego na myśli – próbował wytłumaczyć brata
Gabe.
-
Wiem, co miał na myśli – odpowiedziałem. – I moja odpowiedź
brzmi nie. Dora sama decyduje, jak chce wyglądać. Dla mnie zawsze
jest piękna.
Lucas
parsknął śmiechem.
-
I to mówi facet, który twierdził, że nigdy nie będzie miał
rodziny i że się nie zakocha? – zapytał.
-
Czemu wszyscy mi to wypominają?
-
Bo twoje stanowisko było jasne – powiedział Gabe. – A teraz?
Żona i dwoje dzieci
-
Każdy może się mylić.
Reszta
podróży minęła nam w spokojnej rozmowie. Chłopaki opowiedzieli
mi o tym, co działo się ostatnio w Teksasie. Czyli w zasadzie
mówili o niczym – wyścigi konne, hodowla koni wyścigowych, którą
się zajęli.
-
Dogadacie się z moim teściem – stwierdziłem, gdy to usłyszałem.
– Też ma ambicje na hodowcę koni wyścigowych.
-
Trzeba będzie z nim porozmawiać. Mamy czas.
-
A właściwie, to ile zostajecie? – zaciekawiłem się.
-
Dwa, może trzy tygodnie. Jeszcze zobaczymy. Nie chcemy sprawiać
nikomu kłopotów.
Oni?
Nigdy nie uważałem, że Gabe, Luc i Rob sprawiają kłopoty. To
kłopoty szły ich śladem.
Z
uwagi na korki na drogach wylotowych z Londynu droga do domu zajęła
nam półtorej godziny.
Ku
mojemu zdumieniu w domu zastałem nie tylko swoją rodzinę, ale też
Rebeckę. Wyglądała okropnie. Przez te dwa dni strasznie wychudła.
Ale mimo smutku widziałem w jej oczach iskierkę radości.
-
Ja już może pójdę – powiedziała, gdy wszedłem razem z
kuzynami do domu.
-
Nie musisz… - zacząłem. Powstrzymało mnie jej spojrzenie.
-
Nie. Naprawdę muszę już iść.
Minęła
mnie i wyszła z domu.
-
Przyszła zapytać, jak czują się dzieci – powiedziała Dora.
-
Wejdźcie. Obiad już na stole – krzyknęła Andromeda.
Od
razu skierowałem się do jadalni. Byłem potwornie głodny.
-------------------
Małe ogłoszenie. Rozdział 73 nie pojawi się w piątek, ale w sobotę za tydzień. Za opóźnienie bardzo przepraszam, ale to niezależne ode mnie.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz