5 czerwca 2015

Rozdział 72 – Kuzyni

 Przyjechaliśmy na Heathrow pół godziny przed planowanym przylotem samolotu.
- Nie ma ich jeszcze? – spytała Dora, rozglądając się za resztą komitetu powitalnego.
- Jeszcze mamy dużo czasu – uspokoiłem ją.
Pochyliłem się nad podwójnym wózkiem, w którym znajdowali się nasi synowie. Teddy spał, nieświadomy tego, gdzie jest. Z kolei Scott rozglądał się z ciekawością.
- Boję się – szepnęła Dora.
- Nie masz czego. Wszyscy śmierciożercy zostali złapani. Mamy nowy rząd, nowe zasady, nowe życie. Nikomu już nic nie grozi.
Poprzedniego dnia Minister Magii, czyli Kingsley, wydał kilka nowych rozporządzeń. Jedno z nich dotyczyło wilkołaków. Zostały zniesione wszelkie ograniczenia dotyczące zatrudnienia. Na pracodawców został nałożony obowiązek dania pracującym u nich wilkołakom czterech dni wolnego podczas każdej pełni. Te dni nie mogły być wliczane w urlop. Oddziały Porządkowe, które do tej pory pilnowały, żeby żaden wilkołak nie sprawiał problemów, zostały wcielone do Biura Aurorów, jako jeden z wydziałów podlegających jego szefowi. Kartoteki tych, którzy nie zostali postawieni w stan oskarżenia miały zostać usunięte z archiwów. Od teraz wilkołak, który popełnił przestępstwo był sądzony przed normalnym sądem, a nie komisją złożoną z urzędników wydziały Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Miał zostać utworzony specjalny ośrodek dla wilkołaków, które będą potrzebować pomocy z dostosowaniem się do społeczeństwa. Do tego ośrodka będą mogli zgłosić się też ci, którzy potrzebują bezpiecznego miejsca na spędzenie pełni. W prawie wilkołaki przestały już figurować jako „stworzenia o niemal ludzkiej inteligencji”. Teraz byliśmy pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.
Dziesięć minut po naszym przyjściu, znaleźli nas Syriusz i Kristal. Kristal pchała wózek, w którym musiały znajdować się moje bratanice.
- Skąd je wzięliście? – spytała Dora po powitaniu.
- Jerry nam je podrzucił – odpowiedziała Kris. – Rano. Powiedział, że musi coś załatwić.
- Ale obiecał, że zdąży – dodał Syriusz. – W każdym razie poznajcie Monicę i Claudię.
Dziewczynki były śliczne. Były wyjątkowo wyrośnięte jak na półroczne dzieci. A podobno bliźnięta są mniejsze od innych dzieci. Były identyczne. Te same noski, te same brązowe oczy i włosy.
Dochodziła szesnasta, gdy zobaczyłem znajomego faceta, idącego w naszym kierunku.
- Cześć, brat! – krzyknął Jerry, przedzierając się przez tłum czekających na krewnych.
Z bólem serca patrzyłem na brata. Nadal był blady. Widać było, że boli go każdy ruch i musiał podpierać się laską, żeby stanąć na lewej nodze. Mimo to uśmiechał się szeroko.
- Witam szanowną bratową – powiedział do Dory, całując ją w rękę.
- Nie czaruj – powiedziałem, ściskając rękę Jerry’ego.
Przywitałem się też z Syriuszem i Kristal.
- Przepraszam za spóźnienie. Rano odstawiłem Monicę i Claudię do tych tu – tu Jerry wskazał na Syriusza i Kristal – i poszedłem do adwokata. Rozwodzę się.
Złapałem zdezorientowane spojrzenie Dory. Widocznie nie wiedziała, czy wyrazić żal, czy gratulować.
Na szczęście uchroniły ją od tego ogłoszenia. Wynikało z nich, że samolot mamy właśnie wylądował.
Minęło piętnaście minut, zanim zobaczyłem mamę. W ogóle się nie zmieniła.
- Tak za wami tęskniłam! – zawołała.
Podbiegła do nas i mocno wszystkich przytuliła.
- Mamo… - zaczął nieśmiało Jerry, ale mama od razu mu przerwała.
- Wiem o wszystkim. Nic nie musisz mówić. Tak w ogóle to mam dla was pewną niespodziankę – oznajmiła tajemniczo.
- Jaką? – zaciekawiła się Kristal.
Zamiast odpowiedzieć, mama obejrzała się za siebie. Podążyłem za jej wzrokiem i zamarłem. W naszą stronę szło trzech identycznych trzydziestokilkulatków. Smagli bruneci przyciągali spojrzenia innych podróżnych
- Cześć, Remus – przywitał mnie najstarszy z nich.
- Moi drodzy, przedstawiam wam moich bratanków. Gabriel, Lucas i Robert.
Przywitałem się z dawno niewidzianymi kuzynami. Nic się nie zmienili.
- Co wy tu robicie? – spytałem.
- Podobno Angielki są piękne i, przyglądając się tu obecnym paniom, w zupełności się z tym zgadzam – odpowiedział Gabe.
- Słychać, że rodzina – stwierdziła Dora. – Komplementy na tym samym poziomie.
- Au! – stwierdził Syriusz.
- Nie spierajcie się – poprosiła mama. – Nie chcę słuchać waszych kłótni. Za to chętnie poznałabym moje wnuki.
Mama po kolei tuliła i całowała całą czwórkę dzieci.
- Teraz widzę, jak długo mnie nie było – stwierdziła, głaszcząc Teddy’ego po czarnych włoskach.
- Niecały rok – zauważyła Dora.
- A tyle się przez ten czas wydarzyło.
- Będziemy mieć jeszcze dużo czasu na rozmowę – zapewniłem mamę. – Póki co zapraszamy do nas.
- Super – odpowiedział Luc. – Tylko jak?
No tak. Chłopaki byli mugolami i nie mogli się teleportować.
- Przecież jesteśmy samochodem – przypomniała mi Dora. – Pojedziesz z nimi, a ja wrócę z mamą i dziećmi.
Przystałem na to. Pożegnałem się z rodziną i poprowadziłem kuzynów do samochodu, który zaparkowałem kilka przecznic od lotniska.
- Ładna ta twoja żona – rzucił w pewnym momencie Robert.
- Nie pozwalaj sobie – warknąłem, posyłając mu twarde spojrzenie.
- Ale nie miałem nic złego na myśli. Jest bardzo ładna i interesująca… szczególnie z tymi włosami.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Dzisiaj i tak wyglądała w miarę... normalnie – dokończyłem z braku lepszego słowa. – Zwykle ma różowe włosy.
Wytrzeszczyli na mnie oczy.
Akurat doszliśmy do samochodu, więc poczekałem aż chłopaki wsiądą, zanim zacząłem im wyjaśniać.
- Więc? – popędził mnie Luc, gdy odpaliłem silnik.
- Dora ma pewną rzadką zdolność. Jest metamorfomagiem.
- Meta-kim? – spytał Rob.
- Metamorfomagiem. Potrafi zmieniać swój wygląd – wyjaśniłem.
- Ale tak całkowicie?
- Pewnie.
- Super – stwierdził Luc. – Bardzo przydatne. Czy czasami…
- Zastanów się, zanim coś powiesz – wtrąciłem.
- On nie miał nic złego na myśli – próbował wytłumaczyć brata Gabe.
- Wiem, co miał na myśli – odpowiedziałem. – I moja odpowiedź brzmi nie. Dora sama decyduje, jak chce wyglądać. Dla mnie zawsze jest piękna.
Lucas parsknął śmiechem.
- I to mówi facet, który twierdził, że nigdy nie będzie miał rodziny i że się nie zakocha? – zapytał.
- Czemu wszyscy mi to wypominają?
- Bo twoje stanowisko było jasne – powiedział Gabe. – A teraz? Żona i dwoje dzieci
- Każdy może się mylić.
Reszta podróży minęła nam w spokojnej rozmowie. Chłopaki opowiedzieli mi o tym, co działo się ostatnio w Teksasie. Czyli w zasadzie mówili o niczym – wyścigi konne, hodowla koni wyścigowych, którą się zajęli.
- Dogadacie się z moim teściem – stwierdziłem, gdy to usłyszałem. – Też ma ambicje na hodowcę koni wyścigowych.
- Trzeba będzie z nim porozmawiać. Mamy czas.
- A właściwie, to ile zostajecie? – zaciekawiłem się.
- Dwa, może trzy tygodnie. Jeszcze zobaczymy. Nie chcemy sprawiać nikomu kłopotów.
Oni? Nigdy nie uważałem, że Gabe, Luc i Rob sprawiają kłopoty. To kłopoty szły ich śladem.
Z uwagi na korki na drogach wylotowych z Londynu droga do domu zajęła nam półtorej godziny.
Ku mojemu zdumieniu w domu zastałem nie tylko swoją rodzinę, ale też Rebeckę. Wyglądała okropnie. Przez te dwa dni strasznie wychudła. Ale mimo smutku widziałem w jej oczach iskierkę radości.
- Ja już może pójdę – powiedziała, gdy wszedłem razem z kuzynami do domu.
- Nie musisz… - zacząłem. Powstrzymało mnie jej spojrzenie.
- Nie. Naprawdę muszę już iść.
Minęła mnie i wyszła z domu.
- Przyszła zapytać, jak czują się dzieci – powiedziała Dora.
- Wejdźcie. Obiad już na stole – krzyknęła Andromeda.

Od razu skierowałem się do jadalni. Byłem potwornie głodny.
-------------------
Małe ogłoszenie. Rozdział 73 nie pojawi się w piątek, ale w sobotę za tydzień. Za opóźnienie bardzo przepraszam, ale to niezależne ode mnie.
Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz