O
obiedzie usiedliśmy w salonie przy winie. Mama nie odstępowała od
swoich wnuków, co było dosyć trudne, bo córki Jerry’ego
raczkowały po całym salonie. Gdy patrzyłem na nie, cieszyłem się,
że miałem jeszcze przed sobą perspektywę miesiąca-dwóch
spokoju, zanim Scottie zacznie zwiedzać dom.
Z
uwagi, że u mnie w domu było już dosyć tłoczno, w końcu poza
Andromedą mieszkał z nami też Edgar z dziećmi, Syriusz
zaproponował Gabrielowi, Lucasowi i Robertowi, żeby zatrzymali się
u niego. Przystali na to.
Tuż
przed dwudziestą rozległo się stukanie w okno.
-
To sowa Kingley’a – zauważył Edgar.
Podszedłem
od okna i wpuściłem ptaka. Sowa rzuciła list na kolana Dory i
usiadła na stole, czekając na odpowiedź. Dora otworzyła kopertę
i wyjęła list.
-
Kingsley pisze, że mamy być jutro o trzeciej na Grimmauld Place.
-
Po kiego licho? – zapytał Syriusz, nalewając sobie wina do
kieliszka.
-
Na zebranie.
-
Pewnie na pożegnanie – stwierdziłem. – Napisz, że będziemy.
-
A jakby inaczej?
Wyjęła
z szuflady kawałek pergaminu, kałamarz i pióro. Szybko napisała
odpowiedź Kingley’owi i podała ją sowie.
-
Pewnie wezwał wszystkich – powiedziała Kristal.
Zgadzałem
się z nią. Wojna się skończyła, Voldemort nie żył, a
śmierciożercy zostali wyłapani. Zakon nie był już potrzebny.
Na
Grimmauld Place przyszliśmy wcześniej. Dora trochę się bała, ale
w końcu zgodziła się zostawić chłopców pod opieką Steve’a.
Sam miałem co do tego pewne wątpliwości, ale nie mogliśmy zabrać
ich ze sobą.
Na
miejscu było już kilkanaście osób. Przywitaliśmy się z Harry’m,
Ronem i Hermioną. Z kanapy w salonie pomachali nam Louis i Hestia.
Obok niech siedzieli Bill i Fleur. Właściwie to byli już wszyscy
Weasley’owie.
-
Fajnie, że już przyszliście – usłyszałem za sobą głos Łapy.
Wychodził
właśnie z piwnicy, obładowany butelkami z winem. Za nim szła
Kristal, która także trzymała kilka butelek.
-
Otwieracie winiarnię? – zażartowała Dora.
-
Trzeba coś pić – odparł Syriusz.
Poszedłem
go kuchni i wyjąłem kieliszki z szafki.
-
Pomogę – zaofiarował się Harry.
-
Dzięki – odpowiedziałem, podając mu cztery kieliszki.
Wspólnymi
siłami zastawiliśmy stół.
Punkt
piętnasta wszyscy siedzieli już przy stole. Wszyscy oprócz
Kingsley’a.
Rozejrzałem
się. Było niewiele więcej osób niż na pierwszych zebraniu, ale
czuło się brak każdej osoby, która poległa w czasie wojny.
Widziałem Reb, która co chwila ocierała oczy. Też tęskniłem za
Gary’m.
-
Przepraszam za spóźnienie – rzucił Kingsley, wchodząc do
jadalni. – Sprawy urzędowe. Zanim zaczniemy, uczcijmy tych, którzy
zginęli minutą ciszy.
Zamilkł.
Nikt się nie odzywał. Reb tłumiła łkanie.
-
Dziękuję – powiedział Kingsley po dłuższej chwili. – Chcę
wam też podziękować za ostatnie trzy lata. Za waszą walkę i
poświęcenie i… I to nie ja powinienem wam dziękować. Powinien
to robić profesor Dumbledore. Chyba wszyscy to wiecie.
Kilka
osób kiwnęło głową.
-
Chciałem też wam powiedzieć o najnowszej decyzji Ministerstwa –
pochwycił temat. Wziął głęboki oddech. – Wszyscy członkowie
Zakonu Feniksa oraz ci, którzy walczyli w obronie Hogwartu zostaną
odznaczeni Orderami Merlina I klasy.
Oniemiałem.
-
Ale… - zaczął Syriusz, który też był w szoku.
-
WSZYSCY – powtórzył Kingsley, wyczuwając o co chodzi Syriuszowi.
– Bez względu na jego przeszłość czy… teraźniejszość –
dokończył, spoglądając na mnie.
Koniec
świata. Wilkołak z Orderem Merlina.
Poczułem,
jak Dora ściska moją dłoń pod stołem. Uśmiechnęła się.
-
Ci, którzy zostali zwolnieni lub odeszli z pracy na skutek działań
poprzedniej władzy, mogą wrócić. Dotyczy to przede wszystkim
aurorów. Dlatego był prosił aurorów, żeby jutro przyszli do
Kwatery Aurorów.
-
A urlop macierzyński? – zainteresowała się Dora.
-
Ależ oczywiście. Ale i tak przyjdź. Chyba Remus poradzi sobie sam
przez tą godzinę czy dwie.
-
Chyba tak – odpowiedziała Dora, spoglądając na mnie kątem oka.
Przy
stole rozległy się śmiechy.
-
Ceremonia odznaczeń odbędzie się za tydzień. Godzinę i miejsce
jeszcze wam prześlę. I… W zasadzie powiedziałem już wszystko.
Harry, chciałbyś coś powiedzieć?
Zaskoczony
Potter wstał. Widać było, że się spiął.
-
Nie wiem, co powiedzieć. Chciałbym podziękować wam za wsparcie w
ciągu ostatnich miesięcy. Wiem, że wspieranie mnie było
zabronione. Dlatego jestem wam wszystkim tak bardzo wdzięczny. Fred,
George, Lee… To wasze radio… To było coś niesamowitego.
-
Oj przestań – rzucił Fred.
-
Bo się będziemy rumienić – dodał George, wywołując falę
śmiechu. Nawet Reb się uśmiechnęła.
-
Nie. Odwaliliście kawał bardzo dobrej roboty. Słuchałem tylko
jednej audycji, ale zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Doceniam
wasze zaangażowanie.
-
Ale to nie tylko nasza zasługa – powiedział Lee. – Była kupa
ludzi, którzy nas ukrywali, albo szukali nam kryjówek.
-
To nadawanie z obory – mruknął Fred.
-
Chociażby. Wiele z audycji mogło się udać tylko dzięki
Ernestowi, który zawsze znajdował nam jakąś bezpieczną
miejscówkę.
Ernest
spłonął rumieńcem i spuścił głowę.
-
Jak już powiedziałem, jestem wam bardzo wdzięczny. Za wszystko i…
Żałuję, że musieliśmy kogoś pożegnać po drodze. Dziękuję.
Usiadł
przy akompaniamencie oklasków.
-
Jeszcze ktoś chciałby coś powiedzieć? – zapytał Kingsley.
-
Ja – powiedziała Minerwa. – W porozumieniu z Ministerstem Magii
ustaliliśmy, że wszyscy, którzy nie ukończyli szkoły, a walczyli
w czasie wojny i bronili Hogwartu nie muszą kończyć szkoły.
Jeżeli te osoby będą chciały, na co liczę, dostać się na
studia mają zgłosić się do gabinetu dyrektora Hogwartu, póki co
mnie, i dostaną odpowiednie zaświadczenie. Będą brane pod uwagę
SUM-y oraz oceny z ostatniego ukończonego roku. Dziękuję.
Usiadła
na krześle. Ponownie rozległy się brawa.
Po
dłuższej chwili głos ponownie zabrał Kingsley.
-
To chyba by było na tyle. Zabranie skończone – powiedzenie tych
słów wyraźnie sprawiło mu kłopot.
-
Poczekajcie! – krzyknął Bill. – Mam jedno pytanie.
-
Jakie? – zainteresował się Kingsley.
-
Co teraz z nami będzie? W sensie z Zakonem.
-
Jak to co? – odparł Syriusz. – Czekamy na kolejnego wariata,
który będzie próbował przejąć władzę nas światem.
Wstaliśmy
od stołu wśród śmiechów. Koniec Zakonu Feniksa. Nie spodziewałem
się, że doczekam czegoś takiego.
-
Remus, poczekaj! – usłyszałem za sobą głos Freda.
Odwróciłem
się i zobaczyłem, jak Fred i George idą w moją stronę.
-
Tonks, możemy pożyczyć na sekundkę twojego męża? – spytał
George, uśmiechając się do Dory.
-
Tylko pod warunkiem, że oddacie go w jednym kawałku.
-
Bez obaw – powiedzieli równocześnie.
Zaciągnęli
mnie na piętro.
-
O co chodzi? – zapytałem.
-
Mamy dla ciebie propozycję – zaczął Fred.
-
Wznawiamy działanie naszego sklepu i chcielibyśmy rozszerzyć
działalność – dodał George.
-
Chcemy otworzyć filię w Hogsmeade – wtrącił Fred.
-
I chcielibyśmy, żebyś został jej kierownikiem – dokończył
George.
-
Ja? – zdziwiłem się.
-
No tak. Jesteś Huncwotem. Masz doświadczenie w sprawach żartów i
psikusów – wyjaśnił Fred.
-
Syriusz byłby lepszy.
-
Odesłał nas do ciebie, zanim zdążyliśmy go zapytać –
odpowiedział George. – Powiedział, że to ty byłeś mózgiem.
-
I jakoś do ciebie mamy większe zaufanie w sprawach organizacyjnych
– dorzucił Fred.
-
Nie musisz odpowiadać od razu – zaznaczył George. – Zastanów
się przez kilka dni.
-
Nie liczcie na wiele – zaznaczyłem. – Cześć.
-
Cześć – odpowiedzieli.
Zszedłem
na dół i wziąłem Dorę za rękę.
-
Wracajmy do domu – poprosiłem.
Pożegnaliśmy
się z innymi członkami Zakonu (już nieistniejącego) i
teleportowaliśmy się na podwórko Steve’a. Najpierw musieliśmy
odebrać synów.
Notka świetna, choć nie powiem,. troszkę smutna ze względu na to jak wiele ofiar ponieśli walczący i że to koniec. Jak tylko wezmę się w garść to też coś napiszę :)
OdpowiedzUsuń