Po
raz pierwszy od dawna w domu był spokój. Brian i Nicky zostali u
Steve’a, Edgar szukał mieszkania dla siebie i dzieci, a
Andromeda pojechała do Nory, bo Molly zaprosiła ją na herbatę.
-
Cisza i spokój – westchnęła Dora, wyciągając się na kanapie.
-
Właśnie myślałem o tym samym – powiedziałem.
Gdy
podszedłem do kanapy, Dora usiadła, żeby zrobić mi miejsce.
Niemal od razu położyła się z powrotem, kładąc głowę na moich
udach.
-
Czego chcieli od ciebie Fred i George? – spytała.
Podniosła
rękę i zaczęła bawić się guzikami od mojej koszuli.
-
Zamierzają otworzyć filię swojego sklepu w Hogsmeade
-
Co to ma wspólnego z tobą?
-
Chcą, żebym został kierownikiem nowego sklepu.
Spojrzała
na mnie szeroko otwartymi oczami i uśmiechnęła się.
-
To świetnie. Przyjąłeś ich propozycję?
-
Poprosiłem ich o czas na zastanowienie się.
Dora
poderwała się z kanapy. Podeszła do mnie i usiadła okrakiem na
moich kolanach. Przysunęła się bliżej tak, że nasze ciała
stykały się.
-
Skąd te wątpliwości? – spytała, patrząc mi w oczy.
-
Nie nadaję się do tego.
-
Niby dlaczego? Masz doświadczenie jeszcze z Hogwartu. Z finansami
też nie masz problemu. Poza tym nie znam nikogo, komu byłoby
łatwiej zaufać. Remus, przyjmij ich propozycję.
Pocałowałem
ją w czoło.
-
To nie jest takie proste…
-
Nie mów do mnie, jak do małego dziecka! – warknęła. –
Rozumiem to. I wiem, co zaraz powiesz. Tylko pamiętaj, że Fred i
George wiedzą, kim jesteś.
Tym
jednym zdaniem Dora wytrąciła mi z ręki ostatni argument. Chciałem
zasłonić się swoim wilkołactwem, ale Dora miała rację. Fred i
George znają mnie i znają ryzyko, jakim jest przebywanie z
wilkołakiem. Jeżeli są gotowi je podjąć, nie powinienem im
odmawiać. Tym bardziej, że przecież miałem rodzinę na
utrzymaniu.
-
Zgodzę się – powiedziałem.
Dora
uśmiechnęła się szeroko i pocałowała mnie. Oddałem pocałunek.
Przesunąłem ręce na talię żony i jeszcze mocniej docisnąłem ją
do siebie. Potraktowała to jako zachętę. Pocałunki stały się
bardziej namiętne. Poczułem, jak pod palcami Dory ulegają guziki
od mojej koszuli.
W
momencie, w którym Dora odpięła ostatni guzik, na piętrze rozległ
się płacz Scotta. To nas otrzeźwiło.
-
Pójdę po niego – zaofiarowała się Dora, zeskakując z moich
kolan.
Wychodząc
z salonu, poprawiała zmiętą bluzkę.
Odchyliłem
głowę do tyłu, opierając ją o oparcie. Wziąłem głęboki
wdech, wstrzymałem na chwilę powietrze i zrobiłem wydech. Musiałem
się uspokoić. Poniosło mnie. Nie po raz pierwszy, ale nie
żałowałem tego. Jak mógłbym żałować tego, że pragnąłem
swojej żony?
Usłyszałem
kroki Dory na schodach. Przez drzwi widziałem, jak Dora niesie
Scotta do kuchni.
-
Pomóc ci w czymś? – krzyknąłem za nią.
-
Chyba dam radę go nakarmić – odkrzyknęła.
Mimo
jej słów ruszyłem za nią do kuchni. Widziałem, jak stuknięciem
różdżki podgrzewa mleko dla naszego synka. Po chwili Scottie
ciągnął mleko z flaszki.
-
Może należałoby rozszerzyć jego dietę – pomyślałem na głos.
-
Jeszcze trochę za wcześnie. Remus, on ma dopiero cztery miesiące.
-
Ma JUŻ cztery miesiące. Jeszcze trochę, a będziemy ganiać go po
podłodze.
-
Jak mama wczoraj ganiała Monicę i Claudię? – zapytała Dora,
układając wygodniej Scotta na ramieniu.
-
Daj. Ja go wezmę.
-
Nie trzeba… - zaczęła, ale po chwili umilkła.
Zaczął
płakać Teddy.
-
Jego nie nakarmię – zauważyłem.
Dora
pokręciła głową z uśmiechem i podała mi Scotta. Chłopak nawet
na chwilę nie przestał pić.
-
Zawsze musisz stawiać na swoim? – rzuciła do mnie Dora, po czym
pobiegła na piętro.
Potknęła
się w połowie schodów, ale od razu krzyknęła do mnie, że nic
jej nie jest.
Patrzyłem,
jak Scott wypija całą butelkę. Potem zaniosłem go do salonu i
położyłem na jego kocyku. Scott leżał na brzuszku i uderzał
rączką w kolorowe kółka, z których wyskakiwały iskry w kolorze
kółka, z którego wyskoczyły.
Akurat
pokój rozświetliły niebieskie iskierki, gdy do salonu weszła
Dora.
-
Jakoś smutno tu bez Briana i Nicky – powiedziała, siadając za
mną. Przytuliła się do moich pleców.
-
Też się do nich przyzwyczaiłem – przyznałem.
Milczeliśmy
prze dłuższą chwilę, obserwując zabawy Scotta. Za każdy razem,
gdy w powietrzu pojawiły się iskierki Scott głośno się śmiał.
-
Jest taki podobny do Camille – mruknęła Dora chyba nieświadomie.
-
To dobrze – odpowiedziałem.
Oderwała
głowę od mojego ramienia i spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-
Powiedziałam to na głos?
-
Tak jakby. Ale zgadzam się z tobą. Ma jej oczy. Jej śmiech. Czego
możemy chcieć więcej?
-
Chciałabym, żeby Cam go widziała. Jak dorasta.
Pojedyncza
łza spłynęła po jej policzku. Przytuliłem ją.
-
Nie smuć się.
-
Wiem – szepnęła drżącym głosem. – Trzeba żyć dalej. Ale
tak bardzo mi jej brakuje.
Wcisnęła
twarz w moje ramię. Zadrżała kilka razy i wciągnęła głośno
powietrze. Ale nie rozpłakała się. Nie popłynęło więcej łez.
Usłyszeliśmy
dźwięk przekręcanego w drzwiach zamka. Po chwili do salonu wbiegli
Nicole i Brian.
-
Ciociu, wiesz, jak było fajnie?! – zawołał od progu Brian. –
Jeździłem na taaaakim dużym koniu – dodał unosząc prawą rękę
wysoko ponad swoją głowę.
-
Ja też, ja też – zawtórowała mu Nicky. – A Brian prawie
spadł.
-
Ale nie spadłem.
-
Ale prawie.
-
Nie droczcie się – poprosiła Dora, rozdzielając rodzeństwo.
-
Pójdę porozmawiać z Fredem i George’m – zdecydowałem.
-
Świetny pomysł – zgodziła się Dora i obdarzyła mnie promiennym
uśmiechem. Uśmiechem, w którym się zakochałem.
Uścisnąłem
jeszcze dłoń Edgara, po czym założyłem buty, pelerynę i
wyszedłem z domu.
Zaklęcia
ochronne zdjąłem kilka dni temu. Zostały tylko zaklęcia, które
uniemożliwiały teleportację w domu. Pamiętałem, jak bardzo
denerwowało to Dorę, gdy mieszkaliśmy razem w Londynie.
W
pierwszej kolejności teleportowałem się na Pokątną. Przez kilka
dni ulica odzyskała część dawnego blasku. Niektóre sklepy już
otworzono i znowu zaroiło się od ludzi.
Od
razu skierowałem się do najbardziej kolorowego sklepu. Magiczne
Dowcipy Weasley’ów były widoczne na całej długości Pokątnej.
Wszedłem
do sklepu i aż przystanąłem z zaskoczeniem. Jakby wojny nie było.
Półki były wypełnione produktami, między nimi chodziły tłumy
ludzi.
-
Ludzie chcą odreagować – usłyszałem pod sobą głos Freda.
Spojrzałem
w górę. Fred stał pochylony nad barierką.
-
Zapraszam na górę – zachęcił mnie. – Schody są tam.
Skierowałem
się w prawo za ręką Freda. Pod ścianą znalazłem schody, które
zaprowadziły mnie na piętro. Część piętra była zajęta przez
półki z wynalazkami bliźniaków. Drugą część zajmowało biuro
braci.
-
Namyśliłeś się? – zapytał George, otwierając drzwi do biura.
-
Zgadzam się.
George
uśmiechnął się. Otworzył szerzej drzwi i przesunął się,
robiąc mi miejsce.
-
Witamy na pokładzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz