19 czerwca 2015

Rozdział 74 – „Witamy na pokładzie”

 Po raz pierwszy od dawna w domu był spokój. Brian i Nicky zostali u Steve’a, Edgar szukał mieszkania dla siebie i dzieci, a Andromeda pojechała do Nory, bo Molly zaprosiła ją na herbatę.
- Cisza i spokój – westchnęła Dora, wyciągając się na kanapie.
- Właśnie myślałem o tym samym – powiedziałem.
Gdy podszedłem do kanapy, Dora usiadła, żeby zrobić mi miejsce. Niemal od razu położyła się z powrotem, kładąc głowę na moich udach.
- Czego chcieli od ciebie Fred i George? – spytała.
Podniosła rękę i zaczęła bawić się guzikami od mojej koszuli.
- Zamierzają otworzyć filię swojego sklepu w Hogsmeade
- Co to ma wspólnego z tobą?
- Chcą, żebym został kierownikiem nowego sklepu.
Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami i uśmiechnęła się.
- To świetnie. Przyjąłeś ich propozycję?
- Poprosiłem ich o czas na zastanowienie się.
Dora poderwała się z kanapy. Podeszła do mnie i usiadła okrakiem na moich kolanach. Przysunęła się bliżej tak, że nasze ciała stykały się.
- Skąd te wątpliwości? – spytała, patrząc mi w oczy.
- Nie nadaję się do tego.
- Niby dlaczego? Masz doświadczenie jeszcze z Hogwartu. Z finansami też nie masz problemu. Poza tym nie znam nikogo, komu byłoby łatwiej zaufać. Remus, przyjmij ich propozycję.
Pocałowałem ją w czoło.
- To nie jest takie proste…
- Nie mów do mnie, jak do małego dziecka! – warknęła. – Rozumiem to. I wiem, co zaraz powiesz. Tylko pamiętaj, że Fred i George wiedzą, kim jesteś.
Tym jednym zdaniem Dora wytrąciła mi z ręki ostatni argument. Chciałem zasłonić się swoim wilkołactwem, ale Dora miała rację. Fred i George znają mnie i znają ryzyko, jakim jest przebywanie z wilkołakiem. Jeżeli są gotowi je podjąć, nie powinienem im odmawiać. Tym bardziej, że przecież miałem rodzinę na utrzymaniu.
- Zgodzę się – powiedziałem.
Dora uśmiechnęła się szeroko i pocałowała mnie. Oddałem pocałunek. Przesunąłem ręce na talię żony i jeszcze mocniej docisnąłem ją do siebie. Potraktowała to jako zachętę. Pocałunki stały się bardziej namiętne. Poczułem, jak pod palcami Dory ulegają guziki od mojej koszuli.
W momencie, w którym Dora odpięła ostatni guzik, na piętrze rozległ się płacz Scotta. To nas otrzeźwiło.
- Pójdę po niego – zaofiarowała się Dora, zeskakując z moich kolan.
Wychodząc z salonu, poprawiała zmiętą bluzkę.
Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o oparcie. Wziąłem głęboki wdech, wstrzymałem na chwilę powietrze i zrobiłem wydech. Musiałem się uspokoić. Poniosło mnie. Nie po raz pierwszy, ale nie żałowałem tego. Jak mógłbym żałować tego, że pragnąłem swojej żony?
Usłyszałem kroki Dory na schodach. Przez drzwi widziałem, jak Dora niesie Scotta do kuchni.
- Pomóc ci w czymś? – krzyknąłem za nią.
- Chyba dam radę go nakarmić – odkrzyknęła.
Mimo jej słów ruszyłem za nią do kuchni. Widziałem, jak stuknięciem różdżki podgrzewa mleko dla naszego synka. Po chwili Scottie ciągnął mleko z flaszki.
- Może należałoby rozszerzyć jego dietę – pomyślałem na głos.
- Jeszcze trochę za wcześnie. Remus, on ma dopiero cztery miesiące.
- Ma JUŻ cztery miesiące. Jeszcze trochę, a będziemy ganiać go po podłodze.
- Jak mama wczoraj ganiała Monicę i Claudię? – zapytała Dora, układając wygodniej Scotta na ramieniu.
- Daj. Ja go wezmę.
- Nie trzeba… - zaczęła, ale po chwili umilkła.
Zaczął płakać Teddy.
- Jego nie nakarmię – zauważyłem.
Dora pokręciła głową z uśmiechem i podała mi Scotta. Chłopak nawet na chwilę nie przestał pić.
- Zawsze musisz stawiać na swoim? – rzuciła do mnie Dora, po czym pobiegła na piętro.
Potknęła się w połowie schodów, ale od razu krzyknęła do mnie, że nic jej nie jest.
Patrzyłem, jak Scott wypija całą butelkę. Potem zaniosłem go do salonu i położyłem na jego kocyku. Scott leżał na brzuszku i uderzał rączką w kolorowe kółka, z których wyskakiwały iskry w kolorze kółka, z którego wyskoczyły.
Akurat pokój rozświetliły niebieskie iskierki, gdy do salonu weszła Dora.
- Jakoś smutno tu bez Briana i Nicky – powiedziała, siadając za mną. Przytuliła się do moich pleców.
- Też się do nich przyzwyczaiłem – przyznałem.
Milczeliśmy prze dłuższą chwilę, obserwując zabawy Scotta. Za każdy razem, gdy w powietrzu pojawiły się iskierki Scott głośno się śmiał.
- Jest taki podobny do Camille – mruknęła Dora chyba nieświadomie.
- To dobrze – odpowiedziałem.
Oderwała głowę od mojego ramienia i spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Powiedziałam to na głos?
- Tak jakby. Ale zgadzam się z tobą. Ma jej oczy. Jej śmiech. Czego możemy chcieć więcej?
- Chciałabym, żeby Cam go widziała. Jak dorasta.
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Przytuliłem ją.
- Nie smuć się.
- Wiem – szepnęła drżącym głosem. – Trzeba żyć dalej. Ale tak bardzo mi jej brakuje.
Wcisnęła twarz w moje ramię. Zadrżała kilka razy i wciągnęła głośno powietrze. Ale nie rozpłakała się. Nie popłynęło więcej łez.
Usłyszeliśmy dźwięk przekręcanego w drzwiach zamka. Po chwili do salonu wbiegli Nicole i Brian.
- Ciociu, wiesz, jak było fajnie?! – zawołał od progu Brian. – Jeździłem na taaaakim dużym koniu – dodał unosząc prawą rękę wysoko ponad swoją głowę.
- Ja też, ja też – zawtórowała mu Nicky. – A Brian prawie spadł.
- Ale nie spadłem.
- Ale prawie.
- Nie droczcie się – poprosiła Dora, rozdzielając rodzeństwo.
- Pójdę porozmawiać z Fredem i George’m – zdecydowałem.
- Świetny pomysł – zgodziła się Dora i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem. Uśmiechem, w którym się zakochałem.
Uścisnąłem jeszcze dłoń Edgara, po czym założyłem buty, pelerynę i wyszedłem z domu.
Zaklęcia ochronne zdjąłem kilka dni temu. Zostały tylko zaklęcia, które uniemożliwiały teleportację w domu. Pamiętałem, jak bardzo denerwowało to Dorę, gdy mieszkaliśmy razem w Londynie.
W pierwszej kolejności teleportowałem się na Pokątną. Przez kilka dni ulica odzyskała część dawnego blasku. Niektóre sklepy już otworzono i znowu zaroiło się od ludzi.
Od razu skierowałem się do najbardziej kolorowego sklepu. Magiczne Dowcipy Weasley’ów były widoczne na całej długości Pokątnej.
Wszedłem do sklepu i aż przystanąłem z zaskoczeniem. Jakby wojny nie było. Półki były wypełnione produktami, między nimi chodziły tłumy ludzi.
- Ludzie chcą odreagować – usłyszałem pod sobą głos Freda.
Spojrzałem w górę. Fred stał pochylony nad barierką.
- Zapraszam na górę – zachęcił mnie. – Schody są tam.
Skierowałem się w prawo za ręką Freda. Pod ścianą znalazłem schody, które zaprowadziły mnie na piętro. Część piętra była zajęta przez półki z wynalazkami bliźniaków. Drugą część zajmowało biuro braci.
- Namyśliłeś się? – zapytał George, otwierając drzwi do biura.
- Zgadzam się.
George uśmiechnął się. Otworzył szerzej drzwi i przesunął się, robiąc mi miejsce.

- Witamy na pokładzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz