31 lipca 2015

Rozdział 78 – Order Merlina

 Wróciliśmy z Rosji dwa dni po ślubie Dymitra i Kseni. Do tego czasu Ksenia każdą chwilę, w czasie której nie była z mężem, spędzała z Dorą i Teddy’m. Ku mojemu zdziwieniu nawet nie potrzebowały tłumacza. Ksenia szlifowała swój angielski, a gdy nie potrafiła czegoś powiedzieć, pomagała sobie gestami.
W domu powitała nas Andromeda.
- Jak się bawiliście? – zapytała, całując córkę w policzek.
Wzięła Teddy’ego i mocno go uściskała.
- Cudownie.
- Dora ma nową przyjaciółkę – dodałem.
- A żebyś wiedział – odparła Dora. – I powinniśmy ich zaprosić tutaj.
- Daj im trochę czasu. Dopiero się pobrali.
Wszedłem do domu i przywitałem się ze Scottem. Siedział w swoim krzesełku i machał rączkami umazanymi musem jabłkowym.
- Nie rozbierasz się? – spytała Dora.
- Nie. Mam jeszcze coś do załatwienia na mieście.
- To nie może poczekać? – spytała, przytulając się do mnie.
- Niestety nie – odpowiedziałem.
Pocałowałem ją delikatnie, po przecież tuż obok stała Andromeda, po czym wyszedłem na dwór. Od razu teleportowałem się na Pokątną.
Najpierw poszedłem do Freda i George’a. Był drugi lipca i powinienem odebrać pensję.
- Jak się udało wesele? – zapytał Fred, wręczając mi sakiewkę z magicznie pomniejszonymi galeonami.
- To bardziej obiad niż wesele – sprostowałem. – Ale wypadło świetnie.
- Cieszę się… Remus, kiedy macie rocznicę? – zainteresował się nagle Fred.
- Czternastego. A co?
- Ile potrzebujesz wolnego?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Z jednej strony potrzebowałem tego urlopu, ale z drugiej głupio mi było prosić o kolejne wolne dni, zaraz po powrocie z wyjazdu.
- Daj spokój, Remus – prychnął George. – Chyba nic się nie zawali przez tydzień czy dwa. A poza tym Tonks by nam głowy pourywała, gdybyśmy kazali ci od razu iść do pracy... Czternasty mówisz – mruknął, spoglądając w kalendarz – To będzie niedziela.
- Pełnia jest od dwudziestego piątego do dwudziestego ósmego – dodałem.
- Plus jeden dzień… Czyli widzimy się trzydziestego – podsumował George. Fred potwierdził to kiwnięciem głowy.
- Nie mogę… - zacząłem, ale Fred nie dał mi dojść do słowa.
- Cicho! Polecenie odgórne. Zresztą i tak ci się należy za te dodatkowe godziny, które spędziłeś w Hogsmeade przed otwarciem sklepu. A jeżeli chcesz jeszcze coś załatwić na mieście to radzę się pospieszyć. Późno się robi – dodał, uśmiechając się szeroko.
Pożegnałem się z nimi i wyszedłem na Pokątną. Chłopaki potrafili wszystko przewidzieć. Ten urlop był mi bardzo na rękę. Oni o tym wiedzieli. Co prawda nie spodziewałem się, żeby mieli robić jakieś wielkie problemy, ale tak szybkiego załatwienia sprawy nie przewidziałem.
Skierowałem swoje kroki do czarodziejskiego biura podróży „Lot Feniksa”. To biuro, jak większość lokali na Pokątnej, zamknęło swoją działalność na czas wojny, ale teraz prężnie działało. Nigdy nie podróżowałem z tym biurem (ani z żadnym innym), ale polecił mi je Edgar, który kilka lat temu pojechał z nim na wakacje.
- W czym mogę pomóc? – spytała mnie siedząca przy biurku kobieta.
- Dałoby się załatwić wycieczkę, najwyżej dziesięciodniową? Dla dwóch osób – zapytałem, siadając po drugiej stronie biurka.
- Na kiedy?
- Od czternastego. Tego miesiąca.
Siedząca naprzeciwko mnie ciemna blondynka przejrzała papiery, leżące przed nią.
- A w którym kierunku wycieczka pana by interesowała?
- W zasadzie nie wiem. Co macie w ofercie? Koniecznie od czternastego.
- I powrót najpóźniej dwudziestego czwartego? Hmm… Mamy Egipt, Rzym, Lazurowe Wybrzeże, Madryt, Wyspy Kanaryjskie, Indie, Rio de Janeiro i Kretę.
- A te Wyspy Kanaryjskie? – zainteresowałem się.
- Dziesięć dni w Las Palmas de Gran Canaria. Czterogwiazdkowy czarodziejski hotel z basenami, Spa i sauną w cenie pokoju. Pokoje z łazienkami i balkonami. W cenie trzy posiłki dziennie. Transport świstoklikiem z londyńskiej stacji na Pokątnej na stację w samym Las Palmas de Gran Canaria przy la calle Oculta. Cena za dwie osoby to będzie... sześćset czterdzieści galeonów.
Cena trochę mnie zamroczyła, ale nie było to coś, czego nie byłem w stanie zapłacić. Z ostatniej pensji zostało mi jakieś czterdzieści galeonów, a ta, którą dopiero co dostałem od bliźniaków była znacznie większa od tej, która była podana w umowie jako minimum, bo obroty sklepu w Hogsmeade przekraczały moje oczekiwania.
- Niech będzie – zgodziłem się.
Prawda była taka, że prędzej zapożyczyłbym się u wszystkich znajomych, niż zrezygnował z tego wyjazdu. Właściwie mnie osobiście nie zależało, ale robiłem to dla Dory. Coś jej się należy za ostatni rok – moje tchórzostwo, wyjazdy, zniknięcia. No i nie mieliśmy przecież prawdziwego miesiąca miodowego, nie wspominając nawet o podróży poślubnej. Chociaż na rocznicę chciałem ją gdzieś zabrać.
Następne dni spędziłem głównie w pracy. Czasami odwiedzał mnie Syriusz, którego wtajemniczyłem w moje rocznicowe plany. O wyjeździe poinformowałem też Andromedę, oczywiście z zastrzeżeniem, żeby Dora o niczym się nie dowiedziała. Chciałem zrobić żonie niespodziankę.
Trzynastego lipca tuż przed godziną czternastą przyszliśmy z Dorą do Ministerstwa Magii. Chociaż raz nie czułem strachu, przekraczając mury gmachu.
Ceremonia rozdania odznaczeń miała mieć miejsce w sali konferencyjnej, która na tą okazję została udekorowana złotymi draperiami, a na środku wisiał proporzec z czerwonym feniksem. Przed podestem, który znajdował się pod owym proporcem, ustawiono krzesła. Część z nich przeznaczone były dla odznaczonych (każde miało karteczkę z nazwiskiem osoby, która miała na nim usiąść), a część była dla reporterów, rodzin, gapiów i wszystkich zainteresowanych.
- Nie spinaj się tak – upomniała mnie szeptem Dora, ściskając moją dłoń.
Nie odpowiedziałem jej, bo po chwili podeszła do nas Rebecka. Miała na sobie prostą, czarną szatę, a długie włosy splotła w warkocz.
- Jak się czujesz? - spytała ją Dora.
- Coraz lepiej – odpowiedziała Reb, uśmiechając się lekko. - Ale tak strasznie mi go brakuje.
Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Mnie też brakowało Gary'ego, ale przy jej bólu to było niczym.
Gdy od sali wszedł Minister Magii wszyscy skierowali się na swoje miejsca. Siedziałem między Dorą a Harry'm. Potter zaciskał ręce na kolanach, jakby chciał powstrzymać ich drżenie. Kilka krzeseł dalej widziałem lekko pozieleniałego, ale dumnego z siebie Rona.
- Witam was na ceremonii nadania Orderów Merlina – powiedział Kingsley, rzuciwszy uprzednio na siebie zaklęcie Sonorus, dzięki któremu był doskonale słyszany. - Chciałbym powitać wszystkich, którzy zebrali się w tej sali. Dziękuję za przybycie. Pozwolę zacząć sobie od wręczenia rodzinom poległy w czasie wojny pośmiertnie nadanych odznaczeń.
Przez podwyższenie zaczął się przewijać długi łańcuch osób odbierających Ordery Merlina za swoich zmarłych bliskich. Był tam mały Denis Creevey, który dostał order brata. Niedługo po nim wszedł Aberforth, odbierający medal Albusa Dumbledore'a. Rebecka dostała medal Gary'ego.
- Za zasługi w walce z ciemnymi mocami – powiedział Kingsley po raz kolejny, odbierając od swojego sekretarza ostatni medal dla poległego – odznaczam Alastora „Szalonookiego” Moody'ego Orderem Merlina pierwszej klasy. Z uwagi, że Alastor nie miał rodziny, chciałbym zaprosić do odebrania medalu osobę, o której wiem, że traktował ją jak bliską krewną – Nimfadorę Lupin.
Spojrzałem na Dorę. Zbladła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Przełknęła ślinę, wstała i podeszła do schodów. Domyślałem się, ile musiało ją kosztować powstrzymywanie się od pytania „dlaczego ja?”. Z drugiej strony Szalonooki traktował ją zawsze o łagodniej niż innych członków Zakonu i, z tego co słyszałem, aurorów. Po jego śmierci to Dora najbardziej płakała.
Dora odebrała odznaczenie Szalonookiego i wróciła na swoje miejsce. Wyjął z kieszeni chusteczkę i podałem ją żonie. Uśmiechnęła się lekko z podziękowaniem.
Po uczczeniu pamięci zmarłych minutą ciszy Kingsley przeszedł do przekazania odznaczeń obecnym na sali. Na pierwszy rzut poszedł, oczywiście, Harry, a za nim Ron i Hermiona. Za nimi wszyscy Weasley'owie (nawet Percy), nauczyciele Hogwartu razem z trzymającym się dotąd na uboczu Severusem Snape'm (nikt nie wiedział, jakim cudem przeżył bitwę), Colin, Syriusz, Kris, Dora i w końcu...
- Za zasługi w walce z ciemnymi mocami odznaczam Remusa Lupina Orderem Merlina pierwszej klasy.
Wziąłem głęboki oddech, jakbym zaraz miał zanurkować, i podszedłem do Kingsley'a. Wręczył mi medal i uścisnął rękę. Podziękowałem, po czym wróciłem na swoje miejsce. I tyle. Niby nic, ale kosztowało mnie mnóstwo nerwów.
Dora złapała mnie za rękę, próbując mnie uspokoić. Wiedziała, czemu to było dla mnie takie trudne. W końcu praktycznie całe życie unikałem przyciągania uwagi. Dla wilkołaka ściąganie na siebie uwagi mogłoby być niebezpieczne.
Po mnie Kingsley zaprosił na podest Jerry'ego. Niestety w jego przypadku przewidywania Colina okazały się trafne – było jasne, że Jerry już nigdy nie będzie normalnie chodził. Po medal kuśtykał opierając się na lasce. Potrzebował też pomocy, żeby wejść i zejść po schodkach.
Odznaczenia dostali też między innymi Carl, Edgar, Louis, Hestia, Ernest i Mundugus. Nie wszystkie osoby znałem z imienia i nazwiska. Większość kojarzyłem tylko z wyglądu. Uhonorowani zostali także obrońcy Hogwartu, wśród których byli Oliver Wood, Katie Bell, Luna Lovegood i Neville Longbottom.
Gdy ceremonia się kończyła było już grubo po osiemnastej. Oczywiście był przygotowany bankiet, ale ja i Dora wykręciliśmy się z niego. W końcu musieliśmy wracać do dzieci.
- Trzymajcie się – powiedział Kingsley, żegnając nas. - Gdybyście czegoś potrzebowali, piszcie.
- Jasne – odpowiedziała Dora.
Przeszliśmy do holu i teleportowaliśmy się do domu.

Podejrzewałem, że był to najdziwniejszy dzień w historii Ministerstwa Magii i Orderów Merlina. No i niemały skandal. Wśród uhonorowanych najwyższym czarodziejskim odznaczeniem znaleźli się półolbrzym, zbieg z Azkabanu, złodziejaszek i wilkołak. Aż byłem ciekawy, jak to opiszą gazety.
-----------------
Następny rozdział pojawi się 28 sierpnia.
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Wzruszyłam się, gdy dawali wszystkim Ordery. Klimatycznie napisana notka. Mam nadzieję, że 28 sierpnia będę wolna i szybko przeczytam nową notkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza myśl - ten Remus to się nie przepracowuje! Gdyby istnieli tacy pracodawcy jak Fred i George, świat byłby piękniejszy, ale mniej produktywny... :)
    Wyspy Kanaryjskie... chciałabym tam pojechać, oj chciałabym!
    Ordery rozdane, a opowiadanie coraz bardziej zbliża się ku końcowi. Oczywiście, nie było szokiem, że to Tonks odebrała nagrodę Szalonookiego, w końcu nie miał nikogo bliższego niż ona. Remus chyba nigdy się nie zmieni, zawsze będzie myślał, że nie zasługuje na to, na co zapracował.
    Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń