Wróciliśmy
z Rosji dwa dni po ślubie Dymitra i Kseni. Do tego czasu Ksenia
każdą chwilę, w czasie której nie była z mężem, spędzała z
Dorą i Teddy’m. Ku mojemu zdziwieniu nawet nie potrzebowały
tłumacza. Ksenia szlifowała swój angielski, a gdy nie potrafiła
czegoś powiedzieć, pomagała sobie gestami.
W
domu powitała nas Andromeda.
-
Jak się bawiliście? – zapytała, całując córkę w policzek.
Wzięła
Teddy’ego i mocno go uściskała.
-
Cudownie.
-
Dora ma nową przyjaciółkę – dodałem.
-
A żebyś wiedział – odparła Dora. – I powinniśmy ich zaprosić
tutaj.
-
Daj im trochę czasu. Dopiero się pobrali.
Wszedłem
do domu i przywitałem się ze Scottem. Siedział w swoim krzesełku
i machał rączkami umazanymi musem jabłkowym.
-
Nie rozbierasz się? – spytała Dora.
-
Nie. Mam jeszcze coś do załatwienia na mieście.
-
To nie może poczekać? – spytała, przytulając się do mnie.
-
Niestety nie – odpowiedziałem.
Pocałowałem
ją delikatnie, po przecież tuż obok stała Andromeda, po czym
wyszedłem na dwór. Od razu teleportowałem się na Pokątną.
Najpierw
poszedłem do Freda i George’a. Był drugi lipca i powinienem
odebrać pensję.
-
Jak się udało wesele? – zapytał Fred, wręczając mi sakiewkę z
magicznie pomniejszonymi galeonami.
-
To bardziej obiad niż wesele – sprostowałem. – Ale wypadło
świetnie.
-
Cieszę się… Remus, kiedy macie rocznicę? – zainteresował się
nagle Fred.
-
Czternastego. A co?
-
Ile potrzebujesz wolnego?
Nie
wiedziałem, co powiedzieć. Z jednej strony potrzebowałem tego
urlopu, ale z drugiej głupio mi było prosić o kolejne wolne dni,
zaraz po powrocie z wyjazdu.
-
Daj spokój, Remus – prychnął George. – Chyba nic się nie
zawali przez tydzień czy dwa. A poza tym Tonks by nam głowy
pourywała, gdybyśmy kazali ci od razu iść do pracy... Czternasty
mówisz – mruknął, spoglądając w kalendarz – To będzie
niedziela.
-
Pełnia jest od dwudziestego piątego do dwudziestego ósmego –
dodałem.
-
Plus jeden dzień… Czyli widzimy się trzydziestego – podsumował
George. Fred potwierdził to kiwnięciem głowy.
-
Nie mogę… - zacząłem, ale Fred nie dał mi dojść do słowa.
-
Cicho! Polecenie odgórne. Zresztą i tak ci się należy za te
dodatkowe godziny, które spędziłeś w Hogsmeade przed otwarciem
sklepu. A jeżeli chcesz jeszcze coś załatwić na mieście to radzę
się pospieszyć. Późno się robi – dodał, uśmiechając się
szeroko.
Pożegnałem
się z nimi i wyszedłem na Pokątną. Chłopaki potrafili wszystko
przewidzieć. Ten urlop był mi bardzo na rękę. Oni o tym
wiedzieli. Co prawda nie spodziewałem się, żeby mieli robić
jakieś wielkie problemy, ale tak szybkiego załatwienia sprawy nie
przewidziałem.
Skierowałem
swoje kroki do czarodziejskiego biura podróży „Lot Feniksa”. To
biuro, jak większość lokali na Pokątnej, zamknęło swoją
działalność na czas wojny, ale teraz prężnie działało. Nigdy
nie podróżowałem z tym biurem (ani z żadnym innym), ale polecił
mi je Edgar, który kilka lat temu pojechał z nim na wakacje.
-
W czym mogę pomóc? – spytała mnie siedząca przy biurku kobieta.
-
Dałoby się załatwić wycieczkę, najwyżej dziesięciodniową? Dla
dwóch osób – zapytałem, siadając po drugiej stronie biurka.
-
Na kiedy?
-
Od czternastego. Tego miesiąca.
Siedząca
naprzeciwko mnie ciemna blondynka przejrzała papiery, leżące przed
nią.
-
A w którym kierunku wycieczka pana by interesowała?
-
W zasadzie nie wiem. Co macie w ofercie? Koniecznie od czternastego.
-
I powrót najpóźniej dwudziestego czwartego? Hmm… Mamy Egipt,
Rzym, Lazurowe Wybrzeże, Madryt, Wyspy Kanaryjskie, Indie, Rio de
Janeiro i Kretę.
-
A te Wyspy Kanaryjskie? – zainteresowałem się.
-
Dziesięć dni w Las Palmas de Gran Canaria. Czterogwiazdkowy
czarodziejski hotel z basenami, Spa i sauną w cenie pokoju. Pokoje z
łazienkami i balkonami. W cenie trzy posiłki dziennie. Transport
świstoklikiem z londyńskiej stacji na Pokątnej na stację w samym
Las Palmas de Gran Canaria przy la calle Oculta. Cena za dwie osoby
to będzie... sześćset czterdzieści galeonów.
Cena
trochę mnie zamroczyła, ale nie było to coś, czego nie byłem w
stanie zapłacić. Z ostatniej pensji zostało mi jakieś
czterdzieści galeonów, a ta, którą dopiero co dostałem od
bliźniaków była znacznie większa od tej, która była podana w
umowie jako minimum, bo obroty sklepu w Hogsmeade przekraczały moje
oczekiwania.
-
Niech będzie – zgodziłem się.
Prawda
była taka, że prędzej zapożyczyłbym się u wszystkich znajomych,
niż zrezygnował z tego wyjazdu. Właściwie mnie osobiście nie
zależało, ale robiłem to dla Dory. Coś jej się należy za
ostatni rok – moje tchórzostwo, wyjazdy, zniknięcia. No i nie
mieliśmy przecież prawdziwego miesiąca miodowego, nie wspominając
nawet o podróży poślubnej. Chociaż na rocznicę chciałem ją
gdzieś zabrać.
Następne
dni spędziłem głównie w pracy. Czasami odwiedzał mnie Syriusz,
którego wtajemniczyłem w moje rocznicowe plany. O wyjeździe
poinformowałem też Andromedę, oczywiście z zastrzeżeniem, żeby
Dora o niczym się nie dowiedziała. Chciałem zrobić żonie
niespodziankę.
Trzynastego
lipca tuż przed godziną czternastą przyszliśmy z Dorą do
Ministerstwa Magii. Chociaż raz nie czułem strachu, przekraczając
mury gmachu.
Ceremonia
rozdania odznaczeń miała mieć miejsce w sali konferencyjnej, która
na tą okazję została udekorowana złotymi draperiami, a na środku
wisiał proporzec z czerwonym feniksem. Przed podestem, który
znajdował się pod owym proporcem, ustawiono krzesła. Część z
nich przeznaczone były dla odznaczonych (każde miało karteczkę z
nazwiskiem osoby, która miała na nim usiąść), a część była
dla reporterów, rodzin, gapiów i wszystkich zainteresowanych.
-
Nie spinaj się tak – upomniała mnie szeptem Dora, ściskając
moją dłoń.
Nie
odpowiedziałem jej, bo po chwili podeszła do nas Rebecka. Miała na
sobie prostą, czarną szatę, a długie włosy splotła w warkocz.
-
Jak się czujesz? - spytała ją Dora.
-
Coraz lepiej – odpowiedziała Reb, uśmiechając się lekko. - Ale
tak strasznie mi go brakuje.
Nie
wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Mnie też brakowało Gary'ego,
ale przy jej bólu to było niczym.
Gdy
od sali wszedł Minister Magii wszyscy skierowali się na swoje
miejsca. Siedziałem między Dorą a Harry'm. Potter zaciskał ręce
na kolanach, jakby chciał powstrzymać ich drżenie. Kilka krzeseł
dalej widziałem lekko pozieleniałego, ale dumnego z siebie Rona.
-
Witam was na ceremonii nadania Orderów Merlina – powiedział
Kingsley, rzuciwszy uprzednio na siebie zaklęcie Sonorus,
dzięki któremu był doskonale słyszany. - Chciałbym powitać
wszystkich, którzy zebrali się w tej sali. Dziękuję za przybycie.
Pozwolę zacząć sobie od wręczenia rodzinom poległy w czasie
wojny pośmiertnie nadanych odznaczeń.
Przez
podwyższenie zaczął się przewijać długi łańcuch osób
odbierających Ordery Merlina za swoich zmarłych bliskich. Był tam
mały Denis Creevey, który dostał order brata. Niedługo po nim
wszedł Aberforth, odbierający medal Albusa Dumbledore'a. Rebecka
dostała medal Gary'ego.
-
Za zasługi w walce z ciemnymi mocami – powiedział Kingsley po raz
kolejny, odbierając od swojego sekretarza ostatni medal dla
poległego – odznaczam Alastora „Szalonookiego” Moody'ego
Orderem Merlina pierwszej klasy. Z uwagi, że Alastor nie miał
rodziny, chciałbym zaprosić do odebrania medalu osobę, o której
wiem, że traktował ją jak bliską krewną – Nimfadorę Lupin.
Spojrzałem
na Dorę. Zbladła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Przełknęła
ślinę, wstała i podeszła do schodów. Domyślałem się, ile
musiało ją kosztować powstrzymywanie się od pytania „dlaczego
ja?”. Z drugiej strony Szalonooki traktował ją zawsze o łagodniej
niż innych członków Zakonu i, z tego co słyszałem, aurorów. Po
jego śmierci to Dora najbardziej płakała.
Dora
odebrała odznaczenie Szalonookiego i wróciła na swoje miejsce.
Wyjął z kieszeni chusteczkę i podałem ją żonie. Uśmiechnęła
się lekko z podziękowaniem.
Po
uczczeniu pamięci zmarłych minutą ciszy Kingsley przeszedł do
przekazania odznaczeń obecnym na sali. Na pierwszy rzut poszedł,
oczywiście, Harry, a za nim Ron i Hermiona. Za nimi wszyscy
Weasley'owie (nawet Percy), nauczyciele Hogwartu razem z trzymającym
się dotąd na uboczu Severusem Snape'm (nikt nie wiedział, jakim
cudem przeżył bitwę), Colin, Syriusz, Kris, Dora i w końcu...
-
Za zasługi w walce z ciemnymi mocami odznaczam Remusa Lupina Orderem
Merlina pierwszej klasy.
Wziąłem
głęboki oddech, jakbym zaraz miał zanurkować, i podszedłem do
Kingsley'a. Wręczył mi medal i uścisnął rękę. Podziękowałem,
po czym wróciłem na swoje miejsce. I tyle. Niby nic, ale kosztowało
mnie mnóstwo nerwów.
Dora
złapała mnie za rękę, próbując mnie uspokoić. Wiedziała,
czemu to było dla mnie takie trudne. W końcu praktycznie całe
życie unikałem przyciągania uwagi. Dla wilkołaka ściąganie na
siebie uwagi mogłoby być niebezpieczne.
Po
mnie Kingsley zaprosił na podest Jerry'ego. Niestety w jego
przypadku przewidywania Colina okazały się trafne – było jasne,
że Jerry już nigdy nie będzie normalnie chodził. Po medal
kuśtykał opierając się na lasce. Potrzebował też pomocy, żeby
wejść i zejść po schodkach.
Odznaczenia
dostali też między innymi Carl, Edgar, Louis, Hestia, Ernest i
Mundugus. Nie wszystkie osoby znałem z imienia i nazwiska. Większość
kojarzyłem tylko z wyglądu. Uhonorowani zostali także obrońcy
Hogwartu, wśród których byli Oliver Wood, Katie Bell, Luna
Lovegood i Neville Longbottom.
Gdy
ceremonia się kończyła było już grubo po osiemnastej. Oczywiście
był przygotowany bankiet, ale ja i Dora wykręciliśmy się z niego.
W końcu musieliśmy wracać do dzieci.
-
Trzymajcie się – powiedział Kingsley, żegnając nas. - Gdybyście
czegoś potrzebowali, piszcie.
-
Jasne – odpowiedziała Dora.
Przeszliśmy
do holu i teleportowaliśmy się do domu.
Podejrzewałem,
że był to najdziwniejszy dzień w historii Ministerstwa Magii i
Orderów Merlina. No i niemały skandal. Wśród uhonorowanych
najwyższym czarodziejskim odznaczeniem znaleźli się półolbrzym,
zbieg z Azkabanu, złodziejaszek i wilkołak. Aż byłem ciekawy, jak
to opiszą gazety.
-----------------
Następny rozdział pojawi się 28 sierpnia.
Pozdrawiam
Wzruszyłam się, gdy dawali wszystkim Ordery. Klimatycznie napisana notka. Mam nadzieję, że 28 sierpnia będę wolna i szybko przeczytam nową notkę.
OdpowiedzUsuńPierwsza myśl - ten Remus to się nie przepracowuje! Gdyby istnieli tacy pracodawcy jak Fred i George, świat byłby piękniejszy, ale mniej produktywny... :)
OdpowiedzUsuńWyspy Kanaryjskie... chciałabym tam pojechać, oj chciałabym!
Ordery rozdane, a opowiadanie coraz bardziej zbliża się ku końcowi. Oczywiście, nie było szokiem, że to Tonks odebrała nagrodę Szalonookiego, w końcu nie miał nikogo bliższego niż ona. Remus chyba nigdy się nie zmieni, zawsze będzie myślał, że nie zasługuje na to, na co zapracował.
Czekam na kolejny rozdział :)